
Jak to zrobić?

Wypełnij krótką ankietę, którą:
a) znajdziesz w Strefie Klienta
b) otrzymasz drogą mailową
(jeśli podczas rezerwacji zostawiłeś nam swój adres e-mail)

W ankiecie opisz hotel, pokój, resturacje, plażę i atrakcje, jakie można znaleźć w okolicy.

Dodaj zdjęcie, pokaż innym jak spędziłeś urlop i zwiększ swoje szanse na wygraną!
Nagrody dla autorów najlepszych opinii:

1. miejscebon wakacyjny o wartości 2 000 PLN

2. miejscewalizka podróżna

3. miejsceworek żeglarski
ręcznik plażowy i książka
ręcznik plażowy i książka

Poznaj zwycięzców
28. EDYCJA (01.10-31.12.2021 r.)
Autorką zwycięskiej opinii jest Pani Agnieszka z Warszawy
Malediwy
Gangehi Island Resort odwiedziliśmy wraz z mężem we wrześniu 2021. Nasz pobyt w formule All Inclusive i w domku na wodzie trwał dwa tygodnie.
PODRÓŻ: Wylecieliśmy z Warszawy około godziny 22, samolotem linii Luke Air (Blue Panorama), Airbus A-330. Lot odbył się mniej więcej o czasie. Z terminalu zostaliśmy przewiezieni do samolotu autobusem, ponieważ samolot stał bardzo daleko. Przy odprawie bagażowej, konieczne było okazanie negatywnego testu RT-PCR na COVID-19, wykonanego nie wcześniej niż 96h przed wylotem. Test jest obowiązkowy zarówno dla osób zaszczepionych jak i niezaszczepionych. Ci pierwsi okazują ponadto certyfikaty szczepień. Nie wcześniej niż 24h przed (uwaga!) planowanym lądowaniem, należało wypełnić malediwski formularz zdrowia i wygenerować kod QR do okazania na lotnisku w Male. Lot trwał około 9-10 godzin, ale ze względu na nocną porę, większość czasu dało się przespać. Jedyny minus był taki, że pierwszy posiłek był serwowany między godziną 23 a 24, kiedy już wszyscy przysypiali, a niekoniecznie byli głodni. Mnie na przykład ten posiłek rozbudził i potem ciężej mi było usnąć. Posiłek był ciepły i smaczny, można się najeść. Napoje dostępne do posiłku oraz w trakcie lotu na życzenie, włącznie z napojami alkoholowymi, wszystko w cenie. Drugi posiłek, na około 2h przed lądowaniem, składał się już tylko z gotowych przekąsek typu orzeszki i batonik. Samolot dość komfortowy jak na tak długi lot, niestety niewyposażony w żaden system rozrywki pokładowej ani nawet w ekranik pokazujący aktualne położenie samolotu. Każdy pasażer otrzymuje poduszkę oraz koc. Jeśli ktoś ma szczęście (jak my), to obudzi się w nocy lecąc akurat nad Dubajem. Toalety czyste i dobrze zaopatrzone. Lądowanie nie było szokiem termicznym dla organizmu, ponieważ zarówno autobus do terminalu, jak i samo lotnisko są klimatyzowane, więc temperatura jest do zniesienia. Tym niemniej, dobrze jest być lekko ubranym, natomiast w przypadku kobiet, pamiętajmy o niezbyt obcesowym odkrywaniu nóg i ramion. Na terenie resortu oczywiście, możemy chodzić w strojach kąpielowych, natomiast toples jest zabronione, nudyzm raczej też. Obowiązuje noszenie maseczek zarówno podczas lotu, jak i na lotnisku. Na lotnisku jest wydzielone miejsce do palenia papierosów, natomiast palaczom radzę kupić papierosy w Polsce i zabrać ze sobą, gdyż ich ceny w hotelu są porażające (12$ za paczkę). Pamiętajmy, że na Malediwy nie wolno wwozić alkoholu oraz symboli kultów religijnych. Standardowo: kontrola bagażu i paszportów, a następnie oczekiwanie na łodzie, które rozwożą już pasażerów na konkretne wyspy. Chciałabym móc coś opowiedzieć o podróży łodzią, ale całą przespałam. Wiem, że trwała niecałe 2h i chyba po drodze można było zobaczyć delfiny, ale to atrakcja tylko dla czuwających ;) Na wejściu do łodzi, każdy otrzymuje buteleczkę wody. Ogólnie z przyjemnością stwierdzam, że mimo długiego czasu trwania, podróż nie umęczyła mnie aż tak, jak na innych destynacjach się zdarzało.
HOTEL: Urocze powitanie przez personel (głównie Hindusi) i menedżera – Włocha, który zawsze gdzieś się kręcił po resorcie. Dostaliśmy mokre ręczniczki oraz coś do picia, zostawiliśmy bagaże i paszporty w recepcji i zostaliśmy od razu skierowani do restauracji na obiad. W tak zwanym międzyczasie, nasze bagaże zostały przewiezione do naszych domków. Ze względu na COVID-19, jedzenie z bufetu jest nakładane przez personel, ale czasami nie nadążają i wtedy każdy chwyta sam za łychę ;) Jedzenie – wiadomo, rzecz gustu. Natomiast ciężko byłoby chodzić głodnym. Na śniadanie jest zawsze to samo: pieczywo, masło, szynka, ser żółty, jajka, parówki, „baked potatoes”, takie kotleciki z ziemniaków, naleśniki z różnymi dodatkami, omlety na zamówienie oraz jajka sadzone czy jajecznica również robione na bieżąco dla chętnych. Gwiazdą śniadania były dla nas rogaliki z czekoladą, które były po prostu boskie! Do picia kawa (kelner przynosi), herbata, woda i soki. Jest też duży wybór owoców. Na obiad i kolację zawsze jest jakiś makaron, pieczywo, mini kawałki pizzy, focaccia, warzywa, owoce, desery (znakomite lody), mnóstwo ryb, kurczak oraz wołowina. Wieprzowiny brak ze względów religijnych, aczkolwiek raz zdarzyło się spaghetti carbonara, ale boczek miał wówczas osobną patelnię i sztućce. Na obiad zwykle były frytki, czasem ziemniaki i oczywiście dużo ryżu. Do picia co kto chce, serwuje kelner, płatne lub nie, w zależności od formuły wyżywienia. Na posiłki chodzimy w maseczkach. Sama restauracja jest usytuowana z pięknym widokiem na plażę i ocean, jest zadaszona, ale otwarta. Podobnie jest z barem, który jest tuż obok, natomiast w razie niepogody, obsługa zasłania plastikowe rolety, żeby nie wiało i nie padało do środka. W barze można się napić, zjeść coś, można też palić papierosy. Najserdeczniejsze pozdrowienia dla Hosseina, który jest najlepszym kelnerem świata!. Tuż przy barze są krzesełka, stoliki i leżaki, na plaży kajaki oraz parasole i leżaki. Kajaki można po prostu wziąć i pływać, bez zgłaszania tego nigdzie, natomiast nie wolno ich uprowadzać pod swój domek, bo są ogólnodostępne. W barze od czasu do czasu pojawiają się przekąski w porze przed kolacją. Ogólnie mamy 3 posiłki dziennie, śniadanie od 7:30 do 10 (chyba), obiad 13-14:30 i kolacja 20-nie pamiętam. Na wyspie wszystko jest „tuż obok”, ponieważ jest ona maleńka i obejście jej w zwykłym tempie zajmuje z pięć minut. Cała wyspa Gangehi jest zajęta przez resort. Znajdziemy tam: port, recepcję, punkt medyczny – jest tam miła pani, która ma odpowiedni sprzęt i lekarstwa do udzielenia doraźnej pomocy, jak w naszym przypadku ból ucha – wypożyczalnia sprzętu do nurkowania, SPA, butik, biblioteka, gdzie znajdziemy książki w różnych językach, również po polsku, restauracja i bar. Jest też boisko do piłki nożnej, siłownia oraz sala telewizyjna. Koniecznie trzeba też zajrzeć do restauracji Thari, przy porcie, na samym końcu mola. Są tam przepiękne widoki na zachód słońca oraz hamaki, na których można sobie poleżeć. Dostaniemy tam drinki (są happy hours!) i coś do przegryzienia. Możemy też zamówić sobie kolację z krewetkami lub homarem, ale to sporo kosztuje. W hotelowym barze, raz lub dwa razy w tygodniu odbywa się dyskoteka i raz pokaz mody hotelowego krawca, o którym opowiem za chwilę. Kiedy przyjeżdżają nowi goście, odbywa się tam również ich powitanie oraz przedstawienie załogi hotelu. Mieliśmy również okazję uczestniczyć w imprezie z okazji pełni księżyca, natomiast niestety zaczął padać deszcz i zamiast na plaży, bawiliśmy się w barze. Należy wspomnieć, że hotel jest w większości zajmowany przez Polaków oraz Włochów. Hotel oferuje również wyprawy na nurkowanie, naukę nurkowania oraz wycieczki na inne wyspy. Nie byłam, więc nie wiem, czy warto. Na terenie całego hotelu jest internet, który umożliwia sprawdzenie poczty, Facebooka czy rozmowy przez Whatsapp lub Messenger. Filmu raczej nie obejrzymy, choć nie próbowałam.
POKOJE: Jak już wspomniałam, mieliśmy domek na wodzie. Wyposażenie zwykłe dla hoteli: łóżko, szafa, minibarek (niektóre rzeczy płatne, inne nie), sejf, prysznic, WC, klimatyzacja, ogromny wiatrak pod sufitem na łóżkiem, leżaki i ręczniki kąpielowe na tarasie oraz codziennie butelka wody. Woda z kranu ponoć nadaje się do mycia zębów, więc jej używałam i nie chorowałam, natomiast nie nadaje się do picia. Na tarasie jest sznurek do suszenia ubrań oraz kilka klamerek, ale naprawdę warto wziąć swoje, bo tam co chwilę coś się przepiera. Człowiek na przykład siedzi sobie w barze i widzi u brzegu wody ogromną płaszczkę, więc biegnie z Go Pro lub telefonem do tej wody i już jest cały mokry. Ogólnie rzecz ujmując, tam jesteś ciągle mokry: od kąpieli w ocenie, od potu lub prysznica :) Pokoje są sprzątane codziennie, pan zawsze pyta, czy sprzątnąć, chyba że nie ma nas w pokoju, to możemy wywiesić kartkę z rybą, która w ciągu swojego życia może zmieniać płeć – jeśli chcemy sprzątania, lub drugą stronę kartki, gdzie jest skrzydlica i wtedy nie chcemy sprzątania. Ręczniki klasycznie: do wora na podłodze, jeśli chcemy wymiany. Pościel wymieniana na żądanie, jeśli położymy na łóżku odpowiednią karteczkę. Minibarek jest uzupełniany w miarę regularnie. Jest czysto, schludnie i przyjemnie, ale trzeba przyznać, że hotel już trochę upomina się o renowację, co zupełnie mi nie przeszkadzało. Ze schodków w domku wchodzimy do cudownej, czyściutkiej, turkusowej, ciepłej wody, której poziom różni się w zależności od przypływów i odpływów, czyli od księżyca. Próbowaliśmy z mężem rozkminić o co chodzi w tych pływach i jak to działa, ale niestety nas to przerosło ;) Jeśli chodzi o inne pokoje, czyli wille na plaży i w ogrodzie, to również prezentują się przyzwoicie. Domki na plaży mają przypisane do siebie leżaki i parasole. Najbardziej z tego wszystkiego odradzam domki w ogrodzie, ponieważ tam krążą jakieś insekty i kąsają po nogach. W pozostałej części wyspy, poza ogrodem ich nie ma.
BUTIK: Butik jest prowadzony przez miłego pana, którego imienia niestety nie pamiętam, ale serdecznie pozdrawiam. Można tam kupić pamiątki, papierosy i bardzo podstawowe artykuły higieniczne, ale przede wszystkim można tam kupić przepiękne sukienki. Pan jest krawcem i może nam uszyć ubranie na zamówienie, może też coś poprawić w gotowym produkcie, jeśli jest za długi, za szeroki itd. Sukienki kosztują sporo, ale są piękne. Nie należy się sugerować tym, co jest napisane na metkach, ponieważ wprowadza w błąd i miałam małe nieporozumienie z panem krawcem, ale wynikło ono po prostu z mylącej metki. Jeśli na metce jest napis na przykład: mod987 = 50$, pareo = 20$, 70$, to znaczy, że samą sukienkę kupimy za 70$, a jeśli chcemy pareo to dodatkowo 20$. Ceny pamiątek w butiku mogą wydawać się wysokie, ale to nic w porównaniu z cenami na lotnisku. Jest tam co prawda ogromny wybór, ale ceny powalają na kolana, zwłaszcza przy wylocie, kiedy człowiek jest już zwyczajnie spłukany. Dlatego jeśli chcemy coś ze sobą zabrać na pamiątkę, to warto wesprzeć sklepik w resorcie, bo jest taniej. Pan ma na przykład urocze magnesiki za 4$, które potwierdzam mają silne magnesy i nie odpadają z lodówki. Przy kasie trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo to trochę trwa. Ponadto w samym sklepie, a zwłaszcza w przymierzalni jest dosłownie sauna, pot się leje strumieniami. W SPA spotkamy Azjatkę, do której możemy zapisać się na różnego rodzaju masaże. Cennik jest przyzwoity, a dla klientów Itaki jest zniżka. Ja skorzystałam z masażu stóp i łydek, podczas którego oczywiście zasnęłam (tak, zasypiam wszędzie), a mój mąż z masażu całego ciała z użyciem kamieni. Na pewno warto spróbować.
POGODA: Byliśmy rzekomo poza sezonem i w porze monsunowej, ale pogoda była rewelacyjna. Woda ciepła, powietrze pewnie w granicach 30 stopni. Były dni bardziej parne i duszne, w inne trochę wiało. Jeden dzień był kiepski, ponieważ było pochmurno, padało i mocno wiało, ale akurat wykorzystaliśmy ten dzień na leczenie oparzeń (smarujcie się!) i testowanie różnego rodzaju drinków. Nie wiem jak w innych miesiącach, ale we wrześniu rzeczy schną szybko, ale równie szybko znikają ze sznurka za sprawą wiatru, więc trzeba je mocno przypinać (ja straciłam w ten sposób koszulkę, a znajomi ponton). Raczej nie ma fal lub są niewielkie. Słońce pali nawet zza chmur. Na wycieczkę kajakiem oraz snurkowanie, proponuję zasłonić nogi, zwłaszcza tył nóg i pośladki podczas snurkowania oraz plecy. Przy długotrwałym wystawianiu na promienie słoneczne sam krem nie daje rady. CO WZIĄĆ ZE SOBĄ – Niezbędnik: kremy 50SPF i co najważniejsze używać ich! Słońce parzy, zwłaszcza do godziny 14-15, można się nieźle załatwić i popsuć sobie wakacje. Pamiętajmy również o smarowaniu stóp! Kremy na poparzenia słoneczne, nakrycie głowy, okulary przeciwsłoneczne, krople do oczu i uszu, buty do wody, gdyż mogą występować jeżowce – widziałam jednego, maski i płetwy do nurkowania, jeśli posiadacie, jeśli nie, to można wypożyczyć, kamera podwodna! Coś na ukąszenia oraz ponton/flaming/materac koniecznie, jeśli macie domek na wodzie. Piękne zdjęcia można zrobić z drona, więc polecam zabrać, jeśli macie, natomiast trzeba wystąpić o pozwolenie (nie trwa to długo i nie jest zbyt skomplikowane).
JĘZYK: Wszędzie da się porozumieć po angielsku, czasem jest łatwiej, czasem trudniej, ale wszystko da się załatwić. Część personelu zna język włoski. PIENIĄDZE: Wszystko co kupimy na terenie resortu, jest zapisywane „na pokój” i regulowane w recepcji, w trakcie pobytu lub na sam koniec. Płacimy dolarami, jak najnowszymi i w dobrym stanie lub kartą. W recepcji można też rozmienić grubsze nominały na drobniejsze, na napiwki. Można wymienić euro na dolary, ale przelicznik jest niekorzystny.
NAPIWKI: Zawsze mile widziane. Nie jest to oczywiście żaden obowiązek, ale jeśli czyjaś praca nam się podoba i uważamy, że zasługuje na wyróżnienie, to każdy bardzo się ucieszy.
BEZPIECZEŃSTWO: Jest bezpiecznie. Jedynym złodziejem, jakiego ja napotkałam był wiatr. Ale oczywiście wiadomo: kasę i paszporty trzymamy w sejfie, wszelkie brylanty i kosztowności również. Uwaga też na wodę, ponoć lubi kraść kamerki ;). FAUNA I FLORA: Jeżeli chodzi o ląd, to na terenie resortu spotkamy jaszczurki, krabiki w muszelkach oraz duże kraby, czaple, wrony i nietoperze, które zamieszkują piękny ogród. W wodzie natomiast znajdziemy rekiny rafowe (niegroźne!), płaszczki i całą masę różnokolorowych rybek. Rafa jest w większości martwa, ale rybek jest od groma. Legenda głosi, że również można znaleźć żółwie – próbowałam, niestety bezskutecznie. Z tego co czytałam, na Malediwach nie odnotowano przypadku ataku rekina na człowieka, więc jest bezpiecznie, ale oczywiście zawsze bądźmy uważni i ostrożni. Jedząc śniadania, zauważymy, że płaszczki mają swoją „płaszczkostradę” tuż przy samym brzegu, którą uczęszczają o określonych godzinach.
WYLOT: Przed wylotem uzupełniamy znowu malediwską deklarację zdrowia i otrzymujemy kod QR oraz wypełniamy również kartę lokalizacji podróżnego naszego Ministerstwa Zdrowia. Wszystko to trzeba będzie okazać na lotnisku. Przy odprawie mogą również prosić o okazanie tych starych testów na COVID-19, które robiliśmy przed wyjazdem – po co? Nie wiem. Oczywiście osoby zaszczepione okazują odpowiednie dokumenty potwierdzające szczepienie. Bagaże zostawiamy w pokojach, idziemy zjeść śniadanie, nie wracamy już do pokoju, zdajemy klucze i rozliczamy się z recepcją. Po śniadaniu idziemy do portu, gdzie są już nasze bagaże i czekamy na łódź do Male. Uwaga: weźcie ze sobą coś do picia! W drodze powrotnej nie ma butelki wody na łodzi, a na lotnisku jest mało możliwości, żeby kupić jakikolwiek napój – jedynie Burger King (dwa napoje za 11$!) lub bar, który jest równie drogi. W sklepach bezcłowych bardzo tanie papierosy europejskie oraz duży wybór egzotycznych, już dużo droższych. Pamiątki, jak wspominałam, masakrycznie drogie. W samolocie znowu dostajemy jeden ciepły posiłek i jedną przekąskę oraz napoje. Lądujemy i idziemy na kwarantannę – dotyczy niezaszczepionych, zaszczepieni idą prosto do pracy 😊. Serdecznie polecam, zwłaszcza osobom bez dzieci, pragnącym ciszy i spokoju, relaksu, pięknej wody i kontaktu z naturą. .
PODRÓŻ: Wylecieliśmy z Warszawy około godziny 22, samolotem linii Luke Air (Blue Panorama), Airbus A-330. Lot odbył się mniej więcej o czasie. Z terminalu zostaliśmy przewiezieni do samolotu autobusem, ponieważ samolot stał bardzo daleko. Przy odprawie bagażowej, konieczne było okazanie negatywnego testu RT-PCR na COVID-19, wykonanego nie wcześniej niż 96h przed wylotem. Test jest obowiązkowy zarówno dla osób zaszczepionych jak i niezaszczepionych. Ci pierwsi okazują ponadto certyfikaty szczepień. Nie wcześniej niż 24h przed (uwaga!) planowanym lądowaniem, należało wypełnić malediwski formularz zdrowia i wygenerować kod QR do okazania na lotnisku w Male. Lot trwał około 9-10 godzin, ale ze względu na nocną porę, większość czasu dało się przespać. Jedyny minus był taki, że pierwszy posiłek był serwowany między godziną 23 a 24, kiedy już wszyscy przysypiali, a niekoniecznie byli głodni. Mnie na przykład ten posiłek rozbudził i potem ciężej mi było usnąć. Posiłek był ciepły i smaczny, można się najeść. Napoje dostępne do posiłku oraz w trakcie lotu na życzenie, włącznie z napojami alkoholowymi, wszystko w cenie. Drugi posiłek, na około 2h przed lądowaniem, składał się już tylko z gotowych przekąsek typu orzeszki i batonik. Samolot dość komfortowy jak na tak długi lot, niestety niewyposażony w żaden system rozrywki pokładowej ani nawet w ekranik pokazujący aktualne położenie samolotu. Każdy pasażer otrzymuje poduszkę oraz koc. Jeśli ktoś ma szczęście (jak my), to obudzi się w nocy lecąc akurat nad Dubajem. Toalety czyste i dobrze zaopatrzone. Lądowanie nie było szokiem termicznym dla organizmu, ponieważ zarówno autobus do terminalu, jak i samo lotnisko są klimatyzowane, więc temperatura jest do zniesienia. Tym niemniej, dobrze jest być lekko ubranym, natomiast w przypadku kobiet, pamiętajmy o niezbyt obcesowym odkrywaniu nóg i ramion. Na terenie resortu oczywiście, możemy chodzić w strojach kąpielowych, natomiast toples jest zabronione, nudyzm raczej też. Obowiązuje noszenie maseczek zarówno podczas lotu, jak i na lotnisku. Na lotnisku jest wydzielone miejsce do palenia papierosów, natomiast palaczom radzę kupić papierosy w Polsce i zabrać ze sobą, gdyż ich ceny w hotelu są porażające (12$ za paczkę). Pamiętajmy, że na Malediwy nie wolno wwozić alkoholu oraz symboli kultów religijnych. Standardowo: kontrola bagażu i paszportów, a następnie oczekiwanie na łodzie, które rozwożą już pasażerów na konkretne wyspy. Chciałabym móc coś opowiedzieć o podróży łodzią, ale całą przespałam. Wiem, że trwała niecałe 2h i chyba po drodze można było zobaczyć delfiny, ale to atrakcja tylko dla czuwających ;) Na wejściu do łodzi, każdy otrzymuje buteleczkę wody. Ogólnie z przyjemnością stwierdzam, że mimo długiego czasu trwania, podróż nie umęczyła mnie aż tak, jak na innych destynacjach się zdarzało.
HOTEL: Urocze powitanie przez personel (głównie Hindusi) i menedżera – Włocha, który zawsze gdzieś się kręcił po resorcie. Dostaliśmy mokre ręczniczki oraz coś do picia, zostawiliśmy bagaże i paszporty w recepcji i zostaliśmy od razu skierowani do restauracji na obiad. W tak zwanym międzyczasie, nasze bagaże zostały przewiezione do naszych domków. Ze względu na COVID-19, jedzenie z bufetu jest nakładane przez personel, ale czasami nie nadążają i wtedy każdy chwyta sam za łychę ;) Jedzenie – wiadomo, rzecz gustu. Natomiast ciężko byłoby chodzić głodnym. Na śniadanie jest zawsze to samo: pieczywo, masło, szynka, ser żółty, jajka, parówki, „baked potatoes”, takie kotleciki z ziemniaków, naleśniki z różnymi dodatkami, omlety na zamówienie oraz jajka sadzone czy jajecznica również robione na bieżąco dla chętnych. Gwiazdą śniadania były dla nas rogaliki z czekoladą, które były po prostu boskie! Do picia kawa (kelner przynosi), herbata, woda i soki. Jest też duży wybór owoców. Na obiad i kolację zawsze jest jakiś makaron, pieczywo, mini kawałki pizzy, focaccia, warzywa, owoce, desery (znakomite lody), mnóstwo ryb, kurczak oraz wołowina. Wieprzowiny brak ze względów religijnych, aczkolwiek raz zdarzyło się spaghetti carbonara, ale boczek miał wówczas osobną patelnię i sztućce. Na obiad zwykle były frytki, czasem ziemniaki i oczywiście dużo ryżu. Do picia co kto chce, serwuje kelner, płatne lub nie, w zależności od formuły wyżywienia. Na posiłki chodzimy w maseczkach. Sama restauracja jest usytuowana z pięknym widokiem na plażę i ocean, jest zadaszona, ale otwarta. Podobnie jest z barem, który jest tuż obok, natomiast w razie niepogody, obsługa zasłania plastikowe rolety, żeby nie wiało i nie padało do środka. W barze można się napić, zjeść coś, można też palić papierosy. Najserdeczniejsze pozdrowienia dla Hosseina, który jest najlepszym kelnerem świata!. Tuż przy barze są krzesełka, stoliki i leżaki, na plaży kajaki oraz parasole i leżaki. Kajaki można po prostu wziąć i pływać, bez zgłaszania tego nigdzie, natomiast nie wolno ich uprowadzać pod swój domek, bo są ogólnodostępne. W barze od czasu do czasu pojawiają się przekąski w porze przed kolacją. Ogólnie mamy 3 posiłki dziennie, śniadanie od 7:30 do 10 (chyba), obiad 13-14:30 i kolacja 20-nie pamiętam. Na wyspie wszystko jest „tuż obok”, ponieważ jest ona maleńka i obejście jej w zwykłym tempie zajmuje z pięć minut. Cała wyspa Gangehi jest zajęta przez resort. Znajdziemy tam: port, recepcję, punkt medyczny – jest tam miła pani, która ma odpowiedni sprzęt i lekarstwa do udzielenia doraźnej pomocy, jak w naszym przypadku ból ucha – wypożyczalnia sprzętu do nurkowania, SPA, butik, biblioteka, gdzie znajdziemy książki w różnych językach, również po polsku, restauracja i bar. Jest też boisko do piłki nożnej, siłownia oraz sala telewizyjna. Koniecznie trzeba też zajrzeć do restauracji Thari, przy porcie, na samym końcu mola. Są tam przepiękne widoki na zachód słońca oraz hamaki, na których można sobie poleżeć. Dostaniemy tam drinki (są happy hours!) i coś do przegryzienia. Możemy też zamówić sobie kolację z krewetkami lub homarem, ale to sporo kosztuje. W hotelowym barze, raz lub dwa razy w tygodniu odbywa się dyskoteka i raz pokaz mody hotelowego krawca, o którym opowiem za chwilę. Kiedy przyjeżdżają nowi goście, odbywa się tam również ich powitanie oraz przedstawienie załogi hotelu. Mieliśmy również okazję uczestniczyć w imprezie z okazji pełni księżyca, natomiast niestety zaczął padać deszcz i zamiast na plaży, bawiliśmy się w barze. Należy wspomnieć, że hotel jest w większości zajmowany przez Polaków oraz Włochów. Hotel oferuje również wyprawy na nurkowanie, naukę nurkowania oraz wycieczki na inne wyspy. Nie byłam, więc nie wiem, czy warto. Na terenie całego hotelu jest internet, który umożliwia sprawdzenie poczty, Facebooka czy rozmowy przez Whatsapp lub Messenger. Filmu raczej nie obejrzymy, choć nie próbowałam.
POKOJE: Jak już wspomniałam, mieliśmy domek na wodzie. Wyposażenie zwykłe dla hoteli: łóżko, szafa, minibarek (niektóre rzeczy płatne, inne nie), sejf, prysznic, WC, klimatyzacja, ogromny wiatrak pod sufitem na łóżkiem, leżaki i ręczniki kąpielowe na tarasie oraz codziennie butelka wody. Woda z kranu ponoć nadaje się do mycia zębów, więc jej używałam i nie chorowałam, natomiast nie nadaje się do picia. Na tarasie jest sznurek do suszenia ubrań oraz kilka klamerek, ale naprawdę warto wziąć swoje, bo tam co chwilę coś się przepiera. Człowiek na przykład siedzi sobie w barze i widzi u brzegu wody ogromną płaszczkę, więc biegnie z Go Pro lub telefonem do tej wody i już jest cały mokry. Ogólnie rzecz ujmując, tam jesteś ciągle mokry: od kąpieli w ocenie, od potu lub prysznica :) Pokoje są sprzątane codziennie, pan zawsze pyta, czy sprzątnąć, chyba że nie ma nas w pokoju, to możemy wywiesić kartkę z rybą, która w ciągu swojego życia może zmieniać płeć – jeśli chcemy sprzątania, lub drugą stronę kartki, gdzie jest skrzydlica i wtedy nie chcemy sprzątania. Ręczniki klasycznie: do wora na podłodze, jeśli chcemy wymiany. Pościel wymieniana na żądanie, jeśli położymy na łóżku odpowiednią karteczkę. Minibarek jest uzupełniany w miarę regularnie. Jest czysto, schludnie i przyjemnie, ale trzeba przyznać, że hotel już trochę upomina się o renowację, co zupełnie mi nie przeszkadzało. Ze schodków w domku wchodzimy do cudownej, czyściutkiej, turkusowej, ciepłej wody, której poziom różni się w zależności od przypływów i odpływów, czyli od księżyca. Próbowaliśmy z mężem rozkminić o co chodzi w tych pływach i jak to działa, ale niestety nas to przerosło ;) Jeśli chodzi o inne pokoje, czyli wille na plaży i w ogrodzie, to również prezentują się przyzwoicie. Domki na plaży mają przypisane do siebie leżaki i parasole. Najbardziej z tego wszystkiego odradzam domki w ogrodzie, ponieważ tam krążą jakieś insekty i kąsają po nogach. W pozostałej części wyspy, poza ogrodem ich nie ma.
BUTIK: Butik jest prowadzony przez miłego pana, którego imienia niestety nie pamiętam, ale serdecznie pozdrawiam. Można tam kupić pamiątki, papierosy i bardzo podstawowe artykuły higieniczne, ale przede wszystkim można tam kupić przepiękne sukienki. Pan jest krawcem i może nam uszyć ubranie na zamówienie, może też coś poprawić w gotowym produkcie, jeśli jest za długi, za szeroki itd. Sukienki kosztują sporo, ale są piękne. Nie należy się sugerować tym, co jest napisane na metkach, ponieważ wprowadza w błąd i miałam małe nieporozumienie z panem krawcem, ale wynikło ono po prostu z mylącej metki. Jeśli na metce jest napis na przykład: mod987 = 50$, pareo = 20$, 70$, to znaczy, że samą sukienkę kupimy za 70$, a jeśli chcemy pareo to dodatkowo 20$. Ceny pamiątek w butiku mogą wydawać się wysokie, ale to nic w porównaniu z cenami na lotnisku. Jest tam co prawda ogromny wybór, ale ceny powalają na kolana, zwłaszcza przy wylocie, kiedy człowiek jest już zwyczajnie spłukany. Dlatego jeśli chcemy coś ze sobą zabrać na pamiątkę, to warto wesprzeć sklepik w resorcie, bo jest taniej. Pan ma na przykład urocze magnesiki za 4$, które potwierdzam mają silne magnesy i nie odpadają z lodówki. Przy kasie trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo to trochę trwa. Ponadto w samym sklepie, a zwłaszcza w przymierzalni jest dosłownie sauna, pot się leje strumieniami. W SPA spotkamy Azjatkę, do której możemy zapisać się na różnego rodzaju masaże. Cennik jest przyzwoity, a dla klientów Itaki jest zniżka. Ja skorzystałam z masażu stóp i łydek, podczas którego oczywiście zasnęłam (tak, zasypiam wszędzie), a mój mąż z masażu całego ciała z użyciem kamieni. Na pewno warto spróbować.
POGODA: Byliśmy rzekomo poza sezonem i w porze monsunowej, ale pogoda była rewelacyjna. Woda ciepła, powietrze pewnie w granicach 30 stopni. Były dni bardziej parne i duszne, w inne trochę wiało. Jeden dzień był kiepski, ponieważ było pochmurno, padało i mocno wiało, ale akurat wykorzystaliśmy ten dzień na leczenie oparzeń (smarujcie się!) i testowanie różnego rodzaju drinków. Nie wiem jak w innych miesiącach, ale we wrześniu rzeczy schną szybko, ale równie szybko znikają ze sznurka za sprawą wiatru, więc trzeba je mocno przypinać (ja straciłam w ten sposób koszulkę, a znajomi ponton). Raczej nie ma fal lub są niewielkie. Słońce pali nawet zza chmur. Na wycieczkę kajakiem oraz snurkowanie, proponuję zasłonić nogi, zwłaszcza tył nóg i pośladki podczas snurkowania oraz plecy. Przy długotrwałym wystawianiu na promienie słoneczne sam krem nie daje rady. CO WZIĄĆ ZE SOBĄ – Niezbędnik: kremy 50SPF i co najważniejsze używać ich! Słońce parzy, zwłaszcza do godziny 14-15, można się nieźle załatwić i popsuć sobie wakacje. Pamiętajmy również o smarowaniu stóp! Kremy na poparzenia słoneczne, nakrycie głowy, okulary przeciwsłoneczne, krople do oczu i uszu, buty do wody, gdyż mogą występować jeżowce – widziałam jednego, maski i płetwy do nurkowania, jeśli posiadacie, jeśli nie, to można wypożyczyć, kamera podwodna! Coś na ukąszenia oraz ponton/flaming/materac koniecznie, jeśli macie domek na wodzie. Piękne zdjęcia można zrobić z drona, więc polecam zabrać, jeśli macie, natomiast trzeba wystąpić o pozwolenie (nie trwa to długo i nie jest zbyt skomplikowane).
JĘZYK: Wszędzie da się porozumieć po angielsku, czasem jest łatwiej, czasem trudniej, ale wszystko da się załatwić. Część personelu zna język włoski. PIENIĄDZE: Wszystko co kupimy na terenie resortu, jest zapisywane „na pokój” i regulowane w recepcji, w trakcie pobytu lub na sam koniec. Płacimy dolarami, jak najnowszymi i w dobrym stanie lub kartą. W recepcji można też rozmienić grubsze nominały na drobniejsze, na napiwki. Można wymienić euro na dolary, ale przelicznik jest niekorzystny.
NAPIWKI: Zawsze mile widziane. Nie jest to oczywiście żaden obowiązek, ale jeśli czyjaś praca nam się podoba i uważamy, że zasługuje na wyróżnienie, to każdy bardzo się ucieszy.
BEZPIECZEŃSTWO: Jest bezpiecznie. Jedynym złodziejem, jakiego ja napotkałam był wiatr. Ale oczywiście wiadomo: kasę i paszporty trzymamy w sejfie, wszelkie brylanty i kosztowności również. Uwaga też na wodę, ponoć lubi kraść kamerki ;). FAUNA I FLORA: Jeżeli chodzi o ląd, to na terenie resortu spotkamy jaszczurki, krabiki w muszelkach oraz duże kraby, czaple, wrony i nietoperze, które zamieszkują piękny ogród. W wodzie natomiast znajdziemy rekiny rafowe (niegroźne!), płaszczki i całą masę różnokolorowych rybek. Rafa jest w większości martwa, ale rybek jest od groma. Legenda głosi, że również można znaleźć żółwie – próbowałam, niestety bezskutecznie. Z tego co czytałam, na Malediwach nie odnotowano przypadku ataku rekina na człowieka, więc jest bezpiecznie, ale oczywiście zawsze bądźmy uważni i ostrożni. Jedząc śniadania, zauważymy, że płaszczki mają swoją „płaszczkostradę” tuż przy samym brzegu, którą uczęszczają o określonych godzinach.
WYLOT: Przed wylotem uzupełniamy znowu malediwską deklarację zdrowia i otrzymujemy kod QR oraz wypełniamy również kartę lokalizacji podróżnego naszego Ministerstwa Zdrowia. Wszystko to trzeba będzie okazać na lotnisku. Przy odprawie mogą również prosić o okazanie tych starych testów na COVID-19, które robiliśmy przed wyjazdem – po co? Nie wiem. Oczywiście osoby zaszczepione okazują odpowiednie dokumenty potwierdzające szczepienie. Bagaże zostawiamy w pokojach, idziemy zjeść śniadanie, nie wracamy już do pokoju, zdajemy klucze i rozliczamy się z recepcją. Po śniadaniu idziemy do portu, gdzie są już nasze bagaże i czekamy na łódź do Male. Uwaga: weźcie ze sobą coś do picia! W drodze powrotnej nie ma butelki wody na łodzi, a na lotnisku jest mało możliwości, żeby kupić jakikolwiek napój – jedynie Burger King (dwa napoje za 11$!) lub bar, który jest równie drogi. W sklepach bezcłowych bardzo tanie papierosy europejskie oraz duży wybór egzotycznych, już dużo droższych. Pamiątki, jak wspominałam, masakrycznie drogie. W samolocie znowu dostajemy jeden ciepły posiłek i jedną przekąskę oraz napoje. Lądujemy i idziemy na kwarantannę – dotyczy niezaszczepionych, zaszczepieni idą prosto do pracy 😊. Serdecznie polecam, zwłaszcza osobom bez dzieci, pragnącym ciszy i spokoju, relaksu, pięknej wody i kontaktu z naturą. .
Autorem opinii jest Pan Kamil z Rzeszowa
Wyspy Kanaryjskie/Teneryfa
11.06.2021 wzięliśmy ślub, a już 3 dni później mogliśmy cieszyć się naszym wyczekanym urlopem, a zarazem podróżą poślubną na Teneryfie. Wybór miejsca wakacji, jak i wszystkie formalności załatwiliśmy w przeciągu jednego dnia, tak dobrze zrozumieliście, przed ślubem nie było czasu na szukanie wakacji, dlatego chcieliśmy pewne biuro podróży, które w czasie Covidu bez problemu załatwi wszystkie formalności sprawnie i bez najmniejszego problemu. W czasie 1 wizyty w biurze podróży, znaleźliśmy kierunek naszego lotu (choć wcześniej nawet się nie zastanawialiśmy, gdzie tym razem chcemy polecieć na wakacje), w pakiecie wykupiliśmy testy na koronawirusa, szybkie antygenowe w języku angielskim i tylko za niecałe 50 zł za sztukę, miejsce parkingowe na lotnisku w Pyrzowicach oraz ubezpieczenie zdrowotne. 24 h przed wylotem wypełniliśmy formularz sanitarny, gdzie został wygenerowany QR kod oraz wykonaliśmy szybki test antygenowy w diagnostyce. Mój mąż najbardziej obawiał się testu, ale zapewniam, że nawet on stwierdził, że to nic strasznego nie było. Na lotnisku wszystko przebiegało bez zastrzeżeń, można powiedzieć, że prawie jak przed czasem epidemii, tylko w maseczkach. Na lotnisku przywitała nas Pani rezydentka Kamila, wskazała autokar, którym mamy się dostać do hotelu. Naszym celem na Teneryfie była Costa Adeje, gdzie mieścił się hotel Gran Tacande Wellness & Relax*****. W recepcji przywitała nas Pani, ku naszemu zaskoczeniu też z Polski. Zameldowanie odbyło się sprawnie, o wszystko można było się dopytać. Pokój piękny i co się okazało z okazji podróży poślubnej dostaliśmy pokój o lepszym standardzie, dodatkowo z wanną oraz widokiem na ocean, który zapierał dech. Standard hotelu bardzo wysoki, bezpłatne Wi-Fi w całym dosłownie hotelu, wszystko co potrzebne było w pokoju (żelazko, suszarka, ekspres do kawy, telewizor itd.). Nawet, jak ktoś zapomniał szczoteczki do zębów to była do naszej dyspozycji. Obsługa hotelu na bardzo wysokim poziomie (jak z filmów latynoamerykańskich), absolutnie bez żadnych zastrzeżeń. Bardzo miło wspominamy przede wszystkim Pana kelnera z restauracji, który wszystkich gości hotelowych zawsze zagadywał i swoją pozytywną energią zarażał innych. Mieliśmy wybrany pakiet all inclusive, gdzie serwowane były posiłki w 2 restauracjach w ciągu całego dnia. Kuchnia w hotelu była tak urozmaicona, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie, począwszy od fanów makaronów, a bardziej wyszukanych koneserów smaków świeżych ryb, krewetek, homarów, raków i niezliczonej ilości innych przysmaków. Dzięki pobytowi w tym hotelu mogliśmy, spróbować potraw, których pewnie nie mielibyśmy okazji jeść. Wieczorami podczas codziennych kolacji muzyka na żywo, sprawiała, że w tej bajkowym otoczeniu czuliśmy się jak w raju. Po kolacji wieczory można było spędzać w Hall Bar, gdzie sterowane były drinki i również z muzyką na żywo. Hotel wyposażony był w 4 baseny o różnych głębokościach, leżaki wraz z parasolami w całym obiekcie dostępne dla gości hotelowych, niektóre nawet z widokiem na ocean. Pool bar, gdzie serwowane były najróżniejsze drinki i napoje. Największą atrakcją hotelu był Azotea Sunset Raw Bar, gdzie na dachu hotelu można było oglądać zachód słońca, nie jest on codziennie otwarty, dlatego tym bardziej warto się tam wybrać. Przez cały pobyt na Teneryfie mieliśmy kontakt z Panią rezydentką Kamilą, która oferowała najróżniejsze wycieczki fakultatywne. Wszystkie wycieczki zorganizowany bez zarzutu: autokar odjeżdżał spod hotelu, powrót również pod same drzwi, zgubić się nie da :) My wybraliśmy się na trzy wycieczki: 1. Loro Parque to dużo więcej niż ogród zoologiczny. Pokazy fok, delfinów, orek czy gadających papug. Takich przedstawień nigdy nie widzieliśmy, na prawdę warto się wybrać, bardzo dużo różnych egzotycznych zwierząt. 2. Park Narodowy Teide, wulkan Teide oraz wąwóz Masca – bez obawy o kondycję, wszędzie dojechaliśmy terenowymi autami, na sam wulkan można wyjechać kolejką, ale to dodatkowa opcja za dopłatą. Malownicze widoki, degustacja pysznych serów wszystko w czasie całego dnia. 3. La Gomera – dwie atrakcje w czasie jednej wycieczki, rejsy statkiem oraz zwiedzanie wyspy samochodami terenowymi. Przejazd do Parku Garajonay, gdzie można oglądać roślinność nie zniszczoną przez ludzkość wpisaną do Światowego Dziedzictwa UNESCO. Największe wrażenie zrobiła na nas restauracja, gdzie odbył się pokaz języka gwizdanego. Słowo opisujące cały wyjazd i powtarzane nagminnie: „Ale tu pięknie” polecamy każdemu.
Autorką opinii jest Pani Marta z Łodzi
Turcja/Kusadasi
Przed dokonaniem wyboru wakacji długo wybrzydzałam. Mało brakowało, żebym ja pojechała w jedną stronę, małżonek w drugą. Dlaczego? Nie lubię All Inclusive. Jestem typem włóczęgi, który zakłada plecak na plecy i nocuje w schroniskach. Nie jestem jednak ekstremistką, która z dwójką małych dzieci pod pachą wybiera się na Rysy. Poszłam więc z moim mężem-kanapowcem na kompromis. OK – rozumiem, mamy małe dzieci, ja nie lubię gotować, dzieci nigdy nie jedzą tego, co im się postawi na stole. All Inclusive to jest wyjście. Miało być jednak na moich zasadach – nie jadę nigdzie, gdzie nie ma widoków. Nie uśmiecha mi się targać fury bagaży w miejsce, które w każdym kraju wygląda mniej więcej tak samo i w pewnej mądrej książce zostało po prostu nazwane „Krainą All Inclusive”. Przerzuciłam tysiące ofert na milionie portali. Mąż spędził długie godziny grzejąc fotele w biurach podróży. I nic. Póki nie weszliśmy do Itaki. Pani wysłuchała moich utyskiwań, wbiła coś do komputera, odwróciła ekran i moim oczom ukazał się hotel Pine Bay – pierwszy strzał i od razu w dziesiątkę. Konsultantka lojalnie nas uprzedziła, że jedynym zastrzeżeniem do tego hotelu jest jakość bungalowów, w których mieliśmy nocować. Co tam – pomyślałam sobie – wezmę butlę CIFa i rękawice i damy radę. Jak nie ma robali, będzie dobrze. Rzeczywistość okazała się łaskawa. A nawet lepiej – uroki hotelu przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania. Soczysta zieleń wprost zlewała się po urwistym zboczu, na którym położony był rozłożysty kompleks hotelowy. Ulokowany na należącym do hotelu półwyspie Aquapark wyrastał finezyjną zjeżdżalnią z morza palm, iglaków i drzew granatowych. Okalające hotel i zatokę wzgórza wpadały do lazurowej wody, nad którą unosiły się kolorowe czasze spadochronów. Plaża była wąska i kamienista, tuż pod urwiskiem, do którego przyczepiona była panoramiczna winda. Żyć nie umierać. Hotel podzielony był na kilka stref i naprawdę trzeba by było być wyjątkową marudą, żeby nie znaleźć nic dla siebie. Półwysep z Aquaparkiem mieścił hałaśliwy, otoczony drzewami basen, nad którym młodzież spędzała czas w towarzystwie animatorów i głośnej muzyki. Za pasem drzew znajdowała się strefa brodzików. Były 4 (a może 5?) różnej wielkości i to naszej małej córce wystarczyło, żeby pół dnia biegać dookoła, zjeżdżać, wbiegać, zjeżdżać, wbiegać, zjeżdżać, wbiegać…A ja mogłam gapić się na urzekający widok zaledwie parę metrów dalej. Małżonek z browarkiem spędzał sporo czasu w jacuzzi, bo go w krzyżu połamało, od czasu do czasu robiąc wypad z synem na obłędną zjeżdżalnię. A jak nam się znudziło, przenosiliśmy się nad spokojny basen koło głównego budynku hotelowego, gdzie nic nam nie dudniło nad głową.
Kiedy poznaliśmy inną rodzinę z dzieciakami, zaczęliśmy się bardziej włóczyć. Dotarliśmy na sam koniec kompleksu, do kameralnego baru kubańskiego, który znajdował się jakieś 5 metrów od przepięknej plaży, z której wyrastały samotne skałki. Dzieci zrobiły sobie na nich bazę, a później siedziały i grzebały się w piachu, kiedy my zajmowaliśmy się kulturalną konwersacją nad pinacoladą. Odkryliśmy też, że w wodzie roi się od ryb, przyzwyczajonych do karmienia przez hotelową obsługę. Po drodze zahaczaliśmy o budkę z burgerami. Przestaliśmy chodzić do głównej restauracji i zaczęliśmy eksplorować pozostałe kilka punktów z różnego rodzaju daniami. W jednym miejscu pizza, w innym sałatki fit, w jeszcze innym lody i naleśniki. Nie dało się wszystkiego przez nasze 11 dni spróbować. A do restauracji Panorama nie chodziło się po jedzenie. Po widoki się chodziło! Wieczorna rozrywka również była nie do pogardzenia. Poza jednym show, występy były naprawdę na wysokim poziomie. Grupy akrobatyczne z powodzeniem mogły zawstydzić Cyrk Zalewski, który jakoś ostatnio nie dał rady z nowym show. My z małżonkiem załapaliśmy się na wybór najlepszej pary, za co mąż do tej pory mnie nienawidzi. Jedzenie było dobre, chociaż kolacje tematyczne nie do końca wpisywały się w temat. Na plus jednak, że nikt nie próbował zrobić sushi ;) Za to obsługa to jakiś kosmos, a przynajmniej my na takie osoby trafialiśmy. Począwszy od chłopaka, który zatargał nasze bagaże do domku, zakończywszy na kelnerze, który podstawiał nam wszystko pod nos zanim zdążyłam podnieść jeden palec. Świetnie, że ludzie nas poznawali i po kilku dniach, kiedy podchodziłam do stoiska z makaronem, dziewczyna uśmiechała się i bez słowa podawała mi spaghetti bez sosu dla mojego niespełna rozumu dziecka (bo jak można obejść salę milion metrów kwadratowych i nie znaleźć nic godnego uwagi czterolatki).
Wybraliśmy się też na kilka wycieczek – jedną wspólną i po jednej na głowę bez dzieciaków. Wspólna nie była zła, ale podróż trwała wieczność. Nigdy więcej wieczności w autokarze z dziećmi...dodatkowo, w drodze powrotnej coś najwyraźniej „nie pykło”, bo za każdym razem jak pani nam podawała, ile zostało czasu, zamiast mniej, mówiła więcej. Wszyscy uczestnicy mieli wrażenie, że czas się cofa. Za to moja wycieczka po Efezie spełniła wszystkie oczekiwania. Było pięknie i na tyle niedaleko, że ledwie zdążyłam otworzyć książkę. Przewodniczka - Polka mieszkająca w Turcji była bardzo kompetentna, miała ogromną wiedzę i najwyraźniej bardzo dużo pasji do tego, co robi. Potrafiła nam również bardzo dużo opowiedzieć o kraju - począwszy od polityki, na traktowaniu zwierząt i podatkach skończywszy. Co było złe? W zasadzie nic, poza tym, że nie byłam przygotowana do podróży w górę i w dół z czterolatką na plecach (nóżki bolały). Każdy, kto bierze ze sobą małe dzieci do Pine Bay musi brać pod uwagę jedną rzecz – trzeba wziąć SPACERÓWKĘ. Nieważne, że już zapomniałam, jak wygląda wózek. Hotel jest na tyle rozległy, a zbocza na tyle strome, że mijający mnie ludzie chcieli mi pomagać w dźwiganiu mojego małego klocka. Co do pokoju w bungalowie, nie było najgorzej, ale faktycznie na pięć gwiazdek to fiu fiu...nie wiem kto go ocenił :) Fajny, bo przestronny i dwa pomieszczenia, do tego duża łazienka z prysznicem. Niestety nadgryziony zębem czasu, leciutko momentami śmierdzący, a pod koniec pobytu troszkę nam przeciekał kibelek. CIFa i rękawic jednak nie użyłam, na szczęście nie było potrzeby 😉.
Mimo to – PINE BAY RULEZ! Poleciłabym każdemu, oczywiście z małą gwiazdką na co się przygotować z pokojem. Całe szczęście, konsultantka z Itaki po prostu szczerze mi to powiedziała przed wyjazdem i za to pięknie dziękuję - niespodzianki były tylko miłe. Tylko duch łazika, poszukującego wiecznej zmiany zapewne sprawi, że do Pine Bay nie wrócę w przyszłym roku. Ale do Itaki wrócę na pewno!
Kiedy poznaliśmy inną rodzinę z dzieciakami, zaczęliśmy się bardziej włóczyć. Dotarliśmy na sam koniec kompleksu, do kameralnego baru kubańskiego, który znajdował się jakieś 5 metrów od przepięknej plaży, z której wyrastały samotne skałki. Dzieci zrobiły sobie na nich bazę, a później siedziały i grzebały się w piachu, kiedy my zajmowaliśmy się kulturalną konwersacją nad pinacoladą. Odkryliśmy też, że w wodzie roi się od ryb, przyzwyczajonych do karmienia przez hotelową obsługę. Po drodze zahaczaliśmy o budkę z burgerami. Przestaliśmy chodzić do głównej restauracji i zaczęliśmy eksplorować pozostałe kilka punktów z różnego rodzaju daniami. W jednym miejscu pizza, w innym sałatki fit, w jeszcze innym lody i naleśniki. Nie dało się wszystkiego przez nasze 11 dni spróbować. A do restauracji Panorama nie chodziło się po jedzenie. Po widoki się chodziło! Wieczorna rozrywka również była nie do pogardzenia. Poza jednym show, występy były naprawdę na wysokim poziomie. Grupy akrobatyczne z powodzeniem mogły zawstydzić Cyrk Zalewski, który jakoś ostatnio nie dał rady z nowym show. My z małżonkiem załapaliśmy się na wybór najlepszej pary, za co mąż do tej pory mnie nienawidzi. Jedzenie było dobre, chociaż kolacje tematyczne nie do końca wpisywały się w temat. Na plus jednak, że nikt nie próbował zrobić sushi ;) Za to obsługa to jakiś kosmos, a przynajmniej my na takie osoby trafialiśmy. Począwszy od chłopaka, który zatargał nasze bagaże do domku, zakończywszy na kelnerze, który podstawiał nam wszystko pod nos zanim zdążyłam podnieść jeden palec. Świetnie, że ludzie nas poznawali i po kilku dniach, kiedy podchodziłam do stoiska z makaronem, dziewczyna uśmiechała się i bez słowa podawała mi spaghetti bez sosu dla mojego niespełna rozumu dziecka (bo jak można obejść salę milion metrów kwadratowych i nie znaleźć nic godnego uwagi czterolatki).
