Lawendowa Prowansja to wycieczka skierowana głównie dla amatorów wina, kawiarenek, miłośników lawendy pod każdą postacią i fanów Petera Mayla, czyli głównie dla kobiet. Niewątpliwie jest to olbrzymi plus, bo tym sposobem jadą osoby zainteresowane. Tam i z powrotem Jeszcze większym plusem dla mnie była opcja przelotu samolotem zamiast przejazdu autokarem. Tym sposobem zyskaliśmy dodatkowe dwa wolne popołudnia na zwiedzanie Avignonu wieczorem oraz wypicie lampki wina. Niestety przelotów bezpośrednich nie ma, trzeba lecieć z przesiadką w Brukseli. Niemniej czas pomiędzy lotami to tylko godzina, więc w zupełności wystarczy na poranną kawę i przejście do bramki. Hotel... szału nie ma, to tylko 2 gwiazdki do spania wystarczy. W pokojach jest czysto, codziennie ktoś sprząta i zmienia ręczniki. Śniadania typowo kontynentalne, każdy znajdzie coś dla siebie, jednym smakowały bagietki innym croissanty. Klimatyzacji niestety nie ma, więc trzeba stosować stare metody tj. zamykać okna na calutki dzień i otwierać je nocą. Dla tych którzy chcą się ochłodzić jest niewielki basen. W odległości kilku(nastu) kroków można jeszcze znaleźć małą piekarnię i niewielką restaurację ze smacznymi sałatkami oraz coś co przypomina kiosk ze wszystkim innym. Lawenda pod każdą postacią Na szczęście program wycieczki nie sprowadza się tylko do muzeum lawendy, farmy lawendy, pól lawendy, targów na których sprzedaje się lawendę w każdej możliwej postaci, czy lodziarni z lodami lawendowymi. Nasz pilot - Pani Magda - rano wita nas radosnym Bonjour i zapoznaje z historią, geografią, przyrodą, czy zwyczajami panującymi w Prowansji. Właściwa osoba na właściwym miejscu z przyjemnym głosem, więc miło się słucha rożnych opowieści, anegdot lub fragmentów książek P.Mayla, lub w przerwach między opowieściami posłuchać francuskich szlagierów. Poza tym można z Panią porozmawiać o kulturze czy zwyczajach Francuzów. W planie pojawia się sporo malowniczych i urokliwych prowansalskich miasteczek takich jak Roussillion, Gordes czy Lourmarin. I tu rodzi się dylemat: tak, dużo do oglądania i tak niewiele czasu wolnego. Bo jak w dwie godziny zakupić jakiś lokalny wyrób na targu, pospacerować po miasteczku, zjeść sałatkę lub naleśnik, zrobić fotki, zwiedzić katedrę i kupić wodę. Jak dla mnie można zrezygnować z Soult i Aix-en-Provence na korzyść spędzenia więcej czasu w Lourmarin lub Gordes tak, aby poczuć klimat i smak kawy w prowansalskiej kafejce. Harmonogram jest dość napięty, poza miasteczkami zwiedzamy rzymski akwedukt Pont-du-Gard, opactwo cystersów oraz winiarnię z muzeum korkociągów, nie mówiąc już o spacerze rudym szlakiem Ochry. Każda atrakcja robi jeszcze większe wrażenie niż poprzednia i na pewno z żadnej w wymienionych bym nie chciała zrezygnować, bo to spory kawałek naszej historii. Niemniej po wycieczce pozostał pewien niedosyt. Chętnie rozszerzyłabym program o Arles ze słynnym amfiteatrem oraz o stolicę Prowansji - Marsylię. Natomiast przed wycieczką polecam przeczytać cykl książek wspomnianego P.Mayle dla zaostrzenia apetytu. Do samej Prowansji bardzo chętnie wrócę. Plusy za: + za opcję dla wygodnych tj. przelot samolotem, + za bogaty i świetnie ułożony program, + za Panią Pilot, która rewelacyjnie się spisała, + za dwa dodatkowe popołudnia, które można poświęcić na zwiedzanie Munisy za: - cena, niestety różnica między opcją autokarową a samolotową jest dość duża