Wybraliśmy się też na kilka wycieczek – jedną wspólną i po jednej na głowę bez dzieciaków. Wspólna nie była zła, ale podróż trwała wieczność. Nigdy więcej wieczności w autokarze z dziećmi...dodatkowo, w drodze powrotnej coś najwyraźniej „nie pykło”, bo za każdym razem jak pani nam podawała, ile zostało czasu, zamiast mniej, mówiła więcej. Wszyscy uczestnicy mieli wrażenie, że czas się cofa. Za to moja wycieczka po Efezie spełniła wszystkie oczekiwania. Było pięknie i na tyle niedaleko, że ledwie zdążyłam otworzyć książkę. Przewodniczka - Polka mieszkająca w Turcji była bardzo kompetentna, miała ogromną wiedzę i najwyraźniej bardzo dużo pasji do tego, co robi. Potrafiła nam również bardzo dużo opowiedzieć o kraju - począwszy od polityki, na traktowaniu zwierząt i podatkach skończywszy. Co było złe? W zasadzie nic, poza tym, że nie byłam przygotowana do podróży w górę i w dół z czterolatką na plecach (nóżki bolały). Każdy, kto bierze ze sobą małe dzieci do Pine Bay musi brać pod uwagę jedną rzecz – trzeba wziąć SPACERÓWKĘ. Nieważne, że już zapomniałam, jak wygląda wózek. Hotel jest na tyle rozległy, a zbocza na tyle strome, że mijający mnie ludzie chcieli mi pomagać w dźwiganiu mojego małego klocka. Co do pokoju w bungalowie, nie było najgorzej, ale faktycznie na pięć gwiazdek to fiu fiu...nie wiem kto go ocenił :) Fajny, bo przestronny i dwa pomieszczenia, do tego duża łazienka z prysznicem. Niestety nadgryziony zębem czasu, leciutko momentami śmierdzący, a pod koniec pobytu troszkę nam przeciekał kibelek. CIFa i rękawic jednak nie użyłam, na szczęście nie było potrzeby 😉.
Mimo to – PINE BAY RULEZ! Poleciłabym każdemu, oczywiście z małą gwiazdką na co się przygotować z pokojem. Całe szczęście, konsultantka z Itaki po prostu szczerze mi to powiedziała przed wyjazdem i za to pięknie dziękuję - niespodzianki były tylko miłe. Tylko duch łazika, poszukującego wiecznej zmiany zapewne sprawi, że do Pine Bay nie wrócę w przyszłym roku. Ale do Itaki wrócę na pewno!
27. EDYCJA (01.07-30.09.2021 r.)
Autorką zwycięskiej opinii jest Pani Klaudia z Katowic
Malediwy
Hotel bardzo polecam, jest na pięknej wyspie. Mieliśmy pokój typu beach bungalow – czysty, sprzątany 2x dziennie. Łazienka nie jest pierwszej świeżości, co widać po kafelkach, ale to naprawdę nie przeszkadza przy tym poziomie czystości. Mega atutem jest prysznic zewnętrzny. W domku sejf, lodówka, mini barek (dodatkowo płatny), duże szafy, biurko, kanapa, wygodne duże łóżko, ogólnie bardzo wygodnie i sporo miejsca. Przed domkiem na tarasie są leżaki, dodatkowe leżaki dostępne na plaży, udostępnione są ręczniki plażowe, również wymieniane podczas sprzątania. Przy plaży w kilku miejscach są wieżyczki ratownicze i prawie cały dzień są na nich ratownicy pilnujący bezpieczeństwa pływających. Na plażach jest wiele palm dających cień i niepowtarzalny efekt wizualny. Szczególnie polecamy domki pod numerami 210-220 - w tym miejscu plaża była najpiękniejsza, piasek o drobniejszej frakcji, przyjemny do chodzenia, woda nieskazitelnie czysta, w tej okolicy jest kilka raf, zatem jest co oglądać w podwodnym świecie - pełno kolorowych rybek i koralowców. W innych częściach wyspy plaże miały trochę kawałków rafy, przez co wiele osób korzystało z butów do pływania, moim zdaniem nie jest to potrzebne - wygoda i tak jest. Przy opcji soft all-inclusive posiłki są 3x dziennie, w formie bufetu w restauracji przy molo, do której można ze swojego domku przejść się na piechotkę lub zadzwonić po melexa (korzystały z tej opcji rodziny z małymi dziećmi), polecam spacer który w tych okolicznościach przyrody jest naprawdę super. Cała droga z restauracji do bungalowów w cieniu, zatem przyjemnie i pożytecznie. Do obiadu i kolacji można wybrać w cenie w pakiecie soft all-incl jeden napój dodatkowy (np. pepsi, sok, kawę) albo piwo, woda jest nielimitowana – również w pokoju – jest stale dostarczana i uzupełniana przy każdym sprzątaniu oraz na dodatkowe życzenie po zgłoszeniu na recepcji. Alkohole dodatkowo płatne. Ilość ludzi była widoczna dopiero przy posiłkach, podczas całego dnia nie spotykaliśmy prawie nikogo, większość czasu czuliśmy, że plaża jest praktycznie na naszą wyłączność, więc na wyspie to się jakoś gubi i uzyskuje się poczucie prywatności. Za darmo można wypożyczyć kajaki, dodatkowo płatne są inne atrakcje „na wodzie” i kilka wycieczek. O określonych godzinach organizowane jest karmienie rekinów i płaszczek, naprawdę warte zobaczenia. Z dodatkowych aktywności możliwy jest squash, tenis, badminton, koszykówka, siatkówka plażowa, bilard, ping-pong, jest też siłownia. Full wypas dla aktywnych. Na 7 dniowych pobycie naprawdę codziennie mieliśmy dużo planów i zajęć :) plus oczywiście totalny chillout :) jest gdzie spacerować, polecamy po plaży, czy po części water bungalow. W kilku miejscach na plażach są między palmami rozwieszone hamaki. Na wyspie są białe króliczki, jako dodatkowa atrakcja szczególnie dla dzieci. Personel przyjazny, pomocny, uśmiechnięty, nie ma naprawdę do czego się przyczepić :) Mega super hotel, blisko Male – transfer z lotniska łodzią 20 min, co jest plusem, bo po lądowaniu szybko jest się na miejscu i można korzystać z raju! :-).
Autorem opinii jest Pan Maciej z Cisia
Kos / Grecja
Hotel rewelacyjny, idealne miejsce na wakacje z dziećmi. Duży kompleks z masą atrakcji, wszystko w jednym miejscu. Hotel zadbany, czysty. Również pokoje były przestronne i sprzątane co drugi dzień. Hotel zapewniał również wodę butelkowaną w pokojach, co przy temperaturach pod koniec sierpnia powyżej 30 st. było bardzo pomocne. Pokoje wyposażone w klimatyzację, która działała efektywnie. W hotelu spędziliśmy tydzień z 1,5-rocznym dzieckiem. Był to idealny czas na odpoczynek. W hotelu są 4 baseny, w tym „splash pool” dla mały dzieci (brodzik do 40 cm), przy którym faktycznie spędzaliśmy całe dni. Przy każdym basenie jest ratownik, co zwiększa poczucie bezpieczeństwa. Wieczorami wychodziliśmy na plaże, która znajduje się 100 m od hotelu i jest piaszczysta, co było dodatkową atrakcją dla dziecka (sądzę, że nasz zamek był najbardziej okazały w zasięgu wzroku:)). Wyżywienie dobrej jakości, produkty świeże i urozmaicone. W związku z tym, że główną grupą turystów są Anglicy, to miało to przełożenie na wiele kwestii, m. in. jedzenie. W stołówce dania typowo angielskie (smażony bekon, jajka sadzone, tosty, paluszki rybne i przede wszystkim fasolka po bretońsku itp.) stanowiły stały element każdego dnia i było to ok. 60% dostępnych opcji bufetu). Natomiast pozostałe 40% to dania urozmaicone, przede wszystkich typowo śródziemnomorskie (sałatki, owoce morza, ryby, pieczywo, nabiał, wędliny itp.) i kuchnia tematyczna (np. wieczory meksykańskie, kuchnia grecka itp.), z której to części budowaliśmy naszą codzienną dietę i byliśmy bardzo zadowoleni. Pomiędzy godzinami otwarcia stołówki, dostęp do jedzenia w jednym z barów obok basenów (tutaj niestety mały wybór – mięso na burgery i hot-dogi, szaszłyki z wieprzowiny, frytki, paluszki rybne, ewentualnie gotowe kanapki). Napoje serwowane w kilku barach przez cały dzień – barmanki i barmani znają się na rzeczy. Liczebność angielskich turystów miała również przełożenie na język, w którym były dostępne animacje dla dzieci (szkółka piłkarska, park linowy, trampoliny, dmuchany tor przeszkód na basenie, karaoke itp.). Dla niektórych może być to minus, my zauważyliśmy, że dzieciom nie przeszkadzają często bariery językowe. Hotel oferuje gościom również strefę spa z możliwością różnych zabiegów (m.in. masaże – rewelacja, ból pleców zniknął jak ręką odjął). Niektórzy wskazują jako minus brak atrakcji dostępnych w pobliżu hotelu. Prawda jest taka, że Kos jako mała wyspa, tych atrakcji ma niewiele i praktycznie wypożyczając samochodów można zjeździć wyspę w 1 dzień i zobaczyć wszystkie atrakcje z przewodnika. W naszej ocenie to nie był minus, ponieważ pojechaliśmy na wakacje z nastawieniem na wypoczynek i spędzenie czasu na błogim lenistwie (co świetnie udało się zrobić w Holiday Village). W naszej ocenie stosunek ceny do jakości usług oraz oferty hotelu jest adekwatny. Hotel zasługuje na 4 gwiazdki, te dodatkowe czynniki, to przede wszystkim duża ilość atrakcji dla dzieci, które nie pozwolą się im nudzić. Cisza nocna w hotelu w praktyce rozpoczynała się po 23, niekiedy po północy, ale nie stanowiło to dla nas problemu (głównie muzyka na żywo nad basenami dla dorosłych, czasem animacje dla starszych dzieci). Lecieliśmy z Itaką z Warszawy. Lot czarterowy, więc tutaj nie ma o czym pisać. Plusem przewoźnika (EnterAir) było to, że wózek nie stanowił dodatkowego bagażu i można było go oddać dopiero na płycie lotniska, przed samym wejściem do samolotu. Podróż przebiegła sprawnie i zgodnie z planem (powrót udało się nawet przyspieszyć o ok. 20 min). Jedynym minusem podróży z Warszawy była godzina lotu powrotnego – 7 30, co w praktyce przekładało się na pobudkę ok. 4, ponieważ o 5 pod hotelem był już autokar, który zawiózł nas na lotnisko. Zastanawialiśmy się nad dojazdem własnym taksówką (koszt ok. 24 euro z hotelu na lotnisko), ale finalnie po rozmowie z rezydentem i ustaleniem godziny, o której musielibyśmy być na lotnisku zrezygnowaliśmy z tego rozwiązania. Podsumowując, hotel rewelacyjny. Ale najważniejszą rzeczą, która nas urzekła w tym miejscu była obsługa. Zawsze uśmiechnięta, pomocna, komunikatywna. Od obsługi technicznej i sprzątającej, poprzez barmanki i barmanów, po obsługę kuchni i recepcji. Wszyscy pogodni, uśmiechnięci, chętni do pomocy. W tym miejscu chciałbym szczególnie pozdrowić barmankę Adriannę (o polskich korzeniach), która opowiedziała trochę o codziennym życiu na wyspie i przede wszystkim Michalisa i Eveę, z którymi rozmowy były ciekawe, a w każdej chwili byli gotowi pomóc w codziennym problemach turysty.
Autorką opinii jest Pani Dorota z Dominowa
Lanzarote / Wyspy Kanaryjskie
Hotel spełnił nasze wygórowane oczekiwania. Położenie do 10 minut jazdy autokarem od lotniska. Zakwaterowanie nie jest przypadkowe, rodziny z dziećmi dostają pokoje przy placu zabaw lub basenie dla dzieci. Pokoje typu Junior Suite składają się z dwóch osobnych pomieszczeń, salon z podwójnym łóżkiem, stolikami nocnymi, biurkiem i tv, pokoik z kanapą, drugi telewizor, z szafką z minibarkiem, ekspres kapsułkowy (4 kapsułki na pobyt, potem można dokupić), czajnik, zestaw herbat. Na powitanie jest duża butelka wody, potem można wodę uzupełniać z dystrybutorów wody rozmieszczonych na terenie hotelu. łazienka duża, osobny prysznic, WC, duży blat z umywalką, duże lustro, suszarka. Kosmetyki mleczko do ciała, mydło, odzywka do włosów, żel pod prysznic po 1 małym opakowaniu na osobę na pobyt. My byliśmy dwa tygodnie i kosmetyki nie były uzupełniane. Sprzątanie można wybrać albo codziennie, albo co 2-3 dni lub wcale, wypełnia się karteczkę na spotkaniu z rezydentką. Rodziny dostają przydzieloną restaurację Neptun na wszystkie posiłki. Śniadania 8:00-10:30, obiady 13-15, kolację mieliśmy przydzieloną pierwszą turę od 19-19:50, ale nikt nie pilnował czy się w tym czasie przychodzi. W restauracji trzeba mieć maseczkę, jak się wchodzi oraz jak się idzie po jedzenie, można mieć zdjętą tylko przy stoliku, obsługa zwraca uwagę i nie wpuszcza bez maseczki. Napoje do śniadania nalewa się samemu, do obiadu i kolacji obsługa podchodzi i pyta co przynieść do picia. Można zamówić wino białe, czerwone, różowe, piwo, wodę niegazowaną i gazowaną, napoje gazowane z dystrybutora. Śniadania są bardzo bogate, na słodko wybór drożdżówek i ciast, na ciepło tosty, jajecznica, jajka sadzone, omlety, naleśniki, bekon, warzywa na ciepło i zimno, płatki do mleka, sery, wędliny, duży wybór pieczywa, toster. Są też świeżo robione smoothie owocowe, jogurty, kilka rodzajów mleka (sojowe, ryżowe, bez laktozy, czekoladowe). Obiady i kolacje są podobne: pyszna pizza prosto z pieca, dwa rodzaje makaronów, chińszczyzna z woka, wybór mięs, wybór dań dla wegetarian, dwie zupy, smażone na świeżo ryby i mięso, frytki, ziemniaki, duży wybór przystawek i sałatek. Lada z deserami i owocami jest dostępna do każdego posiłku, duży wybór ciast i owoców świeżych i suszonych lody w 4 smakach. W lipcu działały 2 bary, jeden przy głębokim basenie na końcu hotelu otwarty po śniadaniu, tam też jest obok snack bar (hot-dogi, hamburgery, frytki, lody, owoce, kanapki) kawa z ekspresu. Drugi bar jest otwarty po kolacji i znajduje się pod recepcją. Menu każdego z barów jest dostępne w postaci kodu QR z podziałem na All inclusive i nie, więc łatwo sprawdzić co można bezpłatnie zamawiać. Baseny są 4, dla dzieci z małymi zjeżdżalniami podzielony na 2 części z mniejszymi i z większymi zjeżdżalniami. Dookoła są leżaki, nie ma problemu z brakiem miejsca przy basenie dla dzieci. Basen codziennie czyszczony, a leżaki odkażane, basen otwarty jest od 10:00-18:00. Są miejsca zacienione i na słońcu. Obok ratownika skrzynia z zabawkami typu wiaderka, foremki itp., więc nie trzeba brać ze sobą. Nie można używać materacy i pompowanych zabawek innych niż kółka i rękawki do wody. Drugi basen obok restauracji jest dla wszystkich i też jest podzielony na 2 części, głębsza i brodzik dla maluchów. Trzeci basen przy barze jest głęboki, tam odbywają się animacje typu aerobik w wodzie, gra w piłkę. Tam było najwięcej ludzi. Czwarty basen jest w części tylko dla dorosłych. Plaża około 5 min spacerem od hotelu, piasek pomarańczowy, taki wymieszany jasny z ciemnym, dla dzieci nie za bardzo, byliśmy tylko raz, wieje piaskiem, spore fale, polecam bardziej na spacery. Mało ludzi na plaży. Po drodze na plażę jest sklep SPAR, promenada, gdzie można wypożyczyć rowery, hulajnogi, riksze, polecamy się wybrać na wycieczkę. Rezydentka kompetentna, udziela wszystkich informacji nie trzeba dodatkowo dopytywać. Jest w hotelu w niedziele, poniedziałki i środy. To był nasz drugi pobyt na Lanzarote, wcześniej byliśmy tam na jednodniowej wycieczce z Fuerteventury i widzieliśmy już część atrakcji, teraz jednak chcieliśmy pokazać córce 7-latce. Podobało jej się Rancho Texas – zoo z aquaparkiem. Na miejscu są pokazy: fok, delfinów, papug i orłów. Pobyt od 10:30 do 17:30. Na miejscu jest restauracja i można kupić obiad i napoje. Wynajęliśmy samochód na 2 dni. Pierwszego dnia zwiedzaliśmy północ wyspy: Ogród kaktusów, jaskinię Cueva de los Verdes, jamę z krabami albinosami Jameos del Aqua i punkt widokowy Mirador del Rio, plażę surferów, punkt widokowy El Golfo. Drugiego dnia park Timanfaya (samochodem trzeba tam być nie później niż 9:30, żeby był wolny parking i miejsce w autokarze, w który trzeba się przesiąść. Ceny biletów - polecam kupić karnet, przykładowo na 4-atrakcje do wyboru kosztuje dla dorosłego 29EUR, dzieci do lat 7 nie płacą. Potem winnice La Geria i pół dnia na plaży Mujeres. Wjazd na 4 plaże jest płatny (Papagayo, Mujeres i dwie inne) jeden wjazd i po drodze są te plaże, wyglądają tak samo, superbiały piasek, spokojna woda do kąpania dla dzieci, wjazd kosztował 3 EUR za naszą trójkę. Przy plaży Mujeres nie ma toalet ani infrastruktury dlatego warto mieć wszystko ze sobą. Samochód z pełnym ubezpieczeniem i podkładką dla dziecka na 2 dni wyniósł nas 137EUR, zrobiliśmy 300km i koszt benzyny 18 EUR. Kupując podobną wycieczkę autokarem za dziecko od 3 roku też już się płaci. Z samochodem problem, podobno do końca sierpnia już są zarezerwowane. Byłam też na nurkowaniu, pierwszy raz w życiu, bardzo polecam, nurkuje się z polskim instruktorem, który trzyma za rękę, schodzi się łagodnie z plaży a nie wskakuje z łódki czy pomostu, każdy sobie poradzi, przyjmują dzieci od 8 roku życia. W hotelu działa mini klub, gdzie można zostawić dzieci, rano i po południu, codziennie o 20:30 jest też 30minutowe mini disco. Animacje wieczorne zaczynają się o 21:30 i trwają godzinę, w trakcie naszego 2-tygodniowego pobytu były pokazy flamenco, magik – 3 razy inny, quiz z nagrodami dla gości, występ piosenkarki, broadway show itp. Gdybym miała wskazać jeden minus to tylko, że dystrybutory z wodą nie są uzupełniane wieczorem, dlatego trzeba sobie zrobić zapas wcześniej, jeśli ktoś potrzebuje mieć wodę w pokoju na noc. Polecam hotel dla rodzin i dla dorosłych, wycieczka nie była tania, ale nie żałujemy ani złotówki.
26. EDYCJA (01.04-30.06.2021 r.)
Autorką opinii jest Pani Maria z Poznania
Malediwy
Test negatywny – lecimy na Malediwy! Po 16. miesiącach bez wakacji postanowiliśmy odpocząć od koronawirusa. Wybraliśmy Malediwy z Itaką, ze względu na bezpośredni przelot. Nie powiem, żeby obyło się bez stresu, bo perspektywa trafienia pod respirator w malediwskim szpitalu trochę mnie przerażała, ale wykupiliśmy wszystkie możliwe ubezpieczenia i zaryzykowaliśmy. Lot dreamlinerem trwał trochę ponad 8 godzin. W samolocie były dwa skromne posiłki, do picia woda, kawa i herbata na prośbę. Nie było żadnych wymogów, jeśli chodzi o typ maseczek. Po wylądowaniu w Male mieliśmy mierzoną temperaturę, nie sprawdzano żadnych płynów. Ja wysiadłam z samolotu z 2 butelkami wody w bagażu podręcznym i dalej dowiozłam je do hotelu. Na hali przylotów od razu można było zauważyć osoby z tabliczkami Itaki, które kierowały wszystkich pasażerów do stanowiska biura, skąd zostaliśmy zaprowadzeni bezpośrednio do hali odlotów samolotów lokalnych. Pan, który nas prowadził, zabrał nasze bagaże i paszporty i sam załatwił bez kolejki wszystkie odprawy, także po pół godziny siedzieliśmy w samolocie na wyspę Maamigili, skąd łodzią popłynęliśmy już do hotelu Sun Island Resort. Sam przelot trwał ok. 20 minut na małej wysokości przelotowej, więc z okien samolotu mogliśmy już podziwiać piękne atole. W hotelu zostaliśmy poczęstowani powitalnym drinkiem, czekały też na nas gotowe dokumenty, klucze i mapka wyspy. Wszystko przebiegło bardzo sprawnie i po 3 godzinach od wylądowania w Male rozpakowywaliśmy się już w naszym domku na plaży. Niestety, nie wszyscy mieli tyle szczęścia, część osób czekała na lotnisku w Male ok. 3 godzin na kolejny lot. Pokój, który dostaliśmy znajdował się prawie na końcu wyspy, więc do restauracji mieliśmy 10 minut drogi piechotą, ale można było też korzystać z transportu hotelowego – melexów, które ułatwiały dotarcie do różnych miejsc na wyspie lub też wypożyczyć rower w cenie od 5$ na dobę. Dla nas spacer był przyjemnością, zwłaszcza po posiłkach, kiedy mogliśmy spalić choć trochę nadmiarowych kalorii. Pokoje od numeru 500 wzwyż są wyremontowane, ale nie mają już prysznica na zewnątrz. Są jednak ładnie położone, blisko plaży, z widokiem na zachód słońca. Każdy domek ma przydzielone dwa leżaki z numerami, które można dowolnie przemieszczać. Na tarasie są też materace, a w pokoju ręczniki plażowe. Pokój jest dość duży ze sprawnie działającą klimatyzacją, z której można korzystać nawet w nocy, bo jest zamontowana w korytarzyku do łazienki i nie dmucha bezpośrednio na łóżko. Na wyposażeniu pokoju jest też wentylator, telewizor 4K, sejf, czajnik a nawet parasole. Codziennie uzupełniana jest herbata, kawa, woda, w opcji all również cola, tonic i jakieś inne napoje bezalkoholowe w minibarze. W łazience przybory toaletowe oraz kapcie. W każdym pokoju jest router więc internet śmiga. Pokój sprzątany dwa razy dziennie. Generalnie wyspa, którą wybraliśmy z oferty Itaki była największą z możliwych, miała ok. 5 km plaży dookoła i była to bardzo dobra decyzja. Dziennie udawało nam się zrobić ponad 20 km spacerując w różne zakątki wyspy, poza tym było tyle atrakcji, że przez tydzień nie można było się nudzić, czego bardzo się obawiałam na tak małych obszarach jakimi są malediwskie wyspy. Sama wyspa urocza, wokół biała plaża, piasek miejscami jak mąka, ale gdzieniegdzie trochę drobnej rafy, dlatego warto zabrać buty do wody, bo się przydają. Woda turkusowa, krystalicznie czysta. Cała wyspa porośniętą bujną roślinnością tropikalną, która daje dużo cienia, także na ścieżki spacerowe, no i niesamowicie czyste powietrze. W hotelu było sporo turystów, których widzieliśmy tylko na posiłkach i wieczorem w barze, w ciągu dnia wydawało nam się ze wyspa jest opustoszała, a na cyplu przy beach barze można było plażować się jak na bezludnej wyspie. Na terenie kompleksu jest jedna duża restauracja, kilka barów, płatne restauracje tajska i włoska, dwa sklepy z pamiątkami (ale na lotnisku większy wybór :), duży basen z barem, jednak ze względu na covid bar nieczynny, oraz SPA, które wygląda jak świątynia buddyjska, z pięknym, zadbanym ogrodem. Jedzenie bardzo smaczne, może bez jakichś wyszukanych potraw, ale zawsze duży wybór. Niektórzy narzekali na brak owoców morza, ale ja nie jestem ich fanką, więc dla mnie było ok. Najbardziej smakowały mi zupy. Zawsze były dwie do wyboru. Większość na bazie mleczka kokosowego. Śniadania standardowe – sery, wędliny, warzywa, owoce, jogurty, przeróżne ciastka, dania na ciepło, naleśniki, omlety na życzenie. Mój faworyt to gofry z sosem wiśniowym. Na obiady i kolacje duży wybór makaronów, ryż w różnych postaciach, warzywa na ciepło, surówki, sałatki, warzywa do samodzielnego mieszania sałatek, oczywiście mięsa i ryby oraz owoce, ciasta i desery, a także kącik z jedzeniem hinduskim. Nie sposób było wszystkiego spróbować. Ciekawostką jest to, że część produktów pochodzi z ekologicznej uprawy na wyspie. Potrawy są nakładane przez kucharzy i chociaż w restauracji było sporo gości nigdy nie było kolejek dłuższych niż 2-3 osoby. Każdy ma przydzielony swój stolik na cały pobyt i swojego kelnera, więc niezależnie o której godzinie się przyjdzie stolik czeka. Przy wejściu do restauracji rozdawane są maseczki, które trzeba nosić podczas przemieszczania się, dopiero przy stoliku można zdjąć. Obsługa bardzo tego pilnuje i zwraca uwagę, gdy ktoś się zapomni. Personel cały czas nosi maseczki i rękawiczki. Wszędzie są też dozowniki z płynem dezynfekującym. Na szczęście nie trzeba nosić maseczek podczas spacerów po wyspie i na plażach. Napoje – w opcji all piwo, wino, soki, kilka drinków alkoholowych i bez. Drinki słabe, ale za 1$ bardziej się starają. Ceny napojów w barach poza opcją z all dość wysokie – piwo-5$, lampka wina -6$, najtańszy drink- 10$. Dlatego chyba warto dopłacić do pełnego all żeby nie stresować się dodatkowymi rachunkami, w myśl zasady zapłacone – odżałowane :). Pogoda w drugiej połowie kwietnia była wręcz idealna, w dniu przylotu przelotnie padało, kolejne dwa dni z lekkim zachmurzeniem, a potem już tylko bezchmurne niebo, także stopniowo mogliśmy przyzwyczajać się do upałów. Noce bardzo ciepłe. Słońce mocno grzeje, więc kremy z filtrami konieczne. Ja miałam SFP30, kilka razy dziennie się smarowałam i udało mi się uniknąć poparzeń słonecznych, ale niektórzy turyści po tygodniu plażowania wyglądali na lekko przypieczonych :(. Animacje dość słabe. Jest dwóch animatorów, którzy „ogarniają” wszystkie gimnastyki przedpołudniowe i wieczorne show. Niektóre zabawy po rosyjsku, ponieważ w hotelu jest sporo gości z Rosji. Jednak natura dostarcza lepszych atrakcji – wieczorem przy pomoście koło włoskiej restauracji przypływają ogromne manty, chyba przyciąga je światło, bo woda jest podświetlona i „tańczą” prawie na powierzchni wody - widok jest niesamowity. Frajdą jest również wieczorne karmienie rekinów i mant, ale takich mniejszych. Niebywałe jest to, że w miejscu, gdzie wieczorem przypływają 2 metrowe rekiny i rzucają się na jedzenie, w ciągu dnia mogą swobodnie pływać turyści. Ale podobno rekiny nie są groźne. Koło mnie kilka razy przepłynął mały rekinek, na szczęście nie był mną zainteresowany? Można wykupić też wycieczkę – pływanie z ogromnymi rekinami wielorybimi – podobno niesamowite wrażenia, mi jednak wystarczyło snurkowanie przy pomoście z wygodnym zejściem do krystalicznie czystej wody i gdzie można zobaczyć trochę rafy i kolorowe rybki. W ramach darmowych atrakcji przy wykupionym all, mieliśmy też łowienie ryb. Późnym popołudniem wypływa się łodzią w morze i każdy dostaje swoją żyłkę do łowienia. Złowioną rybę wieczorem przygotowują w restauracji do zjedzenia. Nam udało się złowić tylko małą barakudę, więc kolacji nie było, jednak niektórzy mieli więcej szczęścia. Poza tym hotel proponuje bogatą ofertę sportów wodnych, w ramach all można popływać kajakiem i obejrzeć wyspę z perspektywy morza, jest też bilard, siłownia, korty, boisko do squasha, siatkówki, koszykówki i stoły do ping-ponga. Atutem jest to, że nie trzeba nosić gotówki, wszystkie zamówienia są zapisywane na numer pokoju i należność reguluje się na koniec pobytu. Jedyny minus to konieczność ciągłego podpisywania paragonów, nawet z zerową wartością, co w obecnych czasach nie jest zbyt higieniczne. Niestety tydzień minął bardzo szybko i trzeba było wrócić do domu. Przed opuszczeniem hotelu każdy miał mierzoną temperaturę. Turystów odpływających łodziami z wyspy żegnali pracownicy hotelu z banerem: SEE YOU SOON. Lot powrotny z Male był zaplanowany na 11.30, więc o 6 wypływaliśmy z wyspy, o 8.30 lokalny samolot do stolicy, potem odbiór bagażu, kolejna odprawa i lot do Warszawy trwający 9 godzin, wszystko w miarę sprawnie, jednak sama podróż dość męcząca ze względu na przesiadki, mimo to nie żałuję wyboru wyspy, nawet za cenę tej uciążliwej podróży. I jeśli mam jakieś wyobrażenie o raju, to na Malediwach najbardziej się spełnia, dlatego życzę każdemu, aby tu kiedyś zawitał :). Wiele krajów zwiedziłam, lecz na Malediwach nie byłam, Więc mimo covida poleciałam I piękną wyspę ujrzałam Plaża wręcz bajkowa, Woda cudownie turkusowa, Nawet rekiny niegroźne, Chociaż kontakty ostrożne, Czas bardzo szybko mknie, Do domu wracać nikt nie chce.
Autorka opinii jest Pani Anna z Olkusza
Turcja / Kusadasi
Po raz kolejny, bo już trzeci podróżowaliśmy do Turcji wraz z Itaką (raz jako świeżo upieczone małżeństwo SIDE i drugi jako rodzina już 2+2 BELEK. I tym razem wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Itaka nas nie zawiodła, wręcz przeciwnie. Na wyjazd zdecydowaliśmy się 28.05 a już 04.06 byliśmy Kusadasi :) O wszelkich formalnościach Covidowych i innych zostaliśmy poinformowani, więc lot i związane z nim dokumenty czy testy nie były dla nas zaskoczeniem. Na wszystko byliśmy świetnie przygotowani. Już w domu wypełniliśmy niezbędne formularze, które były potrzebne podczas lotu. Co do samych testów na tę chwilę Turcja wymaga jedynie testów antygenowych (nie dotyczy to dzieci do lat 6). Same testy my i starszy syn znieśliśmy bardzo dobrze. Na wynik czeka się do 20 minut. Na powrocie testy dotyczą już wszystkich, czyli w naszym wypadku też dwójki dzieci 5 i 8 lat. Na celowniku i tym razem była Riwiera Turecka, padło na Kusadasi i hotel INFINITY BY YELKEN... Na lotnisku w Turcji zero formalności, jedynie okazanie paszportu i rewizja walizek. Na miejscu czekał rezydent, który pokierował nas w stronę autobusu. Transfer do hotelu 1,15 h sam lot do 2 h. Droga jak zawsze ciekawa, podziwialiśmy architekturę i krajobrazy Turcji. Hotel na zdjęciach urzekł mnie swoim położeniem, a że widniał jako nowość w Itace bez opinii, tym bardziej nas zaintrygował. Mąż powiedział: „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana” i miał racje!!! Okazało się, że jest to starszy hotel, który całkowicie został odnowiony w 2019 r. przez nowego właściciela. Dodatkowo został dobudowany Magic Aqua World:) Na miejscu okazało się, że recepcja jest całodobowa, a jej obsługa mówi bardzo dobrze w języku angielskim. Wi-Fi hula jak mało gdzie :) na terenie całego hotelu :)))) Więc wieczorkami dzieci po całym dniu atrakcji oglądały Netflixa, my podziwialiśmy przy winku zachody słońca. Szczerze na miejscu bardzo miło się zaskoczyliśmy, ponieważ zdjęcia nie oddawały tego, co zobaczyliśmy na żywo. Widoki zapierają dech w piersiach. Pokoje – Itaka przygotowała dla swoich KLIENTÓW pokoje z widokiem na morze i publiczną plaże, więc co rano delektowaliśmy się wschodami słońca, a wieczorami przepięknie oświetlonymi nadmorskimi barami i hotelikami... Uczta dla oczu. Dodatkowym atutem był dla mnie niedaleko położony meczet, więc mogliśmy posłuchać rytualnej modlitwy (salat) jako ciekawostki. Pokoje spore, dokładnie takie, jak na zdjęciach w ofercie Itaki 30m2. Czyste, nowocześnie urządzone, zresztą jak cały hotel. Codziennie sprzątane. Wyposażone sejf, czajnik, kubki, kawę, herbatę, cukier – uzupełniane codziennie; lodówkę uzupełnioną w dniu przyjazdu o soczki dla dzieci czy napoje importowane, natomiast codziennie uzupełnianą o wodę. W pokoju znajdują się dwie duże szafy, tv, fotel i w naszym przypadku jedno łoże małżeńskie i dwa pojedyncze. Oczywiście małe szafeczki przy łóżku czy stolik. Łazienka mała z prysznicem, ale wystarczająca. W łazience znajduje się suszarka. Co ciekawe, poprosiliśmy o uzupełnienie lodówki czego nie było w cenie, i nie było z tym żadnego problemu, czy o dodatkowe ręczniki w pokoju. Każdy pokój z Itaki miał balkon ze stoliczkiem oraz krzesłami. Naprawdę obsługa była megapomocna i reagowała błyskawicznie na każdą naszą uwagę czy prośbę. Obsługa ta jedynie nie mówi wcale albo słabo po angielsku, ale zawsze w razie potrzeby wołają kogoś, kto mówi dobrze w tym języku. Basen – Jeśli chodzi o widoki, to nie koniec zachwytów. Z dużego basenu, słodka woda, ok. 600 m, gł. 1,4 m również widok na morze, nie mogłam oderwać oczu. Dodatkowo pogoda nas rozpieszczała było 28-30 stopni i kilka dni zdarzyło się, że od morza wiał cudny wiatr co przy takich temperaturach jest ukojeniem. Kąpiele słoneczne oraz w morzu – Sam hotel posiada przepiękne pomosty, na których umieszczone są leżaki czy domki do wypoczynku. Na całej ich długości są zejścia do morza i pilnuje tego ratownik. Oczywiście dostępne są tam leżaki i ręczniki i tak jak jest zaznaczone to w ofercie, są bezpłatne tak jak i bar all inclusive na pomoście. Hotel posiada swoja niewielką, ale w sam raz prywatną, piaszczystą plaże z leżakami i parasolami. Na której można wypożyczyć min. skuter wodny. Koszt to 50 euro za 15 minut. Obok hotelu dosłownie 5 minut na piechotę jest przepiękna publiczna plaża i bary z regionalnym jedzeniem. Plaża wyróżniona certyfikatem Błękitnej Flagi. Po drodze mijaliśmy sklepy z biżuterią, butami, odzieżą czy torebkami w bardzo atrakcyjnych cenach oraz mały markecik. Sklep – Na terenie hotelu również funkcjonuje sklep z pamiątkami, przekąskami, papierosami, lodami, gdzie ceny również są bardzo przyzwoite np. cena za magnes na lodówkę 1 euro. Cena za lody na patyku 0,50 euro. Można oczywiście płacić dolarami czy lirami. Nawet jeśli czegoś się zapomniało z Polski, to spokojnie sklep ten jest zaopatrzony w rzeczy potrzebne podczas pobytu. Okolica jest bardzo ciekawa do zwiedzania, ponieważ Kusadasi jest jednym z miast Riwiery tureckiej które ma duże znaczenie w turystyce pod względem historycznym. W Kusadasi wszystko cieszy: przepiękny port serdecznie polecam można go zwiedzić z Itaką lub na własną rękę wynajmując samochód lub taxi, koszt: 40 euro. Świątynia Artemidy również warto odwiedzić. Przepiękne długie i szerokie plaże i cudowna pogoda dodają ochoty na spacery brzegiem morza. Oczywiście Itaka organizowała różnego rodzaju atrakcje, takie jak wycieczka do Pamukkale i wiele innych, ale ze względu na 5 letniego synka zrezygnowaliśmy z tego typu atrakcji. Tak jak w przypadku Pamukkale trzeba było wstać już o 1 w nocy. Jednak dla par lub rodzin z większymi dziećmi te wycieczki są bardzo dobrze zorganizowane i inni turyści je polecali. Wracając do hotelu i Aquaparku, który był czynny dwa razy w ciągu dnia tj. w godzinach od 10-12 oraz 14-16. Na terenie Aquaparku znajduje się toaleta, przebieralnie, prysznice oraz snack bar, który w okresie naszego pobytu nie był czynny. Jedynie stała lodówka z wodą. Aquapark jest dwupoziomowy: na jednym i drugim poziomie umieszczone są leżaki oraz parasole bezpłatne. Wszystko nadzorują ratownicy. W górnej części znajduje się mini Aquapark dla młodszych dzieci z mniejszymi zjeżdżalniami, basen dla dzieci, słodka woda, ok. 20 m?, gł. 0,35 m. Na tej samej powierzchni znajdują się 3 zjeżdżalnie dla troszkę starszych dzieci oraz dorosłych. Na dolnym poziomie znajduje się basen w tym ze sztuczną falą, 130 m?, gł. 1,2 m i trzy zjeżdżalnie: motyl po którym zjeżdża się na pontonie, zakręcana rura również z pontonami oraz zjeżdżalnia otwarta z sześcioma torami. Na terenie hotelu znajduje się również mini klub, pokój gier dla dzieci. Ale w trakcie pobytu wszystkie atrakcje dla dzieci odbywały się obok dużego basenu lub na 4 piętrze - dyskoteki. Panie animatorki zabierały dzieci na dyskotekę o godz.21 gdzie w tym samym czasie na dole odbywały tzw. show dla dorosłych np. tak jak u nas coś w rodzaju jaka to melodia. Minusem jedynym jest to, że Panie animatorki mówią tylko w języku tureckim. Dla nas dorosłych nie był to problem, ale dla naszych dzieci tak, bo nie chciały w tych animacjach uczestniczyć, bo się po prostu wstydziły ... Na terenie hotelu znajduje się strefa spa z krytym basenem słodką wodą, ok. 150 m, gł. 1,4 m, hammam, sauna, łaźnia parowa to wszystko w cenie i za dodatkową opłatą masaże. Można się dogadać ;). W ciągu dnia na terenie hotelu, wokół basenu animatorzy zachęcają do ruchu i zabawy: taniec, fitness, tenis stołowy, ręczna piłka w basenie, rzutki i wiele innych. Muzykę słychać cały czas natomiast zmienia się ona w zależności od pory dnia. Animatorzy to młodzi, energiczni, sympatyczni ludzie – Jeden z nich tylko mówi w języku angielskim z resztą porozumiewaliśmy się za pomocą translatora, ale to nie było dla nas problemem. Ważną rzeczą jaką należy dodać jest fakt, że hotel ten jest nadmorskim kurortem, a co za tym idzie 99 % gości hotelowych to Turcy. W okresie, którym byliśmy obłożenie hotelu było małe, ale w okresie samego weekendu, czyli od piątku do niedzieli już dużo większe ponieważ Turcy z rodzinami przyjeżdżali na weekendy do tego hotelu więc przez ten czas było troszkę głośniej. Dla mnie to też było ciekawe doświadczenie, bo zazwyczaj w hotelach w Turcji spotykaliśmy Rosjan, Niemców czy Francuzów, a Turków jedynie jako obsługę. Więc mieliśmy możliwość poznać ich od innej strony. Są to niesamowicie mili, niekonfliktowi, weseli, uśmiechnięci ludzie, którzy potrafią świetnie się bawić. Stronią od alkoholu, ale za to dużo palą :) Na terenie hotelu nie było miejsc wyznaczonych do palenia, więc może komuś to przeszkadzać. Co do alkoholu było wszystko czego się zapragnęło: np. Ballantine's i inne whisky czy ze słodszych trunków Baileys, standardowe drinki dla dzieci i dorosłych, dobre wino to wszystko w lobby z pięknym tarasem i cudownymi widokami tu - podziwialiśmy piękne zachody słońca. Do obiadu czy kolacji można było również poprosić np. o wino. Oprócz baru w lobby był jeszcze czynny bar na pomoście – wieczorem oraz bar przy snack barze przy dużym basenie. Dostępne tam były napoje gazowane, woda, piwo, kawa i wiele innych, coś jak grani u nas oraz mrożone musy dla dzieci. Lody przez dwie godziny dziennie przy snack barze od 12-14. Snack bar bajka :) Bardzo smaczne jedzenie. Pyszna pizza, kebab, kurczak, frytki, krążki cebulowe, hamburgery, czynny od 12-16. Restauracja główna. Zacznę od śniadań, które można zjeść w godz. od 7-11. Duży wybór serów, sałatek, dżemów, nutelli i innych smarowań, pieczywo słodkie wiec nie jadłam, płatki różnego rodzaju, ciastka maślane, wafelki, mleko. Wędliny kiepskie, ale jak to u nich. Natomiast jeśli chodzi o jajecznice czy omlety też nie jadłam, gdyż były robione, no właśnie nie wiem z czego? Chyba z proszku, bo wylewane z pojemników. Jedynie jadłam jajko sadzone lub na twardo. Parówki tylko w sosie jakimś pomidorowym, lekko pikantne. Ale za to dzieci miały pankejki czy frytki. Przepyszne były rogaliki czy drożdzóweczki z czekolada lub rodzynkami. Gozleme pychota oraz ich chlebki z farszem. Obiady były bardzo monotonne 12:30 -14 najsłabszy punkt tego hotelu. Codziennie było to samo i mały wybór, ale to oceniam w porównaniu do innych hoteli, w których byliśmy w Turcji. Codziennie dwie te same zupy, w tym pomidorowa. Ryba grillowana, ryba w sosie – codziennie innym. Frytki, puree, ryż, warzywa gotowane: brokuły, groszek, marchewka. Nadziewana papryka czy bakłażan pieczony lub pomidor, grillowane mięso w postaci większych pulpetów lub kurczak i warzywa zapiekane na różny sposób i zawsze jedno mięso w sosie. Bar sałatkowy dla mnie super oraz bar z owocami i ciastkami – przepyszne babeczki :) Dla mnie w restauracji głównej strzałem w 10 jest kopuła na zewnątrz w której można zjeść np. kolacje i podziwiać zachód słońca 19-21:30. Nie było bufetu dla dzieci, tak jak to było napisane w ofercie 19-20. Ale nam to osobiście nie przeszkadzało. Podwieczorek 16-18 to były głownie ciastka i a’la drożdżówki dostępne nad basenem, gdzie można było usiąść i napić się kawy czy herbaty przy stoliczkach. Restauracje a’la carte czynne były dwie: rybna i turecka. Włoska była zamknięta. Byliśmy tylko w restauracji tureckiej dla dzieci osobne menu dla nas praktycznie to samo co w głównej restauracji. Kelner, który nas obsługiwał nie znał angielskiego. Używaliśmy translatora. Ogólnie nie chodziliśmy głodni:) każdy znalazł coś dla siebie. Przez covid nie można nakładać samemu jedzenia więc automatycznie generują się kolejki i jedzenie jest zimne w efekcie. Dodatkowo obsługa na kuchni też słabo zna angielski więc nakłada albo za mało albo za dużo albo nie to co trzeba :) Więc na pewno trzeba przygotować się na więcej cierpliwości. Sprawa noszenia maseczek. W Turcji obecnie jest obowiązek ich noszenia. Więc obsługa hotelowa nosiła je 24h natomiast my, jako goście hotelowi w recepcji, restauracji też je nosiliśmy natomiast na basenie czy plaży już nie. Stoliki są oczywiście dezynfekowane i sztućce są w opakowaniach. Co do czystości na terenie hotelu. Obsługa nie wyrabiała się ze sprzątaniem w toaletach czy przy basenie, ale tak jak wcześniej pisałam po zwróceniu uwagi wszystko było na tip top. Obsługa była tak miłą ze nawet donosiła jedzenie do leżaków czy drinki :) Ja osobiście codziennie chodziłam do lobby na caffe latte, którą Pani robiła mi na moje życzenie w szklance z nóżka po która chodził gdzieś na zaplecze :)) Podsumowując hotel nastawiony na rodziny z dziećmi na świetną zabawę, wychodzi naprzeciw oczekiwaniom klientów. Megapomocny personel i grzeczny. Nie ma naciągania i nie trzeba za nic super dodatkowo płacić. Dla mnie pobyt na 6 z plusem dzieci wszystkim po powrocie opowiadają, jak było pięknie :))) piękne pokoje, piękne zjeżdżalnie, piękny basen, piękne widoki i piękne ciastka :):):) ja odpoczęłam bez dwóch zdań, pierwszy raz, ponieważ z leżaka obserwowałam zabawy moich dzieci na zjeżdżalniach. Na dużym basenie znów była taka energia, że chciało się wskakiwać do wody i wygłupiać razem z dziećmi SZTOS :) Naładowałam baterie na kilka kolejnych miesięcy. Polecam podróże z Itaka to firma godna zaufania i nie odczułam tego, że podróżowałam w czasie pandemii i te wakacje uważam za naprawdę udane. Anna
Autorem opinii jest Pani Agnieszka z Tarnowskich Gór
Grecja / Rodos
To były już nasze czwarte wakacje z biurem podróży ITAKA i jak zwykle możemy je zaliczyć do udanych :) W końcu znaleźliśmy czas by je szczegółowo opisać, a tym samym pomóc innym poznać bliżej tą wyspę. Dlaczego akurat wyspa Rodos? Widoki, atrakcje, „siga-siga” i przede wszystkim pogoda. Te wszystkie czynniki skłoniły nas do zamieszkania na tydzień na wyspie. Swoją podróż zaczęliśmy z lotniska w Pyrzowicach. Odprawa przebiegła bezproblemowo, jednak ze względu na pandemię trzeba pamiętać o wszystkich niezbędnych dokumentach. Po ponad dwóch godzinach lotu szczęśliwie wylądowaliśmy na wyspie. Po wyjściu z samolotu przywitał nas przyjemny orzeźwiający wiaterek oraz moje ukochane palmy, za którymi tęsknię co rok :). Po krótkiej jeździe autobusem (20 minut) znaleźliśmy się w naszym hotelu – Rodos Palace, który znajduje się na północno-zachodniej części wyspy. Obsługa w recepcji zajęła się nami bardzo profesjonalnie. Nie mieli problemów z posługiwaniem się językiem angielskim. Wymagane jest okazanie paszportów/dowodów osobistych, rezerwacji z biura podróży oraz przedstawienie karty kredytowej, która to ma zabezpieczać hotel w przypadku wyrządzenia szkód w pokoju. Pierwszy raz wakacje mogliśmy spędzić w tak dużym, a wręcz ogromnym hotelu. Nasz pokój znajdował się na piętnastym piętrze (z siedemnastu). Po wejściu do pokoju ukazał się nam piękny widok na błękitne, czyste morze, ale nie tylko... W oddali można było dostrzec wybrzeża Turcji. Siedząc i odpoczywając na balkonie, można słyszeć cykady, szum morza, zobaczyć latające dosyć często samoloty, jak i mewy, które przelatują w bliskiej odległości fasady hotelu. Na morzu pływają statki, skutery wodne, jest uprawiany parasailing, jak i windsurfing, jest więc co oglądać i podziwiać. Sam pokój był czysty, zadbany i odnowiony. Sprzątanie odbywa się codziennie. W pokoju znajduje się lodówka, sejf (bezpłatny, na pamiątki z wakacji ;)), TV (również z polskimi programami), klimatyzacja, duży obrotowy fotel, na którym drzemki okazały się częścią wakacji ;) Dostępny jest również ekspres do kawy, jednak bez kapsułek – na życzenie udostępniono nam czajnik, abyśmy mogli zagrzać wodę na herbatę. Na balkonie są dwa krzesła i stolik, przy którym powstała pierwsza część niniejszego opisu wakacji. Drzwi z balkonu dobrze wyciszają dźwięki dochodzące z ruchliwej ulicy, która przebiega przed hotelem. Nie słychać również innych gości z pokoi obok. Łóżka są duże, minusem jest to, że połowa ich nóg zakończona jest kółkami, co powoduje ich rozjeżdżanie. Jeśli zdecydujemy się na sen przy otwartym balkonie to musimy się liczyć zarówno z hałasami dobiegającymi z ulicy jak i odgłosami zabaw z sąsiadującego hotelu. Dodatkowo, jeśli zarezerwujemy pokój z widokiem na morze, to trzeba pamiętać, że od godziny 15 na nasz balkon będą padały promienie słoneczne, co może utrudnić relaks w tym miejscu. Ostatnim miejscem w pokoju, co do którego można mieć niewielkie zastrzeżenia jest łazienka- po pierwsze jest ona przeszklona, co może dla niektórych powodować dyskomfort, po drugie kran nad umywalką aktywowany jest przez czujnik ruchu – rozwiązanie jak najbardziej ekologiczne, jednak w codziennym stosowaniu dosyć irytujące... Wszystkie minusy nie były jednak w najmniejszym stopniu przeszkodzić nam w udanym wypoczynku. Zarówno w pokoju jak i na terenie całego hotelu Wi-Fi działa bezproblemowo – w częściach ogólnodostępnych konieczne jest jedynie przełączanie się do innej sieci. Z tyłu hotelu jest dużo dróżek, które zachęcają do spacerów. Otacza je piękna zieleń – palmy, drzewa, sztuczne strumyki. Na terenie Rodos Palace znajduje się mini plac zabaw dla dzieci, kapliczka, ping-pong itp. Znaleźliśmy przypadkiem miejsce przeznaczone do zabawy dla kotków (legowisko, jak i trzy małe miśki: dwa brązowe i jeden biały). Nie będziemy jednak zdradzać, gdzie to miejsce się znajduje – trzeba dobrze szukać ;) Na obszarze hotelu znajduje się sklep zarówno z pamiątkami, artykułami spożywczymi, jak i ogólnej potrzeby. Dostępny jest również mini Aquapark dla dzieci, który oddzielony jest od pozostałych, dwóch basenów głównych – przy nich dyżuruje ratownik. Obok basenów znajdziemy bar, gdzie serwowane są napoje (zarówno bezalkoholowe jak i piwo, wino, drinki) oraz lody. W tym samy miejscu możemy również pobrać ręczniki do leżakowania. Po godzinie 18, napoje serwowane są w barze głównym. Brakuje jakichkolwiek animacji – zarówno dla dzieci jak i dorosłych, ale może wynika to z okresu pandemii. W sobotę oraz niedzielę, wieczorny czas spędzony w hotelowym barze umila pan Andreas, który śpiewa greckie ballady, jak i międzynarodowe przeboje. Stałymi gośćmi hotelu są koty, które często towarzyszą podczas jedzenia posiłków, jednak dobrze wiedzą, gdzie ich miejsce i nigdy nie wchodzą do restauracji, gdzie serwowane jest jedzenie. Jednego, najbardziej domagającego się pieszczot, szczególnie sobie upodobaliśmy i nazwaliśmy go Garfield (ze względu na jego kolor futerka) ;) Przedostatniego dnia pobytu w hotelu znaleźliśmy malutkiego kotka skrytego w krzaczkach. Z chęcią byśmy go wzięli ze sobą :) Jeśli chodzi o wnętrza hotelu to są one spore, jednak ze względu na małą liczbę gości, spowodowaną pandemią, niektóre przestrzenie są zamknięte. Najbardziej ubolewamy nad basenem pod kopułą... Sklep z pamiątkami, fryzjer, SPA były czynne (za opłatą). W hotelu znajduje się również dużo miejsca do siedzenia, odpoczynku typu pufy, fotele, krzesła itp. Do dyspozycji gości są trzy windy, które szybko jeżdżą, dzięki czemu nie trzeba długo czekać na swój „przejazd”. Jesteśmy bardzo zadowoleni z obsługi kelnerów i barmanów. Wszyscy są bardzo uprzejmi i życzliwi. Na długo zapamiętamy jednego z nich, który starał się posługiwać polskimi słowami, co nawet dobrze mu wychodziło :) Śniadania serwowane są od godziny 7:30 do 10, lunch 12:30 do 14:30, kolacja 19:00 do 21:30. Pomiędzy lunchem, a kolacją dostępne są również przekąski. Dania w restauracji podawane są w formie bufetu. Jedzenie nie było monotonne, oprócz śniadań, które zawsze są takie same, jednak zawierają wszystko co tylko można sobie zażyczyć (bar sałatkowy, wędliny, sery, jajka pod każdą postacią, kiełbaski, parówki, warzywa na gorąco, owoce, pancake’i, musli itd. itp.). Po nałożeniu jedzenia na talerz należy wybrać sobie stolik (w środku lub na zewnątrz – przy basenie). Po chwili pojawia się kelner, które przynosi zarówno tacki pod talerze, jak i sztućce oraz dopytuje się o napoje (na śniadanie napoje zimne dostępne są w bufecie, kelner przynosi jedynie kawę lub herbatę, w czasie pozostałych posiłków, o każdy napój należy zwrócić się do obsługi). Podczas lunchu i kolacji kelnerzy pytają się również o numer pokoju. Zawsze w ramach lunchu, jak i kolacji dostępny jest bar sałatkowy, frytki, spaghetti oraz desery. Codziennie dodatkowo do wyboru były inne dania z ryb, kurczaka, wieprzowiny, wołowiny, a raz zdarzyła się również jagnięcina. Zawsze około 8 pozycji na gorąco, z których każdy może wybrać coś dla siebie. Przyzwyczailiśmy się do jednego stolika w restauracji – nr 27 i tam często – gdy tylko był wolny – siedzieliśmy. Jesteśmy ciekawi, czy serwetka, którą podłożyliśmy pod ten wyjątkowo chwiejny stolik nadal tam jest ;) Podczas posiłków, pracuje dużo kelnerów, którzy dbają o to, aby żadne brudne talerze nie leżały przy gościach. W zewnętrznej części restauracji można palić. Wszystko opisane powyżej dostępne jest w opcji all inclusive bezpłatnie. Jako że nasz lot powrotny mieliśmy wieczorem, zdecydowaliśmy się przedłużyć wynajem pokoju – koszt to 10 euro za godzinę, licząc od 12:00 – warto dopytać się o taką możliwość dzień wcześniej. Przed hotelem znajduje się żwirowo-kamienista plaża, na której jest niewielki bar. W pobliżu znajdują się jeszcze dwie restauracje – jedna z widokiem na morze i przemiłą obsługą, druga z basenem. Kilka metrów od hotelu jest również przystanek autobusowy, my jednak korzystaliśmy z taksówek, które mają swój postój tuż obok. Przejazd do miasta Rodos kosztuje zawsze, niezależnie od pory dnia 8 EUR. Jeśli ktoś ma ochotę wybrać inną formę zwiedzania wyspy, to wokół jest dużo wypożyczalni samochodów, skuterów, quadów... W pobliżu jest kilka sklepów z pamiątkami oraz „mini marketów”, ceny ustawione są jednak pod turystów, jeśli ktoś nie boi się 20 minutowego spaceru pod górę, to polecamy „My Market”, do którego prowadzi droga za hotelem – za te same rzeczy zapłacimy nawet dwukrotnie mniej. Kilka kilometrów od hotelu znajduje się miasto Rodos – polecamy zarówno jego starą, jak i nową część. Odwiedziliśmy pałac Wielkich Mistrzów, port Mandraki, jak i liczne starodawne uliczki. W centrum przejechaliśmy się „ciuchcią”, którą bardzo polecamy, jak i odwiedziliśmy liczne kawiarenki i sklepiki.
25. EDYCJA (01.01-31.03.2021 r.)
Autorką opinii jest Pani Weronika z Kóz
Madera
Szybki i spontaniczny grudniowy wyjazd postanowiliśmy spędzić na Maderze. Wybraliśmy Hotel Vidamar Resort z uwagi na atrakcyjną ofertę, położenie na południowej części wyspy oraz dobre opinie. Kolejną przesłanką wyjazdu, było to, że Rząd Madery zapewniał na własny koszt ewentualną kwarantannę oraz wykonanie testów. Madera okazała się szczałem w „10”. Madera należy do portugalskiego archipelagu położonego na Oceanie Atlantyckim. Jej stolicą jest Funchal. Obecnie (w grudniu) panuje tam temperatura w okolicach +/- 20°C. O tej porze występują przelotne deszcze, dzięki którym co chwilę ukazują się wodospady oraz tęcze – niesamowite zjawisko, gdyż pojawiają się jak „grzyby po deszczu”. Przelotne deszcze nie są uporczywe, bo najwięcej jest ich na północy wyspy, a dzięki temu Madera o tej porze roku jest bardzo zielona. Przy wjeździe na Maderę obowiązuje wymóg testów na COVID-19. Przyjeżdżający mają do wyboru dwa warianty: okazać służbom lotniskowym negatywny wynik testu (wykonany na własny koszt nie wcześniej niż 72 godz. przed wylotem) lub wykonać test na lotnisku po przylocie (test jest wykonany na koszt Rządu Madery, a na wynik czeka się do 12 godz. w tym przypadku w pokoju hotelowym). Testy wykonywany na lotnisku jest w postaci wymazu z gardła oraz nosa. Jest to nieprzyjemne doświadczenie, ale widoki które oferuje Madera rekompensują wszystko. Cała obsługa lotniska oraz samo badanie są przeprowadzone bardzo sprawnie. Na Maderze obowiązuje nakaz noszenia maseczek w miejscach oraz transporcie publicznych. Hotel VidaMar Resort Madeira jest dużym i eleganckim obiektem. Od samego wejścia czuć, że mamy do czynienia z 5* hotelem. Obsługa w recepcji, restauracji czy osoby odpowiedzialne za sprzątanie bardzo życzliwe i pomocne. Z uwagi na pandemię hotel w ramach prezentu każdemu gościowi zapewnił pokój z widokiem na ocean (normalnie pokoje z widokiem są dodatkowo płatne). W pokoju znajduje się lodówka, telewizor, suszarka do włosów oraz sejf. Na bieżąco uzupełniane były butelki z wodą, herbata, cukier, mleczko do kawy oraz żele pod prysznic, szampony, balsamy do ciała, olejki. Codziennie panie sprzątały pokój, dbały o to, aby ręczniki zawsze były czyste. Pokój bardzo przestronny z wielkim łóżkiem oraz kanapą do wypoczynku. Na balkonie znajdował się również stół z krzesełkami. Codzienny widok po przebudzeniu wschodzące słońce i ocean powodował, że od razu chciało się wstawać i zwiedzać tą piękną wyspę, Bez problemu można zamówić sobie śniadanko do pokoju i zjeść na balkonie. Hotel ulokowany jest około 15-20 minut od Funchal – droga bardzo prosta i szybka. Przystanek autobusowy przed hotelem, z którego bardzo często kursują autobusy. Jedzenie różnorodne: śniadanie - kilka rodzajów sera, szynek, pieczywa, kiełbaski, jajka (omlety, sadzone), owoce, herbaty i kawy; obiadokolacja – różnego rodzaju ryby, kurczaki, ziemniaki opiekane, lasagne, makarony – wszystko podane w formie bufetu szwedzkiego. W hotelu obowiązuje nakaz noszenia maseczek. W hotelu można skorzystać z bezpłatnego i szybko działającego Wi-Fi. Hotel jest bardzo duży i trochę czasu nam zajęło jego „ogarnięcie”… VidaMar posiada baseny infinity – PETARDA! Szkoda, że woda była zimna, ale w sezonie nie wyobrażam sobie tam nie mieć zdjęcia. Ponadto w samym hotelu mamy dwa baseny z podgrzewaną wodą z czego basen z widokiem na ocean jest dodatkowo płatny. My preferujemy zwiedzanie na własną rękę, dlatego wypożyczyliśmy samochód u Pani Krystyny – rezydentki. Wypożyczenie samochodu należy jej zgłosić dzień wcześniej, a samochód na drugi dzień zostaje podstawiony pod hotel. Ważne: bez żadnych problemów przy oddaniu, nie pobierają kaucji i jest to zdecydowanie najtańsza opcja w okolicy. Co wg. nas warto zobaczyć:
Dzień I – Wschód Wyspy:
Ponta de Sao Lourenço – najbardziej wysunięty na wschód kraniec Madery. Miejsce niezwykle piękne. Widoki nieziemskie. Totalna magia kolorów zieleni i niebieskiego. Co jakiś czas będzie widać samoloty, które zbliżają się do lotniska lub właśnie opuszczają wyspę. Na końcu „drogi” do celu wyłania się jak fatamorgana – knajpka, w której można kupić piwko, kawę lub coś do jedzenia (ceny przystępne – za duże piwo, dużą kawę i tarte z jabłkami zapłaciliśmy około 15 euro). Należy zabrać ze sobą wygodne buty i zapas wody. Cała trasa zajmuje około 2,5h.
Levada do Caldeiro Verde – obłędnie tajemnicza lewada. Po drodze w zależności od intensywnych opadów można natknąć się na większe lub mniejsze wodospady. Wzdłuż ścieżki przez całą drogę będzie nam towarzyszyć lewada. Z kolei mgła unosząca się wokoło nadaje niesamowity mroczny klimat dżungli. Uwaga jedna to to, aby kontrolować, kiedy zachodzi słońce, gdyż bardzo szybko robi się ciemno, a przy braku czołówki może zrobić się niebezpiecznie!
Miasteczko Santana – charakterystyczne ze względu na folklorystyczne trójkątne domki. Na pewno warto odwiedzić w sezonie z uwagi na ogromną ilość roślin.
Dzień II:
Pico do Arierio – piękne wschody i zachody słońca. Można wyjechać bez problemu samochodem na wysokość około 1500 m n.p.m., z czego sam szczyt jest na wysokości 1818 m n.p.m. Na szczycie znajdują się dwa punkty widokowe, a kawałek dalej można zrobić sobie słynne zdjęcie na schodach w chmurach (o ile się ktoś załapie na chmurki). Z całego serca polecam z punktu Arierio przejść do Ruivo !
Pico Ruivo – znajduje się na wysokości 1,861 m n.p.m. Jest to opcja dla wytrwałych. Należy zabrać wygodne buty, dużą ilość wody oraz jakąś kurtkę wiatrówkę. Widoki obłędne – cały włożony wysiłek był wart tych widoków wokół. Zdjęcia ani trochę nie oddają piękna tego miejsca. Wycieczka męcząca i całodniowa.
Dzień III – Północno-zachodnia część wyspy:
Bridal Veil Falls – wodospad bezpośrednio wpadający do Oceanu, popularnie nazywany welonem panny młodej.
Plaża Seixal – to jedna z niewielu plaż na Maderze, jak i również jedna z niewielu plaż na świecie, która jest w całości czarna! Czarna plaża i porośnięte zielenią wzgórza na pewno pozostaną na długo w pamięci. Fajne doświadczenie zamiast piasku na stopkach mieć czarną maź ;-).
Posto Florestal Fanal – stary las z drzewami laurowymi, który porośnięty jest mchem i otoczony obłędnie gęstą mgłą. TOTALNY ODLOT! Jak ktoś będzie miał szczęście, to spotka tam przeurocze krówki, które podjadają sobie mech.
Ilheus da Janela – czarna kamienista plaża, na której znajdują się popularne, wystające z wody trzy skały. Polecam na chwilę tam odpocząć i zobaczyć jak o skały rozbijają się fale.
Porto Moniz – naturalne baseny lawowe. W dobie epidemii baseny zostały zamknięte – szkoda, bo wyglądały obłędnie i zdecydowanie warto z ich dobrodziejstwa skorzystać. Koszt wejścia na basen to zaledwie 1,5 euro. Obok znajdują się równie atrakcyjne baseny lawowe, z tymże są one niestrzeżone, ale w związku z tym bezpłatne.
Achadas da Cruz – kolejka linowa, która prowadzi 450 metrów w dół (koszt 3 euro). Należy jednak pamiętać, iż kolejka zostaje zamknięta o godz. 18:00.
Droga ER110 – zdecydowanie najpiękniejsza droga prowadząca po płaskowyżu Madery. Po drodze mijamy znaki z ostrzeżeniem „uwaga krówki” i uwierzcie mi wyłaniają się nagle, są praktycznie co kawałek i chodzą samopas. Często stają na drodze udając zdziwienie, dlaczego właśnie nadjechał samochód… haha. Można też spotkać co jakiś czas pojawiające się tęcze.
Cabo Girao – jest to punkt widokowy ze szklanym podestem, z którego widać przepięknie całą panoramę oraz zachód słońca. Jeżeli ktoś ma lęk wysokości to radzę się mocno trzymać, gdyż szklana podłoga sprawi moc wrażeń. Wejście było bezpłatne. Wycieczka również całodniowa, ale bez obawy wszystkie ww. punkty są bardzo blisko siebie.
IV dzień – Południe wyspy:
Centrum Funchal – warto przejść się wąskimi uliczkami i zjeść dobre lody. W samym centrum Funchal znajduje się kolejka linowa prowadząca na punt widokowy, z którego z kolei można udać się drugą kolejką do ogrodów botanicznych. Do ogrodów można udać się również drogą okrężną – czyli „na przełaj” wzdłuż góry. Widoki zapierające dech w piersiach i dopiero wtedy można zrozumieć tą prawdziwą dziką stronę Madery – dosłownie haha.
Ogółem: o tej porze roku (grudzień) proponuję wybrać południową część wyspy, na której dużo rzadziej pada i wieje. Wyspę można zwiedzić wypożyczając auto lub jeżdżąc komunikacją miejską – polecamy wypożyczenie auta od rezydenta (koszt wypożyczenia samochodu 54 € + ubezpieczenie 45 € za pełne 3 dni; samochód dostaje się z pełnym bakiem i taki sam należy oddać). Osobiście wypożyczyliśmy Fiata Punto, który po przejechaniu ok. 140 km spalił pół baku, a koszt całkowitego paliwa wyniósł 40 euro. Drogi są bardzo dobre, należy jednak pamiętać, iż Madera jest wyspą górzystą i często będziemy poruszać się tunelami oraz w górę i w dół. Jedzenie na mieście to identyczny koszt jak w większych miastach w Polsce (2x zestaw hamburger z frytkami oraz colą 20 euro; ryba z batatem, ryżem, surówką 8-9 euro). Madera to wyspa pełna wrażeń, na każdym kroku będzie Was zaskakiwać, a ilość wypowiedzianych słów „jak pięknie” będzie nieograniczona. Najważniejsze i najciekawsze punkty można zwiedzić w 3-4 dni.
Podpisuję się dwiema rękami za Maderą – miejsce, które ZDECYDOWANIE WARTO ZOBACZYĆ!"
Dzień I – Wschód Wyspy:
Ponta de Sao Lourenço – najbardziej wysunięty na wschód kraniec Madery. Miejsce niezwykle piękne. Widoki nieziemskie. Totalna magia kolorów zieleni i niebieskiego. Co jakiś czas będzie widać samoloty, które zbliżają się do lotniska lub właśnie opuszczają wyspę. Na końcu „drogi” do celu wyłania się jak fatamorgana – knajpka, w której można kupić piwko, kawę lub coś do jedzenia (ceny przystępne – za duże piwo, dużą kawę i tarte z jabłkami zapłaciliśmy około 15 euro). Należy zabrać ze sobą wygodne buty i zapas wody. Cała trasa zajmuje około 2,5h.
Levada do Caldeiro Verde – obłędnie tajemnicza lewada. Po drodze w zależności od intensywnych opadów można natknąć się na większe lub mniejsze wodospady. Wzdłuż ścieżki przez całą drogę będzie nam towarzyszyć lewada. Z kolei mgła unosząca się wokoło nadaje niesamowity mroczny klimat dżungli. Uwaga jedna to to, aby kontrolować, kiedy zachodzi słońce, gdyż bardzo szybko robi się ciemno, a przy braku czołówki może zrobić się niebezpiecznie!
Miasteczko Santana – charakterystyczne ze względu na folklorystyczne trójkątne domki. Na pewno warto odwiedzić w sezonie z uwagi na ogromną ilość roślin.
Dzień II:
Pico do Arierio – piękne wschody i zachody słońca. Można wyjechać bez problemu samochodem na wysokość około 1500 m n.p.m., z czego sam szczyt jest na wysokości 1818 m n.p.m. Na szczycie znajdują się dwa punkty widokowe, a kawałek dalej można zrobić sobie słynne zdjęcie na schodach w chmurach (o ile się ktoś załapie na chmurki). Z całego serca polecam z punktu Arierio przejść do Ruivo !
Pico Ruivo – znajduje się na wysokości 1,861 m n.p.m. Jest to opcja dla wytrwałych. Należy zabrać wygodne buty, dużą ilość wody oraz jakąś kurtkę wiatrówkę. Widoki obłędne – cały włożony wysiłek był wart tych widoków wokół. Zdjęcia ani trochę nie oddają piękna tego miejsca. Wycieczka męcząca i całodniowa.
Dzień III – Północno-zachodnia część wyspy:
Bridal Veil Falls – wodospad bezpośrednio wpadający do Oceanu, popularnie nazywany welonem panny młodej.
Plaża Seixal – to jedna z niewielu plaż na Maderze, jak i również jedna z niewielu plaż na świecie, która jest w całości czarna! Czarna plaża i porośnięte zielenią wzgórza na pewno pozostaną na długo w pamięci. Fajne doświadczenie zamiast piasku na stopkach mieć czarną maź ;-).
Posto Florestal Fanal – stary las z drzewami laurowymi, który porośnięty jest mchem i otoczony obłędnie gęstą mgłą. TOTALNY ODLOT! Jak ktoś będzie miał szczęście, to spotka tam przeurocze krówki, które podjadają sobie mech.
Ilheus da Janela – czarna kamienista plaża, na której znajdują się popularne, wystające z wody trzy skały. Polecam na chwilę tam odpocząć i zobaczyć jak o skały rozbijają się fale.
Porto Moniz – naturalne baseny lawowe. W dobie epidemii baseny zostały zamknięte – szkoda, bo wyglądały obłędnie i zdecydowanie warto z ich dobrodziejstwa skorzystać. Koszt wejścia na basen to zaledwie 1,5 euro. Obok znajdują się równie atrakcyjne baseny lawowe, z tymże są one niestrzeżone, ale w związku z tym bezpłatne.
Achadas da Cruz – kolejka linowa, która prowadzi 450 metrów w dół (koszt 3 euro). Należy jednak pamiętać, iż kolejka zostaje zamknięta o godz. 18:00.
Droga ER110 – zdecydowanie najpiękniejsza droga prowadząca po płaskowyżu Madery. Po drodze mijamy znaki z ostrzeżeniem „uwaga krówki” i uwierzcie mi wyłaniają się nagle, są praktycznie co kawałek i chodzą samopas. Często stają na drodze udając zdziwienie, dlaczego właśnie nadjechał samochód… haha. Można też spotkać co jakiś czas pojawiające się tęcze.
Cabo Girao – jest to punkt widokowy ze szklanym podestem, z którego widać przepięknie całą panoramę oraz zachód słońca. Jeżeli ktoś ma lęk wysokości to radzę się mocno trzymać, gdyż szklana podłoga sprawi moc wrażeń. Wejście było bezpłatne. Wycieczka również całodniowa, ale bez obawy wszystkie ww. punkty są bardzo blisko siebie.
IV dzień – Południe wyspy:
Centrum Funchal – warto przejść się wąskimi uliczkami i zjeść dobre lody. W samym centrum Funchal znajduje się kolejka linowa prowadząca na punt widokowy, z którego z kolei można udać się drugą kolejką do ogrodów botanicznych. Do ogrodów można udać się również drogą okrężną – czyli „na przełaj” wzdłuż góry. Widoki zapierające dech w piersiach i dopiero wtedy można zrozumieć tą prawdziwą dziką stronę Madery – dosłownie haha.
Ogółem: o tej porze roku (grudzień) proponuję wybrać południową część wyspy, na której dużo rzadziej pada i wieje. Wyspę można zwiedzić wypożyczając auto lub jeżdżąc komunikacją miejską – polecamy wypożyczenie auta od rezydenta (koszt wypożyczenia samochodu 54 € + ubezpieczenie 45 € za pełne 3 dni; samochód dostaje się z pełnym bakiem i taki sam należy oddać). Osobiście wypożyczyliśmy Fiata Punto, który po przejechaniu ok. 140 km spalił pół baku, a koszt całkowitego paliwa wyniósł 40 euro. Drogi są bardzo dobre, należy jednak pamiętać, iż Madera jest wyspą górzystą i często będziemy poruszać się tunelami oraz w górę i w dół. Jedzenie na mieście to identyczny koszt jak w większych miastach w Polsce (2x zestaw hamburger z frytkami oraz colą 20 euro; ryba z batatem, ryżem, surówką 8-9 euro). Madera to wyspa pełna wrażeń, na każdym kroku będzie Was zaskakiwać, a ilość wypowiedzianych słów „jak pięknie” będzie nieograniczona. Najważniejsze i najciekawsze punkty można zwiedzić w 3-4 dni.
Podpisuję się dwiema rękami za Maderą – miejsce, które ZDECYDOWANIE WARTO ZOBACZYĆ!"
Autorką opinii jest Pani Paulina z Krakowa
Wyspy Zielonego Przylądka
No stress... czyli nie stresuj się to charakterystyczne słowa, które usłyszymy tuż po przylocie na Cabo Verde, a dokładnie Wyspę Sal :) Podczas, gdy w Polsce w momencie naszej podróży na Sal było -5 stopni tam temperatura 25-27 stopnie, piękne błękitne niebo, słońce i bezkres turkusowego oceanu, dodatkowo podróż w czasach COVID-19 to niesamowity luksus szczególnie w takie miejsce! Hotel Oasis Atlantico Belorizonte to wspaniałe miejsce na odpoczynek! Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie: 3 baseny, bezpośredni dostęp do Oceanu i pięknej szerokiej, piaszczystej plaży alejką wśród palm i zieleni, kawa bądź drink w barze przy plaży bądź dla najmłodszych zabawy w basenie czy placu zabaw. Dużym atutem hotelu jest ogromny teren na jakim jest położony, co podczas pobytu w czasach koronawirusa miało całkiem inny wymiar, gdyż nasza wycieczka była praktycznie jedyną na wyspie :) Pokoje w hotelu są urządzone skromnie, lecz nic w nich nie brakuje. Jest klimatyzacja, suszarka, lodówka, codziennie są zmieniane ręczniki oraz pokoje są sprzątane codziennie. Pokoje typu bungalow superior są położone bardzo blisko plaży, więc gwarantują też piękny widok na plażę i ocean. W zakresie wyżywienia nawet dla wymagających osób kuchnia hotelu powinna spełnić oczekiwania. Wszystkie posiłki są świeże, starannie przyrządzone zawsze z wyborem w zakresie mięs, ryb, makaronów, sałatek oraz deserów! Osobiście nie lubię kuchni hotelowych, ale w Belorizonte zachwyca przede wszystkim bogaty wybór ryb przyrządzanych w rozmaity sposób, do tego zawsze świeże i ciekawe sałatki. Przepyszne desery, które są dostępne zarówno w porze obiadowej jak i przy kolacji, duży wybór i zawsze starannie i estetycznie podane do tego pyszna kawa, która nie ma sobie równych (kabowerdeńska kawa jest uważana za jedną najlepszych na świecie) tworzą cudowne popołudnie w skąpanym słońcu tarasie przed restauracja główną :) Ponadto wybór alkoholi i drinków również zadowoli każdego! Piwko, które jest dostępne w puszkach a nie polewane z kegi jest dużym plusem. Dostępna woda w butelkach w każdym momencie jak również bogaty wybór soków. W przerwach między stałymi posiłkami snack bar oferuje słodkości oraz chrupiące tosty. Obsługa hotelu jest niesamowicie miła, na każdym kroku pracownicy starają się, by sprostać oczekiwaniom turystów, do tego są uśmiechnięci i pomocni. W barze zawsze panowała wesoła i luźna atmosfera, co dodatkowo tworzy atmosferę. Dla osób lubiących animacje hotel gwarantuje pokaz muzyki czy tańca oraz mini disco, które robiły furorę wśród dzieciaków. Hotel jest położony w najlepszym miejscu na Sal, koło miasteczka Santa Maria, spacer wzdłuż brzegu pozwoli szybko ocenić, że plaża przy Hotelu Oasis Atlantico Belorizonte jest najpiękniejsza, najbardziej zadbana i szeroka do tego przepiękny widok i kolor oceanu, który wraz z szumem fal stanowi niezapomniane wspomnienie i pozwoli naładować w pełni baterie, podczas gdy w Polsce króluje zima. Spacerem z hotelu promenadą lub brzegiem można w 5 minut dostać się do Sanata Maria, mijając najpierw małe molo, gdzie codziennie są oprawiane i sprzedawane ryby- wspaniałe okazy! Gwar, wesoła atmosfera, skoki do wody z pomostu tworzą prawdziwy i autentyczny klimat tego miejsca, który poczujemy zaledwie kilka kroków dalej od hotelu. Samo miasteczko jest dość małe, ale z powodzeniem znajdziemy miejsce na wypicie lokalnego grogu z lokalnymi mieszkańcami jak również kupimy oryginalne pamiątki. Nie zapomnijcie o bransoletce z hasłem „no stress”. Dodatkowo Santa Maria to raj dla sportów wodnych, polecam snorekling czy naukę kite'a bądź surfingu w pobliskiej szkółce przy molo. Wyspę można zobaczyć w jeden dzień wykupując wycieczkę fakultatywną, która pozwoli na zobaczenie wszystkich atrakcji wyspy Dla tych co marzą o odrobinie lata w zimie, egzotyce, zapomnieniu o codzienności, a przede wszystkim o odpoczynku w cudownych okolicznościach to wszystko jest w zasięgu stosunkowo niedługiego lotu, który można spędzić całkiem szybko z przewodnikiem w ręku lub planując nasz pobyt na wyspie Sal! Co więcej pogoda, widoki, a pobyt Hotel Oasis Atlantico Belorizonte sprawią, że będzie to wspaniały czas za stosunkowo niewielką cenę. Jednakże to, co najważniejsze na Cabo Verde to jednak spokój, relaks oraz dewiza no stress... jest bezcenne podobnie, jak nasze wspomnienia :)!
Autorem opinii jest Pan Sławomir z Pogórza
Wyspy Zielonego Przylądka
Wyjazd był podróżą poślubną, która odbyliśmy na przełomie lutego i marca 2021 r. Mieliśmy wiele obaw ze względu na Covid, tym bardziej, że jeden wyjazd już wcześniej nam odwołano. Wybór padł na Wyspy Zielonego Przylądka (wyspa Sal) i Hotel Oasis Belorizonte – sugerowaliśmy się dobrymi opiniami zarówno znalezionymi w internecie, jak również potwierdzonych przez pracownika biura ITAKI (z tego miejsca bardzo pozdrawiamy specjalistę ds. turystyki Panią Magdalenę Z., która pomogła nam w wyborze wycieczki :)). Co więcej, wyspa Sal jest dość pustynna, a cały hotel Oasis Belorizonte otoczony jest zielenią, której tak na niej brakuje. Wyspa jest mała, więc dosyć szybko po przylocie znaleźliśmy się w lobby hotelowym. Od razu zostaliśmy skierowani do restauracji, gdzie zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni kuchnią oraz rozmaitością potraw. Po smacznym posiłku udaliśmy się do recepcji. Zakwaterowanie poszło sprawnie, gdyż obsługiwało nas kilku recepcjonistów. Po krótkich formalnościach udaliśmy się do pokoju hotelowego w towarzystwie obsługi, która pomogła nam z bagażami. I tu kolejne miłe zaskoczenie - otrzymaliśmy pokój o wyższym standardzie, a Wi-Fi oraz sejf otrzymaliśmy dodatkowo w gratisie. Co warte podkreślenia, cała obsługa hotelowa bardzo przestrzegała obowiązujących restrykcji sanitarnych, stacje do dezynfekcji rąk znajdowały się na każdym kroku, a na terenie restauracji jak i całego terenu hotelu należało nosić maski ochronne. Pomimo wyjątkowego czasu, w którym przyszło nam wyjechać na naszą podróż poślubną, czuliśmy się przez to bardziej bezpiecznie. Pokój: Zakwaterowano nas w bungalowie jednopiętrowym, który składał się z sześciu pokoi. Otrzymaliśmy pokój na piętrze, więc mieliśmy widok na część basenu oraz ocean. Do pokoju, w którym spędziliśmy tydzień, nie mamy większych zastrzeżeń. Jedynym mankamentem były dość cienkie ściany, przez które niestety było słychać sąsiadów. Pokoje były codziennie sprzątane, a ręczniki wymieniane. Pokój był wyposażony w sejf, lodówkę, telewizor, klimatyzację oraz suszarkę. Wieczorem mogliśmy siedzieć na balkonie i podziwiać piękne widoki. Hotel: Hotel jest położony na obszernej działce w pierwszej linii brzegowej, na której znajdują się bungalowy 2 i 6 pokojowe oraz budynek główny. Do dyspozycji mieliśmy 2 z 3 basenów. Funkcjonowały przy nich bary, gdzie przez cały dzień serwowano napoje, drinki oraz napoje ciepłe. Na co dzień korzystaliśmy z głównej restauracji – serwowana kuchnia była bardzo urozmaicona, każdy znalazł coś dla siebie: od sałatek, poprzez grillowane warzywa, makarony, jak również przepyszne mięsa i ryby. Obsługa hotelowa była pomocna, życzliwa oraz zaangażowana. Bez problemu można było się porozumieć w języku angielskim, a nawet czasem w języku polskim. Wieczorami, po kolacji, udawaliśmy się do drugiej restauracji Pedra de Lume, gdzie co wieczór braliśmy udział w wieczorach tematycznych. Co więcej, do tej właśnie restauracji otrzymaliśmy zaproszenie na kolację serwowaną, podczas której mieliśmy możliwość spróbować najlepszego Sashimi z tuńczyka jakie kiedykolwiek jedliśmy - to zasługuje na dodatkową pochwałę, gdyż nie lubię ryb :) A deser? Poezja! Plaża: To był jeden z powodów, dla których wybraliśmy Wyspy Zielonego Przylądka jako cel naszej podróży poślubnej – piękna, szeroka, wręcz nie kończąca się plaża, z dostępem do wielu leżaków oraz beach barem. Przez cały wyjazd zachwycaliśmy się kolorem oceanu. Plaża hotelowa była strzeżona, dzięki czemu nawet w bardziej wietrzny dzień, gdzie ocean był bardziej wzburzony, mieliśmy możliwość korzystać z kąpieli pod okiem ratownika. Co więcej, wyspa Sal to nie lada gratka dla miłośników sportów wodnych (kitesurfingu oraz windsurfingu), gdyż przez cały czas panują tutaj wymarzone wręcz warunki do uprawniania tych sportów. Okolica: Hotel jest położony w strefie hotelowej, niecałe 10 minut piechotą od miejscowości Santa Maria, która jest najstarszą miejscowością na wyspie Sal. Do centrum z hotelu można się dostać ulicą lub deptakiem przy plaży. Decydując się na drugi wariant, mijaliśmy lokalne knajpy, wypożyczalnie sprzętu wodnego oraz szkółki. Santa Maria jest miejscowością zdecydowanie turystyczną, z przepięknym molo, na którym można w tygodniu oglądać jak lokalni rybacy oprawiają ryby wyłowione z oceanu. Idąc w głąb miasta możemy poczuć klimat Cabo Verde, który kusi licznymi knajpkami oraz sklepami, w których można nabyć wiele rękodzieł lokalnych artystów. Miejscowość jest zadbana, czysta i urokliwa. Idąc z hotelu w przeciwnym kierunku niż do centrum Santa Maria dotrzemy plażą do miejsca, w którym można obserwować niesamowity zachód słońca. Klimat: Podczas naszego pobytu dzień trwał ok 12 godzin, słońce wschodziło ok 7.00 i zachodziło ok 19.00. Największy upał był między godziną 11.00 -14.00, gdzie słońce wręcz paliło. W terminie, w którym byliśmy są dosyć silne wiatry więc, pogoda bywa zdradliwa. Byliśmy już w wielu krajach, ale tak spalonych słońcem ludzi nigdy w życiu nie widzieliśmy :). Temperatury, które są podawane na portalach pogodowych są niższe o kilka stopni niż w rzeczywistości. Dnie były ciepłe, natomiast wieczory chłodne - radzimy zabrać ze sobą ciepłą bluzę :). Średnie temperatury wynosiły ok. 26 stopni w dzień oraz 19 stopni w nocy. Wycieczki fakultatywne: Podczas naszego pobytu skorzystaliśmy z 2 wycieczek fakultatywnych oferowanych przez biuro ITAKA. Pierwsza z nich to całodniowa objazdówka po wyspie Sal (Sal na Maxa), którą bardzo polecamy każdemu, kto pragnie poznać tą wyspę. Pani rezydent pokazała nam wszystkie najważniejsze punkty, jakie wręcz trzeba zobaczyć na Sal m.in. Murdeira, Palmeira, stolica wyspy Espargos, Burracona, Terra Boa (obserwacja zjawiska fatamorgany), Salinas. Dodatkowo bardzo ciekawie opowiadała o historii jak również życiu na Wyspach Zielonego Przylądka. Do dziś najbardziej wspominamy urokliwe uliczki Palmeiry oraz lokalną społeczność, która okazała nam ogrom życzliwości. Wycieczka zakończyła się degustacją lokalnych trunków, które zakupiliśmy i przywieźliśmy ze sobą do Polski, aby przypominały nam o naszej podróży :). Kolejną atrakcją biura ITAKA był udział w wieczorze kabowerdyjskim, który przybliżył nam kulturę Cabo Verde – był to wieczór pysznego jedzenia oraz tańców trwających do późnych godzin nocnych. Był to nasz pierwszy wyjazd z biurem podróży ITAKA oraz pierwsza podróż w czasie pandemii. Jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni organizacją oraz obsługą biura. Wybór Wysp Zielonego Przylądka jako cel naszej podróży poślubnej był to strzał w 10-tkę! Na pewno nie była to nasza ostatnia wycieczka z Waszym biurem :)
24. EDYCJA (1.10.2020 r.-30.12.2020 r.)
Autorem opinii jest Pan Mateusz z Morąga
Tunezja
Przed wyjazdem byliśmy sceptycznie nastawieni do zorganizowanych wyjazdów. Odwiedziliśmy niemal 30 krajów, za każdym razem na własną rękę. Czuliśmy, że wycieczki z biurem podróży nie są dla nas, jak się potem okazało – mylnie. Zwiedzenie takiego kraju, jakim jest Tunezja z biurem podróży to bardzo dobry pomysł. Brak transportu publicznego w 85% kraju, problemy z wypożyczeniem auta (umowy w języku francuskim) sprawiają, że przemieszczanie się po Tunezji na własną rękę jest bardzo kosztowne (pozostają taksówki). Na takim wyjeździe „własny” autokar jest czymś nieocenionym. Podobnie jak odpowiednio wyszkolony przewodnik, na którego mieliśmy przyjemność trafić. Tego, czego się dowiedzieliśmy o tym kraju, nie da się znaleźć w Internecie. Czasami długie przejazdy autokarem, pani prowadząca wyjazd umilała nam opowieściami i ciekawostkami o Tunezji (mieszka tam na co dzień). Merytorycznie jest lepiej przygotowana z historii tego kraju niż niejeden Tunezyjczyk. Podczas wyjazdu w niecały tydzień zjechaliśmy cały kraj w komfortowych warunkach, do tego znajdując czas na wypoczynek. Co najważniejsze, przez cały pobyt czuliśmy się bezpiecznie. Zarówno pod względem ewentualnych problemów ze strony lokalsów jak i sytuacji z COVID-19. Tunezyjczycy są bardzo uprzejmi, lubią się targować, jednak nie byliśmy świadkami sytuacji, gdy chcieli nas naciągać na sprzedaż czegoś po megawygórowanej cenie. Turyści to dla nich często jedyne źródło utrzymania, więc obchodzą się z nimi jak z jajkiem i robią co tylko w ich mocy, aby przyjezdni byli zadowoleni z wyjazdu. Jeśli chodzi o atrakcje, to każda oferowała coś niezwykłego (lepszego bądź gorszego). Która z nich była najlepsza? Posłuchajcie i sami oceńcie:
1. Domostwo Berberów – Niesamowite miejsce, przypominające dom z kreskówki „Flinstonowie”. Jego mieszkańcy, czyli Berberowie, ugościli nas miejscowym przysmakiem (w pełni darmowym) oraz byli nastawieni niezwykle entuzjastycznie. Nie żałujcie napiwków – za nawet symboliczne 2 PLN możecie przebrać się w strój Berberów i razem z nimi grać na bębnach, tańczyć i coś zaśpiewać. Fenomenalne miejsce.
2. Chebika (zielona oaza na skraju pustyni) – Jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc podczas całego wyjazdu. Miasteczko położone w górach, po których spacerować dadzą radę nawet osoby z problemami kondycyjnymi lub fizycznymi. Do tego świetny przewodnik, który jest Tunezyjczykiem, ale mówi po polsku. Jeśli kiedyś dostaliście pocztówkę z Tunezji, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że przedstawiała ona właśnie to miejsce. Ciężko jest napisać coś negatywnego o Chebice – jeśli już to może to, iż byliśmy tam niespełna dwie godziny.
3. Wyprawa Jeepami trasą rajdu Paryż-Dakar – Subiektywnie nasz numer jeden poczas wyjazdu. Niesamowita adrenalina w bezpiecznym wydaniu. Niemal każdy uczestnik wyjazdu najczęściej dzielił się swoimi wrażeniami właśnie z tej wyprawy. Jak tam właściwie było? Tego się nie da opowiedzieć słowem, po prostu trzeba to przeżyć.
4. Miasteczko, gdzie kręcono ujęcia do Star Wars – Wielkie nadzieje, jeszcze większe rozczarowanie. Wygląd miejsca zrobił wrażenie, jednak cały wyjazd zepsuli lokalni handlarze, którzy co i rusz próbowali nam coś sprzedać. Gdybyście mieli kiedyś podobny problem nie wchodźcie z nimi w żadne dyskusje. Nie odpowiadajcie nawet „nie” – po prostu ich ignorujcie. Tylko wtedy w końcu odpuszczają i dają człowiekowi spokój. Żałuję, że nie pojechałem tam z taką wiedzą, bo na pewno lepiej wspominałbym to miejsce. Mimo to uważam, że każdy fan sagi o Gwiezdnych Wojnach powinien odwiedzić tę niezwykłą osadę. Robi wrażenie nawet na ludziach nie będących sympatykami tego filmu (należę do nich).
5. Słone Jezioro Chott el Jerid – Jezioro na pustyni, które…nie jest jeziorem. Właściwie to jezioro tylko z nazwy, ponieważ nie ma na jego dnie wody, a jedynie drobinki soli. I właśnie to jest w nim najlepsze. Niezwykły pustynny krajobraz odpowiednio „dosolony” działa na wyobraźnie. Można wykonać tu fenomenalne zdjęcia oraz poczuć martwotę i ciszę pustyni. Świetna jest również lokalizacja tego miejsca, ponieważ jest ono jednocześnie atrakcją oraz…postojem. Wszak ileż można siedzieć na pustyni? 20 minut w tym miejscu w pełni nam wystarczyło.
6. Tunis – Niesamowite miasto pokazujące kontrast między północną, a południową Tunezją. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dla fanów historii jest Kartagina, wielbiciele sztuki zakochają się w niezwykłym muzeum Bardzo, fani zakupów ruszą na okoliczne stragany, a sympatycy architektury i pięknych widoków spędzą niezwykłe chwile w bajecznym Sidi Bou Side. Właściwie to w tym mieście jest tyle do zobaczenia, że nawet 2 dni to mogłoby być mało, jednak dzięki świetnej dyscyplinie czasowej oraz kapitalnej pracy pani przewodnik udało nam się zobaczyć wszystko co najważniejsze w jeden dzień. Ponadto w mieście nad naszym bezpieczeństwem czuwała policja, co i rusz nie pozwalając by spadł nam chociaż włos z głowy. Mimo jej obecności, ciężko byłoby odczuć jakoby w którymkolwiek momencie całego wyjazdu coś nam groziło. Tunezja jest bezpieczna, myślę że pod tym stwierdzeniem może podpisać się każdy kto był tam w ostatnim czasie.
7. Monastir – Kairouan – Sous – Dzień inny niż inne, odwiedziliśmy tunezyjską Częstochowę. Miejsce, które zrobiłoby wrażenie także na ateistach. Niezwykłe meczety, zupełnie inna kultura oraz architektura obiektów sakralnych niż w Europie. Poza tymi walorami, doskonałe miejsce na zrobienie zakupów i przywiezienie tanich pamiątek z Tunezji. Pani przewodnik wskazała nam sklep, gdzie po niskich cenach można było kupić tunezyjskie pamiątki, przyprawy, żywność itd. Podsumowując: Tutaj sacrum złączyło się z profanum – były meczety i mauzoleum, a potem sklepy i stragany. Gdzie spędziliśmy więcej czasu? Być może wstyd się przyznać, ale w sklepach i na bazarze. Czy żałujemy? Absolutnie nie.
8. El Jem – Gabes – Punkt obowiązkowy dla wszystkich fanów filmu Gladiator. Byłem 2 lata wcześniej w rzymskim Koloseum, które na pewno jest większe niż to w El Jem, ale nie aż tak ładnie zachowane. Do tego nie ma takich tłumów podczas zwiedzania oraz możliwe jest wejście w niemal każdy zakątek obiektu. Kapitalne miejsce. Jeśli zaś chodzi o Gabes (które słynie z targowiska), to po zakupach dzień wcześniej w Kairouanie ciężko było sprostać naszym oczekiwaniom. Wizytę w tej niewielkiej miejscowości bardziej potraktowaliśmy jako atrakcyjny postój aniżeli jeden z punktów wycieczki.
9. Djerba – Wyspa do objechania w jeden dzień. Ma wiele do zaoferowania, np. park krokodyli, miejsca, gdzie garncarze na żywo lepią garnki, niezwykłą synagogę, ładne wybrzeże oraz specyficzny klimat lokalnych miasteczek. Cieszymy się, że zdecydowaliśmy się na fakultatywny wyjazd z panią przewodnik, która na co dzień mieszka na Djerbie i w kapitalny sposób nam o niej opowiedziała. Dzień na tej wyspie był intensywny, ale nie męczący. W komfortowych warunkach objechaliśmy ją wzdłuż i wszerz, o 14:00 byliśmy już w hotelu, dzięki czemu resztę dnia mogliśmy poświęcić na zasłużony odpoczynek.
Jeśli ktoś z Was waha się nad wyjazdem do Tunezji, to jestem niemal pewien, że ten kraj może bardzo pozytywnie was zaskoczyć. Tak było ze mną oraz większością grupy, która znalazła się tam dosyć przypadkowo (anulowane inne destynacje). Cóż więcej mogę dodać?
P - iękna
O - kolica
L - ubiąca
E -ntuzjazm
C - złowieka
A - bstrakcyjnie
M - ocno
1. Domostwo Berberów – Niesamowite miejsce, przypominające dom z kreskówki „Flinstonowie”. Jego mieszkańcy, czyli Berberowie, ugościli nas miejscowym przysmakiem (w pełni darmowym) oraz byli nastawieni niezwykle entuzjastycznie. Nie żałujcie napiwków – za nawet symboliczne 2 PLN możecie przebrać się w strój Berberów i razem z nimi grać na bębnach, tańczyć i coś zaśpiewać. Fenomenalne miejsce.
2. Chebika (zielona oaza na skraju pustyni) – Jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc podczas całego wyjazdu. Miasteczko położone w górach, po których spacerować dadzą radę nawet osoby z problemami kondycyjnymi lub fizycznymi. Do tego świetny przewodnik, który jest Tunezyjczykiem, ale mówi po polsku. Jeśli kiedyś dostaliście pocztówkę z Tunezji, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że przedstawiała ona właśnie to miejsce. Ciężko jest napisać coś negatywnego o Chebice – jeśli już to może to, iż byliśmy tam niespełna dwie godziny.
3. Wyprawa Jeepami trasą rajdu Paryż-Dakar – Subiektywnie nasz numer jeden poczas wyjazdu. Niesamowita adrenalina w bezpiecznym wydaniu. Niemal każdy uczestnik wyjazdu najczęściej dzielił się swoimi wrażeniami właśnie z tej wyprawy. Jak tam właściwie było? Tego się nie da opowiedzieć słowem, po prostu trzeba to przeżyć.
4. Miasteczko, gdzie kręcono ujęcia do Star Wars – Wielkie nadzieje, jeszcze większe rozczarowanie. Wygląd miejsca zrobił wrażenie, jednak cały wyjazd zepsuli lokalni handlarze, którzy co i rusz próbowali nam coś sprzedać. Gdybyście mieli kiedyś podobny problem nie wchodźcie z nimi w żadne dyskusje. Nie odpowiadajcie nawet „nie” – po prostu ich ignorujcie. Tylko wtedy w końcu odpuszczają i dają człowiekowi spokój. Żałuję, że nie pojechałem tam z taką wiedzą, bo na pewno lepiej wspominałbym to miejsce. Mimo to uważam, że każdy fan sagi o Gwiezdnych Wojnach powinien odwiedzić tę niezwykłą osadę. Robi wrażenie nawet na ludziach nie będących sympatykami tego filmu (należę do nich).
5. Słone Jezioro Chott el Jerid – Jezioro na pustyni, które…nie jest jeziorem. Właściwie to jezioro tylko z nazwy, ponieważ nie ma na jego dnie wody, a jedynie drobinki soli. I właśnie to jest w nim najlepsze. Niezwykły pustynny krajobraz odpowiednio „dosolony” działa na wyobraźnie. Można wykonać tu fenomenalne zdjęcia oraz poczuć martwotę i ciszę pustyni. Świetna jest również lokalizacja tego miejsca, ponieważ jest ono jednocześnie atrakcją oraz…postojem. Wszak ileż można siedzieć na pustyni? 20 minut w tym miejscu w pełni nam wystarczyło.
6. Tunis – Niesamowite miasto pokazujące kontrast między północną, a południową Tunezją. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Dla fanów historii jest Kartagina, wielbiciele sztuki zakochają się w niezwykłym muzeum Bardzo, fani zakupów ruszą na okoliczne stragany, a sympatycy architektury i pięknych widoków spędzą niezwykłe chwile w bajecznym Sidi Bou Side. Właściwie to w tym mieście jest tyle do zobaczenia, że nawet 2 dni to mogłoby być mało, jednak dzięki świetnej dyscyplinie czasowej oraz kapitalnej pracy pani przewodnik udało nam się zobaczyć wszystko co najważniejsze w jeden dzień. Ponadto w mieście nad naszym bezpieczeństwem czuwała policja, co i rusz nie pozwalając by spadł nam chociaż włos z głowy. Mimo jej obecności, ciężko byłoby odczuć jakoby w którymkolwiek momencie całego wyjazdu coś nam groziło. Tunezja jest bezpieczna, myślę że pod tym stwierdzeniem może podpisać się każdy kto był tam w ostatnim czasie.
7. Monastir – Kairouan – Sous – Dzień inny niż inne, odwiedziliśmy tunezyjską Częstochowę. Miejsce, które zrobiłoby wrażenie także na ateistach. Niezwykłe meczety, zupełnie inna kultura oraz architektura obiektów sakralnych niż w Europie. Poza tymi walorami, doskonałe miejsce na zrobienie zakupów i przywiezienie tanich pamiątek z Tunezji. Pani przewodnik wskazała nam sklep, gdzie po niskich cenach można było kupić tunezyjskie pamiątki, przyprawy, żywność itd. Podsumowując: Tutaj sacrum złączyło się z profanum – były meczety i mauzoleum, a potem sklepy i stragany. Gdzie spędziliśmy więcej czasu? Być może wstyd się przyznać, ale w sklepach i na bazarze. Czy żałujemy? Absolutnie nie.
8. El Jem – Gabes – Punkt obowiązkowy dla wszystkich fanów filmu Gladiator. Byłem 2 lata wcześniej w rzymskim Koloseum, które na pewno jest większe niż to w El Jem, ale nie aż tak ładnie zachowane. Do tego nie ma takich tłumów podczas zwiedzania oraz możliwe jest wejście w niemal każdy zakątek obiektu. Kapitalne miejsce. Jeśli zaś chodzi o Gabes (które słynie z targowiska), to po zakupach dzień wcześniej w Kairouanie ciężko było sprostać naszym oczekiwaniom. Wizytę w tej niewielkiej miejscowości bardziej potraktowaliśmy jako atrakcyjny postój aniżeli jeden z punktów wycieczki.
9. Djerba – Wyspa do objechania w jeden dzień. Ma wiele do zaoferowania, np. park krokodyli, miejsca, gdzie garncarze na żywo lepią garnki, niezwykłą synagogę, ładne wybrzeże oraz specyficzny klimat lokalnych miasteczek. Cieszymy się, że zdecydowaliśmy się na fakultatywny wyjazd z panią przewodnik, która na co dzień mieszka na Djerbie i w kapitalny sposób nam o niej opowiedziała. Dzień na tej wyspie był intensywny, ale nie męczący. W komfortowych warunkach objechaliśmy ją wzdłuż i wszerz, o 14:00 byliśmy już w hotelu, dzięki czemu resztę dnia mogliśmy poświęcić na zasłużony odpoczynek.
Jeśli ktoś z Was waha się nad wyjazdem do Tunezji, to jestem niemal pewien, że ten kraj może bardzo pozytywnie was zaskoczyć. Tak było ze mną oraz większością grupy, która znalazła się tam dosyć przypadkowo (anulowane inne destynacje). Cóż więcej mogę dodać?
P - iękna
O - kolica
L - ubiąca
E -ntuzjazm
C - złowieka
A - bstrakcyjnie
M - ocno
Autorką opinii jest Pani Danuta z Tychów
Grecja / Kreta
W hotelu Kakkos Bay spędziłam z rodziną (mąż i córka) dwa tygodnie wspaniałych, greckich wakacji w stylu siga siga. Niestety przed wyjazdem dopadały mnie wątpliwości z powodu zakazów lotów i itp. obostrzeń covidowych. W tym miejscu ukłon w stronę Pań z salonu Itaki w Tychach, które bardzo podtrzymywały mnie na duchu. Można powiedzieć, że nasza podróż rozpoczęła się od wypełnienia formularzy PLF, które dzięki instrukcji na stronie Itaki wypełniłam bez problemów, a potem otrzymaliśmy kody QR. Lecieliśmy z lotniska w Pyrzowicach, na którym zmierzono nam temperaturę i wypełniliśmy standardowy formularz covidowy. Poza tym wszystko przebiegało jak zwykle. Lot odbył się punktualnie, bez zakłóceń (Blue Panorama). Po wylądowaniu w Heraklionie zeskanowano nasze kody QR i okazało się, że mąż został wytypowany do testu na COVID-19. Przeprowadzenie tego testu było zakodowane już w momencie otrzymania kodu QR. Nie powiem, wpadłam w „lekką” panikę, ale wszystko skończyło się dobrze. Mąż okazał się zdrowy, a dzięki Pani Aleksandrze-rezydentce Itaki, dowiedziałam się, że sms przychodzi TYLKO w wypadku dodatniego testu do 24 godzin od jego wykonania. Bez jej wiedzy mogłabym się denerwować przez połowę wakacji. Droga wygodnym autokarem z klimatyzacją do hotelu trwała dokładnie 1,5 godziny. Była bardzo malownicza i wiodła przez przepiękne góry, zaś Pani rezydentka w tym czasie ciekawie opowiadała o Krecie (m. in. o pysznych kreteńskich bananach). Kiedy dotarliśmy do hotelu, czekano już na nas przed budynkiem. Sprawnie zostały dopełnione formalności meldunkowe, zdezynfekowano nasze walizki i zawieziono nas meleksem do pokoju w bungalowie. Nasz bungalow to biały domek położony, jak cały hotel, w pięknym ogrodzie z egzotyczną i bujną roślinnością, palmy, jukki, oliwki, granaty, figi itp. Pokój był dość duży z dużym tarasem i świetną łazienką. Zaskoczył mnie fakt, iż z dużej kabiny prysznicowej wiodły balkonowe drzwi wprost do ogrodu. Świetna była również marmurowa półka wokół umywalki-na wszystkie kosmetyki było mnóstwo miejsca. Muszę też wspomnieć, że mieliśmy trzy! szafy-niestety było mało wieszaków. Mieliśmy duże wygodne małżeńskie łóżko, a córka prawie małżeńską dostawkę. W pokoju było dużo kontaktów. Na ścianie wisiał telewizor z dostępnym jednym polskim kanałem. Pilot do niego był zafoliowany. W pokoju znaleźliśmy również białe szlafroki i firmowe kapcie. Bardzo dobrze działała klimatyzacja, pracowała bezgłośnie i łatwo było nią sterować. Pokój sprzątano co trzy dni i wymieniano ręczniki oraz pościel, którą panie sprzątające układały w finezyjny sposób. Uważam, że z uwagi na środowisko to optymalne rozwiązanie. Ręczniki plażowe były dostępne bez kaucji i można je było wymieniać codziennie w SPA. My robiliśmy to co trzy dni. W recepcji trzeba było zapłacić podatek turystyczny w kwocie 42 euro za trzy osoby. Na hotelową plażę wiodła malownicza ścieżka wśród bujnej roślinności (2-3 min.). Plaża wyróżniona Błękitną Flagą była położona w uroczej, małej zatoczce pośród skał. Woda w morzu krystalicznie czysta i ciepła, a już przy brzegu pływało mnóstwo rybek. Świetne miejsce dla snurkujących. Nawet gdy mocno wiał wiatr, nie było dużych fal i można było pływać. Plaża była żwirkowa, nie potrzebne buty do wody, ale żwirek był bardzo rozgrzany i najlepiej było chodzić po nim w klapkach. Były też drewniane ścieżki ułatwiające dojście do leżaków i wody. Każdy bambusowy parasol wyposażony był w mały stoliczek i przycisk do przywołania kelnera. Leżaki w dobrym stanie i wygodne. Zauważyłam, że na naszą plażę przychodziły osoby z hotelu Kakkos Beach, a także miejscowi Grecy, którzy w żadnym wypadku nie byli uciążliwi. Podczas naszego pobytu plaża zajęta była maksymalnie w1/3 (rzadko), a z niej rozpościerał się bajeczny widok na góry. Dla gości hotelowych dostępne były dwa baseny z nieskazitelnie czystą i ciepłą wodą. Zwłaszcza basen infinity był bardzo ciekawy i malowniczo położony. Dwa drzewa wydawały się wyrastać wprost z wody: warto było sobie zrobić na ich tle zdjęcie. Wokół basenów zawsze można było znaleźć wolne leżaki i kanapy, a wieczorem wodę w obu basenach podświetlano intensywnymi, zmieniającymi się co chwile kolorami. Świetny efekt! Przy basenie infinity znajdował się bar all inclusive przy którym podawano od 11:30 do 12:30 przekąski (pizzerinki, kanapeczki i małe tortille) oraz owoce, a między 16:00 a 17:00 serwowano kawę i ciasteczka-również owoce. W barze można było ugasić pragnienie. Zawsze życzliwy i uśmiechnięty barman nalewał wodę, zimne napoje smakowe i alkoholowe (lokalne piwo, wino, raki i ouzo). Jednak za markowe alkohole trzeba było zapłacić: ok. 8 euro. Barmani znali się na rzeczy i mieszali doskonałe drinki. Ja z rodziną staliśmy się wielkimi fanami mojito. Wieczorami często przychodziliśmy do tego baru z uwagi na położenie przy plaży oraz klimat tego miejsca tworzony przez świetną, nienachalną muzykę sączącą się podczas „testowania” umiejętności barmanów. Skoro ugasiliśmy pragnienie, czas opisać „dopieszczanie” żołądka. Jedzenie w hotelu Kakkos Bay było przepyszne i różnorodne. Łatwo można było przesadzić z ilością. każdy mógł znaleźć coś dla siebie: sałatki, sery, oliwki, warzywa, zupy, mięsa, ryby, owoce morza, makarony, pizza jak również typowo greckie specjały: tzatziki, feta, musaka, gyros, warzywa w cieście filo itp. Niektóre potrawy miłe i szybkie panie przygotowywały na świeżo na grillu (czasem z efektami specjalnymi – flambirowanie). Słodkości to czysta poezja: kremowe i serowe ciasteczka, baklawy, babki. Po obiedzie i kolacji można było spróbować lodów, a po każdym posiłku owoców-melonów arbuzów, pomarańczy, grapefruitów, kiwi, ananasów, winogron, śliwek, jabłek, bananów. Śniadania serwowano w godzinach 7:30 do 10:30, obiady 13:00 do 15:00, kolacje 19:00 do 21:00. Z uwagi na COVID-19 wszystkie posiłki podawali wyłącznie kelnerzy, co na początku było nieco krępujące. Jednak dzięki kulturze obsługi szybko to minęło. Bez problemu można było poprosić o więcej, zapytać o skład, a przemiła młoda kelnerka zawsze dobrze doradziła co do wyboru dań, dressingu itp. Muszę zaznaczyć, że NIGDY nie staliśmy w kolejce po jedzenie dłużej niż 10 minut. Zawsze, cała hotelowa obsługa począwszy od pań sprzątających przez kelnerów i barmanów, nosiła maseczki. Niesamowici byli też kelnerzy odbierający talerze, zwijali się jak w ukropie. Świetny był zwłaszcza Nikos, który przydawał kolorytu posiłkom. Zawsze szybki, uśmiechnięty i przyjazny. Mam jednak jedno zastrzeżenie co do posiłków. Wieczór azjatycki w Grecji to nieporozumienie. Wg mnie te potrawy nie były ani azjatyckie, ani greckie. W drugim tygodniu postanowiliśmy ominąć ten wieczór i w porze kolacji poszliśmy do hotelowej tawerny a la carte. Zjedliśmy tam dobre krewetki i keftedesy (placki z cukinii). Zaś kelner polecił nam bardzo dobre wino. Choć tawerna nie była tania naliczono nam 20% rabatu jako gościom hotelowym. Muszę też nadmienić, że w hotelu funkcjonował sklepik zaopatrzony w niezbędne rzeczy dla wczasowicza, jak również mała siłownia i SPA. Obok hotelowej restauracji w budynku głównym znajdował się drugi bar, ale nic nie mogę o nim napisać, bo chodziliśmy do baru przy plaży. Skorzystaliśmy raz z wycieczki organizowanej przez Itakę: do Agios Nikolaos i na Spinalongę – wyspę, na której funkcjonowało ostatnie w Europie leprozorium. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Eloundzie, gdzie w tawernie zjedliśmy talerz owoców morza. Wycieczka ciekawa i przepiękne widoki. Warto się wybrać. Korzystając z rad Pani rezydentki Aleksandry wybraliśmy się autobusem (cena 1,80 euro) do odległej o ok. 10 km Ierapetry. Pani Aleksandra polecała jechać wieczorem i tak zrobiliśmy. Zmierzch nadał miasteczku klimatu. Spacerem doszliśmy do nadmorskiej promenady, przy której rozsiadły się tawerny, kawiarnie i sklepiki, a fale przelewały się przez falochron. Zdawało się, że zaraz zmyją restauracyjne stoliki, stojące przy samym brzegu. Do hotelu wróciliśmy taksówką (15 euro) również za radą Pani Aleksandry. Późnym wieczorem autobusy już nie kursują. W okolicy hotelu znajdowały się dwie tawerny i dwa sklepy. W jednym z nich (Kalimera) pracowały dwie bardzo miłe Polki. Zawsze służyły pomocą i potrafiły dobrze doradzić co najlepiej kupić. Właściciel również był bardzo miły i zawsze do zakupów dorzucał jakiś gratis. Dzięki niemu i Pani Aleksandrze z Itaki, córka spełniła swoje marzenie, aby zjeść „prawdziwego” banana prosto z drzewa. Na naszą prośbę właściciel Kalimery zamówił nam trzy kilogramy świeżych, kreteńskich bananów, które zjedliśmy w dwa dni. Ostatniego dnia pobytu, po powrocie wieczorem do pokoju spotkała nas niespodzianka. W lodówce czekały trzy talerze ze śniadaniem: chleb, masło, wędlina, ser, dżem i ciasto, wraz z nakryciem. W żadnym innym hotelu nie spotkałam się z tym. To było miłe. Powrót do Polski przebiegł bez zakłóceń, choć niestety wyjeżdżaliśmy na lotnisko już w nocy (wylot o 6:40 z Heraklionu). Pobyt w Hotelu Kakkos Bay spełnił nasze oczekiwania w 100%. Cisza, spokój, brak animacji to było to czego oczekiwaliśmy od wakacji. Wspaniali, gościnni ludzie, cudowna atmosfera, bezpieczeństwo, piękne krajobrazy, roślinność i brak trosk pozwoliły naładować się pozytywnie energią. Na pewno wrócimy do Kakkos Bay za rok z Itaką. Dziękujemy za świetne wakacje :-)
Autorką opinii jest Pani Honorata z Bestwinki
Zanzibar
To były nasz pierwsze wakacje na Zanzibarze w Hotelu Kiwengwa Beach Resort. Był wieczór ok. godziny 21.00, zaraz po wyjściu z autobusu obsługa hotelu zadbała o nasze bagaże, dostarczając je do recepcji. Dzięki temu mogliśmy cieszyć oczy pięknem podświetlonego ogrodu, kierując się spokojnym krokiem do restauracji, gdzie powitano nas lokalnym drinkiem i ugoszczono cudownym posiłkiem. W oddali słychać było oddech niewidocznego oceanu. Już w pierwszym momencie poczuliśmy się cudownie. Z wrażenia pomimo zmęczenia podróżą mieliśmy problemy z zaśnięciem. Ale to było dopiero preludium tego co spotkało nas rankiem. Śpiew ptaków zamieszkałych w cudownym, zadbany ogrodzie otaczający cały kompleks hotelowy. To na duży plus piękne otoczenie, bliskość ścieżek spacerowych, piękny ogród z mnóstwem palm i cudownych roślin. Hotel oferuje dwa baseny (słodka i słona woda) usytuowane zaraz przy piaszczystej ogromnej plaży, gdzie w wojskowym szyku czekały leżaki dla gości. Największe wrażenie zrobił na mnie wysoki poziom dbałości o klienta, bardzo miła i uprzejma obsługa, zawsze uśmiechnięte Panie i Panowie pracujący w całym kompleksie, służący pomocą w każdej sytuacji bez odczucia, że oczekują coś w zamian. Aż miło było obdarować kogoś drobnym napiwkiem, kiedy wiesz, że nawet jak go nie dasz, obsługa zrobi wszystko, abyś czuł się jak najlepiej. Robią to nie dlatego, że muszą, ale po prostu tacy są. HAKUNA MATATA Hotel jest bardzo zadbany, czysty oraz egzotyczny. Strefa wellness super – naprawdę warto skorzystać z oferowanych atrakcji. Wielki plus dla baru jacuzzi na plaży, gdzie można z niego korzystać o dowolnie porze dnia, pijąc drinki i cieszyć oczy pięknymi widokami lazurowego Oceanu Indyjskiego. Pokoje komfortowo wyposażone, dość spore, z ładnymi łazienkami. Codziennie sprzątane, wymieniane ręczniki, papier toaletowy itd. Co do wyżywienia restauracja oferuje szeroki wybór wyśmienitych potraw, a każdy może znaleźć coś dla siebie. W każdy dzień oferowano inną kuchnię, włoską, turecką, owoce morza itd. jedzenie zmienia się na co dzień. Ilość i różnorodność potraw są tak OGROMNE, że nikt nie powinien się martwić, że nie będzie miał co zjeść. Bar przy plaży oferuje kilka rodzajów drinków z lokalnego alkoholu, każdy z nich smakuje wyśmienicie. Dostępny przez cały dzień, aby serwować napoje, o czym gość może tylko zamarzyć, jak również ciasta i owoce, aby jeszcze bardziej uprzyjemnić gościom wypoczynek. Przypływ i odpływy oceanu to spektakularny rytuał odbywający się dwa razy na dobę. Sprawia, iż plaża każdego dnia odsłania inny obraz. Zaraz obok hotelu znajduje się molo, gdzie na jogo końcu znajduje się restauracja a w środy i soboty od godziny 22.00 odbywają się super dyskoteki. Byliśmy na 4, bo nasz pobyt trwał dwa tygodnie. Najlepsza zabawa, bo odbywa się z Masajami :-). Masajowie przybyli na Zanzibar za pracą. Sprzedają skrupulatnie wykonane oryginalne i niepowtarzalne ręcznie wykonane przeróżne przedmioty. Naprawdę warto zakupić je na pamiątkę lub prezent. My zakupiliśmy kilka rzeczy, ale jedną z najpiękniejszych jest oryginalna gra Masajów w tzw. kulki. Fajnie jest z nimi rozmawiać, są bardzo otwarci, niejednokrotnie posługują się kilkoma językami, z reguły angielskim. Jeden którego poznaliśmy władał językiem angielskim, polskim i włoskim. Warto z nimi się poznać, mają bardzo ciekawą kulturę, o której opowiadają. Choć maja naprawdę niewiele, nie narzekają i cieszą się życiem. Cudowni ludzie. Ogólnie rzecz biorąc, spędziliśmy niesamowity czas podczas naszego pobytu w Kiwengwa Beach Resort, ASANTE SANA !!! Bardzo kochamy to miejsce, jesteśmy tam traktowani super i czujemy się dokładnie tak samo, dlatego nie ma wątpliwości, że będziemy wracać. Jest drugi dzień po przyjeździe a my już szukamy wolnych terminów :-).
23. EDYCJA (1.11.2019 r.-30.09.2020 r.)
Autorką opinii jest Pani Beata z Gliwic
Zanzibar
Hakuna matata – to hasło przewodnie pobytu na Zanzibarze – czyli: wyluzuj, nie przejmij się! To zdanie powtarza się przez tubylców i obsługę hotelową przynajmniej kilkanaście razy dziennie, chyba po to tak często, aby faktycznie w nie uwierzyć i dać się ponieść cudownej beztrosce, pięknym widokom, zapachom, niesamowitym barwom Oceanu Indyjskiego i wspaniałemu wypoczynkowi na Wyspie Przypraw, jaką jest właśnie Zanzibar. Hotel Kiwengwa Beach Resort zbudowany jest w formie afrykańskiej wioski. Domki są parterowe lub jednopiętrowe, z balkonami, pokryte strzechą, oddające afrykański styl i klimat. Każdy domek oznakowany jest wizerunkiem zwierząt: lwów, tygrysów, małpek, nosorożców, żyraf itp. i wtopiony jest w fantastyczny tropikalny ogród z ciekawymi, kwitnącymi roślinami. Przestronne lobby z wygodnymi fotelami i kanapami, bezpłatnym internetem, zachęca do odpoczynku w cieniu, ze szklanką chłodzącego napoju lub kawy, herbaty czy drinka. Jest też całodobowa recepcja, butik z pamiątkami i odzieżą, sklep z biżuterią, trzy restauracje i biuro turystyczne. Pokoje są przestronne z dużym łóżkiem z moskitierą, łazienką (prysznic, suszarka) i indywidualnie sterowaną klimatyzacją. W każdym pokoju znajduje się bezpłatny sejf, lodówka i codziennie duża butelka wody do picia. Pokoje są regularnie sprzątane, wymieniane ręczniki i pięknie dekorowane łóżka z pościeli, ręczników i kwiatów. W pokojach znajdujących się blisko lobby, a my taki mieliśmy, mogliśmy korzystać codziennie z bezpłatnego Wi Fi, co nam bardzo odpowiadało. Tuż przy lobby i restauracji głównej znajdują dwa baseny z romantycznym mosteczkiem, z wystarczającą ilością bezpłatnych leżaków z parasolami, materacami i ręcznikami. Codziennie odbywają się tu animacje sportowo – rekreacyjne: gimnastyka w wodzie, piłka wodna, a wieczorami tańce i występy. Już z basenów rozciąga się przepiękny widok na Ocean, mieniący się kolorami turkusu, błękitu i wielu odcieni niebieskiego, zmieniający się kilkakrotnie w ciągu dnia, w zależności od przypływów i odpływów, co daje niepowtarzalne wrażenie niebieskiego Oceanu, poprzecinanego wstęgami turkusowych i białych pasków. Taki widok codziennie zapiera dech w piersiach i maluje uśmiech na twarzach wszystkich ludzi, zarówno turystów, jak i tubylców, którzy codziennie przychodzą na plażę, w swoich regionalnych strojach, chętnie rozmawiają z wypoczywającymi i zachęcają do odwiedzenia ich lokalnych sklepików, bez natręctwa i zaczepiania. Plaża jest czyściutka, bardzo rozległa, a piasek bielutki i miałki jak puder. Kokosowe palmy kołyszą się delikatnie na cieplutkim wietrze, a ich cień rysuje wspaniałe obrazy na piasku. Widok cudowny i niezapomniany, który do tej pory zachowuję w pamięci. Na plaży jest dużo miejsc z rzędami bezpłatnych leżaków z afrykańskimi parasolami z trzciny, pod którymi miło się wypoczywa. Cały kompleks hotelowy, basenowy i plażowy jest niezwykle urokliwy, wszędzie jest blisko, miło i przytulnie. Nie ma zgiełku i zbyt głośnej muzyki, za to jest cudowny klimat, widok i odpoczynek, dla którego warto wybrać ten hotel. Obsługa jest przemiła i pomocna, wszyscy ubrani w piękne, kolorowe stroje, inne za dnia, a inne wieczorem. Jedzenie wspaniałe: i europejskie, i afrykańskie, dużo warzyw, mięs, ryb, owoców morza i przepysznych owoców, wśród których zdecydowanie króluje mango i ananas! Tak pysznych i dojrzałych owoców jeszcze nigdzie nie jedliśmy, a w wielu miejscach na świecie już byliśmy. Cudownie jest spożywać posiłek w przytulnym cieniu restauracji pod strzechą i patrzeć prosto na turkusowe wody Oceanu, a wieczorem jeść kolację przy eleganckim białym stoliku, tuż przy brzegu basenu. Niemal z każdego miejsca w hotelu widać basen lub ocean, co potęguje uczucie szczęścia i błogiego lenistwa i udanego wypoczynku. Aby poznać lepiej Zanzibar i poczuć prawdziwy smak i zapach Afryki, warto skorzystać z wycieczek fakultatywnych. My szczególnie polecamy dwie, na których byliśmy. Pierwsza z nich to Stone Town i plantacja przypraw. Miasto z kamienia jest niezwykle klimatyczne, opowiadające historię walki z niewolnictwem. Zwiedziliśmy pomnik i cele, w których byli przetrzymywani niewolnicy, obejrzeliśmy Stary Fort, Dom Cudów i Pałac Sułtana. Obowiązkowo odwiedziliśmy też dom-muzeum Freddiego Mercury z grupy Queen, obejrzeliśmy wiele starych domów z drewnianymi balkonami i drzwi z kolcami, mającymi stanowić ochronę mieszkańców przed słoniami. Obowiązkowo, odwiedziliśmy też targ Darajani, na którym można kupić wszystko, czyli mydło i powidło – były tu ryby, ośmiornice, owoce morza, mięso, owoce, warzywa, przyprawy i wszystko, co kto tylko chce. Wyszliśmy oszołomieni fantastycznymi zapachami przypraw, przenikającymi się z mało przyjemnym zapachem ryb, niesamowitym widokiem wielu owoców: wielu gatunków bananów, mango, bochenkowców, ananasów czy kokosów. Następnie odwiedziliśmy plantację przypraw, czyli miejsce, gdzie rosą m. in goździki, kardamon, wanilia, pieprz, kurkuma czy tropikalne owoce. Uczestniczyliśmy w pokazie wspinania się na palmę kokosową, piliśmy sok ze świeżego kokosa i zostaliśmy udekorowani przez tubylców ozdobami, wykonanym z trzciny – panie otrzymały korony, torebeczki, naszyjniki i bransoletki, a panowie dostali czapeczki i krawaty. Niby nic wielkiego, a sprawiło nam to wszystkim wielką radość. Druga wycieczka, na której byliśmy – to Jozani Forest & Prison Island. Odwiedziliśmy Park Narodowy Jozani. Spacerowaliśmy naturalnym szlakiem przez las pełen egzotycznych ptaków, motyli i małp. Widzieliśmy gerezy rude z charakterystycznymi długimi włosami na głowie, szliśmy przez las tropikalny, w którym rosły paprocie, palmy, mahonie, figowce i lasy namorzynowe. Następnie popłynęliśmy charakterystycznymi łodziami dhow na wyspę żółwi, czyli Prison Island. Żyją tu największe żółwie lądowe świata, przywiezione z Seszeli. Każdy mógł nakarmić pupila sałatą, wykonać setki zdjęć z żółwiami, a następnie odpocząć na przepięknej, bielutkiej plaży lub wykąpać się w turkusowych wodach Oceanu Indyjskiego. Tydzień na Zanzibarze, to siedem dni cudownego wypoczynku, pięknych widoków, wspaniałych kolorów, zapachów i wielu „ochów” i „achów”, z którymi kojarzy nam się ta piękna wyspa. W pełni rekompensuje 12 godzinny lot z Wrocławia z międzylądowaniem w Hurghadzie, biurokrację na lotnisku w Zanzibarze, wypełnianie druków wizowych i stanie w kolejkach do poszczególnych okienek. Styczeń, to chyba najlepszy termin na letni wypoczynek na słonecznym i upalnym Zanzibarze, kiedy w Polsce jest zimno, buro i ponuro. Polecamy Wyspę i hotel Kiwengwa Beach, a szczególnie polecamy hasło „Hakuna Matata” i umiejętność wprowadzenia go w życie, bo daje szczęście, prawdziwy wypoczynek, relaks i luz, czego nam na co dzień tak bardzo brakuje."
Autorką opinii jest Pan Arkadiusz z Lublina
Grecja / Korfu
Na Korfu w hotelu Golden Mare spędziliśmy we dwoje urlop w dniach 8-15.08.2020. Hotel ten położony jest w miejscowości Barbati na wschodnim wybrzeżu wyspy Korfu. Wioska Barbati znajduję się w odległości 21km od jedynego lotniska na wyspie zlokalizowanego w jej stolicy - mieście zwanym zamienienie Korfu bądź Kerkyra. Odległość ta może być jednak myląca, ponieważ droga usłana jest serpentynami – szczególnie w końcowym jej odcinku a transfer z lotnika może zająć do 40 minut.
Hotel Hotel Golden Mare jest to nowoczesny (rok budowy 2018), bardzo ładnie urządzony kameralny obiekt. W lokalnej skali przyznano mu 4*, jednak na Tripadvisor na 338 opinii otrzymał 4,5* - co ostatecznie przekonało nas do tego wyboru. Położony jest on na zboczu góry Pantokrator – najwyższego szczytu wyspy (906 m n.p.m.), co zapewnia bajkowe widoki. W skład kompleksu wchodzą domki mieszkalne oraz budynek główny, gdzie znajduje się recepcja, stołówka, basen, część wspólna z barem oraz tarasy widokowe na jego dachu. Ku naszej radości zakwaterowani zostaliśmy na drugim i ostatnim piętrze mieszkalnym w budynku głównym w pokoju z widokiem bocznym na morze od strony zachodniej, który bardzo sobie chwaliliśmy ze względu na to, że nie był przegrzany. Zarówno lobby hotelu, restauracja jak i pokoje w rzeczywistości wyglądają tak jak na zdjęciach i są bardzo ładnie - designersko urządzone. Sytuacji związanej z COVID niemal nie odczuliśmy, bo poza zakrywaniem ust i nosa w środkach transportu, oraz nakładaniem posiłków przez załogę hotelu, wszystko inne przebiegało w sposób standardowy. Przy okazji zachęcam do wybierania form zastępczych dla maseczek tj. przyłbice itp., ponieważ w przeciwieństwie do większości pasażerów, nie odczuwaliśmy dyskomfortu spędzenia kilku godzin od wejścia na lotnisko w Polsce do wyjścia przy hotelu związanego z zakrywaniem ust i nosa.
Na plus w hotelu darmowe Wi-Fi z bardzo dobrą przepustowością, pozwalającą na swobodne oglądanie np. Netflixa. Jeśli chodzi o animacje czasu wolnego, to odpowiedzialna jest za nie jedna dziewczyna. Widać, że stara się jak może, bo wszędzie jest jej pełno – trudno nam ocenić te wysiłki, bo nie braliśmy udziału w żadnych prowadzonych przez nią warsztatach. Natomiast jeśli chodzi o cały zespół kelnerów, recepcjonistów i barmanów to należy przyznać, że bardzo się starają. Jest ich jednak zdecydowanie zbyt mało i nie wyrabiają się z wydawaniem dań w trakcie posiłków. Wieczorne eventy zorganizowane są w formie koncertów solistów bądź niewielkich grup artystów wykonujących utwory z repertuaru zarówno greckiego jak i światowego.
Posiłki Na minus długie kolejki z powodu COVID – wszystkie potrawy nakładane są na talerz przez kelnerów. Jednak przy każdym z posiłków można znaleźć coś smacznego dla siebie (mimo ograniczonego wyboru kameralnym charakterem tego hotelu). Część z gości narzekała na potrawy i korzystali z okolicznych restauracji. Nasze pierwsze wrażenie było zbliżone, jednak z każdym dniem posiłki były smaczniejsze i teraz za nimi tęsknimy. Przyrządzane bezpośrednio na miejscu jest zazwyczaj jedno danie (ewentualnie na śniadanie dwa: jajecznica i pancake), więc nie należy nastawiać się na szeroki wybór. Drinki, jak to w większości wakacyjnych hoteli, przyrządzane są na bazie lokalnych alkoholi i napojów z dystrybutora. Wieczorami otwierany jest taras widokowy znajdujący się na trzecim piętrze hotelu z barem serwującym odpłatne drinki. Warto spędzić tam co najmniej jeden wieczór, bo widoki są cudowne.
Pokoje Pokoje hotelowe są bardzo ładne, przestronne, nowoczesne z dużą i designersko urządzoną łazienką. Na plus nowy system klimatyzacji, który nie hałasuje w nocy i dysponuje dużą ilością ustawień. Łóżko „małżeńskie” składa się z jednego elementu a nie z dwóch złączonych pojedynczych. Jeśli chodzi o sprzątnie, to w związku z COVID dzień wcześniej na recepcji trzeba zgłosić taką prośbę, co oczywiście nie wiąże się z dodatkową opłatą. W pokoju nieodpłatnie do dyspozycji gości jest sejf.
Plaże Nieopodal (2-3 min pieszo) znajduje malutka, rodzina, przytulna i nieprzepełniona plaża gwarantująca spokojny wypoczynek nad krystaliczną wodą. Można tam wypożyczyć komplet plażowy: 2 leżaki z parasolem za 10 euro, jednak równie dobrze będąc wyposażonym w swoje materace dmuchane i parasolkę (7 euro na lokalnych straganach) beż żadnych obiekcji można się rozłożyć i zażywać kąpieli słonecznych. Bezpośrednie sąsiedztwo Pantokratora zapewnia unikatowe widoki, szczególnie w trakcie kąpieli. Stąd ten fragment wybrzeża cieszy się dużym zainteresowaniem i na wodzie w okolicy plaży cumują motorówki i statki wycieczkowe. Większa plaża (Barbati Beach) znajduje się 7 min pieszo od hotelu, gdzie można znaleźć wiele stylowych restauracji położonych w bezpośredniej bliskości morza oraz skorzystać z atrakcji motorowodnych. Należy oczywiście pamiętać o tym, że plaże są kamieniste i trzeba wyposażyć się w buty do wody. Jednak ku naszemu zaskoczeniu - kompletnie nie brakowało nam morskiego piasku, kamyki były duże i czyste a dzięki dmuchanym materacom można było spędzać tam długie godziny. Natomiast kierując się w lewo od hotelu po dwóch kilometrach dotrzemy do Nissaki Beach, małej kameralnej położonej między skałkami plaży, gdzie można wypożyczyć w jednej z dwóch konkurujących ze sobą firm łódkę na cały dzień, niemal w cenie wypożyczenia samochodu.
Kontakt z rezydentem Przydzielonym i odpowiedzialnym za nas rezydentem była pani Aneta. Bardzo sobie chwaliliśmy, że od momentu wylądowania na wyspie przez transfer do hotelu, spotkanie powitalne i dyżury w hotelu właśnie jedna osoba była za nas odpowiedzialna. Pani charakteryzowała się wysoką kulturą osobistą oraz dysponowała bardzo dużą wiedzą, którą chętnie się z nami dzieliła. Na duży plus jest to, że podała do siebie bezpośredni telefon kontaktowy i zachęcała do dzwonienia w każdej chwili jeślibyśmy mieli jakąś sprawę. Faktycznie - odebrała od nas telefon za pierwszym razem. Ponad to podczas spotkania powitalnego nie skupiała się wyłącznie (jak to mają w zwyczaju inni rezydencji) na usilnym sprzedawaniu wycieczek, ale opowiedziała bardzo wiele ciekawych informacji o wyspie i wskazówek jak zwiedzać ją na własną rękę.
Wynajem auta Przed wyjazdem na wakacje zarezerwowaliśmy auto w jednej z firm znalezionych w sieci. Jednak na miejscu okazało się, że ceny, które oferuje zarówno pobliska wypożyczalnia, jak i hotel – są znacznie niższe. Co ciekawe – najniższa okazała się być oferta wynajmu samochodu u rezydenta (samochód z grupy A, 1 dzień bez limitu km – 35euro, 3 dni – 90euro). Niestety zainteresowanie było tak duże, że spóźniliśmy się chwilę z rezerwacją i nie mogliśmy skorzystać już z tej opcji. Finalnie wzięliśmy samochód z hotelowej wypożyczalni – 3 dni za 105euro z ubezpieczeniem. Podróżowanie okazało się być niezwykle przyjemne ze względu na niemal puste drogi, które były konsekwencją obłożenia wyspy zaledwie w 30%.
Baseny Hotel ma jeden, całkiem spory i czysty basen. Podczas naszego pobytu nie było zbyt wiele rodzin z dziećmi, więc panował tam względny spokój i przyjemna atmosfera. My nie należymy do osób, które jadą nad morze, żeby spędzać czas na basenie, więc byliśmy tam zaledwie raz. Jednak z relacji „basenowiczów” wynikało jakoby hotel dysponował zbyt małą ilością leżaków i trzeba było je rezerwować już w trakcie śniadania. Na szczęście teren wokół basenu jest zasiany trawą i przyjemnie urządzony, zatem można rozłożyć ręczniki i zażywać kąpieli słonecznych.
Wyspa Wyspę zwiedzaliśmy sami, wspomnianym wcześniej – wynajętym samochodem. Na plus stosunkowo niewielkie odległości z hotelu do większości atrakcji. Podczas naszych eskapad zobaczyliśmy Zatokę Pięciopalczastą przy Agios Spiridon Beach po drodze korzystając ze sławnej trampoliny w La Grotta Pub, odwiedziliśmy obowiązkowe punkty programu tj. Porto Timoni Beach oraz stolicę wyspy Korfu. Zachęcamy do wycieczki tam o wczesnych godzinach rannych, spacer wąskimi uliczkami zanim rozstawią się stragany z pamiątkami i bez uporczywego upału przynosi na myśl piękne włoskie czy weneckie uliczki. Skorzystaliśmy też z rekomendacji pani rezydent i odwiedziliśmy malutką acz bajkową Bataria Beach, która znajdowała się w drodze wskazanej jako najłagodniejszy wjazd na szczyt góry Pantokrator rozpoczynający się w miejscowości Acharawi. Niestety na to zabrakło już nam czasu i następnego dnia rozpocząłem wjazd drogą znajdującą się w bezpośrednim sąsiedztwie hotelu – nie polecam. Jest ekstremalnie stromo i bardzo bardzo wąsko – do tego stopnia, że minięcie się dwóch samochodów wiąże się czasem z koniecznością zjechania tyłem serpentynami 300m w dół. Jednym słowem - wbrew pozornie niewielkim rozmiarom wyspy, oferuje ona wiele atrakcji i zapaleni podróżnicy cały tydzień będą mogli spędzić na poznawaniu jej zakątków.
Podsumowując w naszej opinii przyznajemy hotelowi 4,5*. Każda osoba ceniąca spokojny wypoczynek i potrafiąca zorganizować sobie czas będzie zadowolona z tego wyboru. Krystalicznie czysta woda, bajkowe widoki, wysoki standard hotelu, liczne atrakcje na wyspie, bezchmurne niebo z temperaturą niespadającą poniżej 30 stopni i niemal wyludniona okolica zdecydowały o tym, że wyjazd zaliczamy do jednego z naszych najbardziej udanych i przyznajemy za całokształt 5*. Polecamy!!!"
Hotel Hotel Golden Mare jest to nowoczesny (rok budowy 2018), bardzo ładnie urządzony kameralny obiekt. W lokalnej skali przyznano mu 4*, jednak na Tripadvisor na 338 opinii otrzymał 4,5* - co ostatecznie przekonało nas do tego wyboru. Położony jest on na zboczu góry Pantokrator – najwyższego szczytu wyspy (906 m n.p.m.), co zapewnia bajkowe widoki. W skład kompleksu wchodzą domki mieszkalne oraz budynek główny, gdzie znajduje się recepcja, stołówka, basen, część wspólna z barem oraz tarasy widokowe na jego dachu. Ku naszej radości zakwaterowani zostaliśmy na drugim i ostatnim piętrze mieszkalnym w budynku głównym w pokoju z widokiem bocznym na morze od strony zachodniej, który bardzo sobie chwaliliśmy ze względu na to, że nie był przegrzany. Zarówno lobby hotelu, restauracja jak i pokoje w rzeczywistości wyglądają tak jak na zdjęciach i są bardzo ładnie - designersko urządzone. Sytuacji związanej z COVID niemal nie odczuliśmy, bo poza zakrywaniem ust i nosa w środkach transportu, oraz nakładaniem posiłków przez załogę hotelu, wszystko inne przebiegało w sposób standardowy. Przy okazji zachęcam do wybierania form zastępczych dla maseczek tj. przyłbice itp., ponieważ w przeciwieństwie do większości pasażerów, nie odczuwaliśmy dyskomfortu spędzenia kilku godzin od wejścia na lotnisko w Polsce do wyjścia przy hotelu związanego z zakrywaniem ust i nosa.
Na plus w hotelu darmowe Wi-Fi z bardzo dobrą przepustowością, pozwalającą na swobodne oglądanie np. Netflixa. Jeśli chodzi o animacje czasu wolnego, to odpowiedzialna jest za nie jedna dziewczyna. Widać, że stara się jak może, bo wszędzie jest jej pełno – trudno nam ocenić te wysiłki, bo nie braliśmy udziału w żadnych prowadzonych przez nią warsztatach. Natomiast jeśli chodzi o cały zespół kelnerów, recepcjonistów i barmanów to należy przyznać, że bardzo się starają. Jest ich jednak zdecydowanie zbyt mało i nie wyrabiają się z wydawaniem dań w trakcie posiłków. Wieczorne eventy zorganizowane są w formie koncertów solistów bądź niewielkich grup artystów wykonujących utwory z repertuaru zarówno greckiego jak i światowego.
Posiłki Na minus długie kolejki z powodu COVID – wszystkie potrawy nakładane są na talerz przez kelnerów. Jednak przy każdym z posiłków można znaleźć coś smacznego dla siebie (mimo ograniczonego wyboru kameralnym charakterem tego hotelu). Część z gości narzekała na potrawy i korzystali z okolicznych restauracji. Nasze pierwsze wrażenie było zbliżone, jednak z każdym dniem posiłki były smaczniejsze i teraz za nimi tęsknimy. Przyrządzane bezpośrednio na miejscu jest zazwyczaj jedno danie (ewentualnie na śniadanie dwa: jajecznica i pancake), więc nie należy nastawiać się na szeroki wybór. Drinki, jak to w większości wakacyjnych hoteli, przyrządzane są na bazie lokalnych alkoholi i napojów z dystrybutora. Wieczorami otwierany jest taras widokowy znajdujący się na trzecim piętrze hotelu z barem serwującym odpłatne drinki. Warto spędzić tam co najmniej jeden wieczór, bo widoki są cudowne.
Pokoje Pokoje hotelowe są bardzo ładne, przestronne, nowoczesne z dużą i designersko urządzoną łazienką. Na plus nowy system klimatyzacji, który nie hałasuje w nocy i dysponuje dużą ilością ustawień. Łóżko „małżeńskie” składa się z jednego elementu a nie z dwóch złączonych pojedynczych. Jeśli chodzi o sprzątnie, to w związku z COVID dzień wcześniej na recepcji trzeba zgłosić taką prośbę, co oczywiście nie wiąże się z dodatkową opłatą. W pokoju nieodpłatnie do dyspozycji gości jest sejf.
Plaże Nieopodal (2-3 min pieszo) znajduje malutka, rodzina, przytulna i nieprzepełniona plaża gwarantująca spokojny wypoczynek nad krystaliczną wodą. Można tam wypożyczyć komplet plażowy: 2 leżaki z parasolem za 10 euro, jednak równie dobrze będąc wyposażonym w swoje materace dmuchane i parasolkę (7 euro na lokalnych straganach) beż żadnych obiekcji można się rozłożyć i zażywać kąpieli słonecznych. Bezpośrednie sąsiedztwo Pantokratora zapewnia unikatowe widoki, szczególnie w trakcie kąpieli. Stąd ten fragment wybrzeża cieszy się dużym zainteresowaniem i na wodzie w okolicy plaży cumują motorówki i statki wycieczkowe. Większa plaża (Barbati Beach) znajduje się 7 min pieszo od hotelu, gdzie można znaleźć wiele stylowych restauracji położonych w bezpośredniej bliskości morza oraz skorzystać z atrakcji motorowodnych. Należy oczywiście pamiętać o tym, że plaże są kamieniste i trzeba wyposażyć się w buty do wody. Jednak ku naszemu zaskoczeniu - kompletnie nie brakowało nam morskiego piasku, kamyki były duże i czyste a dzięki dmuchanym materacom można było spędzać tam długie godziny. Natomiast kierując się w lewo od hotelu po dwóch kilometrach dotrzemy do Nissaki Beach, małej kameralnej położonej między skałkami plaży, gdzie można wypożyczyć w jednej z dwóch konkurujących ze sobą firm łódkę na cały dzień, niemal w cenie wypożyczenia samochodu.
Kontakt z rezydentem Przydzielonym i odpowiedzialnym za nas rezydentem była pani Aneta. Bardzo sobie chwaliliśmy, że od momentu wylądowania na wyspie przez transfer do hotelu, spotkanie powitalne i dyżury w hotelu właśnie jedna osoba była za nas odpowiedzialna. Pani charakteryzowała się wysoką kulturą osobistą oraz dysponowała bardzo dużą wiedzą, którą chętnie się z nami dzieliła. Na duży plus jest to, że podała do siebie bezpośredni telefon kontaktowy i zachęcała do dzwonienia w każdej chwili jeślibyśmy mieli jakąś sprawę. Faktycznie - odebrała od nas telefon za pierwszym razem. Ponad to podczas spotkania powitalnego nie skupiała się wyłącznie (jak to mają w zwyczaju inni rezydencji) na usilnym sprzedawaniu wycieczek, ale opowiedziała bardzo wiele ciekawych informacji o wyspie i wskazówek jak zwiedzać ją na własną rękę.
Wynajem auta Przed wyjazdem na wakacje zarezerwowaliśmy auto w jednej z firm znalezionych w sieci. Jednak na miejscu okazało się, że ceny, które oferuje zarówno pobliska wypożyczalnia, jak i hotel – są znacznie niższe. Co ciekawe – najniższa okazała się być oferta wynajmu samochodu u rezydenta (samochód z grupy A, 1 dzień bez limitu km – 35euro, 3 dni – 90euro). Niestety zainteresowanie było tak duże, że spóźniliśmy się chwilę z rezerwacją i nie mogliśmy skorzystać już z tej opcji. Finalnie wzięliśmy samochód z hotelowej wypożyczalni – 3 dni za 105euro z ubezpieczeniem. Podróżowanie okazało się być niezwykle przyjemne ze względu na niemal puste drogi, które były konsekwencją obłożenia wyspy zaledwie w 30%.
Baseny Hotel ma jeden, całkiem spory i czysty basen. Podczas naszego pobytu nie było zbyt wiele rodzin z dziećmi, więc panował tam względny spokój i przyjemna atmosfera. My nie należymy do osób, które jadą nad morze, żeby spędzać czas na basenie, więc byliśmy tam zaledwie raz. Jednak z relacji „basenowiczów” wynikało jakoby hotel dysponował zbyt małą ilością leżaków i trzeba było je rezerwować już w trakcie śniadania. Na szczęście teren wokół basenu jest zasiany trawą i przyjemnie urządzony, zatem można rozłożyć ręczniki i zażywać kąpieli słonecznych.
Wyspa Wyspę zwiedzaliśmy sami, wspomnianym wcześniej – wynajętym samochodem. Na plus stosunkowo niewielkie odległości z hotelu do większości atrakcji. Podczas naszych eskapad zobaczyliśmy Zatokę Pięciopalczastą przy Agios Spiridon Beach po drodze korzystając ze sławnej trampoliny w La Grotta Pub, odwiedziliśmy obowiązkowe punkty programu tj. Porto Timoni Beach oraz stolicę wyspy Korfu. Zachęcamy do wycieczki tam o wczesnych godzinach rannych, spacer wąskimi uliczkami zanim rozstawią się stragany z pamiątkami i bez uporczywego upału przynosi na myśl piękne włoskie czy weneckie uliczki. Skorzystaliśmy też z rekomendacji pani rezydent i odwiedziliśmy malutką acz bajkową Bataria Beach, która znajdowała się w drodze wskazanej jako najłagodniejszy wjazd na szczyt góry Pantokrator rozpoczynający się w miejscowości Acharawi. Niestety na to zabrakło już nam czasu i następnego dnia rozpocząłem wjazd drogą znajdującą się w bezpośrednim sąsiedztwie hotelu – nie polecam. Jest ekstremalnie stromo i bardzo bardzo wąsko – do tego stopnia, że minięcie się dwóch samochodów wiąże się czasem z koniecznością zjechania tyłem serpentynami 300m w dół. Jednym słowem - wbrew pozornie niewielkim rozmiarom wyspy, oferuje ona wiele atrakcji i zapaleni podróżnicy cały tydzień będą mogli spędzić na poznawaniu jej zakątków.
Podsumowując w naszej opinii przyznajemy hotelowi 4,5*. Każda osoba ceniąca spokojny wypoczynek i potrafiąca zorganizować sobie czas będzie zadowolona z tego wyboru. Krystalicznie czysta woda, bajkowe widoki, wysoki standard hotelu, liczne atrakcje na wyspie, bezchmurne niebo z temperaturą niespadającą poniżej 30 stopni i niemal wyludniona okolica zdecydowały o tym, że wyjazd zaliczamy do jednego z naszych najbardziej udanych i przyznajemy za całokształt 5*. Polecamy!!!"
Autorem opinii jest Pani Monika z Iwin
Zanzibar
Pierwszym kogo przyjezdni widzą zaraz po wyjściu z autokaru jest wojownik suahili w swoim charakterystycznym przebraniu. Jest on zobowiązany do zaniesienia bagaży do pokoju - sprawia to duże wrażenie i jest miłym aspektem przywitania :) Hotel Uroa Bay jest kompleksem składającym się z części recepcyjno-restauracyjnej oraz malowniczo rozlokowanych, piętrowych domków, pokrytych strzechą z liści palmowych. Do domków prowadzą specjalnie skonstruowane ścieżki, nastrojowo udekorowane niskimi lampami (szczególne wrażenie robią wieczorami). Całość usytuowana jest pośród palm i rozmaitych krzewów, dając wrażenie iście rajskiego ogrodu. Szczególnie wczesnym rankiem można posłuchać śpiewu ptaków i wikłaczy, które mają swoje gniazda tuż za oknami restauracji. Domki są różnej wielkości, my mieliśmy pokój z tarasem na piętrze, z którego rozciągał się widok na ogród i morze. Rano można było także zauważyć w oddali roześmiane dzieci idące do szkoły co nie sprawiało kłopotów a wręcz przeciwnie, było miłym dodatkiem. Pokoje były sprzątane każdego dnia bardzo dokładnie, nawet ukradkiem pozostawiony piasek był od razu usuwany. Panie na powitanie i pożegnanie ustrajały łóżko kwiatami hibiskusa co robiło niesamowite wrażenie. Ręczniki wymieniane co drugi dzień lub na życzenie klienta. Klimatyzacja i wiatrak zapewniały przyjemne uczucie chłodu wieczorami, po upalnych dniach spędzonych na plaży i zwiedzaniu. Telewizor posiadał kanały anglojęzyczne z angielskimi napisami, które zawsze docenimy ze względu na mimowolną naukę języka ;) Pracownicy recepcji zawsze uśmiechnięci i gotowi do pomocy. Za specjalne karty otrzymać można było darmowe ręczniki plażowe, które w dowolnej chwili można było wymienić na czyste i suche. Naprzeciw recepcji znajduje się lobby z darmowym Wi-Fi, są tam wygodne kanapy oraz kilka leżanek z baldachimem. Za lobby jest bar Rafiki i część, gdzie każdego wieczoru odbywają się pokazy i animacje dla urlopowiczów. Są to zarówno dyskoteki jak i pokazy wojowników suahili oraz pokazy akrobatyczne. Jest to doskonała rozrywka na leniwe wieczory przy drinku z palemką :) Miłym aspektem dla zapominalskich jest gablotka z najróżniejszymi książkami i to w wielu językach. My znaleźliśmy całkiem sporo interesujących polskich książek. Kolejnym punktem jest stołówka, na której każdego dnia tygodnia przewidziane jest inne menu (począwszy od kuchni arabskiej przez południowo-afrykańską, suahili, chińską a nawet bałkańską) każdy znajdzie coś dla siebie, zarówno amatorzy owoców morza, mięsożercy jak i wegetarianie. Należy tu pochwalić kucharzy za wyśmienite potrawy, świeże soki, smaki tak wyjątkowe, że nigdzie indziej, a podróżuje dużo, takich nie spotkałam. Żywność jest naturalna i bez ulepszaczy jakie serwuje nam nowy świat. Można było to odczuć już po pierwszym kęsie, nawet jajecznica jest smaczniejsza :) Kompleks posiada kilka basenów, brodzik dla maluszków i jacuzzi. Przy basenach jest drugi bar serwujący drinki i przekąski, w którym na specjalne życzenie gości można zamówić kameralną kolację tylko we dwoje... Obsługuje on również plażowiczów pod parasolami przy ocenie. Należy tu podkreślić, że hotel ma swoją część plaży z ochroną i jest to w tych warunkach idealne, gdyż otwarci i mili tubylcy czasem potrafią być lekko natarczywi, jednak dzięki temu rozwiązaniu urlopowicze mają strefę niezakłóconego relaksu i spokoju. Plaża jest bardzo szeroka a woda w oceanie wręcz cudowna. Podczas przypływu potrafi rozgrzać się do 30 stopni. Natomiast podczas odpływu ocean odkrywa przepiękne muszle, kolorowe ryby i miejsca dla amatorów snurkowania. Na plaży można spotkać miejscowych w łodziach, którzy oferują przejażdżki i wycieczki dla wytrwałych ;) Można tu spotkać również handlarzy rękodziełem i panie oferujące masaże. Hotel Uroa w swojej ofercie również posiada strefę SPA, kort tenisowy, bilard i inne tego typu rozrywki. Także nawet na miejscu nie ma szans na nudę. Biuro podróży oferuje również wycieczki (my wybraliśmy się na 3 dzięki czemu był nawet mały rabat :) dzięki temu wiedziałam, że mam dobrą opiekę i nic nieprzewidzianego się nie zdarzy. Odwiedziliśmy klimatyczne Skalne Miasto - przyglądając się codziennemu życiu i historii wyspy, ponadto plantację przypraw, wyspę więzienną z ogromnymi, wiekowymi żółwiami (najstarszy ma 195 lat), park z małpkami oraz rafy koralowe co było dla nas największym przeżyciem, gdyż są pełne fauny i flory oraz bardzo kolorowe - jak żadne napotkane dotąd. Jedynym minusem tego bajkowego pobytu był fakt ciągłego sprawdzania karty pokojowej przy posiłkach i zamawianiu napojów. Nawet pomimo posiadania opcji all-in. Panie z obsługi pomimo cudownego usposobienia musiały za każdym razem klikać w terminalach co im również sprawiało dyskomfort. No i na zamówienie trzeba było cierpliwie poczekać zgodnie z maksymą POLE POLE i HAKUNA MATATA :D Reasumując wakacje były bardzo udane, wręcz niesamowite. Duże wrażenie zrobiła na nas ta wyspa, gdzie czas inaczej płynie i nie ma pośpiechu. Hotel w porównaniu do innych kompleksów (po rozmowach z innymi urlopowiczami) był najlepszy w swoim rodzaju. Mamy plan znowu tam wrócić i to nie raz, właśnie do naszego Uroa Bay. Polecam wszystkim, naprawdę warto!
22. EDYCJA (01.08.-31.10.2019r.)
Autorką opinii jest Pani Katarzyna z Warszawy
Portugalia / Algarve
Hotel położony w urokliwej miejscowości Cabanas (czyt. Kabanasz). Z restauracji do deptaku idzie się dosłownie 3 min, sama przyjemność, kwintesencja uroku Portugalii. Ale może opiszę wszystko po kolei. Wróciliśmy wczoraj i jeszcze wszystko jest świeże w pamięci :)
POKOJE - zamawialiśmy Apartament Rodzinny 2+2 i na samym początku niestety się rozczarowaliśmy, gdyż apartament był tak naprawdę dużym pokojem z otwartą kuchnią i wnęką w przedpokoju na dwa łóżka. Dzieci pierwszego dnia były nie pocieszone, ale jak się później okazało niespecjalnie im to przeszkadzało, ponieważ w pokoju spędzaliśmy czas przeznaczony tylko i wyłącznie na sen. Nasz pokój był o podwyższonych standardzie, czysty, schludny, odnowiony, sprzątany co 2 dni. Mieszkaliśmy w budynku L na parterze i dzięki temu, że balkon był w bliskim sąsiedztwie innego budynku, mieliśmy cały czas cień i nie trzeba było odpalać klimatyzacji. Ze wszystkiego można wyciągnąć pozytywy, my byliśmy zadowoleni :)
ANIMACJE – to jest kosmos!!! Animacje były genialne!!! Wszyscy portugalscy animatorzy byli po szkole cyrkowej. Nie muszę chyba nic więcej dodawać – występy z ogniem, na linach, łańcuchach, profesjonalne układy taneczne, aerobik w basenie – wszystko pełen profesjonalizm! Aż miło było na nich popatrzeć!!!! :) Polskie dziewczyny z Itaki – Kasia i Ola, przesympatyczne! Dzieciaki je uwielbiały!!!! Animacje odbywały się w godzinach 10:30-13:00 i 15:00-17:00. Wieczorem Mini Disco dla dzieci. Dzięki animatorkom Itaki mieliśmy z mężem chwilę dla siebie, ponieważ dzieci tylko odliczały czas do ich rozpoczęcia! Dziękujemy :) Na dowód powiem tylko, że córcia płakała jak się żegnała z Panią Olą i Kasią, zaprosiła je też do nas do domu :):):)
BASENY – dwa baseny, przy których nie można było rezerwować leżaków. Na początku naszego wyjazdu dwa razy dziennie chodziła obsługa basenowa i konsekwentnie zdejmowała ręczniki z leżaków, które ewidentnie były zarezerwowane, a ich właściciele nie przebywali akurat na basenie. W godzinach około-obiednich było to ciężkie do zweryfikowania i chyba zdarzyło się, że komuś zdjęli ręcznik podczas pływania w basenie. Ktoś musiał zrobił aferę, ponieważ w drugim tygodniu ręczniki już nie były zdejmowane z leżaków. Brak możliwości rezerwacji leżaków był naszym zdaniem genialnym rozwiązaniem! Większy basen podzielony na 3 strefy, płyciutką dla maluszków, średnio głęboką do 1,10m, i głębszą do ok 1,70m. Na tym basenie odbywały się wszystkie animacje, aerobik, tańce, zabawy z dziećmi. Drugi basen, mniejszy, był spokojniejszy, ponieważ tam nie było muzyki i animatorów. Głębokość do 1,80m i zdecydowanie mniej ludzi.
ALL INCLUSIVE – na terenie hotelu znajduje się jedna restauracja, w której obsługiwane są wszystkie posiłki. W godzinach szczytu bywało tłoczno, ale nigdy się nie zdarzyło, że czegoś zabrakło, albo nie mieliśmy stolika. Wielkiego zróżnicowania w posiłkach może i nie było, ale uważam, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Codziennie były ryby albo owoce morza, świeże warzywa, sałatki, dania wegetariańskie. Danie, które się skończyło było natychmiast uzupełniane. Szaleństwa może nie było, ale w końcu wykupiliśmy wakacje w hotelu 3* a nie 5*. My w każdym razie nie narzekaliśmy :) Jeśli chodzi o alkohole, nie oszukują. Bar czynny 10-23. Codziennie inny drink dnia. Bez żadnych limitów.
HOTEL – sierpień jest w Portugalii czasem urlopów, więc było tłoczno. W okresie, kiedy my byliśmy w hotelu zameldowanych było 2000 gości! Nie było to jednak uciążliwe, gdyż na tak obszernych terenie każdy mógł znaleźć odpowiednie miejsce dla siebie. Na terenie hotelu jest budynek spa, siłownia, boisko do siatkówki plażowej, boisko do kosza, basen dla dzieci z animacjami i muzyką, a także basen, gdzie można było odpocząć we względnej ciszy, prócz odgłosów zabawy w basenie. Na terenie całego kompleksu znajdowały się również prywatne apartamenty, do których przyjeżdżali Portugalczycy. Pierwszy raz spotkałam się z miejscem, do którego przyjeżdża tylu miejscowych. A to chyba o czymś świadczy! Każdy musiał nosić opaski, zróżnicowane pod względem koloru. Kolor oznaczał, czy ktoś posiadał pakiet all inclusive (kolor zielony), czy miał wykupione np. tylko posiłki, albo przyjechał do swojego apartamentu i miał jedynie wstęp na basen. OCEAN – hotel położony jest na terenie rozlewiska rzeki Formosa. Dojście do oceanu wraz z przepłynięciem łódką zajmuje ok. 10min, maks. 15min. Malownicze miejsce. Na łódkę nigdy praktycznie nie czekaliśmy, kursowały trzy na zmianę. Po drodze można spotkać kraby, które chowają się do swoich norek, gdy tylko wyczują jakiekolwiek niebezpieczeństwo ze strony zbliżającego się człowieka. Plaża cudowna, szeroka, pełna pięknych dużych muszli. Póki co muszle można przywozić do Polski :) Na plaży nie ma toalet, ze względu, że jest to rezerwat przyrody. Jest budka z napojami i można wypożyczyć leżaki z parasolem. Przyjemność kosztuje ok. 13-17 EUR za dzień. Wiem, że sporo osób kupowało w mieście swój parasol za ok 8 EUR i mieli na cały wyjazd. BEZPIECZEŃSTWO – nie słyszeliśmy, aby komukolwiek cokolwiek zaginęło. Sami niejednokrotnie zostawialiśmy przy leżakach torbę z telefonami, ebookami i szliśmy na obiad. Wejścia na teren bezpośrednio okalający basen pilnowany był przez ochroniarzy, chyba głównie pod kątem bransoletek, bo o żadnych innych incydentach nie słyszeliśmy. W pokoju też nam nic nie zginęło, aczkolwiek od poznanych na miejscu znajomych wiem, że mieli incydent z zaginionych balsamem, który o dziwo odnalazł się na kolejny dzień po zgłoszeniu w recepcji. My, żeby nie kusić losu, wynajęliśmy sejf w recepcji płatny 15 EUR za tydzień plus 10 EUR kaucja za kluczyk.
OKOLICA – oprócz urokliwej miejscowości Cabanas warto pojechać do pobliskiej Taviry. Dla 4-osobowej rodziny przejazd taksówką kosztuje tyle samo co autobusem – 10 EUR. W recepcji zamawia się taksówkę, kierowca przyjeżdża do 15min. Później można wziąć wizytówkę z numerem telefonu – kierowca podjedzie w to samo miejsce.
WYCIECZKI – byliśmy na wszystkich wycieczkach oferowanych przez Itakę. Nie żałujemy! To głównie za sprawą Pani Anety! Pani Aneta mieszka w Portugalii, posiada niesamowitą wiedzę na temat kraju, miejsc, które się odwiedza i co najważniejsze potrafi wspaniale to wszystko przekazać. Można jej słuchać godzinami. Byliśmy na końcu świata, czyli wybrzeże Algarve aż po Przylądek Świętego Wincentego, odwiedziliśmy Sevillę w Hiszpanii, a także Fatimę i Lizbonę z noclegiem w Fatimie. Polecamy z całego serca! Nasze dzieci 6 i 8 lat dzielnie z nami podróżowały. Według nich najfajniejsza była pierwsza wycieczka, głównie ze względu na to, że popłynęliśmy małymi łódeczkami wokół formacji skalnych Ponta da Piedade. Jest to dodatkowo płatna atrakcja – 20 EUR dorosły, 15 EUR dziecko, ale było warto :) Co istotne, na wszystkie wycieczki podróżni zbierani byli różnymi autokarami z różnych części Portugalii i dopiero w jednym punkcie zbiorczym przesiadaliśmy się do wspólnego autokaru. Tak samo było z powrotami. Wracaliśmy jednym autokarem do pewnego miejsca, później czekały na nas inne autokary i np. 3 albo 4 rozwoziły turystów jak najszybciej do ich hoteli. Tu wielkie brawa za organizację, bo wszystko było idealnie zaplanowane! Ogólnie cały wyjazd oceniamy bardzo pozytywnie. Drugi rok z rzędu nie zawiedliśmy się na Itace. Panią Rezydent widzieliśmy w zasadzie tylko dwa razy - w dniu przylotu i na spotkaniu informacyjnym. Udzieliła nam kompetentnych informacji, podpowiedziała co warto zobaczyć, na co uważać (np. że Portugalczycy są przewrażliwieni na punkcie nadbagażu i faktycznie za każdy dodatkowy kilogram trzeba płacić 6EUR). Pozostałych pytań nie mieliśmy, więc ciężko mi cokolwiek więcej napisać. Transfer z lotniska do hotelu i z hotelu na lotnisko sprawny, bez opóźnień.
Jednym słowem, a raczej kilkoma - to było intensywne wakacje, bardzo dużo zwiedziliśmy i dużo się dowiedzieliśmy, wypoczęliśmy, dzieci nie miały czasu na nudę dzięki Paniom animatorkom, zrelaksowaliśmy się dzięki cudownej okolicy! WSPANIAŁY WYPOCZYNEK! Nie żałujemy czasu spędzonego w Hotelu Golden Clube Cabanas. Niezdecydowanym polecamy! :)"
POKOJE - zamawialiśmy Apartament Rodzinny 2+2 i na samym początku niestety się rozczarowaliśmy, gdyż apartament był tak naprawdę dużym pokojem z otwartą kuchnią i wnęką w przedpokoju na dwa łóżka. Dzieci pierwszego dnia były nie pocieszone, ale jak się później okazało niespecjalnie im to przeszkadzało, ponieważ w pokoju spędzaliśmy czas przeznaczony tylko i wyłącznie na sen. Nasz pokój był o podwyższonych standardzie, czysty, schludny, odnowiony, sprzątany co 2 dni. Mieszkaliśmy w budynku L na parterze i dzięki temu, że balkon był w bliskim sąsiedztwie innego budynku, mieliśmy cały czas cień i nie trzeba było odpalać klimatyzacji. Ze wszystkiego można wyciągnąć pozytywy, my byliśmy zadowoleni :)
ANIMACJE – to jest kosmos!!! Animacje były genialne!!! Wszyscy portugalscy animatorzy byli po szkole cyrkowej. Nie muszę chyba nic więcej dodawać – występy z ogniem, na linach, łańcuchach, profesjonalne układy taneczne, aerobik w basenie – wszystko pełen profesjonalizm! Aż miło było na nich popatrzeć!!!! :) Polskie dziewczyny z Itaki – Kasia i Ola, przesympatyczne! Dzieciaki je uwielbiały!!!! Animacje odbywały się w godzinach 10:30-13:00 i 15:00-17:00. Wieczorem Mini Disco dla dzieci. Dzięki animatorkom Itaki mieliśmy z mężem chwilę dla siebie, ponieważ dzieci tylko odliczały czas do ich rozpoczęcia! Dziękujemy :) Na dowód powiem tylko, że córcia płakała jak się żegnała z Panią Olą i Kasią, zaprosiła je też do nas do domu :):):)
BASENY – dwa baseny, przy których nie można było rezerwować leżaków. Na początku naszego wyjazdu dwa razy dziennie chodziła obsługa basenowa i konsekwentnie zdejmowała ręczniki z leżaków, które ewidentnie były zarezerwowane, a ich właściciele nie przebywali akurat na basenie. W godzinach około-obiednich było to ciężkie do zweryfikowania i chyba zdarzyło się, że komuś zdjęli ręcznik podczas pływania w basenie. Ktoś musiał zrobił aferę, ponieważ w drugim tygodniu ręczniki już nie były zdejmowane z leżaków. Brak możliwości rezerwacji leżaków był naszym zdaniem genialnym rozwiązaniem! Większy basen podzielony na 3 strefy, płyciutką dla maluszków, średnio głęboką do 1,10m, i głębszą do ok 1,70m. Na tym basenie odbywały się wszystkie animacje, aerobik, tańce, zabawy z dziećmi. Drugi basen, mniejszy, był spokojniejszy, ponieważ tam nie było muzyki i animatorów. Głębokość do 1,80m i zdecydowanie mniej ludzi.
ALL INCLUSIVE – na terenie hotelu znajduje się jedna restauracja, w której obsługiwane są wszystkie posiłki. W godzinach szczytu bywało tłoczno, ale nigdy się nie zdarzyło, że czegoś zabrakło, albo nie mieliśmy stolika. Wielkiego zróżnicowania w posiłkach może i nie było, ale uważam, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Codziennie były ryby albo owoce morza, świeże warzywa, sałatki, dania wegetariańskie. Danie, które się skończyło było natychmiast uzupełniane. Szaleństwa może nie było, ale w końcu wykupiliśmy wakacje w hotelu 3* a nie 5*. My w każdym razie nie narzekaliśmy :) Jeśli chodzi o alkohole, nie oszukują. Bar czynny 10-23. Codziennie inny drink dnia. Bez żadnych limitów.
HOTEL – sierpień jest w Portugalii czasem urlopów, więc było tłoczno. W okresie, kiedy my byliśmy w hotelu zameldowanych było 2000 gości! Nie było to jednak uciążliwe, gdyż na tak obszernych terenie każdy mógł znaleźć odpowiednie miejsce dla siebie. Na terenie hotelu jest budynek spa, siłownia, boisko do siatkówki plażowej, boisko do kosza, basen dla dzieci z animacjami i muzyką, a także basen, gdzie można było odpocząć we względnej ciszy, prócz odgłosów zabawy w basenie. Na terenie całego kompleksu znajdowały się również prywatne apartamenty, do których przyjeżdżali Portugalczycy. Pierwszy raz spotkałam się z miejscem, do którego przyjeżdża tylu miejscowych. A to chyba o czymś świadczy! Każdy musiał nosić opaski, zróżnicowane pod względem koloru. Kolor oznaczał, czy ktoś posiadał pakiet all inclusive (kolor zielony), czy miał wykupione np. tylko posiłki, albo przyjechał do swojego apartamentu i miał jedynie wstęp na basen. OCEAN – hotel położony jest na terenie rozlewiska rzeki Formosa. Dojście do oceanu wraz z przepłynięciem łódką zajmuje ok. 10min, maks. 15min. Malownicze miejsce. Na łódkę nigdy praktycznie nie czekaliśmy, kursowały trzy na zmianę. Po drodze można spotkać kraby, które chowają się do swoich norek, gdy tylko wyczują jakiekolwiek niebezpieczeństwo ze strony zbliżającego się człowieka. Plaża cudowna, szeroka, pełna pięknych dużych muszli. Póki co muszle można przywozić do Polski :) Na plaży nie ma toalet, ze względu, że jest to rezerwat przyrody. Jest budka z napojami i można wypożyczyć leżaki z parasolem. Przyjemność kosztuje ok. 13-17 EUR za dzień. Wiem, że sporo osób kupowało w mieście swój parasol za ok 8 EUR i mieli na cały wyjazd. BEZPIECZEŃSTWO – nie słyszeliśmy, aby komukolwiek cokolwiek zaginęło. Sami niejednokrotnie zostawialiśmy przy leżakach torbę z telefonami, ebookami i szliśmy na obiad. Wejścia na teren bezpośrednio okalający basen pilnowany był przez ochroniarzy, chyba głównie pod kątem bransoletek, bo o żadnych innych incydentach nie słyszeliśmy. W pokoju też nam nic nie zginęło, aczkolwiek od poznanych na miejscu znajomych wiem, że mieli incydent z zaginionych balsamem, który o dziwo odnalazł się na kolejny dzień po zgłoszeniu w recepcji. My, żeby nie kusić losu, wynajęliśmy sejf w recepcji płatny 15 EUR za tydzień plus 10 EUR kaucja za kluczyk.
OKOLICA – oprócz urokliwej miejscowości Cabanas warto pojechać do pobliskiej Taviry. Dla 4-osobowej rodziny przejazd taksówką kosztuje tyle samo co autobusem – 10 EUR. W recepcji zamawia się taksówkę, kierowca przyjeżdża do 15min. Później można wziąć wizytówkę z numerem telefonu – kierowca podjedzie w to samo miejsce.
WYCIECZKI – byliśmy na wszystkich wycieczkach oferowanych przez Itakę. Nie żałujemy! To głównie za sprawą Pani Anety! Pani Aneta mieszka w Portugalii, posiada niesamowitą wiedzę na temat kraju, miejsc, które się odwiedza i co najważniejsze potrafi wspaniale to wszystko przekazać. Można jej słuchać godzinami. Byliśmy na końcu świata, czyli wybrzeże Algarve aż po Przylądek Świętego Wincentego, odwiedziliśmy Sevillę w Hiszpanii, a także Fatimę i Lizbonę z noclegiem w Fatimie. Polecamy z całego serca! Nasze dzieci 6 i 8 lat dzielnie z nami podróżowały. Według nich najfajniejsza była pierwsza wycieczka, głównie ze względu na to, że popłynęliśmy małymi łódeczkami wokół formacji skalnych Ponta da Piedade. Jest to dodatkowo płatna atrakcja – 20 EUR dorosły, 15 EUR dziecko, ale było warto :) Co istotne, na wszystkie wycieczki podróżni zbierani byli różnymi autokarami z różnych części Portugalii i dopiero w jednym punkcie zbiorczym przesiadaliśmy się do wspólnego autokaru. Tak samo było z powrotami. Wracaliśmy jednym autokarem do pewnego miejsca, później czekały na nas inne autokary i np. 3 albo 4 rozwoziły turystów jak najszybciej do ich hoteli. Tu wielkie brawa za organizację, bo wszystko było idealnie zaplanowane! Ogólnie cały wyjazd oceniamy bardzo pozytywnie. Drugi rok z rzędu nie zawiedliśmy się na Itace. Panią Rezydent widzieliśmy w zasadzie tylko dwa razy - w dniu przylotu i na spotkaniu informacyjnym. Udzieliła nam kompetentnych informacji, podpowiedziała co warto zobaczyć, na co uważać (np. że Portugalczycy są przewrażliwieni na punkcie nadbagażu i faktycznie za każdy dodatkowy kilogram trzeba płacić 6EUR). Pozostałych pytań nie mieliśmy, więc ciężko mi cokolwiek więcej napisać. Transfer z lotniska do hotelu i z hotelu na lotnisko sprawny, bez opóźnień.
Jednym słowem, a raczej kilkoma - to było intensywne wakacje, bardzo dużo zwiedziliśmy i dużo się dowiedzieliśmy, wypoczęliśmy, dzieci nie miały czasu na nudę dzięki Paniom animatorkom, zrelaksowaliśmy się dzięki cudownej okolicy! WSPANIAŁY WYPOCZYNEK! Nie żałujemy czasu spędzonego w Hotelu Golden Clube Cabanas. Niezdecydowanym polecamy! :)"
Autorką opinii jest Pani Agnieszka z Warszawy
Madagaskar / Nosy Be
Jedynym powodem, dla którego oceniam Hotel Orangea na 6 jest to, że na tej ocenie kończy się skala. Wraz z mężem byliśmy w Hotelu Orangea w dniach 4-18 października 2019 roku. Jest to niewielki hotel, położony w cichej, spokojnej okolicy oraz malowniczej scenerii pośród przepięknego ogrodu. Po transferze z lotniska wszyscy goście zostali powitani przez kierownika hotelu oraz poczęstowani orzeźwiającym napojem. Klucze do pokojów były przygotowane i mogliśmy od razu udać się do siebie. W hotelu w 99% przebywają sami Polacy. Na tablicy widniał powitalny napis w języku polskim, a ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, obsługa hotelu z dnia na dzień znała coraz więcej polskich zwrotów, tak więc wiele rzeczy można załatwić nie używając wcale języka obcego. Oczywiście pracownicy hotelu znają dobrze język angielski oraz francuski, ponieważ jest to język urzędowy Madagaskaru. Zostaliśmy zakwaterowani w uroczym bungalowie z widokiem na ogród, niedaleko od restauracji, w której podawano trzy posiłki, baru, basenu oraz plaży. Bungalow wyposażony był w klimatyzację, duże łóżko, biurko, lodówkę, sejf, telewizor, szafę na ubrania oraz łazienkę z prysznicem. Do dyspozycji mieliśmy również własny taras z zestawem wypoczynkowym. Obsługa bardzo sumiennie dba o czystość: pokój był sprzątany codziennie, ręczniki wymieniane codziennie podobnie zresztą jak i pościel. Sprzątanie odbywało się w takich godzinach, że zwykle nie było nas w pokoju, co jest dużym plusem. Natomiast jednego dnia musiałam po coś iść do pokoju i trafiłam na panią sprzątającą. Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona, że pani na czas, kiedy przebywałam w pomieszczeniu, wyszła na zewnątrz, żeby mi nie przeszkadzać! Kontynuowała pracę dopiero kiedy opuściłam bungalow. Goście otrzymują również mydełko i szamponik oraz dostateczną ilość papieru toaletowego. Każdego wieczoru, po domkach i pokojach chodzi pani ze sprayem na owady i dokładnie wszystko spryskuje. Dodatkowo na ścianie naszego bungalowu mieszkały dwie śliczne jaszczurki, które zjadały te komary, które były odporne na spray ;) Tym niemniej warto mieć ze sobą środek ochronny na komary, ponieważ przydać się może wieczorami przy barze oraz na niektórych wycieczkach. Od domku ścieżką w dół pośród przepięknej roślinności schodziliśmy do restauracji, a zaraz obok niej znajduje się bar oraz basen. Po prawej stronie zaś jest już od razu plaża z bezpłatnymi leżakami i parasolami. Nie ma bitwy o leżaki i nie trzeba ich zajmować wcześniej, ponieważ zawsze są wolne miejsca. Czas można spędzać na plaży lub przy basenie, albo w barze ;) Wszyscy goście otrzymują komplet ręczników plażowych, które można wymieniać w razie potrzeby w recepcji. Od naszego domku ścieżka w górę natomiast prowadziła właśnie do budynku recepcji. Restauracja jest bardzo przytulna, gdyż ze względu na ilość gości nie jest przytłaczająco wielka. Jest to otwarta przestrzeń przykryta dachem z liści palmowych, więc posiłki jada się na powietrzu. Można usiąść w takim miejscu, żeby mieć widok na piękną plażę i ocean, który znika podczas odpływów. Śniadania nie są bardzo wystawne, ale nikt nie wyjdzie głodny. Są trzy rodzaje pieczywa, szynka i ser żółty, masło, dżemy, jogurt, jajka na twardo, robione na życzenie omlety, jajka sadzone lub jajecznica. Co jakiś czas pojawiają się również smażone parówki. Do tego są warzywa i owoce oraz najprzeróżniejsze wypieki: rogaliki, ciastka z ciasta francuskiego z nadzieniem czekoladowym oraz najlepsze pączki jakie w życiu jadłam. I to wszystko na śniadanie! Jest oczywiście również kawa i herbata, woda i soki oraz płatki na mleku. Jeśli ma się szczęście, jak my mieliśmy, to jedząc śniadanie można zaobserwować spacerujące po plaży kraby i to nawet bardzo duże! Jeden nawet raz wtargnął do restauracji i pracownik musiał go przeganiać :) Na obiady i kolacje jest ogromny wybór potraw. Zawsze są trzy rodzaje makaronów z różnymi sosami (na przykład przepyszna carbonara), ryż, ziemniaki w różnych odsłonach, ryby, mięso z malgaskiej krowy zebu, wieprzowina, warzywa oraz desery. Są oczywiście także zupy. Podczas obiadów i kolacji obsługa podchodzi do gości i pyta co podać do picia. All inclusive zawiera wino (bardzo dobre), piwo (również bardzo dobre) oraz lokalne smakowe rumy (też są dobre, natomiast szkoda, że za rum bezsmakowy Dzama trzeba dodatkowo zapłacić). Do woli możemy również pić wodę gazowaną lub nie w szklankach, colę, sprite (chociaż przez kilka dni go nie było) itd. Natomiast jeśli chcemy wodę w butelce do pokoju to należy za nią zapłacić, podobnie jak za inne alkohole i popularne drinki jak gin z tonikiem czy mojito. Na powitanie goście mają w lodówce małą butelkę wody na osobę gratis.
Plaża jest przepiękna, podczas odpływów bardzo szeroka, tak że na spacer można chodzić nie wzdłuż, a wszerz plaży. Pierwszego dnia wszyscy zabawnie biegają z leżaków do wody, bo nie są świadomi jak piekielnie gorący jest tu piasek. Po obu stronach plaży stoją stoiska z pamiątkami, gdzie można się obkupić za bezcen. Oczywiście można się targować, ale ceny są niskie, a zarobki Malgaszów są znikome, warto więc wesprzeć rynek lokalnych wyrobów, które naprawdę są lokalne, a nie „made in China”. Po plaży biegają maleńkie kraby oraz oswojone pieski. Psy dla Malgaszów to jedno z fadi (tabu), dlatego nie traktują ich dobrze. Warto zwrócić im uwagę, gdyby zachowywali się wobec piesków agresywnie, ponieważ są to naprawdę miłe i oswojone stworzenia, liczące na kawałek szynki i kubek wody do picia. Podczas przypływów, powracająca woda jest bardzo ciepła, także można by z niej nie wychodzić. Uwaga na słońce, opala nawet wcześnie rano i tuż przed zachodem. Można nabawić się poparzeń, jeśli nie potraktuje się go z należytym szacunkiem. Przy plaży znajduje się boisko do siatkówki dla chętnych i odważnych, niebojących się dostać udaru. Po plaży regularnie chodzi pan wygładzający piasek a inny członek obsługi zmiata gościom piasek z leżaków. Wieczorami 3 razy w tygodniu są występy artystyczne, lokalny makijaż twarzy, tańce z butelkami na głowach, gra na gitarze oraz popisy piosenkarskie. Raz w tygodniu na terenie hotelu pojawia się stoisko, gdzie można zrobić zakupy, natomiast ceny tam są zdecydowanie wyższe niż u pań przy plaży. Warto dodać, że handel na plaży nie jest nachalny. Panie nie wchodzą na plażę hotelową i nie nagabują gości.
Obsługa hotelu jest przesympatyczna, zawsze uśmiechnięta i skora do pomocy. Kierownik kręci się po hotelu oraz je w restauracji razem z gośćmi, więc w razie jakichś pytań lub uwag, zawsze można do niego podejść. Naczytawszy się uprzednio negatywnych opinii o liniach Blue Panorama, spodziewaliśmy się wszystkiego i to niekoniecznie najlepszego. Tym większą mieliśmy niespodziankę, kiedy okazało się, że samolot miał jedynie minimalne, nieodczuwalne opóźnienie, był sprawny, wygodny, obsługa przemiła i uczynna, w większości mówiąca po polsku, a posiłki nie tylko jadalne, ale nawet całkiem smaczne i sycące. Ogromnym plusem lotu na Madagaskar było to, że odbywał się nocą, tak więc po kolacji wszyscy zasnęliśmy, a gdy się obudziliśmy, większość drogi mieliśmy już za sobą. Na kolację były do wyboru dwa dania na ciepło oraz mnóstwo dodatków oraz oczywiście napoje. Śniadanie natomiast składało się z krakersów, ciasteczek owsianych i jogurtu. Na pokładzie samolotu nie była prowadzona żadna sprzedaż. Niestety podczas lotu powrotnego nie było w łazienkach mydła, natomiast obsługa umieściła tam chusteczki dezynfekujące, co nieco łagodzi ten mankament. Chusteczki są również rozdawane przed posiłkami. Po przybyciu na lotnisko trzeba niestety trochę postać w piekącym słońcu, ponieważ lotnisko jest malutkie. Przy wejściu panie z termometrami mierzą wszystkim temperaturę, aby zapobiec przywiezieniu jakiejś choroby zakaźnej. W samolocie uzupełniamy karteczki wjazdowe, które na lotnisku należy oddać obsłudze oraz wykupić wizę. Potem bierzemy bagaż i udajemy się do raju :) Na lotnisku czekał na nas rezydent, Pan Adrian oraz lokalna ekipa Itaki: Leonardo i spółka, którzy od razu przejęli nasze walizki, aby załadować je do osobnej ciężarówki i zawieźć do hotelu oraz odprowadzili nas do busików, na pokładzie których, w drodze do hotelu, zaczęli nam już opowiadać o wyspie Nosy Be i o Madagaskarze. Zabawna mieszanina polskiego z angielskim sprawiła, że po długim locie tarzaliśmy się ze śmiechu: „Nie ma bananka - nie ma lemurka!”, „Nie ma krowa - nie ma żona”! Oraz: „w Madagaskar jest dużo ryba in the woda” :) Na miejscu, w hotelu, po powitaniu przez kierownika oraz orzeźwiającym napoju, udaliśmy się do siebie, aby się odświeżyć, ponieważ zaraz miało odbyć się spotkanie z naszym przewodnikiem Panem Szymonem. Pan Szymon mieszkał w naszym hotelu, tak więc mogliśmy zawsze do niego podejść i zadać nurtujące nas pytania, dokupić wycieczkę lub poprosić o pomoc w przeróżnych sprawach, której to pomocy Pan Szymon zawsze chętnie udzielał. Na spotkaniu dowiedzieliśmy się wszystkiego, co było nam na początku niezbędne, o hotelu, bezpieczeństwie i wycieczkach fakultatywnych oraz od razu można było je wykupić osobno, bądź w bardzo atrakcyjnych cenowo pakietach. My zarezerwowaliśmy wycieczki już w domu przez aplikację Itaki. Wybraliśmy Trzy Wyspy, Nosy Be oraz Nosy Iranja, na którą koniec końców popłynęliśmy dwukrotnie podczas naszego pobytu, ponieważ jest to najpiękniejsze miejsce, jakie do tej pory w życiu widzieliśmy. Po spotkaniu z Panem Szymonem udaliśmy się do pokoju, gdzie czekały już na nas nasze bagaże, przebraliśmy się i poszliśmy na obiad, by potem móc cieszyć się resztą dnia, który nam pozostał dzięki wczesnemu przybyciu do hotelu.
WYCIECZKI FAKULTATYWNE
Pierwszą naszą wycieczką, były Trzy Wyspy: Nosy Komba - gdzie karmiliśmy biegające po nas lemurki („Nie ma bananka - nie ma lemurka!”), Nosy Tanikely - mała wyspa, najmniejsza z wysepek otaczających Madagaskar, gdzie udaliśmy się na snorkeling oraz Nosy Sakatia - gdzie zjedliśmy pyszny obiad oraz mieliśmy czas na relaks. Druga nasza wycieczka to Nosy Iranja - tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć i to najlepiej dwukrotnie, raz podczas przypływu, drugi raz podczas odpływu, kiedy suchą stopą można przejść wąską groblą między dwiema wyspami. Ta wycieczka to głównie relaks, opalanie i kąpiel w przecudownej, ciepłej, przejrzystej i turkusowej wodzie. Dla chętnych jest spacer z Panem Szymonem na punkt widokowy, skąd można podziwiać wspaniałe krajobrazy. Następnie jest pyszny obiad i dalsza część relaksu. Jeśli jest przypływ, to wprawdzie nie pospacerujemy po grobli, ale za to w bardzo bliskiej odległości od brzegu spotkamy żółwie! Tak więc koniecznie trzeba wziąć maski do snurkowania. Następnie pojechaliśmy na objazd wyspy Nosy Be, czyli dużej wyspy. Jest to największa wyspa z tych otaczających Madagaskar. Odwiedziliśmy Lemurlandię, gdzie spotkaliśmy różne gatunki lemurów, żółwi, krokodyle oraz kameleony oraz dowiedzieliśmy się, w jaki sposób powstają olejki zapachowe, między innymi olejek z Ylang-Ylang - składnika perfum Chanel 5. Pojechaliśmy do Hell-Ville, by zobaczyć lokalny targ z jego niedającymi się opisać zapachami... oraz zrobić zakupy. Później zobaczyliśmy Święte Drzewo Malgaszów, zjedliśmy doskonały obiad, by następnie udać się na plażę Andilana na chwilę relaksu po dosyć intensywnym dniu. Na zachód słońca udaliśmy się na najwyższy punkt wsypy - Mont Passot, gdzie w towarzystwie witaminy C (czyli wina ;)) oraz lemurka i mnóstwa ptaków mogliśmy podziwiać słońce zachodzące nad cudowną panoramą okolic. Dużym plusem wycieczek z ekipą Itaki jest towarzystwo ekipy fotograficznej, której spersonalizowane filmy i zdjęcia można zakupić w hotelu. Ogromne podziękowania kierujemy do Pana Szymona oraz Pana Adriana za wzorową opiekę i zaangażowanie w ich pracę, dostępność i dyspozycyjność, rady i podpowiedzi. Jesteście najlepsi! Dziękujemy również Leonardowi, Benkowi, Hermanowi i całej ekipie za wspaniałą pomoc, asystę i opiekę oraz nawet podczas czekania w kolejce do odprawy bagażowej za rozpostarty nad nami parasol, abyśmy nie usmażyli się w słońcu! Dziękujemy pięknie i serdecznie fotografom, zwłaszcza Alanowi, przez którego płaczę jak bóbr, ilekroć oglądam nagrany przez niego na Nosy Iranja filmik. Dziękujemy za najlepsze i najpiękniejsze wakacje."
Plaża jest przepiękna, podczas odpływów bardzo szeroka, tak że na spacer można chodzić nie wzdłuż, a wszerz plaży. Pierwszego dnia wszyscy zabawnie biegają z leżaków do wody, bo nie są świadomi jak piekielnie gorący jest tu piasek. Po obu stronach plaży stoją stoiska z pamiątkami, gdzie można się obkupić za bezcen. Oczywiście można się targować, ale ceny są niskie, a zarobki Malgaszów są znikome, warto więc wesprzeć rynek lokalnych wyrobów, które naprawdę są lokalne, a nie „made in China”. Po plaży biegają maleńkie kraby oraz oswojone pieski. Psy dla Malgaszów to jedno z fadi (tabu), dlatego nie traktują ich dobrze. Warto zwrócić im uwagę, gdyby zachowywali się wobec piesków agresywnie, ponieważ są to naprawdę miłe i oswojone stworzenia, liczące na kawałek szynki i kubek wody do picia. Podczas przypływów, powracająca woda jest bardzo ciepła, także można by z niej nie wychodzić. Uwaga na słońce, opala nawet wcześnie rano i tuż przed zachodem. Można nabawić się poparzeń, jeśli nie potraktuje się go z należytym szacunkiem. Przy plaży znajduje się boisko do siatkówki dla chętnych i odważnych, niebojących się dostać udaru. Po plaży regularnie chodzi pan wygładzający piasek a inny członek obsługi zmiata gościom piasek z leżaków. Wieczorami 3 razy w tygodniu są występy artystyczne, lokalny makijaż twarzy, tańce z butelkami na głowach, gra na gitarze oraz popisy piosenkarskie. Raz w tygodniu na terenie hotelu pojawia się stoisko, gdzie można zrobić zakupy, natomiast ceny tam są zdecydowanie wyższe niż u pań przy plaży. Warto dodać, że handel na plaży nie jest nachalny. Panie nie wchodzą na plażę hotelową i nie nagabują gości.
Obsługa hotelu jest przesympatyczna, zawsze uśmiechnięta i skora do pomocy. Kierownik kręci się po hotelu oraz je w restauracji razem z gośćmi, więc w razie jakichś pytań lub uwag, zawsze można do niego podejść. Naczytawszy się uprzednio negatywnych opinii o liniach Blue Panorama, spodziewaliśmy się wszystkiego i to niekoniecznie najlepszego. Tym większą mieliśmy niespodziankę, kiedy okazało się, że samolot miał jedynie minimalne, nieodczuwalne opóźnienie, był sprawny, wygodny, obsługa przemiła i uczynna, w większości mówiąca po polsku, a posiłki nie tylko jadalne, ale nawet całkiem smaczne i sycące. Ogromnym plusem lotu na Madagaskar było to, że odbywał się nocą, tak więc po kolacji wszyscy zasnęliśmy, a gdy się obudziliśmy, większość drogi mieliśmy już za sobą. Na kolację były do wyboru dwa dania na ciepło oraz mnóstwo dodatków oraz oczywiście napoje. Śniadanie natomiast składało się z krakersów, ciasteczek owsianych i jogurtu. Na pokładzie samolotu nie była prowadzona żadna sprzedaż. Niestety podczas lotu powrotnego nie było w łazienkach mydła, natomiast obsługa umieściła tam chusteczki dezynfekujące, co nieco łagodzi ten mankament. Chusteczki są również rozdawane przed posiłkami. Po przybyciu na lotnisko trzeba niestety trochę postać w piekącym słońcu, ponieważ lotnisko jest malutkie. Przy wejściu panie z termometrami mierzą wszystkim temperaturę, aby zapobiec przywiezieniu jakiejś choroby zakaźnej. W samolocie uzupełniamy karteczki wjazdowe, które na lotnisku należy oddać obsłudze oraz wykupić wizę. Potem bierzemy bagaż i udajemy się do raju :) Na lotnisku czekał na nas rezydent, Pan Adrian oraz lokalna ekipa Itaki: Leonardo i spółka, którzy od razu przejęli nasze walizki, aby załadować je do osobnej ciężarówki i zawieźć do hotelu oraz odprowadzili nas do busików, na pokładzie których, w drodze do hotelu, zaczęli nam już opowiadać o wyspie Nosy Be i o Madagaskarze. Zabawna mieszanina polskiego z angielskim sprawiła, że po długim locie tarzaliśmy się ze śmiechu: „Nie ma bananka - nie ma lemurka!”, „Nie ma krowa - nie ma żona”! Oraz: „w Madagaskar jest dużo ryba in the woda” :) Na miejscu, w hotelu, po powitaniu przez kierownika oraz orzeźwiającym napoju, udaliśmy się do siebie, aby się odświeżyć, ponieważ zaraz miało odbyć się spotkanie z naszym przewodnikiem Panem Szymonem. Pan Szymon mieszkał w naszym hotelu, tak więc mogliśmy zawsze do niego podejść i zadać nurtujące nas pytania, dokupić wycieczkę lub poprosić o pomoc w przeróżnych sprawach, której to pomocy Pan Szymon zawsze chętnie udzielał. Na spotkaniu dowiedzieliśmy się wszystkiego, co było nam na początku niezbędne, o hotelu, bezpieczeństwie i wycieczkach fakultatywnych oraz od razu można było je wykupić osobno, bądź w bardzo atrakcyjnych cenowo pakietach. My zarezerwowaliśmy wycieczki już w domu przez aplikację Itaki. Wybraliśmy Trzy Wyspy, Nosy Be oraz Nosy Iranja, na którą koniec końców popłynęliśmy dwukrotnie podczas naszego pobytu, ponieważ jest to najpiękniejsze miejsce, jakie do tej pory w życiu widzieliśmy. Po spotkaniu z Panem Szymonem udaliśmy się do pokoju, gdzie czekały już na nas nasze bagaże, przebraliśmy się i poszliśmy na obiad, by potem móc cieszyć się resztą dnia, który nam pozostał dzięki wczesnemu przybyciu do hotelu.
WYCIECZKI FAKULTATYWNE
Pierwszą naszą wycieczką, były Trzy Wyspy: Nosy Komba - gdzie karmiliśmy biegające po nas lemurki („Nie ma bananka - nie ma lemurka!”), Nosy Tanikely - mała wyspa, najmniejsza z wysepek otaczających Madagaskar, gdzie udaliśmy się na snorkeling oraz Nosy Sakatia - gdzie zjedliśmy pyszny obiad oraz mieliśmy czas na relaks. Druga nasza wycieczka to Nosy Iranja - tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć i to najlepiej dwukrotnie, raz podczas przypływu, drugi raz podczas odpływu, kiedy suchą stopą można przejść wąską groblą między dwiema wyspami. Ta wycieczka to głównie relaks, opalanie i kąpiel w przecudownej, ciepłej, przejrzystej i turkusowej wodzie. Dla chętnych jest spacer z Panem Szymonem na punkt widokowy, skąd można podziwiać wspaniałe krajobrazy. Następnie jest pyszny obiad i dalsza część relaksu. Jeśli jest przypływ, to wprawdzie nie pospacerujemy po grobli, ale za to w bardzo bliskiej odległości od brzegu spotkamy żółwie! Tak więc koniecznie trzeba wziąć maski do snurkowania. Następnie pojechaliśmy na objazd wyspy Nosy Be, czyli dużej wyspy. Jest to największa wyspa z tych otaczających Madagaskar. Odwiedziliśmy Lemurlandię, gdzie spotkaliśmy różne gatunki lemurów, żółwi, krokodyle oraz kameleony oraz dowiedzieliśmy się, w jaki sposób powstają olejki zapachowe, między innymi olejek z Ylang-Ylang - składnika perfum Chanel 5. Pojechaliśmy do Hell-Ville, by zobaczyć lokalny targ z jego niedającymi się opisać zapachami... oraz zrobić zakupy. Później zobaczyliśmy Święte Drzewo Malgaszów, zjedliśmy doskonały obiad, by następnie udać się na plażę Andilana na chwilę relaksu po dosyć intensywnym dniu. Na zachód słońca udaliśmy się na najwyższy punkt wsypy - Mont Passot, gdzie w towarzystwie witaminy C (czyli wina ;)) oraz lemurka i mnóstwa ptaków mogliśmy podziwiać słońce zachodzące nad cudowną panoramą okolic. Dużym plusem wycieczek z ekipą Itaki jest towarzystwo ekipy fotograficznej, której spersonalizowane filmy i zdjęcia można zakupić w hotelu. Ogromne podziękowania kierujemy do Pana Szymona oraz Pana Adriana za wzorową opiekę i zaangażowanie w ich pracę, dostępność i dyspozycyjność, rady i podpowiedzi. Jesteście najlepsi! Dziękujemy również Leonardowi, Benkowi, Hermanowi i całej ekipie za wspaniałą pomoc, asystę i opiekę oraz nawet podczas czekania w kolejce do odprawy bagażowej za rozpostarty nad nami parasol, abyśmy nie usmażyli się w słońcu! Dziękujemy pięknie i serdecznie fotografom, zwłaszcza Alanowi, przez którego płaczę jak bóbr, ilekroć oglądam nagrany przez niego na Nosy Iranja filmik. Dziękujemy za najlepsze i najpiękniejsze wakacje."
Autorem opinii jest Pan Tomasz z Dąbrowy Górniczej
Turcja / Kemer
Turcja, miejscowość Camyuva, pięciogwiazdkowy Hotel Kilikya Resort, Pokój 1117 (w tzw. bungalow) Hotel Kilikya Resort znajduje się ok. 2-3 km od centrum miejscowości Camyuva małego urokliwego miasteczka, które jest położone jakieś 12-14 km do centrum, czyli KEMER. Tuż przy hotelu jakieś 150 m znajduje się ciąg sklepików i barów, w których można kupić różne pamiątki. Doba hotelowa zaczyna się od godziny 14 (troszkę inaczej niż w niektórych hotelach od 12). Jeżeli zjawimy się wcześniej musimy poczekać na swój pokój jednak od chwili gdy tylko się zameldujemy (czy to 8 rano czy 12) możemy już śmiało korzystać ze wszystkich atrakcji jakie oferuje nam Hotel Kilikya Resort (baseny, siłownia, prysznice, stołówka, bary itd.) Zalety hotelu to przede wszystkim: Super położenie – nad samym morzem, do plaży jakieś 100-150 m od wyjścia z pokoju (plaża żwirkowa z zejściem do morza po rampie (warto zaopatrzyć się w buty do wody, jeżeli nie lubimy żwirku i kamyków), obok pomost, na którym znajdują się leżanki (woda kryształ a do tego piękne ławice ryb). Na samej plaży zadaszone bezpłatne leżaki, materace i ręczniki a z tyłu cudowny widok gór Taurus i to nie byle jakich, bo szczyty są ogromne co robi spore wrażenie. Atrakcje to również sporty wodne - banan, motorówka, paralotnie i inne (płatne dodatkowo) W ofercie hotelu jest mnóstwo atrakcji dla całej rodziny - goście mają do dyspozycji 2 baseny (właściwie nawet 3 bo do dużego dołączony jest brodzik dla maluszków dość sporych rozmiarów), jeden to duży basen gdzie max. głębokość to 2,60m a drugi mniejszy ze zjeżdżalniami 1,40m (zjeżdżalnie czynne od 10-12 i od 14-16.30) sam basen czynny cały czas (i głównie tam przesiadywaliśmy) oprócz tego do dyspozycji jest kort tenisowy, siłownia i spa gdzie można skorzystać z różnych zabiegów na twarz i ciała. Dla najmłodszych dostępny jest plac i pokój zabaw oraz zajęcia w mini klubie z uwagi na to, iż syn ma już 10 lat nie mieliśmy okazji skorzystać, ale inne rodziny sobie bardzo chwaliły obsługę. Oprócz tego codzienne animacje oraz wodna piłka, aerobik w wodzie i na trawce, bulee, rzutki siatkówka plażowa (każdy znajdzie dla siebie coś ciekawego). Pokoje – czyste codziennie sprzątane, z łazienką i wc, codziennie wymieniane ręczniki, bezpłatny sejf oraz bezpłatny barek - codziennie uzupełniany, klimatyzacja. Z tego zauważyliśmy wszystkie pokoje mają ten sam standard i są naprawdę super a pokojówki robią rożne ciekawe rzeczy z pościeli po sprzątaniu np. łabędzia na łóżku. Wyżywienie i napoje - duża zaletą hotelu jest również formuła ultra all inclusive z napojami które są serwowane 24 godziny na dobę! Ogromny wybór drinków i markowych alkoholi (w lobby barze). Dystrybutory do kawy, napoi słodkich i na każdym kroku dostępna woda w butelkach. Barmani bardzo chętnie doradzają drinki które mogą nam zasmakować, ale są otwarci na nasze propozycje. Co do jedzenia – bardzo duży wybór potraw nie sposób opisać wszystkich bo praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie, makarony, sery, ryby, mięsa, smaczne zupy i owoce. A po posiłku spory wybór deserów (jedzenie tak smaczne, że może potwierdzić to moja waga w ciągu pobytu przytyłem 3 kg nie sposób sobie odmówić takich smakołyków). Bardzo fajnym rozwiązaniem jest tzw. snack bar w ciągu dania wystawione są różne przekąski, szaszłyki, makarony i owoce a do tego składniki do hamburgerów które sobie sami przyrządzamy (syn był przeszczęśliwy) i codziennie tylko czekał, kiedy zostanie otwarty bar. Jeśli ktoś zgłodniał wieczorem od godziny 23 można również skorzystać z nocnej restauracji (2 razy skorzystaliśmy, cóż po prostu człowiek je oczami aż żal nie spróbować. Jeszcze nie sposób pominąć obsługi – bardzo życzliwi, na każdym kroku pomocni, sprzątane na bieżąco naczynia, donoszone potrawy, dobrze sprzątane pokoje, wszystko na duży +. Otoczenie – przepięknie zadbany teren, kwiaty, palmy i do tego ciekawostka po terenie chodzą sobie indyki i kurki. Jest ich kilka sztuk, ale jest to bardzo fajną sprawą, bo wygląda to dość egzotycznie. Wady hotelu to przede wszystkim: Hotel nastawiony przede wszystkim na gości z Rosji, ale jak się okazuje wszędzie jest ich bardzo dużo ok. 70% więc po 3 dniu już się idzie do tego przyzwyczaić - w sumie to niewielka wada. Atrakcją są wycieczki z których można skorzystać (dodatkowo płatne), Kapadocja, Pamukkale, Antalya, nocne safari, rejs statkiem nurkowanie, akwarium i delfinarium i inne, my wybraliśmy się na Pamukkale oraz do Demre-Myra-Kekowa (super, super i jeszcze raz super). Podsumowanie: Były to najlepsze z naszych wakacji rodzinnych (2 dorosłych + 1 najważniejszy członek rodziny 10 letni Adam) jakie spędziliśmy. Za rok wracamy w to samo miejsce tylko w większym składzie, bo znajomi są zachwyceni zdjęciami, filmami i opowieściami więc z 3 zrobi nam się ok.12 osobowa wycieczka :-) Jeżeli można coś doradzić osobą, które się tam wybierają i w sumie do innych hoteli w pobliżu to: przede wszystkim nie kupujcie za dużo Lirów Tureckich naprawdę niewiele a tylko Dolary USA. Dlaczego, bo dolar traktowany jest praktycznie tak samo jak Euro (1-1) więc już na dzień dobry oszczędzamy parę złotych przy wymianie w kraju a w każdym Tureckim sklepie ceny podane są w Dolarach i Euro. Warto również zaopatrzyć się w igłę i nitkę (taka praktyczna ciekawostka) – żona potargała sobie sukienkę i nigdzie nie można było znaleźć tych jakże łatwo dostępnych u nas w kraju przedmiotów. Na szczęście jedna z osób z obsługi hotelu w ciągu 20 min zorganizowała (prywatnie jako tak po prostu ludzka pomoc) igłę i nitkę – sukienka uratowana a żona szczęśliwa.
21. EDYCJA (01.05.-31.07.2019r.)
Autorem opinii jest Pan Ronald z Zakopanego
Egipt / Marsa Alam
Po przestudiowaniu oferty Itaki zarezerwowaliśmy Hotel Concorde Moreen Beach Resort & Spa w Marsa Alam. Był to strzał w 10! Hotel: Hotel położony jest ok. 25 kilometrów od lotniska, dzięki czemu transfer trwał jedynie 30 minut. Jest to kameralny obiekt składający się z budynku głównego z lobby oraz kilku dwupiętrowych budynków położonych w pięknie zadbanym ogrodzie. Teren jest ogrodzony i strzeżony przez całą dobę. W okolicy panuje cisza i spokój. Hotel otacza pustynia, brak innych resortów w najbliższej okolicy. Polecam go rodzinom z dziećmi i osobą, które chcą się odciąć od miejskiego zgiełku. Po przyjeździe szybko zostaliśmy zakwaterowani - recepcjonista udzielił praktycznych informacji i zaprowadził nas do pokoju. Wkrótce zostały dowiezione walizki. W związku z późną porą zakwaterowania (restauracja była już zamknięta), w pokoju czekał na nas darmowy poczęstunek - „coś na ząb”: pieczywo, sery, wędliny, oliwki i owoce. Bardzo miły gest. Pokój: Obiekt, w którym usytuowany był nasz pokój No 16 207, znajduje się około 50 metrów od budynku głównego i teatru. Dzięki temu byliśmy odizolowani od codziennego „zgiełku” resortu. Z naszego balkonu roztaczał się wspaniały widok na morze oraz wypielęgnowany ogród. Przestronny pokój był świeżo po remoncie, łącznie z odświeżeniem fug i silikonów w łazience. Przesympatyczni panowie z obsługi codziennie go sprzątali, wymieniali ręczniki, uzupełniali wodę oraz ku uciesze dzieci - wyczarowywali wspaniałe ręcznikowe dzieła. Wyżywienie: Smaczne, urozmaicone, choć po 10 dniach zaczyna się już nużyć. Dania kuchni egipskiej i międzynarodowej. Podstawą był kurczak, ryba, wołowina w różnych postaciach, owoce morza (krewetki, kraby, kalmary), spaghetti i pizza. Szeroki wybór deserów (codziennie serwowano lody do kolacji) i owoców – nikt nie przechodził obok nich obojętnie. Nigdy nie było problemu ze znalezieniem wolnego stolika. Zamówione napoje otrzymywaliśmy zanim jeszcze dobrze się usadowiliśmy. Na szczególną pochwałę zasługuje Mahmoud, który codziennie witał nas z uśmiechem na twarzy. Z przekąsek przy basenie nie korzystaliśmy, gdyż zwykle spędzaliśmy czas na plaży, a częstotliwość posiłków jest na tyle duża, że nie zdążyliśmy zgłodnieć. Baseny: Co prawda nie korzystałem, ale miały one wielu zagorzałych zwolenników nieopuszczających przez cały dzień z góry upatrzonych pozycji. Szczególną popularnością cieszył się bar, z którego można korzystać nie wychodząc z wody. Temperatura wody w czerwcu 29-31 stopni, w zimie ponoć podgrzewana. Plaża i rafa: To największy atut hotelu. Plaża szeroka, piaszczysta (choć daleko jej do bałtyckiego piasku), miejscami żwirkowa. Nigdy nie było problemu z wolnym zakątkiem z leżakami i parasolem, nawet udając się na plażę po godzinie 10 lub po południu. Rafa koralowa dostępna jest również z brzegu, także przy odpływie lub wysokiej fali. Niestety w najpłytszych miejscach jest już troszkę podniszczona przez turystów. Obuwie do wody nie konieczne, ale wskazane. Pomost otwiera zaś drzwi do raju dla nurków i osób snurkujących. Tysiące ryb, przepiękne korale i ukwiały, jaskinie oraz kanion z rafy dostarczają niezapomniane wrażenia. W obiektywie udało nam się upolować m.in. mureny, płaszczki, skrzydlice oraz steki innych stworzeń, których nie potrafię nawet nazwać. Hotelową rafę odwiedziły także delfiny, które „zabawiały” gości ponad 3 godziny. Przy hotelu:
• Centrum nurkowe ORCA,
• SPA (polecam peeling z soli i kawy oraz masaż, po którym czułem się jak nowonarodzony)
• sklepy m.in. z pamiątkami, lokalnymi wyrobami, biżuterią
• apteka (gdzie można zakupić środki na problemy żołądkowe – udało nam się zakupić listek (12 tabletek) cudownego preparatu za 10 $),
• oraz sprzedawcy oferujących jazdę na wielbłądzie, quadach oraz dalsze i bliższe wycieczki
Rady:
? Pletwy przydadzą się przy silniejszym wietrze, a co za tym idzie prądzie wody.
? Butelka - na terenie hotelu zarówno w restauracji, jak i przy basenach i na plaży znajdują się dystrybutory napojów (woda, soki, Nestea, Pepsi, Mirinda, 7up), z których można korzystać do woli. W celu ograniczenia odpadów, sugeruje zabrać bidon, butelkę wielokrotnego użytku lub np. kubek termiczny.
? Karteczka DON`T DISTURB dla chcących się cieszyć niezakłóconym spokojem - jak to w krajach arabskich bywa, po terenie hotelu porusza się sporo sprzedawców oferujących różnorakie atrakcje. Zaraz po przyjeździe, zanim udacie się po raz pierwszy na plażę, należy pobrać wraz z ręcznikami karteczkę „nie przeszkadzać”. Nie należy się z nią rozstawać do końca urlopu. Kawałek papieru a działa cuda – powstrzymuje zarówno sprzedawców jak i animatorów.
? Spa warto rozważyć. Oferta przedstawiana jest turystom przede wszystkim podczas pobytu na plaży. Zaczyna się od pokazowego masażu, potem zdobyciu potwierdzenia o wyjątkowości zabiegów przez klienta, który właśnie przechodzi obok, a już z nich skorzystał. Jeśli jesteście zainteresowani, twardo negocjujcie cenę. Wraz z rodziną dwukrotnie odwiedziłem centrum Spa – za rozsądną cenę było warto.
? Dopłata LATE CHECK OUT– doba hotelowa trwa do godz. 12.00. Do tego czasu należy opuścić pokój w dniu wyjazdu. Jeśli wylatujecie dużo później, a chcecie się cieszyć urlopem do ostatniej chwili, a nie „koczować” w lobby, pomyślcie o tzw. late check out. Za usługę tą zapłaciliśmy 50 $ (o czym poinformowano nas już w Polsce podczas sprzedaży wczasów). Pokój zwolniliśmy dopiero na 30 minut przed transferem na lotnisko. Jak każdej jesieni rozpoczęliśmy planowanie wakacji na kolejny rok. Dzięki wcześniejszej rezerwacji mogliśmy skorzystać z bogatej oferty: dostępność wszystkich kierunków, terminów i hoteli i to w promocyjnej cenie. Była to słuszna decyzja. Jak się okazało, już na początku stycznia br. wybrany przez nas termin był już niedostępny dla czteroosobowej rodziny.
Tym razem wybór padł na Egipt. Egipt jest doskonałym kierunkiem wyjazdowym bez względu na porę roku:
• okres od maja do października przyciągnie amatorów snurkowania i nurkowania głodnych podziwiania uroków podwodnego świata. Pobyt można urozmaicić rejsami czy też jazdą jeepami lub quadami po pustyni.
• listopad – kwiecień to najlepszy czas na zwiedzenie i zgłębianie bogatej historii kraju sięgającej ponad 4000 lat p.n.e.
Po przestudiowaniu oferty Itaki zarezerwowaliśmy Hotel Concorde Moreen Beach Resort & Spa w Marsa Alam. Był to strzał w 10!
• Centrum nurkowe ORCA,
• SPA (polecam peeling z soli i kawy oraz masaż, po którym czułem się jak nowonarodzony)
• sklepy m.in. z pamiątkami, lokalnymi wyrobami, biżuterią
• apteka (gdzie można zakupić środki na problemy żołądkowe – udało nam się zakupić listek (12 tabletek) cudownego preparatu za 10 $),
• oraz sprzedawcy oferujących jazdę na wielbłądzie, quadach oraz dalsze i bliższe wycieczki
Rady:
? Pletwy przydadzą się przy silniejszym wietrze, a co za tym idzie prądzie wody.
? Butelka - na terenie hotelu zarówno w restauracji, jak i przy basenach i na plaży znajdują się dystrybutory napojów (woda, soki, Nestea, Pepsi, Mirinda, 7up), z których można korzystać do woli. W celu ograniczenia odpadów, sugeruje zabrać bidon, butelkę wielokrotnego użytku lub np. kubek termiczny.
? Karteczka DON`T DISTURB dla chcących się cieszyć niezakłóconym spokojem - jak to w krajach arabskich bywa, po terenie hotelu porusza się sporo sprzedawców oferujących różnorakie atrakcje. Zaraz po przyjeździe, zanim udacie się po raz pierwszy na plażę, należy pobrać wraz z ręcznikami karteczkę „nie przeszkadzać”. Nie należy się z nią rozstawać do końca urlopu. Kawałek papieru a działa cuda – powstrzymuje zarówno sprzedawców jak i animatorów.
? Spa warto rozważyć. Oferta przedstawiana jest turystom przede wszystkim podczas pobytu na plaży. Zaczyna się od pokazowego masażu, potem zdobyciu potwierdzenia o wyjątkowości zabiegów przez klienta, który właśnie przechodzi obok, a już z nich skorzystał. Jeśli jesteście zainteresowani, twardo negocjujcie cenę. Wraz z rodziną dwukrotnie odwiedziłem centrum Spa – za rozsądną cenę było warto.
? Dopłata LATE CHECK OUT– doba hotelowa trwa do godz. 12.00. Do tego czasu należy opuścić pokój w dniu wyjazdu. Jeśli wylatujecie dużo później, a chcecie się cieszyć urlopem do ostatniej chwili, a nie „koczować” w lobby, pomyślcie o tzw. late check out. Za usługę tą zapłaciliśmy 50 $ (o czym poinformowano nas już w Polsce podczas sprzedaży wczasów). Pokój zwolniliśmy dopiero na 30 minut przed transferem na lotnisko. Jak każdej jesieni rozpoczęliśmy planowanie wakacji na kolejny rok. Dzięki wcześniejszej rezerwacji mogliśmy skorzystać z bogatej oferty: dostępność wszystkich kierunków, terminów i hoteli i to w promocyjnej cenie. Była to słuszna decyzja. Jak się okazało, już na początku stycznia br. wybrany przez nas termin był już niedostępny dla czteroosobowej rodziny.
Tym razem wybór padł na Egipt. Egipt jest doskonałym kierunkiem wyjazdowym bez względu na porę roku:
• okres od maja do października przyciągnie amatorów snurkowania i nurkowania głodnych podziwiania uroków podwodnego świata. Pobyt można urozmaicić rejsami czy też jazdą jeepami lub quadami po pustyni.
• listopad – kwiecień to najlepszy czas na zwiedzenie i zgłębianie bogatej historii kraju sięgającej ponad 4000 lat p.n.e.
Po przestudiowaniu oferty Itaki zarezerwowaliśmy Hotel Concorde Moreen Beach Resort & Spa w Marsa Alam. Był to strzał w 10!
Autorką opinii jest Pani Olena z Warszawy
Grecja / Peloponez
Długo zastanawialiśmy się nad destynacją naszych tegorocznych wakacji. W końcu wybór padł na Grecję, ze względu na krótki, ponad dwugodzinny lot. Miało to dość duże znaczenie ze względu na podróż z 5 letnią córką i 9 miesięcznym synkiem. Wybór padł na Aldemar Olympian Village na półwyspie Peloponeskim. Już po samym wylądowaniu byliśmy pewni, że pogoda będzie bardzo dobra i słoneczna. Cały kompleks Aldemar Olympian Village jest ogromny. Składa się z kilku obiektów mieszkalnych, basenów ogólnodostępnych i prywatnych, pięciu restauracji, barów, sal zabaw, kortów tenisowych, SPA, siłowni, przychodni zdrowia i sklepów. Mimo wszystko, goście mają wrażenie, iż wszędzie jest blisko. Po przybyciu do hotelu zostaliśmy zakwaterowani w bardzo ładnym pokoju. Obsługa hotelu dostawiła nam do pokoju łóżeczko dziecięce oraz drugie łóżko składane dla starszej córki. Sam pokój był zdecydowanie wystarczający pod względem komfortu. Łazienka była wyposażona jednocześnie w wannę oraz kabinę prysznicową, wyposażona w komplet kosmetyków i ręczników. W wyposażeniu była także lodówka z gratisem kilku butelek wody, wina, soków oraz słodyczy. Dodatkowo pokój posiadał także balkon z wyposażeniem, na którym można było skosztować lokalnego wina. Z balkonu wyjście prowadziło prosto do basenu, do którego było tylko 10 metrów. Bardzo doceniamy serwis sprzątający, który codziennie o tej samej porze doprowadzał nasz pokój do porządku, wymieniając także ręczniki. Największym atutem lokalizacji naszego pokoju był fakt, iż mieliśmy jedynie 30 metrów do placu zabaw, gdzie animatorka Itaka przeprowadzała zajęcia dla naszych dzieci. Szczególnie przywiązała się do niej nasza córka, którą bez problemu mogliśmy zostawić pod opieką animatorki na określony czas. Na miejscy były trzy brodziki dla najmłodszych z pełnym zadaszeniem, dzięki czemu promienie słoneczne nie były szkodliwe dla naszych pociech. Wyżywienie w Aldemar Olympian Village przerosło nasze oczekiwania. Kucharze robili wszystko, aby urozmaicić gościom codzienne menu, poprzez organizowanie kolacji według kuchni pochodzenia różnych krajów. Do dyspozycji gości były aż trzy restauracje darmowe, w tym główna, z pięknym widokiem na morze Jońskie i wyspę Zakynthos. Wreszcie mogliśmy najeść się owocami morza w najlepszej odsłonie, zaś dzieci miały do dyspozycji bufet dziecięcy. Rodzajów ciast i owoców nawet nie zliczyłam, gdyż do wyboru było ich kilkadziesiąt. Kompleks posiada czyste i piaszczyste plaże, z mikroskopijnym, przyjemnym piaskiem. Wyposażone są one w darmowe leżaki i parasole dla gości, a dla tych bardziej wymagających można wynająć specjalne łoża z baldachimem dla dwóch osób w cenie 20 EUR. Przy brzegu są boiska do siatkówki plażowej, wypożyczalnie skuterów i świadczące ślizgi na bananie i loty paralotnią. Dużym plusem są także bary plażowe, które położone są dość gęsto, dzięki czemu nie trzeba wiele się przemieszczać. Szczególnie doceniliśmy to, iż na całej długości piasku rozłożone były specjalne drewniane chodniki. Bez specjalnego wysiłku mogliśmy dojść z wózkiem dziecięcym aż do brzegu. Natomiast największe wrażenie zrobiła dla nas organizacja wieczorów w Amfiteatrze. Codziennie po kolacji animatorzy hotelu przygotowywali 45 minutową dyskotekę dla najmłodszych. Nasza córka bawiła się wyśmienicie, zaś animatorzy wkładali mnóstwo zaangażowania w każdą aranżację taneczną. Po dyskotece dla dzieci odbywało się główne show, w postaci kabaretów, wystąpień tanecznych, recitali i karaoke. Całość wyglądała naprawdę profesjonalnie i różnorodnie, gdyż każdego wieczora widzowie mogli liczyć na inną tematykę przedstawienia. Jeżeli zaś chodzi o pewne obszary, które mogłyby uleć poprawie to odnotowaliśmy dwie kwestie, które jednak nie miały większego wpływu na ogólną ocenę. Pierwsza kwestia to fakt, że nie wszystkie podjazdy, schody, krawężniki były przystosowane dla wózków. Aby się dostać do naszego hotelu to musieliśmy dwukrotnie za każdym razem podnosić wózek i wnosić po kilku schodach. Podobnie z każdym z chodników prowadzących do głównego lobby czy restauracji (do których mieliśmy około 3 minuty na piechotę), które były bardzo wysokie i wymagały ponownego podnoszenia wózka. Drugą kwestią było Wi-Fi, które praktycznie istniało tylko na spisie wykrytych sieci, lecz po zalogowaniu właściwie nie działało lub otwierało jedną stronę przez 3 minuty. Oczywiście, nie przybyliśmy tam surfować po Internecie, więc nie był to dla nas większy problem. Największe wrażenie zrobiła jednak dla nas sama obsługa hotelu, począwszy od osób sprzątających, kucharzy, kelnerów, barmanów, animatorów i osób pracujących na recepcji. Były to osoby niesamowicie pozytywne i optymistyczne, które każdego dnia pracowały bardzo ciężko w wysokich temperaturach. Nawet pomimo faktu, iż nie każdy mówił po angielsku, to mogliśmy się bez większego problemu porozumieć za pomocą mowy ciała. Reasumując, kompleks hotelowy Aldemar Olympian Village oceniamy w skali od 1 do 6 na „szóstkę”. Nie mogliśmy chyba trafić na lepszy ośrodek na półwyspie Peloponeskim. Generalna ocena naszego pobytu jest bardzo wysoka. Nie mieliśmy większego kontaktu z rezydentem, gdyż wszystko było klarownie opisane na tablicach na stanowisku firmy Itaka. Bardzo doceniamy zaangażowanie Pani Sandry, która była animatorem dla naszych dzieci. Nasze dzieci szczególnie ją polubiły, ze względu na otwartość i uśmiech. Podróż z lotniska Araxios do Aldemar Olympian Village zajęła nam godzinę. Autobus jechał bardzo ostrożnie, zaś wnętrze było klimatyzowane. Podróż przebiegła więc komfortowo i szybko. Jeżeli chodzi o sam lot to linie EnterAir także wywiązały się bardzo dobrze. Lot z Warszawy był o czasie, co zdarza się naprawdę rzadko, a wiem co mówię, gdyż w ramach pracy latam w różne zakątki globu przynajmniej raz na tydzień. Jeżeli chodzi o wycieczki to było do wyboru kilka z nich, między innymi do Aten, promem na wyspę Zakynthos czy starożytną, słynną Olimpię. Zapoznając się z podobnymi ogłoszeniami innych biur podróży umieszczonymi w lobby wnioskuję, że Itaka ma raczej przystępne ceny. Temperatura na półwyspie sięgała aż 34 stopni Celsjusza, wobec tego nie zdecydowaliśmy się udać na żadną z tych wycieczek, w obawie o naszego 9 miesięcznego synka. Zamiast tego delektowaliśmy się atrakcjami zaproponowanymi nam przez hotel i pięknymi wschodami i zachodami słońca nad brzegiem morza. Słowem... jesteśmy bardzo zadowoleni i polecamy wczasy w tym miejscu, organizowane przez Itaka.
Autorką opinii jest Pani Aleksandra z Nowej Rudy
Grecja / Kreta
Obowiązkiem usatysfakcjonowanych turystów, których, jak w przypadku nas - dwojga podróżnych, a dokładnie młodego małżeństwa, wyrafinowane oczekiwania zostały nad wyraz spełnione - jest pozostawienie rzetelnej opinii. Nasza - jest ukłonem w stronę personelu czterogwiazdkowego hotelu Santa Marina Beach. Jeśli raj na ziemi istnieje, to... tworzą go wspaniali ludzie dla innych ludzi :). Ale po kolei: elegancki, prostokątny budynek główny, mieszczący się kilkanaście metrów od przystanków autobusowych, nie od razu odkrywa swoje najważniejsze „karty”. Miłym początkiem było powitanie gości przez uśmiechniętych pracowników recepcji. Poczuliśmy się zauważeni od razu po przekroczeniu drzwi. Meldunek bardzo przyjazny, nieskomplikowany. Obsługa hotelu osobiście odprowadza aż do samych drzwi pokojów. Mówią wolno i wyraźnie po angielsku i niemiecku. Używają prostych sformułowań, więc nie ma się czego bać. Są przy tym łagodni i cierpliwi. Nasz pokój (001) na parterze, blisko restauracji głównej. Z gustem udekorowany detalami. Nie za wielki, ale przez to uroczy. Myślę, że jeśli dorosłe osoby decydują się na zakwaterowanie w ciepłym kraju, w hotelu tuż przy plaży, wielkość pokoju nie ma absolutnie znaczenia! Duże łóżko z porządnym materacem, biel pościeli – to jest w hotelu Santa Marina Beach zagwarantowane. Łazienka skromna, z głębokim i nieco przestarzałym brodzikiem. Esteta dostrzeże, że przydałby się jednak taki drobiazg, jak wymiana zasłonki prysznicowej na nowszą, świeższą chociażby pod względem koloru lub z morskimi motywami. Tego zabrakło w wizualnym wrażeniu. ALE pomieszczenia są codziennie sprzątane, ręczniki pod dostatkiem, kosze opróżniane. Także room service działa :) Plusem jest suszarka i uzupełniane oliwkowe mini kosmetyki w łazience: mydła, żele pod prysznic, szampony, balsamy do ciała, a nawet odżywki do włosów. To ważne dla minimalistów, którzy nie lubią pakować do walizek pełnych tub kosmetyków, ani kupować niezbyt tanich, małych odpowiedników w drogeriach. Restauracja główna o luksusowym wyglądzie, z wytwornie nakrytymi stolikami, ładnie oświetlona; mieszcząca dużą liczbę osób jednocześnie. Co ważne – z widokiem na morze! Dodatkowo miejsca na świeżym powietrzu. Świetne, długie pory serwowania śniadań, obiadów i kolacji (aż do godz. 21:30). Nie ma możliwości, żeby nie zdążyć zjeść. Wspaniale rozładowują kolejki do sali jadalnej. Manager hotelu jest „na łączach” z kelnerami i w ciągu kilku minut zaprowadzają gości osobiście do odpowiedniego stolika. Mają fenomenalne, indywidualne podejście do każdego. Mimo tak ogromnej ilości ludzi, obsługa umie zauważyć i zapamiętać nowo przybyłych. Szeroki wachlarz zróżnicowanych, ciekawych dań. Wręcz niemożliwe jest nie wybrać czegoś dla siebie. Są warzywa, słodkie owoce, sery, wędliny, mięsa, ryby, makarony, sałatki, dodatki, sosy, zupy, chrupiące pieczywo, naleśniki, lody, pizze, grzyby, tortille, napoje, w tym orzeźwiający, świeży sok z pomarańczy i wiele innych. Dla łasuchów: lody, ciasta, ciastka, desery i torty wypełnione po brzegi kremem. Podsumowując: konsumpcyjne szaleństwo. Pod hasłem all inclusive, drinki alkoholowe i inne napoje serwowane są w wyznaczonych miejscach. Każdy doceni kulturalne nastawienie jednego z kelnerów, który zwraca się do kobiet: „madame” wywołując uśmiech na ich twarzach. Obsługa w restauracjach i barach na terenie hotelu – wyjątkowa. Nie okazują zniecierpliwienia, są uważni, otwarci, mili, grzeczni. Nie szczędzą uśmiechów. Bardzo ciężko pracują, w ekspresowym tempie zabierają ze stołów naczynia, dbają o porządek na każdym stoliku, który ogarniają wzrokiem już z daleka. Są rozmowni. Mają wyczucie, takt, nienaganną estetyczną prezencję; zawsze schludni, doskonale ubrani. Szanują gości. Czuliśmy się jak członkowie ich rodzin. Pobyt w Santa Marina Beach mija w gwarnej, sympatycznej, swojskiej atmosferze i z klasą. Plaża z drobnoziarnistym, przyjemnym w dotyku piaskiem, przejrzystą wodą, w której bez wysiłku dostrzega się pływające rybki. Roślinność na terenie hotelu daje wytchnienie oczom. Baseny płytkie i głębokie, wieczorem romantycznie oświetlone. Na koniec przydatna rada: goście części czterogwiazdkowej mają alternatywną możliwość spożywania śniadań, obiadów i kolacji TAKŻE w restauracji o nazwie Thodorou, która przynależy do części pięciogwiazdkowej Santa Marina Pearl. Zalecam zapytać pracowników recepcji o wskazanie dokładnej drogi do tej właśnie restauracyjki (nad basenami w części Pearl). Warto choć raz wybrać się tam ze względu na widoki, atmosferę, serdeczne przyjęcie przez Panie Kelnerki i nieco odmienne menu. Z plaży rozpościera się widok na bezludną wyspę św. Teodora, na której żyją kozy Kri-Kri, o których zapewne usłyszycie, o ile wybierzecie się na Kretę. Polecamy. Wylot na Kretę, docelowo do miejscowości Agia Marina, był naszym pierwszym pobytem zagranicznym, podczas którego celebrowaliśmy naszą pierwszą rocznicę ślubu. Sentymentalna podróż w promieniach kreteńskiego majowo-czerwcowego słońca, widoki na wyspy z ich wyjątkowymi historiami, przemiłe podejście lokalnych mieszkańców i pracowników kompleksów wczasowych, możliwość zwiedzania okolicznych miejsc po swojemu, według swojej ciekawości (rozległe Elafonisi, tętniąca życiem Chania) lub poprzez wycieczki zorganizowane (np. laguna Balos i inne) – dała niewątpliwy pogląd na piękno zakątków świata i zrodziła apetyt na kolejne wojaże w przyszłości. Brak powodów do narzekania. Wszystkie oczekiwania spełnione. Wczasy na Krecie wyzwoliły piękne emocje i zachwyt.
20. EDYCJA (01.02.-30.04.2019r.)
Autorką opinii jest Pani Beata z Zielonek
Room no 188 #Neptune #Zanzibar Styczniowy pobyt na Zanzibarze w hotelu Neptune miał być ciepłą odskocznią od naszej polskiej, ponurej zimy. Okazał się jednak – jak dotąd – naszym najlepszym wyjazdem w życiu. Wybór hotelu Neptune to strzał w 10! To najlepiej zainwestowane pieniądze i możliwie najlepiej spędzony, wolny czas. #lokalizacja #widok #klimat #pokoje #czystość #obsługa Resort mieści się przy najpiękniejszej plaży na Zanzibarze. Można na niej odpocząć w cieniu naturalnej zieleni, choćby pod palmą czy draceną. Obiekt stylizowany jest na afrykańską wioskę, ulokowaną w ogromnym, barwnym i niesamowicie zadbanym ogrodzie. Spacery po nim są przyjemnością samą w sobie, a wieczorami – gdy jest podświetlony – zyskują dodatkowy klimat. Przestronne i wygodne pokoje mieszczą się w domkach krytych strzechą. Zarówno jedne, jak i drugie oddają wiernie zanzibarski styl. Wewnątrz pokoju znajduje się wygodne łózko z moskitierą, bardzo sprawna (niezbędna) klimatyzacja, telewizor na ścianie (którego nawet nie włączyliśmy), toaletka oraz bardzo przyjemna łazienka z prysznicem i umywalkami. Jest także wspaniały, duży, umeblowany taras, z którego my – mieszkając na wzgórzu (pokój 188) – cieszyliśmy oczy widokiem turkusowego oceanu i soczystej zieleni palm. Obsługa hotelowa codziennie (kilka razy dziennie) zaprowadza porządek w pokoju. Wymienia pościel, ręczniki plażowe, łazienkowe, uzupełnia mini-bar i kosmetyki, psika środkami przeciwko komarom, a wieczorami rozkłada moskitiery. To wszystko, oczywiście, za Twoją zgodą i w taki sposób, aby Ci nie przeszkadzać. Każdy dba tam o maksymalny komfort Twojego pobytu. #organizacja #uśmiech #energia #czystość #ogród #basen #plaża Organizacja w hotelu Neptune jest na najwyższym poziomie. Obsługa dzieli się na niezliczoną ilość sekcji, a te – na swoje obszary obowiązków. Każda sekcja nosi stosowny uniform w zanzibarskim stylu, zróżnicowany kolorystycznie, tak, żebyśmy my – turyści – już na pierwszy rzut oka mogli wiedzieć, czy rozmawiamy z recepcją hotelu, obsługą restauracji, barmanem, ochroną, ogrodnikiem czy animatorem. Od świtu pogodna załoga pracuje nad tym, abyśmy my – turyści – mogli czuć się jak w prawdziwym raju na Ziemi. Jeśli nie wstajesz wraz ze wschodem słońca – nie zauważysz, kiedy to „wszystko” jest przygotowywane. Wówczas pójdziesz na pyszne śniadanie widząc absolutną, wszechobecną czystość: piękny, zadbany ogród i wszystkie jego uliczki, basen z przezroczystą wodą oraz najpiękniejszą w okolicy, perfekcyjnie czystą plażę z pudrowym piaskiem. Doskonale zorganizowana obsługa hotelowa nieustannie troszczy się o utrzymanie całego terenu w absolutnym porządku, na najwyższym poziomie. Zwraca się tam uwagę na każdy, nawet najmniejszy detal. Już wieczorem oczyszczane są baseny, w nocy trwają porządki w barach i w restauracjach, późną nocą nakrywane są stoły, a od świtu obsługa sprząta i dba o wodę w basenach. W międzyczasie sekcja plażowa zaprowadza ład na plaży, a ogrodnicy przycinają trawnik o kilka milimetrów tak, aby pozostał perfekcyjnym. Uśmiechnięta obsługa hotelowa od rana do wieczora radosnym „Jumbo!” wita każdego gościa i zawsze służy pomocą. #świeże #smaczne #apetyczne #pyszne #jedzenie #wyżywienie #restauracje #animacje #muzyka #pokazy #tańce #all-inclusive Wyżywienie w hotelu Neptune powinno zaspokoić każdy typ podniebienia. Nie sposób opisać wszystkiego, co jest do wyboru. Znacznie łatwiej byłoby wymienić to, czego tam nie ma. Możesz sam komponować swoje dania spośród setek różnych przysmaków lub podejść do kucharza i porozmawiać z nim o tym, aby przygotował dla Ciebie coś specjalnego. Jedzenie jest szalenie apetyczne i bardzo świeże. Jeśli, tak jak ja, jesteś zwolennikiem egzotycznych owoców – możesz się nimi nieprzyzwoicie objeść. Prawdziwy no-limit – pod każdym względem. Dotyczy on również napojów alkoholowych i szerokiego wyboru wyciskanych na bieżąco soków. Jeśli powyższe to dla Ciebie zbyt mało – w cenie są jeszcze trzy restauracje a’la carte: włoska, tajska i hinduska. Aby posiłki smakowały jeszcze lepiej – wieczorami spożywa się je w towarzystwie muzyki na żywo, pokazów tanecznych, akrobacji, występów Masajów i innych, ciekawych animacji. Aż chce tam wrócić na samą myśl… #all-inclusive #no-limit #drink #obsługa Woda kokosowa na plaży (prosto ze świeżego kokosa), piwo, drinki z karty, soki, koktajle i jedzenie – to naprawdę jest nielimitowane. O ile nie wybierasz się do jedynej, płatnej restauracji z owocami morza ani nie zamawiasz w barze konkretnych, dodatkowo płatnych alkoholi (które mają swoje odpowiedniki zawarte w cenie) – nie czekają Cię na miejscu żadne dopłaty. Masz smutną minę? Jak to? Zapewne ją tutaj przywiozłeś/aś, ale nie martw się. Średnio co 2 minuty ktoś z hotelowej kadry wymieni się z Tobą szczerym uśmiechem pełnym pozytywnej energii, przywita się i zapyta czy wszystko w porządku. Jambo! Mambo? Poa! Zapomnij o zmartwieniach. Możesz czerpać tyle, ile tylko chcesz. Możesz się tutaj w pełni naładować! Nam uśmiech nie schodził z twarzy przez cały pobyt… i nie zszedł do dzisiaj :) Jesteś zwolennikiem ciszy i spokoju? To doskonałe miejsce dla Ciebie. Jeszcze nigdy nie byliśmy w hotelu, który zapewniał turystom tak wysoki komfort w tym aspekcie. W Neptune możesz zaznać prawdziwej, naturalnej ciszy wraz z szumem oceanu i delikatnym wiaterkiem. Obsługa postara się o to, aby była bezszelestna. To doskonała lokalizacja, jeśli chcesz naprawdę wypocząć i się odprężyć. Nie lubisz wstawać wcześnie rano tylko po to, żeby zająć sobie leżak na plaży lub przy basenie? Ja też nie. Na szczęście ta problematyka nie dotyczy hotelu Neptune. Nie ma tłumów ani na plaży, ani przy basenie. Nie spotkasz tam parawanów i nie odbędziesz walki o dobrą, plażową lokalizację. Leżaków dla Ciebie i dla Twojej rodziny nigdy nie zabraknie! Spodobało Ci się wolne miejsce pod palmą? Powiedz o tym obsłudze plażowej, a za moment będzie tam zaaranżowana dla Ciebie przestrzeń. Co do picia? Piwo, wino, drink czy woda ze świeżego kokosa? Brakuje Ci towarzystwa do gry zespołowej? Bilard, ping-pong, piłkarzyki, a może siatkówka? Hakuna Matata! Zapewne zauważy to Twój nowy, czarnoskóry, hotelowy kolega w żółtej koszulce. Ewentualnie koleżanka – jak wolisz. I będą grali z Tobą tak długo, jak tylko chcesz. Mało tego – wkładają w te gry tyle serca i emocji, że nie sposób nie przejąć olimpijskiego nastroju i ducha walki. A na drinka? Możesz udać się do jednego z trzech barów – zależnie od pory dnia, w której masz na niego ochotę. Bary nie są zatłoczone, nie trzeba stać w kolejkach. Do wieczora czynne są dwa bary w okolicy basenu: jeden z przekąskami, drugi zaś – basenowy (w basenie). Piwo, wino i multum drinków – bez limitu. Wieczorem aktywny staje się bar przy restauracji. Działa on aż do nocy. Z tego miejsca chciałbym pozdrowić Saluma, który jest moim rówieśnikiem i bez wątpienia ulubionym barmanem z hotelu Neptune. Masz ochotę na coś, czego nie ma akurat na wierzchu? Nie ma sprawy – obsługa hotelowa spełnia wszystkie życzenia i przynosi pożądane pod nos. #wifi #internet Wiele osób skarży się na jakość i sygnał Wi-Fi w hotelu Neptun. Sygnał Wi-Fi jest doskonały! Istnieją co najmniej 3 Access Pointy, z których można owy sygnał złapać. Logicznym jest jednak, iż w godzinach, w których świeci słońce – wszyscy turyści chcą aktywizować się w Internecie, co powoduje zapchanie przepustowości łącza. Zamiast za wszelką cenę szukać pola do narzekań na hotel, który pod żadnym względem na to nie zasługuje, polecam kupić sobie lokalną kartę sim z Internetem 4G – tak jak zrobiłem ja w pierwszym dniu po przylocie do Tanzanii. #urodziny #Neptune Na koniec chcemy podziękować hotelowi Neptun i jego załodze za zorganizowanie urodzin dla mojej mamy. Cała ceremonia była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Tort, muzyka, tańce i życzenia... Jeśli Twoje urodziny także pokrywają się z datą Twojego pobytu w hotelu Neptun – zapewne też możesz liczyć na taką przyjemną niespodziankę.
Autorem opinii jest Pan Marcin z Krakowa
Minął styczeń, minął luty, a do wakacji jeszcze tak daleko… Z witryny biura podróży kusiły rajskie plaże, palmy, błękitne niebo i słońce. Tak, tego właśnie nam trzeba, ucieczki od Polskiej szarej ni to zimy, ni to wiosny. Może Afryka i Zanzibar myśleliśmy, a może Wyspy Zielonego Przylądka i wtedy właśnie olśnienie OMAN. Coś nowego, coś innego, kto z naszych najbliższych był w Omanie? Nikt! Trzeba go odkryć, teraz! Oferta przedstawiała się wspaniale, a nasz wybór padł na HOTEL ROTANA SALALAH RESORT. LOT: Lecieliśmy z Wrocławia, a przelot odbywał się Polską Linią Lotniczą Enter Air (Boeing 737-800) z międzylądowaniem technicznym na Cyprze, trwającym około 1h. W trakcie lotu catering nie był serwowany, ale była możliwość zakupu napojów oraz przekąsek np. pierogi ruskie ;) Po przylocie zostaliśmy skierowani do punktu, gdzie mogliśmy wyrobić 10-dniową wizę (5 OMR – możliwość płatności w EUR lub USD). Następnie odbiór bagażu i podążyliśmy za znakami Itaki. Pan rezydent wręczył nam broszurę z najważniejszymi informacjami oraz skierował do autobusu. ZAMELDOWANIE: W recepcji, gdzie zostały skopiowane nasze paszporty, wręczono nam opaski all inclusive, karty do pokojów oraz broszurki informacyjne w języku polskim. Obsługa hotelowa rozwiozła meleksami nasze bagaże, a goście udali się na kolację. JEDZENIE: Jeśli jesteśmy już przy temacie kuchni to warto wspomnieć, że śniadania, obiady i kolacje są serwowane w restauracji, której sama nazwa przywodzi na myśl orientalne smaki – Szafran. Z jednej strony codziennie była ta sama „baza” potraw, ale też codziennie pojawiały się nowe dania. Wybór był spory, a biorąc pod uwagę fakt, że jedzenie jest serwowane w formie bufetu, sprawiało to, że niekiedy ciężko było się zdecydować co zjeść. Oprócz dań kuchni międzynarodowej (pizza, makarony, lasagne, burgery, tacosy, drób, wołowina, ryby, ogromny wybór sałatek, grillowanych warzyw, w ramach śniadań: świeżo robione omlety, jajka sadzone, jajecznica, pancakes, gofry, szeroki wybór pieczywa oraz świeże owoce: banany, arbuzy, papaja, melon, popołudniami: jabłka oraz mandarynki, a przede wszystkim pyszne desery) można też było skosztować kuchni lokalnej (Kącik Omański). Jedynie zastrzeżenie do gości, niestety! Np. dania z kociołków, w których można było znaleźć ziemniaki, mięso baranie oraz warzywa w sosie, przez niektórych delikwentów były czyszczone tylko z mięsa :( jednak obsługa nie próżnowała i donosiła kolejne porcje. ***Uwaga dla wielbicieli schabowego – z uwagi na islamskie normy religijne nie znajdziemy dań z wieprzowiny.*** Do posiłków był serwowany cały wachlarz napojów, począwszy od kawy, herbaty, soków, wody, napojów bezalkoholowych z koncernu Pepsi tj. Pespi, 7up, Mirinda, Tonic Water, itp. Napoje alkoholowe były serwowane w wybranych godzinach, a z dostępnego menu można było wybierać wino białe, czerwone, piwo, mocniejsze alkohole bądź drinki koktajle. Dużym plusem był fakt, że napoje były podawane w butelkach, puszkach i otwierane przy osobie zamawiającej. W ciągu pobytu można było skorzystać z „Beach Restaurant”, w której serwowane były kuchnie świata. My wybraliśmy kolację w stylu tajskim oraz lunch w stylu libańskim, aby skorzystać z tej opcji należy zarezerwować stolik minimum dzień wcześniej u obsługi przy wejściu do restauracji Szafran codziennie w godz. 13-15. Warto zaznaczyć, że jeśli danego dnia w „Beach Restaurant” w ramach kolacji tematycznej jest grill, to w Szafranie też można znaleźć dania grillowe, jeśli lunch meksykański to w Szafranie dostaniemy tacosy itp. Posiłki możemy spożywać albo w przytulnych wnętrzach restauracji, albo na tarasie (polecamy! częstymi gośćmi na tarasie są ptaki z żółtymi brzuszkami, prawdopodobnie wikłacz rdzawolicy). Podczas posiłków goście proszeni są o stosowny ubiór m.in. podczas kolacji obowiązują długie spodnie dla panów. Ponadto goście mogą korzystać z baru Coco Shack na plaży (tylko napoje bezalkoholowe) oraz w „Beach Restaurant” codziennie w godzinach od 15 do 16 są serwowane lody. Obsługę oceniamy wysoko, a z pewnością miłym akcentem było poranne pytanie w naszym ojczystym języku: „Kawa czy herbata?” :) HOTEL: Opis na stronie internetowej Itaki rozpoczyna się od słów: „Bajeczne miejsce…” i de facto moglibyśmy na tym opisie poprzestać, zgadzamy się w 100%, ale aby zaspokoić ciekawość dodamy kilka słów od nas. Hotel jest spory, ale zupełnie tego nie czuć. Pokoje są zlokalizowane w klastrach (numerowanych budynkach), a my lepiej trafić nie mogliśmy. Mieszkaliśmy w klastrze nr 5 skąd mieliśmy rzut beretem na plażę, do basenu, beach baru oraz restauracji Szafran, a także świetny zasięg Wi-Fi. Poszczególne budynki utrzymane są w arabskim stylu, a całość rozlokowana jest w zadbanym, starannie wypielęgnowanym ogrodzie. Hotel położony jest na „wyspie” (warto podglądnąć google map, widok z satelity) poprzecinanej kanałami nad którymi rozpościerają się urocze mostki, z których można obserwować kolorowe rybki. Zachodnia część hotelu (Klub Bravo) jest zarezerwowana dla Włochów. W centralnym punkcie hotelu jest zlokalizowany 3-komorowy basen (jeden z nich z podgrzewaną wodą!). Nad basenem dostępne leżaki, parasole, ręczniki oraz cabany przypominające łupki kokosa ;) i co najważniejsze, zawsze można było znaleźć wolne miejsce, a w basenie nigdy nie było tłoku – zdarzało się, że byliśmy jedynymi osobami! POKÓJ: typu standard, komfortowy z orientalnymi akcentami (m.in. na suficie można znaleźć znaczek – qibla – kierunek, w którym modlą się muzułmanie). Warto pamiętać, że w Omanie mamy wtyczki brytyjskie (trzybolcowe) – jedno z gniazdek w pokoju miało zainstalowaną przejściówkę, ale jeśli chcemy podłączyć jednorazowo więcej urządzeń warto zabrać adapter. Mimo wielu lamp, pokoje nie są mocno doświetlone, więc wieczorami mamy klimatyczny nastrój, a do czytania możemy wykorzystać małe, punktowe lampki przy łóżkach. Pokój był dobrze wyposażony: bezpłatny sejf, zestaw do parzenia kawy herbaty, codziennie woda butelkowana, suszarka, żelazko, szlafroki, kapcie, kosmetyki, tv, na trasie stolik, poduchy. Pokój codziennie sprzątany i było naprawdę czysto, zarówno w pokoju jak i w całym kompleksie. PLAŻA: Największy atut Rotany! (Nieprzypadkowo w Rankingu Itaki – Top 10 najlepszych plaż właśnie ta znalazła się na 1-szym miejscu: https://www.itaka.pl rankingi top-10-plaz). Z całego kompleksu Hawany tj. Hoteli Rotana, Juweira oraz Fanar mieliśmy dostęp do najpiękniejszej plaży, szerokiej, piaszczystej, otulonej palmami kokosowymi, z łagodnym zejściem do morza. Na plaży dostępne leżaki, parasole, ręczniki, hamaki, boisko do piłki plażowej, barem Coco Shack, ratownikami. Po wyjściu za paliki symbolicznie odgradzające teren hotelu można spacerować plażą bez końca (Uwaga: po przejściu około 10 minut nad bajorkiem w godzinach rannych można spotkać flamingi!). Popołudniami (około 16-17) warto wybrać się na molo skąd można podziwiać delfiny płynące w kierunku plaży! Fale w oceanie są dość silne, ale da się pływać. Jest opcja przejścia nad lagunę ogrodzoną falochronem, gdzie woda jest spokojna. ROZRYWKA: Nie ma animacji, co dla nas było gwarancją spokoju i udanego wypoczynku. Nie zmienia to też faktu, że wieczorami w Beach Barze odbywały się koncerty lub puszczana była muzyka. Raz w tygodniu w Marinie jest Fiesta Hawana, podczas której Rotana wystawia swój stolik, gdzie można napić się alkoholu (w miejscach publicznych w Omanie jest to zakazane). W hotelu można też bezpłatnie wypożyczyć rower na 4 godziny. Przy recepcji zlokalizowana jest wypożyczania aut, podobnie w hotelach Juweira i Fanar. Koszt wypożyczenia auta od 16 OMR za dzień. Benzyna około 2 PLN za litr. Gratis – wielbłądy „pasące się” przy drodze :) Jeśli wychylimy nosa z hotelu to możemy odwiedzić zieloną dolinę – Wadi Darbat, ukrytą pośród spękanej od słońca ziemi. Na zachód, w stronę granicy z Jemenem można podziwiać dwie piękne plaże - Mughsail i Fazayat, a na bazarze w Salalah zaopatrzyć się w kadzidło (z którego słynie Oman) oraz perfumy robione na bazie olejków (w końcu alkohol jest tu zakazany ;) ALL INCLUSIVE: Jak oznajmił nam nasz rezydent: „W Omanie lubią Polaków, więc all inclusive się nie kończy z chwilą wykwaterowania z pokojów.” Check Out należy zrobić do godziny 12 w dniu wylotu, ale nadal można korzystać z barów, restauracji, a przed wyjazdem w spa skorzystać z pryszniców. CO ZABRAĆ: Kapelusz, okulary przeciwsłoneczne, strój kąpielowy, odpowiedni zapas kremu z wysokim filtrem – słońce mocno przypieka, a bryza od morza sprawia, że tego nie czujemy, zaś te same kremy na miejscu kosztują sporo, od 12 OMR w górę! I najważniejsze dobry humor – to będą WSPANIAŁE WAKACJE :)
Autorką opinii jest Pani Joanna z Wrocławia
Wyspy Kanaryjskie
Wybieraliśmy z mężem ofertę wakacji umęczeni zimą i przeziębiającymi się dziećmi (8 miesięcy i 5 lat). Marzyliśmy o słodkim „nicnierobieniu” pod palmą na słoneczku, o ciszy i spokoju. Wybraliśmy hotel kierując się pięknymi zdjęciami, choć wciąż mieliśmy obawy, że w tak dużym obiekcie o spokój może być trudno. Czasami jednak marzenia się spełniają :-). Wakacje przerosły nasze oczekiwania, wróciliśmy naładowani energią i słońcem i z ogromną przyjemnością odwiedzimy to miejsce w przyszłości. Poniżej kilka konkretów, dlaczego uważam, że Suites & Villas by Dunas to strzał w dziesiątkę. HOTEL: To położony na rozległym terenie kompleks parterowych apartamentów i willi. Między domkami jest dużo zieleni w tym mnóstwo pięknych, wysokich palm. Szczególnie chylę czoła za zadbane trawniki – to na Wyspach Kanaryjskich rzadkość! Trzy baseny ulokowane są w różnych częściach kompleksu, więc wczasowicze nie przeszkadzają sobie wzajemnie. Nigdy nie mieliśmy też problemu z upolowaniem nad basenem wolnego leżaka. Cały teren jest czysty, ładnie zaprojektowany i samo spacerowanie między domkami relaksuje. Bardzo ładne, nowocześnie zaprojektowane jest również hotelowe lobby. Jedynie wystrój restauracji odstaje trochę od reszty – restauracja jest co prawda czysta i funkcjonalna, ale ma trochę stołówkowy klimat. Duże wrażenie zrobiła na nas właściwie cała obsługa hotelu – kelnerzy, obsługa recepcji, panie sprzątające, ratownicy. Wszyscy byli szczerze uśmiechnięci i bardzo mili, tworząc prawdziwie hiszpański wakacyjny klimat :-). Dobrze czuliśmy się również w towarzystwie innych hotelowych gości – hotel ma charakter wybitnie rodzinny. W konsekwencji w ciągu dnia słychać co prawda wszędzie dzieciaki :-), ale za to wieczory są ciche. Nam to bardzo odpowiadało, ale myślę, że osoby, z bardziej „imprezowymi” oczekiwaniami co do wakacji mogłyby być trochę rozczarowane. Dla osób podróżujących z dziećmi istotna może być też informacja, że w hotelu 24h na dobę dostępny jest lekarz (znajomi przetestowali – zjawił się w ciągu 10 minut). APARTAMENT: Przyjemny, składający się z sypialni wyposażonej w bardzo duże, wygodne łóżko małżeńskie, nowocześnie urządzonej łazienki i mini saloniku z lodówką. Meble w naszym apartamencie miały już swoje lata, ale mimo wszystko wystrój był sympatyczny. Jednak dla nas najważniejszym atutem był taras i teren przed domkiem z palmami i trawą, gdzie nasze dzieci uwielbiały się bawić, kiedy my beztrosko popijaliśmy kawkę :-). Z minusów brakowało nam w pokoju czajnika (ale okazało się, że za niewielką opłatą czajnik można wypożyczyć w hotelowej recepcji). ATRAKCJE HOTELOWE: Dla nas najważniejsze były czyste baseny z ciepłą wodą, z których nasz syn najchętniej by nie wychodził. Egzamin zdał również plac zabaw z piaskowym podłożem. Ciekawym rozwiązaniem jest przeszklona siłownia postawiona nad jednym z basenów, choć z niej akurat nie korzystaliśmy. JEDZENIE: Oceniam na piątkę z plusem. Mieliśmy w pakiecie pobytowym wykupione śniadanie i kolacje. Na śniadania co prawda codziennie serwowane było to samo, ale wybór produktów był tak duży, że zupełnie nie było czuć monotonii. (plus za dobrą, mocną kawę i za serwowane do niedzielnych śniadań prosecco). Kolacje były za to bardzo zróżnicowane (każdego wieczora czekała nas jakaś kolacja tematyczna, np. kanaryjska, azjatycka, włoska itp.). Jedzenie było naprawdę dobrej jakości, na pochwałę w szczególności zasługują świetnie przyrządzone ryby i owoce morza. Do tego smaczne dojrzewające sery, duży wybór warzyw, owoców i deserów (nasz syn szczególnie upodobał sobie fontannę czekoladową, która pojawiała się średnio co drugi dzień). Z minusów, brakowało mi do śniadań pełnoziarnistego pieczywa, woda w podajnikach miała brzydki zapach (!) i trafiłam na kilka potraw, które nie trzymały poziomu (sushi nie polecam :-)). Poza tym kilkakrotnie doświadczyliśmy kolejki ustawiającej się przed wejściem do restauracji w oczekiwaniu na stolik (właściwie tylko wtedy odczuliśmy rozmiar hotelu). ANIMACJE: Ani ja, ani mąż nie jesteśmy fanami hałaśliwych rozrywek nad basem, ale byliśmy naprawdę przyjemnie zaskoczeni poziomem animacji. Trafiliśmy na przesympatycznych animatorów z dużym wyczuciem. Animacje nad basenem prowadzone były dwa razy dziennie przez około pół godziny, animatorzy trochę tańczyli nad basenem, organizowali konkursy, wodne zajęcia sportowe itp. Mi szczególnie podobał się aqua-spinning, ale przygotowywanie sangrii z degustacją też było niczego sobie. Do tego rano organizowane były zajęcia w innych częściach kompleksu, na przykład baaardzo przyjemna joga na trawce :-). Animacje dla dzieci również były świetne, zwłaszcza, że w trakcie naszego pobytu jedną z animatorek była Polka, co usuwało trudną do pokonania w wieku przedszkolnym barierę językową ;-) (choć animatorzy w mini klubie zmieniali się, więc nie każdego dnia można było liczyć na zajęcia z polskim akcentem). POŁOŻENIE: To moim zdaniem najsilniejszy atut hotelu! W drodze autokarem z lotniska do hotelu mieliśmy okazję poobserwować, jak wygląda duża część kurortów na południu Gran Canarii – otóż jest to wielkie betonowisko! Mnóstwo hoteli to wielopiętrowe bloki bez uroku, na terenie zupełnie pozbawionym zieleni, wciśnięte między jedną ruchliwą ulicą a drugą (i z koniecznością pokonania wielu takich ulic, żeby dostać się na plażę). No więc klimat Suites & Villas by Dunas jest na szczęście zupełnie inny. Raz, że jak już pisałam, sam obiekt to taka zielona oaza relaksu. Poza tym z hotelu nad morze idzie się 15 minut deptakiem, pod palemkami, z widokiem na wydmy i zagrodę wielbłądów, za to praktycznie bez widoku na samochody. Deptakiem tym dochodzi się na jedną z najładniejszych plaż Gran Canarii, która jest długaśna (można spacerować w nieskończoność), szeroka i złota, a do tego te wydmy... (Dla mojego pięciolatka turlanie się ze stromych wydm stało się jedną z głównych atrakcji wyjazdu). Zaraz przy wejściu na plażę można odpłatnie wypożyczyć leżaki. Nie korzystaliśmy z tej opcji, bo bardziej zależało nam na przestrzeni do biegania i gry w piłkę i nie było z tym żadnego problemu. W marcu nie doświadczyliśmy tłumu plażowiczów i spokojnie udawało nam się znaleźć miejsce tylko dla siebie (nawet plażowe zdjęcia mamy w większości bez innych ludzi w kadrze :-)). OKOLICZNE ATRAKCJE: z racji podróżowania z dziećmi, nastawiliśmy się głównie na stacjonarne spędzanie czasu, wybraliśmy się jednak na dwie wycieczki w miejsca oddalone nie więcej niż pół godziny od hotelu - do miasteczka portowego Puerto de Mogan na rejs łodzią podwodną oraz do ZOO Palmitos Park i obie wycieczki szczerze polecam. Rejs łodzią podwodną warty jest rozważenia głównie ze względu na samo doświadczenie zanurzania się 20 metrów pod powierzchnię wody. Pewnie emocje byłyby jeszcze większe, gdyby pod tą wodą można było natknąć się na rafę koralową (nic z tego ;-)), ale ławice rybek i zatopiony wrak statku też były godne uwagi. Poza tym samo Puerto de Mogan, całe ukwiecone i poprzecinane kanałami, ma wiele uroku. Mówi się nawet, że to taka mała Wenecja Gran Canarii :-). Palmitos Park zachwycił nas absolutnie. Znamy również większy i bardziej sławny Loro Park na Teneryfie, ale to właśnie Palmitos stał się naszym faworytem, głównie ze względu na swoje położenie. Mieści się na końcu wąwozu, w otoczeniu gór i czuć tam bliskość dzikiej natury. Pokazy ptaków drapieżnych w wolnym locie, które mieliśmy okazję tam obejrzeć to jedna z bardziej fantastycznych atrakcji wakacyjnych jakie w ogóle widziałam (proszę sobie tylko wyobrazić wielkie orły, które przelatują tuż na waszymi głowami a następnie odlatują w góry!). Podsumowując, myślę, że trudno byłoby nam wybrać w marcu lepsze miejsce na wakacje z dziećmi niż Gran Canaria. A na Gran Canarii pewnie niełatwo byłoby nam znaleźć w naszym budżecie hotel, w którym czulibyśmy się lepiej niż w Suites & Villas by Dunas :-).
19. EDYCJA (01.11.2018r.-31.1.2019r.)
Autorką opinii jest Pani Małgorzata z Wałcza
Grecja
Hotel Pantokrator zarezerwowałam prawie na rok przed rozpoczęciem imprezy turystycznej. W momencie, kiedy przeglądałam opisy, zdjęcia i recenzje umieszczone na stronie Itaki, poczułam, że to będzie właśnie TO! Spełnienie moich marzeń o Korfu w przyjaznej atmosferze.
Lot minął bez przeszkód, wszystko planowo i bardzo punktualnie. Na lotnisku w Grecji, po odebraniu bagaży, czekał na nas przedstawiciel Itaki, który wskazał, gdzie mamy się udać. W punkcie informacyjnym, do którego nas skierował, otrzymaliśmy „pakiet powitalny” ze wszystkimi potrzebnymi informacjami dotyczącymi hotelu i pobytu. Zostaliśmy także poinformowani, gdzie znajduje się i jak jest oznaczony autokar, który zawiezie nas do naszego miejsca przeznaczenia. Z materiałów wyczytałam, że w dniu przylotu doba hotelowa zaczyna się o godzinie 14, natomiast w ostatnim dniu należy wykwaterować się do godziny 12. Szczęśliwie mieściliśmy się w tym przedziale, więc nie musieliśmy czekać na pokój.
Hotel Pantokrator położony jest na wysokim wzgórzu. Składa się z budynku głównego i kaskadowo wkomponowanych w zbocze góry domków. Jego nazwa pochodzi od najwyższej góry wyspy (906 m n.p.m.) i wybudowanego na jej szczycie klasztoru Pantokratoras Monastery. Aby przejść od poziomu recepcji i restauracji, do najwyżej położonego pawilonu, trzeba trochę siły zużyć :-), jednakże dla zdrowych osób, nawet mało wysportowanych, nie będzie to duża uciążliwość, natomiast dla osób z chorobami i ograniczonymi zdolnościami ruchowymi takie położenie może być jednak przeszkodą. Jeśli zaś chodzi o dzień przyjazdu, to z recepcji do domków goście są rozwożeni (wraz z ciężkimi bagażami) hotelowym busem. Bardzo pomocny pracownik obsługi wniósł nam walizki oraz pokazał jak działa sejf i klimatyzacja. Klucz do pokoju jest zarazem kartą, którą umieszcza się przy włączniku światła, w celu uruchomienia dopływu prądu. Nasz domek znajdował się na trzecim poziomie, czyli na tyle wysoko, aby widoki na morze i Albanię były zjawiskowe, i na tyle nisko, by idąc ze śniadania czy obiadokolacji zbytnio się nie zmęczyć. Pokój nr 320 spełnił wszystkie nasze oczekiwania. Nie był może luksusowy ani elegancki (pokój superior), za to bardzo funkcjonalny i przestronny. Taki zwykły, klasyczny pokój do spędzenia urlopu. Miał za to największy taras w całym kompleksie (i to o około cztery razy w porównaniu do innych balkoników)! Na wyposażeniu pokoju była wielka szafa, do której zmieściły się wszystkie nasze ubrania (a było ich sporo!) i jeszcze zostało trochę miejsca. Z opinii innych wczasowiczów mogliśmy dowiedzieć się, że niestety nie we wszystkich pokojach są duże szafy i niektórym w udziale mogą przypaść komody, do których niestety nie wypakuje się wszystkich rzeczy. Tak więc jak kto trafi...W pokoju znajdowała się także sprawnie działająca lodówka, bezpłatna klimatyzacja i sejf. Również nie zabrakło kompletu szklanek oraz jednorazowych herbat, kawy i cukru.
Byliśmy także zadowoleni z łazienki, gdyż trochę obawialiśmy się małego prysznica i przylegającej do ciała zasłonki, ale okazało się, że kabina prysznicowa znajdująca się w naszym lokum była bardzo obszerna (z trzech stron otoczona ścianami, a przez szerokość łazienki w połowie oszklona, a w połowie z zasłonką). Kąpiel była więc przyjemnością, bez żadnych utrudnień. Małe okienko umożliwiało dopływ świeżego powietrza i wentylację. Co ciekawe podczas całego pobytu nie ujrzeliśmy ani jednego komara w naszym pokoju, łazience, ani na tarasie, pomimo otwartych drzwi i okien. Ręczniki można było powiesić na poręcznych wieszakach, natomiast kosmetyki rozłożyć na dosyć sporej półeczce z kafelków. Na powitanie czekały na nas jednorazowe kosmetyki: żel pod prysznic, szampon oraz balsam do ciała. Przez cały okres pobytu były one na bieżąco uzupełniane. Ręczniki i pościel codziennie wymieniano na czyste, a pokoje sprzątano w dyskretny sposób. Nasze rzeczy nigdy nie były przestawione w inne miejsca i na siłę uporządkowywane. Miłym gestem było kilkukrotne zdjęcie z suszarki naszych ubrań i ręczników plażowych i poskładanie ich w równiutką kosteczkę. Łóżka ścielone były w profesjonalny sposób.
Następnego dnia po przyjeździe odbyło się spotkanie z rezydentką, na którym przekazano wszystkie praktyczne informacje na temat pobytu. Można było również zapisać się na wycieczki fakultatywne, czy uzyskać informacje na temat wypożyczenia samochodu w rekomendowanej wypożyczalni. W hotelu Pantokrator obowiązkowy podatek turystyczny wynosi 1,5 euro za dzień/pokój, płatny podczas zakwaterowania.
Śniadania podawane są w godzinach 7.30-10.30, natomiast kolacja pomiędzy 19 a 21.30. Napoje do śniadań są bezpłatne (cztery rodzaje soków, kawa, herbata), natomiast za te do kolacji trzeba zapłacić (mała woda to koszt 1 euro, fanta, sprite, coca-cola – 2,5 euro, piwo, lampka wina – około 3 euro). Wyżywienie było bardzo dobre, a nawet wyśmienite. Na śniadania zestaw dań powtarzał się, ale wybór był taki, że każdego dnia można było zjeść coś innego. I tak serwowane były na ciepło dwa rodzaje kiełbasek, bekon, pomidory z przyprawami, paróweczki w cieście, zapiekanka z serem, rogaliki francuskie, fasolka po bretońsku, jajka na twardo, jajecznica, omlety, jajka sadzone. Do tego duży wybór pieczywa, a na słodko czekolada do smarowania kanapek, dżemy, konfitury, suszone owoce, musli oraz dużo produktów na zimno: sery, wędliny, szynka, sałatki greckie, feta, pikle, jogurty w różnej postaci itp. Obowiązkowo ciasto, chałwa, świeże owoce, pyszne desery. Na kolację wybór ciepłych dań był przeogromny i codziennie pojawiały się nowe potrawy. Nie będę tu już wymieniać nazw dań, gdyż było ich tyle, że nie sposób spamiętać. Jednym słowem w hotelu Pantokrator można zjeść dobrze i smacznie, a także spróbować dań regionalnych. Dodatkowo na obiadokolację (co odkryliśmy z dość dużym opóźnieniem) podawane były dwa rodzaje zup. Kelnerzy bardzo starali się, nie trzeba było długo czekać na zamówione napoje do kolacji, a każdy niepotrzebny talerzyk był natychmiast zabierany. Restaurację urządzono gustownie, a spożywanie tam posiłków to czysta przyjemność. Chętni mogą również delektować się jedzeniem na tarasie, na świeżym powietrzu, z widokiem na morze, ale trzeba wtedy liczyć się z tym, że może przyfrunąć jakaś zgłodniała osa ;-).
Z tarasu ze stolikami widoczny jest również hotelowy basen. Z liczbą ludzi zajmującą przy nim leżaki bywało w trakcie naszego dwutygodniowego pobytu różnie. Raz wczasowiczów było więcej, raz mniej, ale o tłoku przy basenie raczej nie można mówić. Na teren basenu nie można wnosić własnego jedzenia i picia; bar przy basenie czynny jest w godz. 10.30-18.00, natomiast godziny dostępności basenu to 8.30-19.00. Parasole i leżaki są bezpłatne. Pantokrator wyposażony jest również w bezpłatną siłownię z widokiem na morze oraz płatny bilard (2 euro za grę) i tenis stołowy (nie korzystaliśmy). Hotel Pantokrator nie zapewnia animacji, co jest dobrą rekomendacją ciszy i spokoju. Dla rozrywki możliwość uczestnictwa w wieczorze greckim, gdzie przy drinku czy lampce wina można podziwiać regionalne tańce i samemu brać udział w zabawie.
W Barbati znajdują się dwie plaże. Jedna jest mała, żwirowo-kamienista, kameralna, w przepięknie położonej zatoczce z fantazyjnymi skałkami na brzegu i niewielką ilością ludzi. Woda na tej plaży jest nieziemsko czysta, natomiast jej kolor można by przyrównać do szlachetnych szmaragdów. Podróżując po Korfu zwiedziliśmy wiele plaż, ale ta mała w Barbati jest jedną z piękniejszych (to oczywiście moje subiektywne odczucie, gdyż każdy ma inne, jeśli chodzi o urodę miejsca). Cena za 2 leżaki z parasolem wynosiła 9 euro (3 euro jeden leżak i 3 euro parasol). Plaża usytuowana jest blisko hotelu. Wystarczy zejść z górki asfaltem do drogi głównej, następnie kilka metrów w prawo i widoczny drogowskaz kieruje nas w dół, dosyć stromo, kamiennymi schodami. Powrót po kąpielach słonecznych i morskich jest dosyć mozolny, bo tym razem ostro w górę, a po dojściu do drogi głównej również cały czas pod górkę do hotelu. Dla zmęczonych, hotel oferuje udogodnienie: pomiędzy drogą główną, a recepcją kursuje co 30 minut minibus. Podczas naszego pobytu nie korzystaliśmy z jego usług i dawaliśmy radę, a do tytanów sportu nie należymy ;-). Czego się nie robi dla wspaniałości lokalizacji!
Druga plaża jest większa, ciągnie się wybrzeżem dosyć długo. Jest też bardziej oddalona od hotelu, również kamienista. Polecam tę plażę na sam początek pobytu, gdyż idąc tam, można zaznajomić się z miasteczkiem, okolicznymi tawernami, sklepikami, a także dokonać zakupów plażowych typu: materac, rakietki wodne, piłka... Niestety idąc na plażę trzeba ciągle uważać na samochody, ponieważ nie ma tam chodnika. Plaża posiada całą infrastrukturę typu: tawerny, prysznice, leżaki, wypożyczalnia sprzętu wodnego. Można też wybrać się tam nie tylko na „leżakowanie”, ale i na spacer wzdłuż morza.
Barbati jest dobrą bazą wypadową do zwiedzania wyspy. Już w Polsce przed wyjazdem zarezerwowaliśmy samochód na 7 dni, ale można to także zrobić poprzez rezydenta na bardzo korzystnych warunkach i z pełnym ubezpieczeniem auta, co jest bardzo ważne. Po 3 dniowym plażowaniu i zaznajamianiu się z Barbati wyruszyliśmy „na podbój” wyspy :-). W pierwszej kolejności zwiedziliśmy stolicę – Kerkyrę. Trzeba na to zarezerwować sobie cały dzień, a i tak będzie mało. Nasze poznawanie tegoż miasta chcieliśmy rozpocząć od Nowej Fortecy, niestety w trakcie naszego pobytu wejście na jej teren było chwilowo niemożliwe. Obowiązkowe punkty programu to także katedra Spiliotissis (matki Bożej z Groty), kościół św. Spirydona, Liston i plac Spinada, oraz Stara Twierdza (koszt biletu wstępu dla 2 osób dorosłych i 10-letniego dziecka to 12 euro). Warto także pospacerować po klimatycznych uliczkach Kerkyry, a nawet trochę w nich pobłądzić. Wart odwiedzenia jest również półwysep Kanoni z klasztorem Vlacherna i znajdującą się nieopodal groblą. Będąc na niej, można doświadczyć niesamowitego uczucia, jak lądujący samolot (nieopodal znajduje się lotnisko) przelatuje tuż nad głową! Kolejnego dnia wybraliśmy się do Sidari, podziwiać słynny Canal'd Amour, urzekający urodą złocistych, piaskowcowych klifów oraz zobaczyć niezwykłe formacje skalne, czyli Cape Drastis. Będąc tam warto zejść z punktu widokowego niżej do urokliwej plaży na skałkach. Następnie przemieściliśmy się do Peroulades i odwiedziliśmy słynną kafejkę „7th Heaven”, na terenie której znajduje się taras ze szklaną podłogą, a z niego olśniewający widok na Logas Beach. Dzień zakończyliśmy na plaży Agios Stefanos. Kolejną propozycją wycieczki jest wyprawa na południe wyspy. Warto zatrzymać się w miasteczku Gouvia, w największej na wyspie przystani jachtowej, odwiedzić muzeum muszli w Benitses (osoba dorosła 4 euro, dziecko 2 euro), by dotrzeć do Lefkimi. Cały czas z okien samochodu można podziwiać przepiękne gaje oliwne. Kolejnym punktem dnia były ruiny zamku Gardiki, a później plażowanie na wąskim przesmyku lądu oddzielającym morze od jeziora Korission. W piasku znaleźliśmy tam otwór, z którego wypełzł po chwili krab, a także widzieliśmy zabezpieczone gniazdo żółwia morskiego Caretta Caretta. Następnego dnia zwiedzanie Paleokastritsy: przepiękny klasztor, Corfu Aquarium (gdzie poza podziwianiem egzotycznych rybek, ośmiornic i innych stworzeń morskich, można dotknąć i wziąć na ręce węża, jeżowca lub „zaprzyjaźnić się” z iguaną – wstęp 6 euro, dziecko: 4 euro). Koniecznie trzeba odwiedzić kafejkę La Grotta (na początku miejscowości), gdzie można podziwiać śmiałków skaczących ze skał do wody albo samemu spróbować. Z Paleokastritsy udaliśmy się do zamku Angelokastro (wstęp 2 euro dorośli, dziecko: bezpłatnie), skąd podziwialiśmy przepiękne widoki. W drodze powrotnej nie można przegapić punktu widokowego Bella Vista. Ostatnią atrakcją dnia była cudna plaża Limni, do której droga wiedzie przez klimatyczne gaje oliwne. Bardzo pomocna, a nawet niezbędna w dotarciu do takich miejsc jest nawigacja (my mieliśmy ją w telefonie). Kolejny pomysł na wycieczkę to odwiedziny w opuszczonej wiosce Old Perithia. Jest to niezwykle nastrojowe miejsce. Po spacerze wśród domków pamiętających zamierzchłe czasy jedziemy do Kassiopi, gdzie gościł nawet sam cesarz Neron. Plaże w Kassiopi mają zniewalającą urodę, a woda niesamowite kolory. Niestety nasze plany wjazdu na najwyższą górę wyspy – Pantokrator spełzły na niczym, ponieważ przeszkodził nam w tym deszcz i burza. Program wycieczki trzeba było zmodyfikować i dostosować do warunków pogodowych. Szóstego dnia objazdu samochodem pojechaliśmy do pałacu Achillion w Gastouri (wstęp rodzinny: 15 euro), następnie odwiedziliśmy Tron Cesarza w Pelekas, by dotrzeć do przepięknej plaży Myrtidiotissa, gdzie tekstylni mogą ją dzielić z naturystami, bądź odwrotnie ;-). W ostatnim dniu posiadania auta pojechaliśmy do Afionas i stamtąd górskim, pieszym szlakiem na cudną plażę Porto Timoni. Tego widoku nie zapomni się do końca życia!
Dla osób niezmechanizowanych polecam wyprawy green busem (taki korfiański system komunikacji) do stolicy, pobliskiego Ipsos czy Kassiopi. Przystanek znajduje się bardzo blisko hotelu, zaraz przy skręcie z drogi głównej.
Dodam jeszcze, że w hotelu Pantokrator widzieliśmy po raz pierwszy wschód księżyca. Coś niesamowitego! Wielka olbrzymia krwisto-czerwona kula wyłania się znad horyzontu i powoli wzbija się coraz wyżej i wyżej... A z przyziemnych spraw nadmienię tylko, że blisko hotelu znajduje się sklep, w którym można zaopatrzyć się w podstawowe produkty i niezbędną w takim klimacie wodę. Oczywiście, jeśli ktoś dysponuje samochodem warto zatrzymać się gdzieś po drodze w większym markecie, gdyż ceny są o wiele niższe.
Atrakcji wizualnych na wyspie Korfu nikomu nie zabraknie, a hotel Pantokrator jest gwarancją udanych wakacji. Czuliśmy się bezpiecznie, wiedząc, że można zwrócić się po pomoc do rezydenta. Jednym słowem urlop na szóstkę z plusem :-).
Lot minął bez przeszkód, wszystko planowo i bardzo punktualnie. Na lotnisku w Grecji, po odebraniu bagaży, czekał na nas przedstawiciel Itaki, który wskazał, gdzie mamy się udać. W punkcie informacyjnym, do którego nas skierował, otrzymaliśmy „pakiet powitalny” ze wszystkimi potrzebnymi informacjami dotyczącymi hotelu i pobytu. Zostaliśmy także poinformowani, gdzie znajduje się i jak jest oznaczony autokar, który zawiezie nas do naszego miejsca przeznaczenia. Z materiałów wyczytałam, że w dniu przylotu doba hotelowa zaczyna się o godzinie 14, natomiast w ostatnim dniu należy wykwaterować się do godziny 12. Szczęśliwie mieściliśmy się w tym przedziale, więc nie musieliśmy czekać na pokój.
Hotel Pantokrator położony jest na wysokim wzgórzu. Składa się z budynku głównego i kaskadowo wkomponowanych w zbocze góry domków. Jego nazwa pochodzi od najwyższej góry wyspy (906 m n.p.m.) i wybudowanego na jej szczycie klasztoru Pantokratoras Monastery. Aby przejść od poziomu recepcji i restauracji, do najwyżej położonego pawilonu, trzeba trochę siły zużyć :-), jednakże dla zdrowych osób, nawet mało wysportowanych, nie będzie to duża uciążliwość, natomiast dla osób z chorobami i ograniczonymi zdolnościami ruchowymi takie położenie może być jednak przeszkodą. Jeśli zaś chodzi o dzień przyjazdu, to z recepcji do domków goście są rozwożeni (wraz z ciężkimi bagażami) hotelowym busem. Bardzo pomocny pracownik obsługi wniósł nam walizki oraz pokazał jak działa sejf i klimatyzacja. Klucz do pokoju jest zarazem kartą, którą umieszcza się przy włączniku światła, w celu uruchomienia dopływu prądu. Nasz domek znajdował się na trzecim poziomie, czyli na tyle wysoko, aby widoki na morze i Albanię były zjawiskowe, i na tyle nisko, by idąc ze śniadania czy obiadokolacji zbytnio się nie zmęczyć. Pokój nr 320 spełnił wszystkie nasze oczekiwania. Nie był może luksusowy ani elegancki (pokój superior), za to bardzo funkcjonalny i przestronny. Taki zwykły, klasyczny pokój do spędzenia urlopu. Miał za to największy taras w całym kompleksie (i to o około cztery razy w porównaniu do innych balkoników)! Na wyposażeniu pokoju była wielka szafa, do której zmieściły się wszystkie nasze ubrania (a było ich sporo!) i jeszcze zostało trochę miejsca. Z opinii innych wczasowiczów mogliśmy dowiedzieć się, że niestety nie we wszystkich pokojach są duże szafy i niektórym w udziale mogą przypaść komody, do których niestety nie wypakuje się wszystkich rzeczy. Tak więc jak kto trafi...W pokoju znajdowała się także sprawnie działająca lodówka, bezpłatna klimatyzacja i sejf. Również nie zabrakło kompletu szklanek oraz jednorazowych herbat, kawy i cukru.
Byliśmy także zadowoleni z łazienki, gdyż trochę obawialiśmy się małego prysznica i przylegającej do ciała zasłonki, ale okazało się, że kabina prysznicowa znajdująca się w naszym lokum była bardzo obszerna (z trzech stron otoczona ścianami, a przez szerokość łazienki w połowie oszklona, a w połowie z zasłonką). Kąpiel była więc przyjemnością, bez żadnych utrudnień. Małe okienko umożliwiało dopływ świeżego powietrza i wentylację. Co ciekawe podczas całego pobytu nie ujrzeliśmy ani jednego komara w naszym pokoju, łazience, ani na tarasie, pomimo otwartych drzwi i okien. Ręczniki można było powiesić na poręcznych wieszakach, natomiast kosmetyki rozłożyć na dosyć sporej półeczce z kafelków. Na powitanie czekały na nas jednorazowe kosmetyki: żel pod prysznic, szampon oraz balsam do ciała. Przez cały okres pobytu były one na bieżąco uzupełniane. Ręczniki i pościel codziennie wymieniano na czyste, a pokoje sprzątano w dyskretny sposób. Nasze rzeczy nigdy nie były przestawione w inne miejsca i na siłę uporządkowywane. Miłym gestem było kilkukrotne zdjęcie z suszarki naszych ubrań i ręczników plażowych i poskładanie ich w równiutką kosteczkę. Łóżka ścielone były w profesjonalny sposób.
Następnego dnia po przyjeździe odbyło się spotkanie z rezydentką, na którym przekazano wszystkie praktyczne informacje na temat pobytu. Można było również zapisać się na wycieczki fakultatywne, czy uzyskać informacje na temat wypożyczenia samochodu w rekomendowanej wypożyczalni. W hotelu Pantokrator obowiązkowy podatek turystyczny wynosi 1,5 euro za dzień/pokój, płatny podczas zakwaterowania.
Śniadania podawane są w godzinach 7.30-10.30, natomiast kolacja pomiędzy 19 a 21.30. Napoje do śniadań są bezpłatne (cztery rodzaje soków, kawa, herbata), natomiast za te do kolacji trzeba zapłacić (mała woda to koszt 1 euro, fanta, sprite, coca-cola – 2,5 euro, piwo, lampka wina – około 3 euro). Wyżywienie było bardzo dobre, a nawet wyśmienite. Na śniadania zestaw dań powtarzał się, ale wybór był taki, że każdego dnia można było zjeść coś innego. I tak serwowane były na ciepło dwa rodzaje kiełbasek, bekon, pomidory z przyprawami, paróweczki w cieście, zapiekanka z serem, rogaliki francuskie, fasolka po bretońsku, jajka na twardo, jajecznica, omlety, jajka sadzone. Do tego duży wybór pieczywa, a na słodko czekolada do smarowania kanapek, dżemy, konfitury, suszone owoce, musli oraz dużo produktów na zimno: sery, wędliny, szynka, sałatki greckie, feta, pikle, jogurty w różnej postaci itp. Obowiązkowo ciasto, chałwa, świeże owoce, pyszne desery. Na kolację wybór ciepłych dań był przeogromny i codziennie pojawiały się nowe potrawy. Nie będę tu już wymieniać nazw dań, gdyż było ich tyle, że nie sposób spamiętać. Jednym słowem w hotelu Pantokrator można zjeść dobrze i smacznie, a także spróbować dań regionalnych. Dodatkowo na obiadokolację (co odkryliśmy z dość dużym opóźnieniem) podawane były dwa rodzaje zup. Kelnerzy bardzo starali się, nie trzeba było długo czekać na zamówione napoje do kolacji, a każdy niepotrzebny talerzyk był natychmiast zabierany. Restaurację urządzono gustownie, a spożywanie tam posiłków to czysta przyjemność. Chętni mogą również delektować się jedzeniem na tarasie, na świeżym powietrzu, z widokiem na morze, ale trzeba wtedy liczyć się z tym, że może przyfrunąć jakaś zgłodniała osa ;-).
Z tarasu ze stolikami widoczny jest również hotelowy basen. Z liczbą ludzi zajmującą przy nim leżaki bywało w trakcie naszego dwutygodniowego pobytu różnie. Raz wczasowiczów było więcej, raz mniej, ale o tłoku przy basenie raczej nie można mówić. Na teren basenu nie można wnosić własnego jedzenia i picia; bar przy basenie czynny jest w godz. 10.30-18.00, natomiast godziny dostępności basenu to 8.30-19.00. Parasole i leżaki są bezpłatne. Pantokrator wyposażony jest również w bezpłatną siłownię z widokiem na morze oraz płatny bilard (2 euro za grę) i tenis stołowy (nie korzystaliśmy). Hotel Pantokrator nie zapewnia animacji, co jest dobrą rekomendacją ciszy i spokoju. Dla rozrywki możliwość uczestnictwa w wieczorze greckim, gdzie przy drinku czy lampce wina można podziwiać regionalne tańce i samemu brać udział w zabawie.
W Barbati znajdują się dwie plaże. Jedna jest mała, żwirowo-kamienista, kameralna, w przepięknie położonej zatoczce z fantazyjnymi skałkami na brzegu i niewielką ilością ludzi. Woda na tej plaży jest nieziemsko czysta, natomiast jej kolor można by przyrównać do szlachetnych szmaragdów. Podróżując po Korfu zwiedziliśmy wiele plaż, ale ta mała w Barbati jest jedną z piękniejszych (to oczywiście moje subiektywne odczucie, gdyż każdy ma inne, jeśli chodzi o urodę miejsca). Cena za 2 leżaki z parasolem wynosiła 9 euro (3 euro jeden leżak i 3 euro parasol). Plaża usytuowana jest blisko hotelu. Wystarczy zejść z górki asfaltem do drogi głównej, następnie kilka metrów w prawo i widoczny drogowskaz kieruje nas w dół, dosyć stromo, kamiennymi schodami. Powrót po kąpielach słonecznych i morskich jest dosyć mozolny, bo tym razem ostro w górę, a po dojściu do drogi głównej również cały czas pod górkę do hotelu. Dla zmęczonych, hotel oferuje udogodnienie: pomiędzy drogą główną, a recepcją kursuje co 30 minut minibus. Podczas naszego pobytu nie korzystaliśmy z jego usług i dawaliśmy radę, a do tytanów sportu nie należymy ;-). Czego się nie robi dla wspaniałości lokalizacji!
Druga plaża jest większa, ciągnie się wybrzeżem dosyć długo. Jest też bardziej oddalona od hotelu, również kamienista. Polecam tę plażę na sam początek pobytu, gdyż idąc tam, można zaznajomić się z miasteczkiem, okolicznymi tawernami, sklepikami, a także dokonać zakupów plażowych typu: materac, rakietki wodne, piłka... Niestety idąc na plażę trzeba ciągle uważać na samochody, ponieważ nie ma tam chodnika. Plaża posiada całą infrastrukturę typu: tawerny, prysznice, leżaki, wypożyczalnia sprzętu wodnego. Można też wybrać się tam nie tylko na „leżakowanie”, ale i na spacer wzdłuż morza.
Barbati jest dobrą bazą wypadową do zwiedzania wyspy. Już w Polsce przed wyjazdem zarezerwowaliśmy samochód na 7 dni, ale można to także zrobić poprzez rezydenta na bardzo korzystnych warunkach i z pełnym ubezpieczeniem auta, co jest bardzo ważne. Po 3 dniowym plażowaniu i zaznajamianiu się z Barbati wyruszyliśmy „na podbój” wyspy :-). W pierwszej kolejności zwiedziliśmy stolicę – Kerkyrę. Trzeba na to zarezerwować sobie cały dzień, a i tak będzie mało. Nasze poznawanie tegoż miasta chcieliśmy rozpocząć od Nowej Fortecy, niestety w trakcie naszego pobytu wejście na jej teren było chwilowo niemożliwe. Obowiązkowe punkty programu to także katedra Spiliotissis (matki Bożej z Groty), kościół św. Spirydona, Liston i plac Spinada, oraz Stara Twierdza (koszt biletu wstępu dla 2 osób dorosłych i 10-letniego dziecka to 12 euro). Warto także pospacerować po klimatycznych uliczkach Kerkyry, a nawet trochę w nich pobłądzić. Wart odwiedzenia jest również półwysep Kanoni z klasztorem Vlacherna i znajdującą się nieopodal groblą. Będąc na niej, można doświadczyć niesamowitego uczucia, jak lądujący samolot (nieopodal znajduje się lotnisko) przelatuje tuż nad głową! Kolejnego dnia wybraliśmy się do Sidari, podziwiać słynny Canal'd Amour, urzekający urodą złocistych, piaskowcowych klifów oraz zobaczyć niezwykłe formacje skalne, czyli Cape Drastis. Będąc tam warto zejść z punktu widokowego niżej do urokliwej plaży na skałkach. Następnie przemieściliśmy się do Peroulades i odwiedziliśmy słynną kafejkę „7th Heaven”, na terenie której znajduje się taras ze szklaną podłogą, a z niego olśniewający widok na Logas Beach. Dzień zakończyliśmy na plaży Agios Stefanos. Kolejną propozycją wycieczki jest wyprawa na południe wyspy. Warto zatrzymać się w miasteczku Gouvia, w największej na wyspie przystani jachtowej, odwiedzić muzeum muszli w Benitses (osoba dorosła 4 euro, dziecko 2 euro), by dotrzeć do Lefkimi. Cały czas z okien samochodu można podziwiać przepiękne gaje oliwne. Kolejnym punktem dnia były ruiny zamku Gardiki, a później plażowanie na wąskim przesmyku lądu oddzielającym morze od jeziora Korission. W piasku znaleźliśmy tam otwór, z którego wypełzł po chwili krab, a także widzieliśmy zabezpieczone gniazdo żółwia morskiego Caretta Caretta. Następnego dnia zwiedzanie Paleokastritsy: przepiękny klasztor, Corfu Aquarium (gdzie poza podziwianiem egzotycznych rybek, ośmiornic i innych stworzeń morskich, można dotknąć i wziąć na ręce węża, jeżowca lub „zaprzyjaźnić się” z iguaną – wstęp 6 euro, dziecko: 4 euro). Koniecznie trzeba odwiedzić kafejkę La Grotta (na początku miejscowości), gdzie można podziwiać śmiałków skaczących ze skał do wody albo samemu spróbować. Z Paleokastritsy udaliśmy się do zamku Angelokastro (wstęp 2 euro dorośli, dziecko: bezpłatnie), skąd podziwialiśmy przepiękne widoki. W drodze powrotnej nie można przegapić punktu widokowego Bella Vista. Ostatnią atrakcją dnia była cudna plaża Limni, do której droga wiedzie przez klimatyczne gaje oliwne. Bardzo pomocna, a nawet niezbędna w dotarciu do takich miejsc jest nawigacja (my mieliśmy ją w telefonie). Kolejny pomysł na wycieczkę to odwiedziny w opuszczonej wiosce Old Perithia. Jest to niezwykle nastrojowe miejsce. Po spacerze wśród domków pamiętających zamierzchłe czasy jedziemy do Kassiopi, gdzie gościł nawet sam cesarz Neron. Plaże w Kassiopi mają zniewalającą urodę, a woda niesamowite kolory. Niestety nasze plany wjazdu na najwyższą górę wyspy – Pantokrator spełzły na niczym, ponieważ przeszkodził nam w tym deszcz i burza. Program wycieczki trzeba było zmodyfikować i dostosować do warunków pogodowych. Szóstego dnia objazdu samochodem pojechaliśmy do pałacu Achillion w Gastouri (wstęp rodzinny: 15 euro), następnie odwiedziliśmy Tron Cesarza w Pelekas, by dotrzeć do przepięknej plaży Myrtidiotissa, gdzie tekstylni mogą ją dzielić z naturystami, bądź odwrotnie ;-). W ostatnim dniu posiadania auta pojechaliśmy do Afionas i stamtąd górskim, pieszym szlakiem na cudną plażę Porto Timoni. Tego widoku nie zapomni się do końca życia!
Dla osób niezmechanizowanych polecam wyprawy green busem (taki korfiański system komunikacji) do stolicy, pobliskiego Ipsos czy Kassiopi. Przystanek znajduje się bardzo blisko hotelu, zaraz przy skręcie z drogi głównej.
Dodam jeszcze, że w hotelu Pantokrator widzieliśmy po raz pierwszy wschód księżyca. Coś niesamowitego! Wielka olbrzymia krwisto-czerwona kula wyłania się znad horyzontu i powoli wzbija się coraz wyżej i wyżej... A z przyziemnych spraw nadmienię tylko, że blisko hotelu znajduje się sklep, w którym można zaopatrzyć się w podstawowe produkty i niezbędną w takim klimacie wodę. Oczywiście, jeśli ktoś dysponuje samochodem warto zatrzymać się gdzieś po drodze w większym markecie, gdyż ceny są o wiele niższe.
Atrakcji wizualnych na wyspie Korfu nikomu nie zabraknie, a hotel Pantokrator jest gwarancją udanych wakacji. Czuliśmy się bezpiecznie, wiedząc, że można zwrócić się po pomoc do rezydenta. Jednym słowem urlop na szóstkę z plusem :-).
Autorem opinii jest Pan Jakub z Bestwiny
Indie
Indie fascynowały mnie od dziecka oglądając z rodzicami „Księgę Dżungli”, „Córkę Maharadży” czy będąc nastolatkiem „Ośmiorniczkę” z Jamesem Bondem. Wielokrotnie widziałem słynny na cały świat Taj Mahal z białego marmuru na różnych fotografiach, widokówkach i marzyłem, żeby go kiedyś ujrzeć na własne oczy. Kraj ten zawsze kojarzył mi się z zapachami, kolorami, muzyką, tańcami i wesołymi ludźmi oraz z bajeczną przyrodą i nie zawiodłem się. Moje Indie z dzieciństwa okazały się takie, jakie sobie je wyobrażałem. Podróże są moją pasją i dla nich jestem w stanie zrobić wiele i wiele poświęcić, dzięki nim poszerzam horyzonty, pokonuje własne słabości i przede wszystkim zdobywam wiedzę. Gdy wiedziałem już, że udało mi się odłożyć środki na moje kolejne marzenie, od razu podjęliśmy decyzję, razem z moim przyjacielem, że wybieramy wycieczkę objazdową, a nie plażowanie, i że koniecznie musi być Udaipur – miasto, w którym kręcono Bonda – jako fanów serii nie mogło nas tam nie być! Dlatego wybraliśmy kolorowy, gwarny Radżasthan, który nosi tytuł najpiękniejszego stanu Indii, a w dodatku mogliśmy się poczuć jak Maharadża! Wycieczka okazała się strzałem w 10! Radżasthan to nasz temperament – wspaniałe kobiety w różnokolorowych Sari, zapachy przypraw na ulicy, wielkie forty i majestatyczne pałace, bogato zdobione świątynie hinduskie – po prostu baśniowe Indie i wcale nie przeszkadzały nam odchody świętych krów na ulicy czy śmieci. Chłonęliśmy Indie takimi jakimi są – dla nas są po prostu niesamowite!
Mieliśmy wiele obaw przed podróżą – o zdrowie, bezpieczeństwo, jedzenie. Dziś mogę powiedzieć, że były to niepotrzebne obawy.
Do Indii polecieliśmy z przesiadką w Niemczech, lot był odrobinę męczący i stresujący ze względu na odprawy, których osobiście bardzo nie lubię, ale co człowiek jest w stanie zrobić dla marzeń. Natomiast rekompensatą były linie lotnicze i obsługa w samolotach, Wszystko na najwyższym poziomie, wyżywienie i napoje w cenie biletu. Nie byliśmy ani głodni, ani spragnieni! Obsługa bardzo o nas dbała. Dodatkową atrakcja dla nas był lot największym samolotem świata, w towarzystwie właśnie Hindusów. Osobiście, z tego lotu zyskałem nową przyjaźń. Gdy przylecieliśmy do Delhi poznaliśmy naszego wspaniałego pilota wycieczki – Adriana (pseudonim Adi), z którym spędziliśmy dwa tygodnie na wojażach po Indiach. Okazało się, że kocha on podróże tak samo jak my, zna bardzo dobrze już prawie całą Azję, posiada ogromną wiedzę o Indiach – ich religii, kulturze, historii i obyczajach, którą potrafi w ciekawy sposób przekazać nieraz humorystycznie, innym razem dosadnie, ale wszystkie osoby z grupy słuchały go z ciekawością i zadawały ogromne ilości pytań. Grupa była bardzo zadowolona z naszego pilota, był bardzo pomocny, zawsze każdego wysłuchał i okazywał wsparcie przy problemach językowych (zwłaszcza moich – gdyż nie należę do orłów językowych). Program nie był męczący, bardzo fajnie ułożony, z ciekawością odwiedzaliśmy kolejne miejsca, nawet nie przeszkadzały mi sklepiki ze srebrem, z kamieniami szlachetnymi, dywanami, marmurem, co często mnie denerwuje na innych wyjazdach! O dziwo zakupiliśmy nawet kilka pamiątek, z których jesteśmy bardzo zadowoleni. Po Indiach woził nas Hindus i jego pomocnik, którego nieraz podziwialiśmy za opanowanie na drodze, umiejętności i zachowanie zimnej krwi, gdyż drogi Indii są znane na całym świecie z jazdy „jak kto chce”. Nasza grupa liczyła ok. 25 osób, więc tu plus dla biura, że grupy są takie, bo bywałem na wycieczkach z innymi biurami, gdzie grupa potrafiła liczyć około 40 osób i to był momentami hardcore. Poruszaliśmy się dużym autobusem, gdzie było dużo miejsca, wygodnym i klimatyzowanym. Polecam Indie w styczniu, ze względu na temperatury – wtedy zwiedzanie jest o wiele przyjemniejsze, czasem rano trzeba było ubrać bluzę, ale temp. w dzień sięgały 25 stopni. Hotele w Indiach są dość specyficzne – albo bardzo luksusowe, albo słabe. Nasze hotele były bardzo w porządku, w większości z basenami (choć nikomu nie przyszło do głowy, żeby się kąpać) i Wi-Fi, które było w lobby, recepcji albo w pokojach. Było kilka zaskoczeń, bo w niektórych hotelach można było się poczuć, jak we wnętrzach haveli (domów kupieckich) czy małych pałacykach. Jedzenie w Indiach jest bardzo pikantne i bardzo aromatyczne, osobiście miałem z tym problem (na szczęście ja, a nie mój żołądek), ale zawsze znalazłem coś dla siebie. Wiedziałem do jakiego kraju lecę i że nie będzie w nim schabowego ;-), a jednak pokochałem samosy, chlebek naan czy kurczaka z pieca tandoori. Ludzie w Indiach są bardzo otwarci, prosili o zdjęcia z nami czuliśmy się wyjątkowi – uśmiechali się do nas, machali, co było bardzo sympatyczne. Jeżeli chodzi o indyjskich przewodników, to przez barierę językową kontakt był dla nas utrudniony, ale widać było, że się starali, dbali o nasze bezpieczeństwo, szczególnie przy przechodzeniu przez zatłoczone ulice, czy przy kupnie biletów. Najbardziej zachwycającymi punktami programu dla nas był oczywiście Taj Mahal, który jest cudowny i wyzwalał takie emocje, których nie jestem w stanie opisać. Niesamowite wrażenia wywarły na nas również świątynia Karni Maty (Świątynia szczurów) w Deshnok, a także Świątynia dżinijska w Ranakpurze, która była zachwycająca (cud architektury). Wiele emocji towarzyszyło nam podczas wizyty na Radż Ghat, gdzie jest miejsce kremacji Mahatmy Gandhiego i gdzie drzewo posadził Prezydent Lech Wałęsa. Indie podobały się nam w całości, ten koloryt, religia, kultura i budowle – forty i pałace maharadżów: między innymi Pałac na jeziorze Pichola, pałac miejski, twierdze w Dżajsalmerze, Dżodpurze, Agrze. Ciekawym doświadczeniem był przejazd po pustyni Thar na wielbłądzie i wjazd na słoniu do fortu Amber. Dzięki tej wycieczce przeżyliśmy wiele wrażeń, emocji, poznaliśmy wiele wspaniałych osób, które mają podobne pasje do naszych, zawiązało się wiele przyjaźni w grupie. Nie muszę tego chyba pisać, ale napiszę, że Indie odcisnęły na nas piętno na całe życie. Zapytacie mnie czy było warto? Oczywiście, że tak. Spełniliśmy swoje marzenia o cudownych Indiach. Polecam wszystkim taką przygodę ;-), bo I…taki świat jest piękny!
Mieliśmy wiele obaw przed podróżą – o zdrowie, bezpieczeństwo, jedzenie. Dziś mogę powiedzieć, że były to niepotrzebne obawy.
Do Indii polecieliśmy z przesiadką w Niemczech, lot był odrobinę męczący i stresujący ze względu na odprawy, których osobiście bardzo nie lubię, ale co człowiek jest w stanie zrobić dla marzeń. Natomiast rekompensatą były linie lotnicze i obsługa w samolotach, Wszystko na najwyższym poziomie, wyżywienie i napoje w cenie biletu. Nie byliśmy ani głodni, ani spragnieni! Obsługa bardzo o nas dbała. Dodatkową atrakcja dla nas był lot największym samolotem świata, w towarzystwie właśnie Hindusów. Osobiście, z tego lotu zyskałem nową przyjaźń. Gdy przylecieliśmy do Delhi poznaliśmy naszego wspaniałego pilota wycieczki – Adriana (pseudonim Adi), z którym spędziliśmy dwa tygodnie na wojażach po Indiach. Okazało się, że kocha on podróże tak samo jak my, zna bardzo dobrze już prawie całą Azję, posiada ogromną wiedzę o Indiach – ich religii, kulturze, historii i obyczajach, którą potrafi w ciekawy sposób przekazać nieraz humorystycznie, innym razem dosadnie, ale wszystkie osoby z grupy słuchały go z ciekawością i zadawały ogromne ilości pytań. Grupa była bardzo zadowolona z naszego pilota, był bardzo pomocny, zawsze każdego wysłuchał i okazywał wsparcie przy problemach językowych (zwłaszcza moich – gdyż nie należę do orłów językowych). Program nie był męczący, bardzo fajnie ułożony, z ciekawością odwiedzaliśmy kolejne miejsca, nawet nie przeszkadzały mi sklepiki ze srebrem, z kamieniami szlachetnymi, dywanami, marmurem, co często mnie denerwuje na innych wyjazdach! O dziwo zakupiliśmy nawet kilka pamiątek, z których jesteśmy bardzo zadowoleni. Po Indiach woził nas Hindus i jego pomocnik, którego nieraz podziwialiśmy za opanowanie na drodze, umiejętności i zachowanie zimnej krwi, gdyż drogi Indii są znane na całym świecie z jazdy „jak kto chce”. Nasza grupa liczyła ok. 25 osób, więc tu plus dla biura, że grupy są takie, bo bywałem na wycieczkach z innymi biurami, gdzie grupa potrafiła liczyć około 40 osób i to był momentami hardcore. Poruszaliśmy się dużym autobusem, gdzie było dużo miejsca, wygodnym i klimatyzowanym. Polecam Indie w styczniu, ze względu na temperatury – wtedy zwiedzanie jest o wiele przyjemniejsze, czasem rano trzeba było ubrać bluzę, ale temp. w dzień sięgały 25 stopni. Hotele w Indiach są dość specyficzne – albo bardzo luksusowe, albo słabe. Nasze hotele były bardzo w porządku, w większości z basenami (choć nikomu nie przyszło do głowy, żeby się kąpać) i Wi-Fi, które było w lobby, recepcji albo w pokojach. Było kilka zaskoczeń, bo w niektórych hotelach można było się poczuć, jak we wnętrzach haveli (domów kupieckich) czy małych pałacykach. Jedzenie w Indiach jest bardzo pikantne i bardzo aromatyczne, osobiście miałem z tym problem (na szczęście ja, a nie mój żołądek), ale zawsze znalazłem coś dla siebie. Wiedziałem do jakiego kraju lecę i że nie będzie w nim schabowego ;-), a jednak pokochałem samosy, chlebek naan czy kurczaka z pieca tandoori. Ludzie w Indiach są bardzo otwarci, prosili o zdjęcia z nami czuliśmy się wyjątkowi – uśmiechali się do nas, machali, co było bardzo sympatyczne. Jeżeli chodzi o indyjskich przewodników, to przez barierę językową kontakt był dla nas utrudniony, ale widać było, że się starali, dbali o nasze bezpieczeństwo, szczególnie przy przechodzeniu przez zatłoczone ulice, czy przy kupnie biletów. Najbardziej zachwycającymi punktami programu dla nas był oczywiście Taj Mahal, który jest cudowny i wyzwalał takie emocje, których nie jestem w stanie opisać. Niesamowite wrażenia wywarły na nas również świątynia Karni Maty (Świątynia szczurów) w Deshnok, a także Świątynia dżinijska w Ranakpurze, która była zachwycająca (cud architektury). Wiele emocji towarzyszyło nam podczas wizyty na Radż Ghat, gdzie jest miejsce kremacji Mahatmy Gandhiego i gdzie drzewo posadził Prezydent Lech Wałęsa. Indie podobały się nam w całości, ten koloryt, religia, kultura i budowle – forty i pałace maharadżów: między innymi Pałac na jeziorze Pichola, pałac miejski, twierdze w Dżajsalmerze, Dżodpurze, Agrze. Ciekawym doświadczeniem był przejazd po pustyni Thar na wielbłądzie i wjazd na słoniu do fortu Amber. Dzięki tej wycieczce przeżyliśmy wiele wrażeń, emocji, poznaliśmy wiele wspaniałych osób, które mają podobne pasje do naszych, zawiązało się wiele przyjaźni w grupie. Nie muszę tego chyba pisać, ale napiszę, że Indie odcisnęły na nas piętno na całe życie. Zapytacie mnie czy było warto? Oczywiście, że tak. Spełniliśmy swoje marzenia o cudownych Indiach. Polecam wszystkim taką przygodę ;-), bo I…taki świat jest piękny!
Autorką opinii jest Pani Beata z Zabrza
Panama – kraj dwóch Ameryk. Panama rozciągnięta jest na dwóch kontynentach. Stolica kraju – Panama City leży w Ameryce Południowej, zaś nasz hotel położony był ok. 14 km od stolicy, w Ameryce Północnej. Lądy obu kontynentów spina Most Ameryk (Puente de las Americas). Wybierając się z hotelu na Stare Miasto w stolicy czy do wioski Indian w Parque Nacional de Chagres codziennie przejeżdżaliśmy Mostem Ameryk. W sumie, w ciągu tygodniowego pobytu, kilka razy przekraczaliśmy Most Ameryk przemieszczając się z kontynentu na kontynent.
Otoczenie hotelu
Hotel położony jest w bardzo urokliwym miejscu nad samym brzegiem oceanu i sąsiaduje z Bosque Protector de Arrajin (chronionym lasem będącym częścią dużego lasu deszczowego). Z ogrodu i okien hotelu można podziwiać o świcie wschody słońca nad oceanem, zaś wieczorem zachody. Na terenie ogrodu znajduje się platforma widokowa, z której można obserwować ocean, pobliskie wyspy i sąsiadujący z hotelem las deszczowy, co tworzy bardzo zjawiskowy krajobraz. Staje się on jeszcze ciekawszy, kiedy wody oceanu w trakcie odpływu cofają się w głąb o kilkanaście metrów odsłaniając podwodny świat i tworząc skalne półwyspy na które rano przylatują egzotyczne ptaki (m.in. pelikany szukające pożywienia wśród odsłoniętych skałek).
Hotel i piękny ogród od strony lądu sąsiadują z lasem deszczowym zamieszkiwanym przez różne egzotyczne zwierzęta. Nie trzeba daleko szukać, by zobaczyć zawieszone na drzewach leniwce, a wieczorem biegające po ogrodzie ostronosy. Ogród jest pełen egzotycznych kwiatów, toteż często jest odwiedzany przez kolibry sączące nektar, zaś wśród skałek wygrzewają się iguany. Niektóre są tak okazałe, że wyglądają jak prehistoryczne dinozaury. Można też, wychodząc o świcie, spotkać nietoperze. W ogrodzie rosną piękne odmiany palm (jedna z tych odmian ma czerwony pień i nigdzie jeszcze takiej odmiany nie widziałam). Zatem otoczenie hotelu samo w sobie jest ciekawe do obserwacji.
Hotel
Hotel w panamskim stylu. W foyer bardzo ładne dekoracje: kolekcja typowych, panamskich kapeluszy oraz masek wyplatanych przez Indian Embera. Ze wszystkich hotelowych pokoi rozciąga się widok na ocean i pobliskie wyspy, co jest wspaniałym doznaniem, kiedy budzimy się rano, świeci słońce, a przed nami jest taki urokliwy widok! Wokół nas piękny ogród z basenami, w tym z basenem infiniti położonym przy samej plaży. Jest i drugi basen przeznaczony tylko dla dorosłych, usytuowany w strefie ciszy, gdzie można na leżankach, w cieniu poczytać albo popływać. W trakcie pływania kapie z nieba, chociaż deszczu nie ma, bowiem nad taflą wody znajdują się pergole, z których sączy się chłodna woda, co jest bardzo miłym doznaniem. Wokół basenów bary z dużym wyborem napojów i woda w kilku smakach. Obsługa bardzo miła! Można też poobserwować iguany wygrzewające się na trawie, skałach i przy wodnych strumieniach, które są elementami aranżacji ogrodu.
W hotelu do dyspozycji 3 restauracje: włoska, francuska i z owocami morza, w których można zjeść codziennie elegancko serwowaną kolację. Znajomi bardzo chwalili francuską za dobre steki, ale ja polecam tę z owocami morza. Oczywiście kolacja to pewien rytuał w krajach Ameryki Południowej i Środkowej, a zatem należy przeznaczyć trochę czasu na spożycie tych wyszukanych przystawek i dań, a przed zamówieniem dopytać kelnera o przedstawienie potraw. Trzeba zaznaczyć, że forma wizualna przystawek, dań i deserów jest równie atrakcyjna wizualnie jak smakowo! Pokoje hotelowe urządzone w stylu panamskim. W lodówkach uzupełniane napoje (jeśli obsługa o czymś zapomniała wystarczy podejść do recepcji i od razu pytają czym mogą służyć). Z niczym nie ma problemu. Nawet jeśli ktoś zapomniał w Casco Viejo w Panama City kupić jakiejś rzeczy na pamiątkę, może to grzecznościowo zrobić obsługa hotelu!
Animacje w hotelu
Najciekawsza była ponad dwugodzinna wycieczka z przewodnikiem hotelowym do pobliskiego lasu deszczowego (w gratisowej formie). Nie był to spacerek, ale trekking ze wspinaniem się pod górę, więc trzeba ubrać pełne buty i mimo 30 stopni okrycie z długim rękawem. Po drodze leżały ogromne fragmenty drzew i po prostu przedzieraliśmy się miejscami przez gęsty las deszczowy, ale warto było! Na drzewach wisiały leniwce, oglądaliśmy gniazda dużych ptaków i malutkich koliberków, tropiliśmy tarantulę! Niektóre drzewa były tak ogromne, że w kilka osób nie można było objąć ich pnia. Przewodnik pokazywał też lecznicze rośliny Indian (m.in. służące do znieczulania), a także kolce roślin, których Indianie używali w strzałach, usypiając przeciwnika. Otaczał nas piękny las deszczowy i egzotyczne, okazałe kwiaty (m.in. strelicje, które mnie przerastały). Gorąco polecam!
Ciekawa była też wycieczka z hotelu do... Centrum Handlowego w Panama City, które było tak duże, że niektórzy poruszali się po nim z mapką, żeby nie zabłądzić i wrócić do punktu wyjścia. Niektóre sklepy bardzo ciekawe, szczególnie te z wyposażeniem wnętrz (coś dla pań – bardzo egzotyczne meble i dodatki).
Wycieczki fakultatywne organizowane przez biuro ITAKA
Wycieczka do wioski Indian Embera to niezapomniana przygoda, a zarazem spotkanie z przemiłymi dorosłymi Indianami i ich dziećmi! Do wioski Indian położonej w Parque Nacional de Chagres płynęliśmy pirogami po rzece Chagres, podziwiając lasy deszczowej, mijając po drodze inne wioski indiańskie. Każda piroga dowodzona przez Indianina zabrała 8 osób i po ok. 40 minutach dotarła do wioski. Indianie na nasz przyjazd ubrali się odświętnie, prezentując piękne stroje wykonane z koralików, a w przypadku kobiet, także z monet. Jak się okazało, część ubioru kobiet w postaci biustonoszy jest przekazywana z pokolenia na pokolenie i zdobiona monetami. W trakcie naszej wizyty mogliśmy zobaczyć, jak mieszkają Indianie, gdzie uczą się dzieci, jak tańczą i śpiewają, co wyzwala w Nich mnóstwo radości! Zostaliśmy też ugoszczeni i zjedliśmy typowy indiański obiad w postaci smażonej ryby i smażonych bananów podanych w liściach bananowca. Mogliśmy też sprawić sobie pamiątki w postaci indiańskiego rękodzieła – wyplatanych masek zwierząt, talerzy czy też robionej ręcznie biżuterii. Ponieważ wiedziałam, że pojedziemy na tą wycieczkę, zakupując ją już przed wyjazdem internetowo na stronie Itaki, kupiłam w Polsce dla indiańskich dzieci kolorowe lizaki.
Jakaż była ich radość, kiedy im je rozdawałam! Cieszyły się dzieci i dorośli. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie i poprosił o lizaka dla syna. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać o ich wiosce i o kraju, z którego przyjechałam. Kiedy dowiedział się, że u nas w Polsce teraz jest zima i jest zimno bardzo się zmartwił i powiedział, że u nich „siempre hace calor”, czyli zawsze jest ciepło. To była niezapomniana przygoda! Tak samo jak nas ciekawią Indianie, również my ciekawimy Ich. Na do widzenia mieszkańcy wioski odprowadzili nas na brzeg machając nam. Polecam! Będąc w Panamie trzeba zobaczyć, jak żyją Indianie!
Wycieczka na Kanał Panamski, do Casco Viejo (Stare Miasto) i dzielnicy wieżowców w Panama City pokazała, jak kontrastowym krajem jest Panama.
Z jednej strony Indianie Embera mieszkający w Parque Nacional de Chagres (oraz inne plemiona w innych parkach, a jest ich w Panamie kilka). Zaś z drugiej stolica kraju z dzielnicą biznesową usianą mnóstwem drapaczy chmur. Ze Starego Miasta (Casco Antiguo) rozciąga się niesamowita panorama na nowoczesną część miasta. Jest to aż trudne do uwierzenia, że tak blisko nowoczesnej stolicy usytuowane są lasy deszczowe, w których na łonie natury żyją Indianie. Na Casco Viejo spotkaliśmy Indian z innego plemienia – Kuna, u których można było nabyć też piękne pamiątki w postaci różnokolorowych wyszywanek z motywami zwierząt. Naszej wycieczce na Starym Mieście towarzyszyły świąteczne, bożonarodzeniowe ozdoby oraz dekoracje placów i domów, co również robiło duże wrażenie. W drodze na Kanał Panamski, w jednym z jego dopływów zobaczyliśmy krokodyle. Zwiedzając najstarszą część Kanału Panamskiego – śluzę Miraflores oglądaliśmy przepływające potężne kontenerowce. Zaś w Muzeum Kanału Panamskiego zobaczyliśmy film przedstawiający w pięknej, artystycznej formie historię Panamy, budowy kanału i jego wpływu na życie mieszkańców.
Rezydentka Pani Magda
Właściwa osoba na właściwym miejscu! Bardzo kontaktowa, pomocna w każdej sprawie, szczególnie dla osób nie znających hiszpańskiego. Ale w recepcji wszyscy mówili również po angielsku. Zresztą – Pani Magda powiedziała, że nasza grupa była najweselsza i myślę, że wszystkich zachwyciła Panama!
A zatem „Hasta la vista en Panama otra vez!”, czyli: „Do zobaczenia w Panamie jeszcze raz!”
Otoczenie hotelu
Hotel położony jest w bardzo urokliwym miejscu nad samym brzegiem oceanu i sąsiaduje z Bosque Protector de Arrajin (chronionym lasem będącym częścią dużego lasu deszczowego). Z ogrodu i okien hotelu można podziwiać o świcie wschody słońca nad oceanem, zaś wieczorem zachody. Na terenie ogrodu znajduje się platforma widokowa, z której można obserwować ocean, pobliskie wyspy i sąsiadujący z hotelem las deszczowy, co tworzy bardzo zjawiskowy krajobraz. Staje się on jeszcze ciekawszy, kiedy wody oceanu w trakcie odpływu cofają się w głąb o kilkanaście metrów odsłaniając podwodny świat i tworząc skalne półwyspy na które rano przylatują egzotyczne ptaki (m.in. pelikany szukające pożywienia wśród odsłoniętych skałek).
Hotel i piękny ogród od strony lądu sąsiadują z lasem deszczowym zamieszkiwanym przez różne egzotyczne zwierzęta. Nie trzeba daleko szukać, by zobaczyć zawieszone na drzewach leniwce, a wieczorem biegające po ogrodzie ostronosy. Ogród jest pełen egzotycznych kwiatów, toteż często jest odwiedzany przez kolibry sączące nektar, zaś wśród skałek wygrzewają się iguany. Niektóre są tak okazałe, że wyglądają jak prehistoryczne dinozaury. Można też, wychodząc o świcie, spotkać nietoperze. W ogrodzie rosną piękne odmiany palm (jedna z tych odmian ma czerwony pień i nigdzie jeszcze takiej odmiany nie widziałam). Zatem otoczenie hotelu samo w sobie jest ciekawe do obserwacji.
Hotel
Hotel w panamskim stylu. W foyer bardzo ładne dekoracje: kolekcja typowych, panamskich kapeluszy oraz masek wyplatanych przez Indian Embera. Ze wszystkich hotelowych pokoi rozciąga się widok na ocean i pobliskie wyspy, co jest wspaniałym doznaniem, kiedy budzimy się rano, świeci słońce, a przed nami jest taki urokliwy widok! Wokół nas piękny ogród z basenami, w tym z basenem infiniti położonym przy samej plaży. Jest i drugi basen przeznaczony tylko dla dorosłych, usytuowany w strefie ciszy, gdzie można na leżankach, w cieniu poczytać albo popływać. W trakcie pływania kapie z nieba, chociaż deszczu nie ma, bowiem nad taflą wody znajdują się pergole, z których sączy się chłodna woda, co jest bardzo miłym doznaniem. Wokół basenów bary z dużym wyborem napojów i woda w kilku smakach. Obsługa bardzo miła! Można też poobserwować iguany wygrzewające się na trawie, skałach i przy wodnych strumieniach, które są elementami aranżacji ogrodu.
W hotelu do dyspozycji 3 restauracje: włoska, francuska i z owocami morza, w których można zjeść codziennie elegancko serwowaną kolację. Znajomi bardzo chwalili francuską za dobre steki, ale ja polecam tę z owocami morza. Oczywiście kolacja to pewien rytuał w krajach Ameryki Południowej i Środkowej, a zatem należy przeznaczyć trochę czasu na spożycie tych wyszukanych przystawek i dań, a przed zamówieniem dopytać kelnera o przedstawienie potraw. Trzeba zaznaczyć, że forma wizualna przystawek, dań i deserów jest równie atrakcyjna wizualnie jak smakowo! Pokoje hotelowe urządzone w stylu panamskim. W lodówkach uzupełniane napoje (jeśli obsługa o czymś zapomniała wystarczy podejść do recepcji i od razu pytają czym mogą służyć). Z niczym nie ma problemu. Nawet jeśli ktoś zapomniał w Casco Viejo w Panama City kupić jakiejś rzeczy na pamiątkę, może to grzecznościowo zrobić obsługa hotelu!
Animacje w hotelu
Najciekawsza była ponad dwugodzinna wycieczka z przewodnikiem hotelowym do pobliskiego lasu deszczowego (w gratisowej formie). Nie był to spacerek, ale trekking ze wspinaniem się pod górę, więc trzeba ubrać pełne buty i mimo 30 stopni okrycie z długim rękawem. Po drodze leżały ogromne fragmenty drzew i po prostu przedzieraliśmy się miejscami przez gęsty las deszczowy, ale warto było! Na drzewach wisiały leniwce, oglądaliśmy gniazda dużych ptaków i malutkich koliberków, tropiliśmy tarantulę! Niektóre drzewa były tak ogromne, że w kilka osób nie można było objąć ich pnia. Przewodnik pokazywał też lecznicze rośliny Indian (m.in. służące do znieczulania), a także kolce roślin, których Indianie używali w strzałach, usypiając przeciwnika. Otaczał nas piękny las deszczowy i egzotyczne, okazałe kwiaty (m.in. strelicje, które mnie przerastały). Gorąco polecam!
Ciekawa była też wycieczka z hotelu do... Centrum Handlowego w Panama City, które było tak duże, że niektórzy poruszali się po nim z mapką, żeby nie zabłądzić i wrócić do punktu wyjścia. Niektóre sklepy bardzo ciekawe, szczególnie te z wyposażeniem wnętrz (coś dla pań – bardzo egzotyczne meble i dodatki).
Wycieczki fakultatywne organizowane przez biuro ITAKA
Wycieczka do wioski Indian Embera to niezapomniana przygoda, a zarazem spotkanie z przemiłymi dorosłymi Indianami i ich dziećmi! Do wioski Indian położonej w Parque Nacional de Chagres płynęliśmy pirogami po rzece Chagres, podziwiając lasy deszczowej, mijając po drodze inne wioski indiańskie. Każda piroga dowodzona przez Indianina zabrała 8 osób i po ok. 40 minutach dotarła do wioski. Indianie na nasz przyjazd ubrali się odświętnie, prezentując piękne stroje wykonane z koralików, a w przypadku kobiet, także z monet. Jak się okazało, część ubioru kobiet w postaci biustonoszy jest przekazywana z pokolenia na pokolenie i zdobiona monetami. W trakcie naszej wizyty mogliśmy zobaczyć, jak mieszkają Indianie, gdzie uczą się dzieci, jak tańczą i śpiewają, co wyzwala w Nich mnóstwo radości! Zostaliśmy też ugoszczeni i zjedliśmy typowy indiański obiad w postaci smażonej ryby i smażonych bananów podanych w liściach bananowca. Mogliśmy też sprawić sobie pamiątki w postaci indiańskiego rękodzieła – wyplatanych masek zwierząt, talerzy czy też robionej ręcznie biżuterii. Ponieważ wiedziałam, że pojedziemy na tą wycieczkę, zakupując ją już przed wyjazdem internetowo na stronie Itaki, kupiłam w Polsce dla indiańskich dzieci kolorowe lizaki.
Jakaż była ich radość, kiedy im je rozdawałam! Cieszyły się dzieci i dorośli. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie i poprosił o lizaka dla syna. Wtedy zaczęliśmy rozmawiać o ich wiosce i o kraju, z którego przyjechałam. Kiedy dowiedział się, że u nas w Polsce teraz jest zima i jest zimno bardzo się zmartwił i powiedział, że u nich „siempre hace calor”, czyli zawsze jest ciepło. To była niezapomniana przygoda! Tak samo jak nas ciekawią Indianie, również my ciekawimy Ich. Na do widzenia mieszkańcy wioski odprowadzili nas na brzeg machając nam. Polecam! Będąc w Panamie trzeba zobaczyć, jak żyją Indianie!
Wycieczka na Kanał Panamski, do Casco Viejo (Stare Miasto) i dzielnicy wieżowców w Panama City pokazała, jak kontrastowym krajem jest Panama.
Z jednej strony Indianie Embera mieszkający w Parque Nacional de Chagres (oraz inne plemiona w innych parkach, a jest ich w Panamie kilka). Zaś z drugiej stolica kraju z dzielnicą biznesową usianą mnóstwem drapaczy chmur. Ze Starego Miasta (Casco Antiguo) rozciąga się niesamowita panorama na nowoczesną część miasta. Jest to aż trudne do uwierzenia, że tak blisko nowoczesnej stolicy usytuowane są lasy deszczowe, w których na łonie natury żyją Indianie. Na Casco Viejo spotkaliśmy Indian z innego plemienia – Kuna, u których można było nabyć też piękne pamiątki w postaci różnokolorowych wyszywanek z motywami zwierząt. Naszej wycieczce na Starym Mieście towarzyszyły świąteczne, bożonarodzeniowe ozdoby oraz dekoracje placów i domów, co również robiło duże wrażenie. W drodze na Kanał Panamski, w jednym z jego dopływów zobaczyliśmy krokodyle. Zwiedzając najstarszą część Kanału Panamskiego – śluzę Miraflores oglądaliśmy przepływające potężne kontenerowce. Zaś w Muzeum Kanału Panamskiego zobaczyliśmy film przedstawiający w pięknej, artystycznej formie historię Panamy, budowy kanału i jego wpływu na życie mieszkańców.
Rezydentka Pani Magda
Właściwa osoba na właściwym miejscu! Bardzo kontaktowa, pomocna w każdej sprawie, szczególnie dla osób nie znających hiszpańskiego. Ale w recepcji wszyscy mówili również po angielsku. Zresztą – Pani Magda powiedziała, że nasza grupa była najweselsza i myślę, że wszystkich zachwyciła Panama!
A zatem „Hasta la vista en Panama otra vez!”, czyli: „Do zobaczenia w Panamie jeszcze raz!”
18. EDYCJA(01.08.-31.10.2018r.)
Autorką opinii jest Pani Marta z Warszawy
Grecja
KOSmiczne wakacje na KOS! Jeśli marzycie o luksusie i nagrodzeniu siebie rozkosznym „nicnierobieniem” po trudach całego roku, pragniecie słońca i wody, a muzyka cykad ogrzewa Wasze serca tak jak mi – to Blue Lagoon Resort na greckiej wyspie Kos jest dla Was idealnym miejscem na wakacje! Zanim opowiem Wam więcej o tym wspaniałym miejscu – zapraszam do obejrzenia filmu, który przygotowałam: https://youtu.be/rrC-h3SdRn0
PIERWSZE WRAŻENIE
Już po wylądowaniu czuć, że jesteśmy na południu Europy i bez sensu było pakować ten gruby polar „na wszelki wypadek”. W pierwszych dwóch tygodniach lipca temperatury oscylowały wokół 30-35 stopni Celsjusza, pozwalając nam poczuć się jak na prawdziwych wakacjach i dość szybko zmienić odcień skóry na mahoń:) Przemiła rezydentka Itaki czeka już na nas z listą i kieruje do właściwego autobusu. Jeszcze tylko pół godziny i jesteśmy w hotelu. Blue Lagoon Resort robi wrażenie – jest ogromny! To wielki kompleks z kilkoma basenami, restauracjami, dziesiątkami budynków, sklepami, a wszystko to wśród bujnej i zadbanej zieleni. Budynki są w bardzo dobrym stanie, wszystko wydaje się nowe, zadbane i coś, co uwielbiałam przez cały czas pobytu – wszędzie są rośliny, także we wnętrzach np. w lobby.
HOTEL
Hotel jest piękny! Nowoczesny, czysty, odnawiany i dający wrażenie luksusu. Jest jak dobrze naoliwiona maszyna, gdzie wszystko działa jak w zegarku i bez trudu znajdziemy in-formacje o tym, gdzie i o której są jakie zajęcia sportowe lub dla dzieci, w jakich godzinach są posiłki, kiedy można odbierać ręczniki itd. Na jego terenie jest wielki basen, o głębokości ok. 0,9m-1,7m, nad którym przechodzimy drewnianym mostkiem. Wokół są dziesiątki leżaków ze stylowymi, trzcinowymi parasolami. Leżaków nie można rezerwować „ręcznikiem” przed 09:30, by wszyscy goście mieli równe szanse w codziennym wyścigu;) Przy głównym basenie przez większość dnia gości zabawiają animatorzy – jest więc water polo, water zumba, quiz i wiele, wiele innych aktywności. Goście do dyspozycji mają kilka barów, czynnych przez cały dzień, z których mogą brać w plastikowych, wielorazowych kubkach rozmaite napoje – wodę, napoje gazowane i oczywiście różne drinki. W menu all inclusive jest ich sporo, m.in. Pinacolda, Mohito, Pink Lady czy Screwdriver, więc każdy znajdzie tu coś dla siebie. Goście do dyspozycji mają codziennie nowe, świeże ręczniki (1 ręcznik na 1 osobę), które wydawane i odbierane są w wyznaczonym punkcie codziennie od 10:00-18:00 (przemiła Pani „ręcznikowa”!). Jest tu także SPA, fryzjer i klimatyzowana (docenicie, zapewniam ;)!) siłownia. Większość gości to Brytyjczycy, Niemcy i Polacy, choć nie brakuje też Belgów czy Holendrów. Na terenie kompleksu jeżdżą meleksy, więc nie trzeba nawet samemu transportować bagażu (mówiłam, że to dobre miejsce na „nicnierobienie” :)?
Jakieś 50m od hotelu znajduje się piaszczysta plaża. Nie jest wielka, lecz wystarczająca, z dużą ilością hotelowych leżaków z parasolami i hotelowym barem z napojami (w ramach all inclusive). Na plaży jest ratownik, więc mimo ogromnych fal można czuć się bezpiecznie.
Obsługa hotelu jest znakomita i nie skłamię, jeśli powiem, że chyba nigdzie, gdzie byłam do tej pory nie spotkałam się z taką dbałością o klienta. Osoby pracujące na recepcji, kelnerzy, bariści, animatorzy, osoby sprzątające zawsze obdarzali nas szczerym uśmiechem i promiennym „Kalimera” („Dzień dobry”) oraz służyli pomocą, gdy jej potrzebowaliśmy. Często sami z siebie pytali, czy życzymy sobie np. coś do picia, gdy relaksowaliśmy się na basenowym leżaku. I to co nas zaskoczyło – większość obsługi mówi co nieco po polsku! Część ogranicza się do kilku słów, lecz z kilkoma osobami byliśmy w stanie swobodnie rozmawiać w naszym narzeczu:) Hotel ma bogaty program animacji – grupa młodych, energicznych animatorów codziennie organizuje wiele gier, zabaw, a nawet zajęcia fitness (stretching, joga, muscle workout, itp.). Polecam śledzenie tablicy z rozpisanym całotygodniowym programem aktywności. Każdego wieczoru odbywa się tematyczne „show” z zapierającymi dech występami (np. ABBA, koncerty z piosenkami Disneya, hity lat 80-90 itd.), poprzedzone w niektóre dni grą w Bingo i codziennie dyskoteką dla dzieciaków. Każdy wieczór to nowa, wspaniała przygoda!
POKOJE
Jako rodzina 2+2 mieszkaliśmy w apartamencie dwupokojowym. Wszystko na jak najwyższym poziomie! Pokoje i łazienka codziennie sprzątane, w każdym pokoju klimatyzacja i TV, czysta pachnąca pościel i ręczniki (ręczniki wymieniane codziennie), kosmetyki łazienkowe uzupełniane na bieżąco. Mieliśmy też do dyspozycji balkon ze stolikiem, gdzie można było wieczorem pograć w karty:) Bardzo „na plus” fakt, iż drzwi balkonowe były niesamowicie szczelne i nawet gdy za oknem odbywało się głośne „show” – po zamknięciu drzwi balkonowych nie było prawie nic słychać (rodzice małych dzieci docenią:) Jedyne czego mi brakowało to szafka na kosmetyki, by wszystko nie musiało stać na umywalce oraz suszarka na balkonie, gdzie można by rozwiesić mokre stroje kąpielowe. Poza tym pokoje oceniam na 5 gwiazdek!
JEDZENIE
Tej kwestii trzeba poświęcić osobny rozdział, gdyż jedzenie jest wy-śmie-ni-te! Na terenie hotelu znajduje się kilka restauracji – włoska, chińska, grecka i „basenowa”. Śniadania i obiady są w formie bufetu z mnogością różnych potraw. Na obiad codziennie kilkanaście potraw, wiele mięs i warzyw na ciepło, sałatki, pizza pieczona w piecu, makarony…Do każdego posiłku świeże owoce (słoooodkie arbuzy!) i słodkości (pyszne ciasta i desery). Pod-czas posiłków napoje przynoszą kelnerzy. Jeśli zaś chodzi o kolację – na większość restauracji obowiązuje rezerwacja (trzeba jej dokonać do 13:00) i do nich należy się odpowiednio ubrać (np. Panowie muszą założyć długie spodnie). Dlatego już od 18:30 na terenie hotelu można spotkać Panie w sukniach wieczorowych:) W ciągu dnia napoje i drinki można brać z barów, a po śniadaniu dostępne są również na basenach przekąski (naleśniki z czekoladą, sałatka grecka, frytki, burgery). Jeśli planujecie zrzucić kilka kilogramów – nie planujcie tego w czasie pobytu w Blue Lagoon Resort ;)!
ATRAKCJE DLA DZIECI
Hotel przygotowany jest z myślą o najmłodszych! Na terenie kompleksu znajduje się basen dla dzieci ze zjeżdżalnią i statkiem pirackim oraz płytkim basenem. Nad bezpieczeństwem czuwa ratownik. Na terenie basenu znajduje się też mini club, w którym można zostawić dziecko pod opieką animatorek. Niestety w czasie naszego pobytu nie było animatorek mówiących po polsku, więc nie skorzystaliśmy z tej opcji. Dodatkowo do dyspozycji gości jest dość spory aquapark, gdzie dzieci szaleją w najlepsze (nasze nie chciały wychodzić:) Każdego wieczoru odbywa się też „mini disco” dla dzieci, prowadzone przez ekipę animatorów – tańczenie i śpiewanie piosenek, istne szaleństwo! Ponadto w każdej restauracji do dyspozycji rodziców są też siedzenia dla dzieci, w toaletach są przewijaki – dziecko może się tu poczuć jak VIP :)!
CIEKAWOSTKI I WSKAZÓWKI
Jeśli zapomnicie z domu zabawek na plażę – można je pożyczyć nieodpłatnie z mini clubu (lub kupić w sklepiku na terenie kompleksu hotelowego).
Warto być na basenie już od 9:30, gdyż wiele osób o tej godzinie „rezerwuje” leżaki kładąc na nie ręczniki, a od 9:30 obsługa już ich nie zbiera.
W pokojach funkcjonuje system, iż gdy otwiera się drzwi balkonowe – klimatyzacja się wy-łącza.
Opuszczając pokój warto zadzwonić na recepcję z prośbą o przysłanie po bagaże meleksa (taki mały śmieszny samochodzik:), zazwyczaj jest w ciągu 5 minut.
Jeśli nie wiecie o jakie drinki możecie prosić w barze w ramach all inclusive – poproście barmana o wykaz drinków AI (wiele osób nie wie, że takowy istnieje i zamawia jedynie np. piwo). Smacznego :)!
Na terenie hotelu jest bankomat, więc nie ma konieczności zabierania Euro z Polski.
Wakacje w Blue Lagoon Resort były wspaniałym czasem, wypełnionym beztroską, zabawą i słońcem. Życzliwość obsługi i dotyk luksusu sprawił, że mogliśmy spędzić czas z rodziną bez martwienia się dosłownie o nic. Polecam każdemu!
ZWIEDZANIE
Kos jest wyspą, gdzie roślinność przeżywa ciągły survival (gorąco, prawie zerowe opady deszczu), więc krajobraz jest dość monotonny – wysuszona ziemia, skały, sukulenty, palmy i kaktusy. Na szczęście mimo, iż wyspa jest mała (50km szerokości i 10km długości) – warto wypożyczyć samochód (można to zrobić w hotelu, blisko recepcji znajduje się stanowisko firmy KOSMOS) i na własne oczy zobaczyć lokalne atrakcje. A jest ich sporo! Urokliwe miasteczko i zarazem stolica wyspy Kos, piękna plaża Kohilari Beach, w której lubują się amatorzy kitesurfingu, twierdza joannitów Antimachia (na wejściu przywita Was przemiły Pan w tradycyjnym greckim stroju), słone jezioro w Alikes, gdzie zobaczyć można flamingi (niestety latem jezioro jest wysuszone, więc flamingi na wakacje przenoszą się gdzie indziej:) czy gorące źródła termalne Embros, gdzie zafundować można sobie kąpiel leczniczą. Warto zobaczyć też park narodowy Plaka, gdzie pawie chodzą wśród turystów, nieskrępowane ich obecnością, starożytną świątynię Asklepiejos, liczącą ponad 2 tysiące lat oraz urokliwą wioskę Zia w górach (i obowiązkowo zobaczyć z niej zachód słońca!). W ofercie biura Itaka jest wiele zorganizowanych wycieczek, w tym rejs piracki dla dzieci – więc jeśli ktoś nie przepada za samodzielnym zwiedzaniem – można skorzystać z tej formy odkrywania Kos.
REZYDENCI
Przemiła rezydentka powitała nas na lotnisku, kierując sprawnie do odpowiedniego autokaru. Podczas jazdy do hotelu udzieliła pierwszych, najważniejszych informacji. Następnego dnia po śniadaniu, już w hotelu odbyło się spotkanie informacyjne z rezydentem, podczas którego uzyskaliśmy komplet informacji dotyczących hotelu, opcji wypożyczenia samochodu, oferty wycieczek fakultatywnych. Rezydent odpowiadał też na wszystkie pytania gości. Rezydenci mieli dyżury w hotelu dwa razy w tygodniu i wtedy można było załatwić z nimi wszelkie sprawy organizacyjne. Poza terminami spotkań dostępni byli pod telefonem, którego numer podali na spotkaniu informacyjnym.
TRANSPORT
Lot z Warszawy trwa około 2,5 godziny. Niestety nasz wylot był późno, więc na miejscu byliśmy około północy. Hotel znajduje się jakieś 30-40 minut jazdy autokarem od lotniska, więc na miejscu byliśmy około 1 w nocy. Podróż była męcząca dla małych dzieci, lecz piękno kolejnych dni sprawiło, że zdążyły zapomnieć o niewygodach;)
Wakacje w Blue Lagoon Resort były wspaniałym czasem, wypełnionym beztroską, zabawą i słońcem. Życzliwość obsługi i dotyk luksusu sprawił, że mogliśmy spędzić czas z rodziną bez martwienia się dosłownie o nic. Polecam każdemu!
PIERWSZE WRAŻENIE
Już po wylądowaniu czuć, że jesteśmy na południu Europy i bez sensu było pakować ten gruby polar „na wszelki wypadek”. W pierwszych dwóch tygodniach lipca temperatury oscylowały wokół 30-35 stopni Celsjusza, pozwalając nam poczuć się jak na prawdziwych wakacjach i dość szybko zmienić odcień skóry na mahoń:) Przemiła rezydentka Itaki czeka już na nas z listą i kieruje do właściwego autobusu. Jeszcze tylko pół godziny i jesteśmy w hotelu. Blue Lagoon Resort robi wrażenie – jest ogromny! To wielki kompleks z kilkoma basenami, restauracjami, dziesiątkami budynków, sklepami, a wszystko to wśród bujnej i zadbanej zieleni. Budynki są w bardzo dobrym stanie, wszystko wydaje się nowe, zadbane i coś, co uwielbiałam przez cały czas pobytu – wszędzie są rośliny, także we wnętrzach np. w lobby.
HOTEL
Hotel jest piękny! Nowoczesny, czysty, odnawiany i dający wrażenie luksusu. Jest jak dobrze naoliwiona maszyna, gdzie wszystko działa jak w zegarku i bez trudu znajdziemy in-formacje o tym, gdzie i o której są jakie zajęcia sportowe lub dla dzieci, w jakich godzinach są posiłki, kiedy można odbierać ręczniki itd. Na jego terenie jest wielki basen, o głębokości ok. 0,9m-1,7m, nad którym przechodzimy drewnianym mostkiem. Wokół są dziesiątki leżaków ze stylowymi, trzcinowymi parasolami. Leżaków nie można rezerwować „ręcznikiem” przed 09:30, by wszyscy goście mieli równe szanse w codziennym wyścigu;) Przy głównym basenie przez większość dnia gości zabawiają animatorzy – jest więc water polo, water zumba, quiz i wiele, wiele innych aktywności. Goście do dyspozycji mają kilka barów, czynnych przez cały dzień, z których mogą brać w plastikowych, wielorazowych kubkach rozmaite napoje – wodę, napoje gazowane i oczywiście różne drinki. W menu all inclusive jest ich sporo, m.in. Pinacolda, Mohito, Pink Lady czy Screwdriver, więc każdy znajdzie tu coś dla siebie. Goście do dyspozycji mają codziennie nowe, świeże ręczniki (1 ręcznik na 1 osobę), które wydawane i odbierane są w wyznaczonym punkcie codziennie od 10:00-18:00 (przemiła Pani „ręcznikowa”!). Jest tu także SPA, fryzjer i klimatyzowana (docenicie, zapewniam ;)!) siłownia. Większość gości to Brytyjczycy, Niemcy i Polacy, choć nie brakuje też Belgów czy Holendrów. Na terenie kompleksu jeżdżą meleksy, więc nie trzeba nawet samemu transportować bagażu (mówiłam, że to dobre miejsce na „nicnierobienie” :)?
Jakieś 50m od hotelu znajduje się piaszczysta plaża. Nie jest wielka, lecz wystarczająca, z dużą ilością hotelowych leżaków z parasolami i hotelowym barem z napojami (w ramach all inclusive). Na plaży jest ratownik, więc mimo ogromnych fal można czuć się bezpiecznie.
Obsługa hotelu jest znakomita i nie skłamię, jeśli powiem, że chyba nigdzie, gdzie byłam do tej pory nie spotkałam się z taką dbałością o klienta. Osoby pracujące na recepcji, kelnerzy, bariści, animatorzy, osoby sprzątające zawsze obdarzali nas szczerym uśmiechem i promiennym „Kalimera” („Dzień dobry”) oraz służyli pomocą, gdy jej potrzebowaliśmy. Często sami z siebie pytali, czy życzymy sobie np. coś do picia, gdy relaksowaliśmy się na basenowym leżaku. I to co nas zaskoczyło – większość obsługi mówi co nieco po polsku! Część ogranicza się do kilku słów, lecz z kilkoma osobami byliśmy w stanie swobodnie rozmawiać w naszym narzeczu:) Hotel ma bogaty program animacji – grupa młodych, energicznych animatorów codziennie organizuje wiele gier, zabaw, a nawet zajęcia fitness (stretching, joga, muscle workout, itp.). Polecam śledzenie tablicy z rozpisanym całotygodniowym programem aktywności. Każdego wieczoru odbywa się tematyczne „show” z zapierającymi dech występami (np. ABBA, koncerty z piosenkami Disneya, hity lat 80-90 itd.), poprzedzone w niektóre dni grą w Bingo i codziennie dyskoteką dla dzieciaków. Każdy wieczór to nowa, wspaniała przygoda!
POKOJE
Jako rodzina 2+2 mieszkaliśmy w apartamencie dwupokojowym. Wszystko na jak najwyższym poziomie! Pokoje i łazienka codziennie sprzątane, w każdym pokoju klimatyzacja i TV, czysta pachnąca pościel i ręczniki (ręczniki wymieniane codziennie), kosmetyki łazienkowe uzupełniane na bieżąco. Mieliśmy też do dyspozycji balkon ze stolikiem, gdzie można było wieczorem pograć w karty:) Bardzo „na plus” fakt, iż drzwi balkonowe były niesamowicie szczelne i nawet gdy za oknem odbywało się głośne „show” – po zamknięciu drzwi balkonowych nie było prawie nic słychać (rodzice małych dzieci docenią:) Jedyne czego mi brakowało to szafka na kosmetyki, by wszystko nie musiało stać na umywalce oraz suszarka na balkonie, gdzie można by rozwiesić mokre stroje kąpielowe. Poza tym pokoje oceniam na 5 gwiazdek!
JEDZENIE
Tej kwestii trzeba poświęcić osobny rozdział, gdyż jedzenie jest wy-śmie-ni-te! Na terenie hotelu znajduje się kilka restauracji – włoska, chińska, grecka i „basenowa”. Śniadania i obiady są w formie bufetu z mnogością różnych potraw. Na obiad codziennie kilkanaście potraw, wiele mięs i warzyw na ciepło, sałatki, pizza pieczona w piecu, makarony…Do każdego posiłku świeże owoce (słoooodkie arbuzy!) i słodkości (pyszne ciasta i desery). Pod-czas posiłków napoje przynoszą kelnerzy. Jeśli zaś chodzi o kolację – na większość restauracji obowiązuje rezerwacja (trzeba jej dokonać do 13:00) i do nich należy się odpowiednio ubrać (np. Panowie muszą założyć długie spodnie). Dlatego już od 18:30 na terenie hotelu można spotkać Panie w sukniach wieczorowych:) W ciągu dnia napoje i drinki można brać z barów, a po śniadaniu dostępne są również na basenach przekąski (naleśniki z czekoladą, sałatka grecka, frytki, burgery). Jeśli planujecie zrzucić kilka kilogramów – nie planujcie tego w czasie pobytu w Blue Lagoon Resort ;)!
ATRAKCJE DLA DZIECI
Hotel przygotowany jest z myślą o najmłodszych! Na terenie kompleksu znajduje się basen dla dzieci ze zjeżdżalnią i statkiem pirackim oraz płytkim basenem. Nad bezpieczeństwem czuwa ratownik. Na terenie basenu znajduje się też mini club, w którym można zostawić dziecko pod opieką animatorek. Niestety w czasie naszego pobytu nie było animatorek mówiących po polsku, więc nie skorzystaliśmy z tej opcji. Dodatkowo do dyspozycji gości jest dość spory aquapark, gdzie dzieci szaleją w najlepsze (nasze nie chciały wychodzić:) Każdego wieczoru odbywa się też „mini disco” dla dzieci, prowadzone przez ekipę animatorów – tańczenie i śpiewanie piosenek, istne szaleństwo! Ponadto w każdej restauracji do dyspozycji rodziców są też siedzenia dla dzieci, w toaletach są przewijaki – dziecko może się tu poczuć jak VIP :)!
CIEKAWOSTKI I WSKAZÓWKI
Jeśli zapomnicie z domu zabawek na plażę – można je pożyczyć nieodpłatnie z mini clubu (lub kupić w sklepiku na terenie kompleksu hotelowego).
Warto być na basenie już od 9:30, gdyż wiele osób o tej godzinie „rezerwuje” leżaki kładąc na nie ręczniki, a od 9:30 obsługa już ich nie zbiera.
W pokojach funkcjonuje system, iż gdy otwiera się drzwi balkonowe – klimatyzacja się wy-łącza.
Opuszczając pokój warto zadzwonić na recepcję z prośbą o przysłanie po bagaże meleksa (taki mały śmieszny samochodzik:), zazwyczaj jest w ciągu 5 minut.
Jeśli nie wiecie o jakie drinki możecie prosić w barze w ramach all inclusive – poproście barmana o wykaz drinków AI (wiele osób nie wie, że takowy istnieje i zamawia jedynie np. piwo). Smacznego :)!
Na terenie hotelu jest bankomat, więc nie ma konieczności zabierania Euro z Polski.
Wakacje w Blue Lagoon Resort były wspaniałym czasem, wypełnionym beztroską, zabawą i słońcem. Życzliwość obsługi i dotyk luksusu sprawił, że mogliśmy spędzić czas z rodziną bez martwienia się dosłownie o nic. Polecam każdemu!
ZWIEDZANIE
Kos jest wyspą, gdzie roślinność przeżywa ciągły survival (gorąco, prawie zerowe opady deszczu), więc krajobraz jest dość monotonny – wysuszona ziemia, skały, sukulenty, palmy i kaktusy. Na szczęście mimo, iż wyspa jest mała (50km szerokości i 10km długości) – warto wypożyczyć samochód (można to zrobić w hotelu, blisko recepcji znajduje się stanowisko firmy KOSMOS) i na własne oczy zobaczyć lokalne atrakcje. A jest ich sporo! Urokliwe miasteczko i zarazem stolica wyspy Kos, piękna plaża Kohilari Beach, w której lubują się amatorzy kitesurfingu, twierdza joannitów Antimachia (na wejściu przywita Was przemiły Pan w tradycyjnym greckim stroju), słone jezioro w Alikes, gdzie zobaczyć można flamingi (niestety latem jezioro jest wysuszone, więc flamingi na wakacje przenoszą się gdzie indziej:) czy gorące źródła termalne Embros, gdzie zafundować można sobie kąpiel leczniczą. Warto zobaczyć też park narodowy Plaka, gdzie pawie chodzą wśród turystów, nieskrępowane ich obecnością, starożytną świątynię Asklepiejos, liczącą ponad 2 tysiące lat oraz urokliwą wioskę Zia w górach (i obowiązkowo zobaczyć z niej zachód słońca!). W ofercie biura Itaka jest wiele zorganizowanych wycieczek, w tym rejs piracki dla dzieci – więc jeśli ktoś nie przepada za samodzielnym zwiedzaniem – można skorzystać z tej formy odkrywania Kos.
REZYDENCI
Przemiła rezydentka powitała nas na lotnisku, kierując sprawnie do odpowiedniego autokaru. Podczas jazdy do hotelu udzieliła pierwszych, najważniejszych informacji. Następnego dnia po śniadaniu, już w hotelu odbyło się spotkanie informacyjne z rezydentem, podczas którego uzyskaliśmy komplet informacji dotyczących hotelu, opcji wypożyczenia samochodu, oferty wycieczek fakultatywnych. Rezydent odpowiadał też na wszystkie pytania gości. Rezydenci mieli dyżury w hotelu dwa razy w tygodniu i wtedy można było załatwić z nimi wszelkie sprawy organizacyjne. Poza terminami spotkań dostępni byli pod telefonem, którego numer podali na spotkaniu informacyjnym.
TRANSPORT
Lot z Warszawy trwa około 2,5 godziny. Niestety nasz wylot był późno, więc na miejscu byliśmy około północy. Hotel znajduje się jakieś 30-40 minut jazdy autokarem od lotniska, więc na miejscu byliśmy około 1 w nocy. Podróż była męcząca dla małych dzieci, lecz piękno kolejnych dni sprawiło, że zdążyły zapomnieć o niewygodach;)
Wakacje w Blue Lagoon Resort były wspaniałym czasem, wypełnionym beztroską, zabawą i słońcem. Życzliwość obsługi i dotyk luksusu sprawił, że mogliśmy spędzić czas z rodziną bez martwienia się dosłownie o nic. Polecam każdemu!
Autorem opinii jest Pan Artur z Bierunia
Czarnogóra
Czarnogóra to niewielki kraj, zamieszkały przez około 700 000 mieszkańców. Wielkością przypomina województwo małopolskie, jednakże, gdyby rozprasować żelazkiem wszystkie góry, znajdujące się na jego powierzchni, stałby się większy niż cała Europa. W tym roku wraz z mężem obchodziliśmy 10 rocznicę naszego małżeństwa. Wspólnie poszukiwaliśmy niezwykłego miejsca na świętowanie tego najważniejszego dla nas dnia. Nasze zaręczyny miały miejsce w górach, dlatego też pragnęliśmy, aby nasze wczasy były w podobnej scenerii. Na stronie biura podróży Itaka trafiliśmy na urokliwy, nowoczesny oraz kameralny hotel ACD Welness & Spa w miejscowości Meljine w Czarnogórze. Śmialiśmy się, że wczasy w „Melinie” mogą być niezapomniane. Udaliśmy się do biura podróży, gdzie uprzejma konsultantka Itaki niezwykle rzetelnie omówiła z nami szczegóły naszego urlopu. Bardzo zachwalała wybrany przez nas hotel (nowiutki, elegancki 4 gwiazdkowy, zbudowany w 2017 roku dla osób ceniących sobie komfort i wygodę) oraz wspominała, że w Czarnogórze można się zakochać. Dla nas Czarnogóra była miłością od pierwszego wejrzenia. Już w samolocie podczas lądowania zachwycaliśmy się pięknymi widokami morza i gór. Na lotnisku po spokojnym trwającym zaledwie 1 h 20min. locie, czekała na nas uśmiechnięta rezydentka, która bardzo sprawinie wytłumaczyła „co i jak”. Droga autokarem z lotniska do hotelu trwała około 40 minut. Zostaliśmy tam bardzo serdecznie przywitani przez pracowników recepcji, z którymi można było się bez problemu porozumieć w języku angielskim, a co nas mile zaskoczyło nawet w języku polskim, przy niewielkiej pomocy gestów. My należeliśmy do tych szczęściarzy, których pokój był już gotowy na nasze przyjęcie (pomimo tego, że byliśmy na miejscu nieco przed czasem), pozostali goście mogli poczekać na swoje pokoje w przytulnej zewnętrznej restauracji. Otrzymaliśmy elektroniczną kartę do pokoju z balkonem dla 2 osób z łóżkiem małżeńskim, szafkami nocnymi, biurkiem z telefonem, czajnikiem, szklankami, kieliszkami, lodówką, duża szafa na ubrania, bezpłatnym sejfem, automatyczną zdalnie sterowaną klimatyzacją oraz niewielką, ale funkcjonalna łazienką. W całym obiekcie był dostępny bezpłatny Wi-Fi. Pokój był sprzątany codziennie przez kulturalną i pomocną pracownicę (pomogła nam z obsługą sejfu). Codziennie otrzymywaliśmy także nowy zestaw 6 bielusieńkich ręczników. W hotelu na poziomie -1 znajdowała się przestronna jadalnia, gdzie 4 razy dziennie mogliśmy do syta rozkoszować się smacznymi i urozmaiconymi potrawami i deserami. Mieliśmy opcję Full Board Plus - Śniadanie 7:00-10:00, obiad 12:30-13:30, przekąski 16:00-17:00 oraz kolacja 19:00-21:00 wszystkie posiłki w formie bufetu, napoje gratis oprócz alkoholi. Także na poziomie -1 do dyspozycji gości znajdowała się bezpłatna siłownia, spa (jacuzzi, sauny, grota solna) oraz za odpłatą masaże, fryzjer oraz kosmetyczka. Na dachu hotelu - 4 piętro znajdował się nie za duży basen z chlorowaną wodą, ręczniki, leżaki, parasole oraz fotele ze stolikami. Dla osób lubiących luksus i relaks idealne miejsce na opalanie się, ochłodę w basenie, odpoczynek przy kawie lub drinku (w środku drink bar) z widokiem na morze. Pomimo niewielkiej przestrzeni na dachu nigdy nie było problemu, aby znaleźć dla siebie wygodne miejsce. Hotel nie zapewniał animacji, ale dla nas była to idealna opcja - oznaczała ciszę, spokój i całkowitą odskocznie od zgiełku dużych miast. Już przekraczając próg hotelu wiedzieliśmy, że będzie nam tu dobrze. W drugim dniu naszego pobytu miało miejsce spotkanie informacyjne z rezydentka, która pokazała nam multimedialną prezentację na temat Czarnogóry, nauczyła kilku podstawowych zwrotów w języku miejscowych oraz przedstawiła bogatą ofertę wycieczek fakultatywnych (Dubrownik, Kanion Tary, Montenegro Tour, jezioro Szkoderskie, Rejs po Zatoce Kotorskiej). Już w Polsce na stronie Itaki czytaliśmy o wycieczkach lokalnych i wiedzieliśmy co chcemy zobaczyć na 100%. - Montenegro Tour - Wycieczka dla wszystkich pragnących w ciągu jednego dnia poznać największe skarby kultury i przyrody Czarnogóry. Pierwszy przystanek bajeczny Kotor, nazywany także perłą Adriatyku, gdzie znajduję się otoczona z każdej strony wysokimi górami zatoka oraz urokliwe stare miasto z murami obronnymi i licznymi zabytkami, wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W Kotorze można wybrać się na rejs statkiem po zatoce (15E), z przystankiem w małym mieście portowym Perast z dwiema charakterystycznymi wysepkami: Sveti Đorđe (Wyspa św. Jerzego, nazywana także Wyspą Umarłych) i Gospa od Škrpjela (Wyspa Matki Boskiej na Skale) – jedyna sztucznie utworzona wyspa na Adriatyku, z przepięknym barokowym kościołem. Kolejną atrakcją Montenegro Tour jest około godzinna przejażdżka po ekstremalnych serpentynach na wysokości osiągającej do 1270 m n.p.m. Ta 45-kilometrowa trasa łączy dawną stolicę Czarnogóry Cetinje z Kotorem. Droga przebiega przez wspaniały Park Narodowy Lovćen. Serpentyny liczą 25 zakrętów, a z ich szczytu rozciąga się przepiękny widok na całą zatokę Kotorską. Następnie udaliśmy się w głąb kraju do wioski Njeguši oraz dawnej stolicy państwa, gdzie zwiedzaliśmy muzeum Mikołaja I Petrowicza-Niegosza, jedynego króla Czarnogóry oraz wybitnego poety. W drodze powrotnej nieoczekiwanie przejazd przez Budvę z widokiem na stare miasto oraz jedną z najpopularniejszych atrakcji Czarnogóry wyspę św. Stefana. Całodniowa wycieczka Montenegro Tour dostarczyła nam niezapomnianych wrażeń oraz solidnej dawki wiedzy na temat kraju. - Kanion Tary - wycieczka całodniowa (6:30- 20:30, prowiant na drogę) podczas której przejechaliśmy prawie całą Czarnogórę, podróżując serpentynami oraz tunelami wykutymi w górach. Przepiękne widoki, zapierające dech w piersiach. Pierwszy przystanek Jezioro Czarne, leżące w Parku Narodowym Gór Durmitor pomiędzy ich najwyższymi szczytami na wysokości 1416 m n.p.m., następnie największy w Europie oraz drugi co do wielkości kanion nad rzeką Tarą. Brzeg rzeki i zbocza kanionu porośnięte były bujną roślinnością, a jego najwyższe części jodłami i świerkami. Zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym na zawieszonym 170 m nad rzeką moście łączącym dwa brzegi kanionu. Dla osób pragnących dużej dawki adrenaliny możliwość zjazdu na linie (20E) nad kanionem. W drodze powrotnej przejeżdżaliśmy przez obecna stolicę kraju - Podgoricę oraz Nikšić, gdzie produkuje się jedno z najbardziej znanych na obszarze byłej Jugosławii piw o nazwie Nikšićko Pivo (ok. 1,5E). Podczas wycieczek fakultatywnych wszyscy uczestnicy otrzymali regionalne, 5 daniowe obiady, spożywane w miejscowych restauracjach. Dzięki żywiołowym i bardzo ciekawym opowieścią naszej rezydentki pogłębiliśmy naszą wiedzę na temat Czarnogóry. Wszystkie wycieczki organizowanie przez biuro podróży Itaka były na bardzo wysokim poziomie, prowadzone w języku polskim (pomimo że w jednej z nich jechaliśmy w 10 osób) i w pełni spełniły nasze oczekiwania. Nie bylibyśmy jednak sobą, gdybyśmy nie spróbowali na własną rękę zwiedzić okolicę. W pobliżu naszego hotelu (50 m) znajdował się przystanek autobusowy (niestety bez tablicy odjazdów i przyjazdów, ale mimo to autobusy kursowały co 20 minut), skąd można było udać się do miasta portowego Herceg Novi (0,70E), do Igaloo (0,80E), do Perestu (2E), do Kotoru (3E) czy do Budvy (4E). Niezapomnianą całodniową wyprawą był dla nas także rejs statkiem na jedną z najładniejszych i najciekawszych plaż w Czarnogórze, na plażę Žanjice (6E, odjazd przy hotelu RR, który znajdował się naprzeciw naszego hotelu). Stateczek zabrał nas o 10:00 rano i w ciągu godziny byliśmy na miejscu. Z Žanjice można było popłynąć do twierdzy austriackiej Mamula, znajdującej się na wysepce na ujściu zatoki do Adriatyku oraz do jaskini Plava Špilja (Niebieska Grota), gdzie kąt padania światła sprawia, że woda jest turkusowoniebieska. Koszt tej wyprawy to 4E i trwał 2 godziny. Towarzyszyła mu regionalna muzyka. Słońce, morze, powiew bryzy oraz lokalne szlagiery, wszystko to wprowadziło nas w bałkański, urzekający klimat. Wieczorami spacerowaliśmy przepiękną promenadą, która ciągła się od Meljine do Herceg Novi (3km.) oraz do Igaloo (5km). Wzdłuż promenady znajdowały się większe i mniejsze plaże z możliwością wypożyczenia parasoli i leżaków (około 10E na dzień), ale także miejscem na własny ekwipunek. Plaże kamieniste (kąpiele tylko w butach), woda w morzu czysta, orzeźwiającą, koloru turkusowego. Wędrując promenadą można było poczuć klimat nocnego życia (bliżej Igaloo i Herceg Novi), zakupić w ulicznych sklepikach pamiątki z Czarnogóry, skorzystać z bogatej oferty restauracji lub po prostu delektować się pięknymi widokami, ciszą i spokojem (bliżej Meljine). W Czarnogórze spędziliśmy 14 dni. Był to dla nas czas relaksu, oddechu i zachwytu nad pięknem otaczającego nas świata. Były to jedne z piękniejszych wczasów w naszym życiu i trafiona w dziesiątkę rocznica ślubu - po prostu raj na Ziemi.
Autorka opinii jest Pani Karolina z Wrocławia
Grecja
Tegoroczne wakacje to mój pierwszy raz w Grecji i wraz z chłopakiem długo szukaliśmy wyspy, która spełniłaby nasze oczekiwania – przede wszystkim autentyczność, dużo zieleni, spokój i mało turystów. Wybór padł na Thassos, z polecenia znajomych i z powodu pięknych zdjęć, jakie widzieliśmy w Internecie i muszę przyznać, że nie mogliśmy trafić lepiej. Od początku wycieczki czuliśmy się bardzo zaopiekowani – bardzo sprawnie dostaliśmy się z lotniska do portu, a potem promem na wyspę. W hotelu wszystko odbyło się całkowicie bezproblemowo – dostaliśmy piękny, czysty pokój z dużym łóżkiem, klimatyzacją i lodówką, urządzony w nowoczesnym stylu. Pokoje z naszej strony miały duże balkony/tarasy z widokiem na morze! Balkon co prawda wychodził na basen hotelowy i na główną ulicę, ale nie było głośno, a zabawy na basenie nam nie przeszkadzały, bo już około godz. 21 nikogo tam nie było. Przy basenie jest sporo leżaków z parasolami (nigdy nie widziałam, żeby ich brakowało, za co ogromny plus) oraz bar czynny od godzin popołudniowych. Pokoje były sprzątane codziennie, a ręczniki wymieniano co drugi dzień. Obsługa w The Dome była przemiła – począwszy od pań sprzątających, kończąc na recepcji. Nie wiem, czy to domena Greków, czy po prostu dobrze trafiliśmy, ale miałam poczucie, że wszyscy szczerze się cieszą, że u nich gościmy i chcą, abyśmy dobrze wspominali Thassos. Śniadanie podawano w godz. 8-10, a obiadokolacje od 19 do 21. Kuchnia typowo kontynentalna, niestety mało greckiego jedzenia, ale codziennie rano i wieczorem dostępne było świeże pieczywo, owoce i warzywa, także było w czym wybierać. Do śniadania były dostępne kawa, herbata, czekolada, soki i woda, a do obiadokolacji woda (przy barze można było zamówić inne napoje). Tutaj znowu muszę wrócić do świetnej obsługi – panie na bieżąco donosiły jedzenie, zbierały talerze i sprzątały stoły, więc w części jadalnianej nie brakowało miejsca o żadnej porze. Przy hotelu znajduje się duży sklep spożywczy (woda 50 centów, piwo i cydr ok. 1,5-2 euro, wino 3-4 euro, kupicie tam też oliwę czy chałwę na pamiątkę), a po drugiej stronie ulicy wypożyczalnia samochodów (w promieniu 100 metrów znajdują się łącznie 3 wypożyczalnie, warto porównać ceny). Główna droga wokół wyspy ma ok. 100 km, więc warto wypożyczyć skuter albo auto i przejechać szlakiem najpiękniejszych plaż. Za wypożyczenie skutera zapłaciliśmy 16 euro/dzień, pytaliśmy też o najtańszy samochód i to było już 45 euro/dzień. Stacji paliw jest sporo, cena za litr to ok. 1,8 euro. Najbliższa hotelu plaża to Metalia Beach (15 minut spacerem), która była jedną z moich ulubionych plaż na całej wyspie. Schowana, spokojna, z delikatnym zejściem, piaszczysto-żwirowa. Odwiedziliśmy też Marble Beach, czyli plażę uznaną za najpiękniejszą na wyspie, ale dotarliśmy tam po południu i było naprawdę bardzo dużo ludzi. Dodając to, że znajduje się po drugiej stronie wyspy i czekało nasz jeszcze 10 km drogi off road, żeby tam dotrzeć, uważam, że nie było warto (odradzam jechać skuterem do samego końca, bo można nie wrócić – jest stromo!). Inna plaża godna polecenia to Tripiti Beach (jakieś 20 minut jazdy skuterem) oraz San Antonio Beach (koniecznie wejdźcie do restauracji na plaży, jedna z najlepszych, w jakiej byliśmy na Thassos). Najlepiej czuliśmy się na Aliki Beach w miasteczku Aliki – plaża zatłoczona, ale przepiękna. Warto przejść się trasą spacerową po wzgórzu, skąd rozpościerają się widoki na morze i płyty marmurowe pozostałe po wydobyciu. Zieleń tego regionu i turkusowa woda w kontraście do białego marmuru to widok, który zapamiętam na długo. Nie mogliśmy odpuścić jednej z największych atrakcji wyspy, czyli Gioli — naturalnego basenu między skałami, gdzie woda wymienia się co ok. 6 godzin. Nie popełniajcie naszego błędu i jedźcie tam rano, bo my byliśmy tam po południu, więc znowu — dużo ludzi, ciężko o zdjęcie bez człowieka, dosyć głośno. Można poskakać do wody z różnych wysokości, ale nie było szczególnie stromo czy niebezpiecznie. W miasteczku Limenari znajdziecie wiele knajpek i tawern, najbardziej polecamy rodzinną George Tavern (10 minut spacerem od hotelu) z przemiłą obsługą i pięknymi widokami. Przystawki to koszt 3-4 euro, dania główne (przede wszystkim ryby) do 12 euro. We wszystkich tawernach na Thassos spotkaliśmy się z miłym zwyczajem, że na start podawana jest zimna woda, a na koniec posiłku deser „on the house". Bardzo polecam spróbować prawdziwego greckiego kebaba w puszystej picie – to samo mięso z minimalną ilością warzyw, sosem tzatziki i... frytkami. O dziwo, to połączenie smakowało fantastycznie, a poza tym ma dodatkowy plus – najecie się do syta za 2,8 euro. Thassos bardzo nas rozpieściło w kontekście spędzania urlopu w miejscach dziewiczych i częściowo nieodkrytych. Nie ma tam parków wodnych, nocnych klubów (Uwaga! Naprawdę nie ma gdzie poimprezować), a jedyne atrakcje to atrakcje naturalne, z tego powodu na Marble Beach czy Gioli jest sporo ludzi. Przed wyjazdem obawiałam się kamienistych plaż oraz dużej ilości meduz albo jeżowców – kompletnie bez powodu. Woda jest czysta, wręcz rajsko turkusowa, a plaże w większości żwirowe lub piaszczysto-żwirowe. Nie oceniam wycieczek fakultatywnych, bo na żadnej nie byliśmy. Brałam udział w aquazumbie organizowanej w basenie hotelowym i świetnie się bawiłam. Nie korzystałam z pomocy rezydentek, ale już na lotnisku w Kavali dostaliśmy do nich numery kontaktowe, dzięki czemu czułam się pewnie i wiedziałam, że w przypadku jakichś większych problemów mamy osobę, do której możemy zadzwonić, która zna język i tamtejsze zwyczaje. Bardzo polecam Thassos i hotel The Dome, bo połączenie pięknej, zielonej i spokojnej wyspy oraz przemiłych Greków i ich świetnego jedzenia zaowocowało w najlepsze wakacje, na jakich byłam od lat!
17. EDYCJA (01.05.-31.7.2018r.)
Autorką opinii jest Pani Karolina z Siemianowic Śląskich
Sardynia
Przeglądając folder z wakacyjnymi destynacjami mój wzrok przykuło oszałamiająco szmaragdowe morze, biały piasek i soczysta, bujna roślinność. Wiedziałam już, że czerwcowy tydzień spędzę na Sardynii, malutkiej wysepce z dala od zgiełku miast, szumu samochodów i głośnych, pełnych turystów kurortów. Marzenie! I tak po powrocie mogę stwierdzić, że zdecydowanie były to nasze najpiękniejsze wakacje! „Costa Smeralda”, czyli „Szmaragdowe Wybrzeże” oraz Santo Stefano Resort, położony na malowniczej wysepce mogę z pełną świadomością polecić tym, którzy tęsknią do kontaktu z naturą, lubią ciszę, spokój, ale też oczekują komfortu i usług na najwyższym poziomie. Oczywiście w swojej ocenie muszę zwrócić uwagę na kilka niuansów, które dla części osób mogą okazać się decydujące w wyborze miejsca wypoczynku dla siebie i swojej rodziny. Lokalizacja: Intymnie, z dala od miasta, spokojnie. Santo Stefano to wysepka, na której znajduje się tylko jeden resort. To plus, jeśli chodzi o możliwość całkowitego odcięcia od codzienności. Może to być minus dla osób szukających bazy do codziennych wypraw w głąb Sardynii. Wprawdzie z wyspy kilka razy dziennie odpływają statki, natomiast jest to dodatkowy koszt, który należy uwzględnić w budżecie. Na wyspie nie ma też sklepu, jest za to bardzo dobrze wyposażona restauracja i kilka barów, funkcjonujących w ramach resortu. Plaża: Plaża przy hotelu bardzo ładna, czysta, dość szeroka i co bardzo ważne – z darmowym serwisem plażowym. Do dyspozycji gości jest też mniej uczęszczana plaża przy mini porcie, z możliwością dowozu meleksem (aczkolwiek dla mnie ten kilkunastominutowy spacer był prawdziwą przyjemnością) oraz kilka niemal pustych (przynajmniej w czerwcu:)) plaż ukrytych w malowniczych zatoczkach. W okolicy są też przepiękne plaże archipelagu La Maddalena, które po prostu trzeba zobaczyć i pobyć na nich, chociaż kilka godzin. Jedzenie: Jeśli napiszę, że po powrocie z urlopu waga wskazała 4 kg więcej, to będzie to tylko dowód na to, że jedzenie było obłędne i po prostu nie sposób było go sobie odmówić, mimo że na co dzień staram się zwracać uwagę na to, co i ile jem :). Byłam w naprawdę wielu hotelach na całym świecie, ale to, co robią kucharze w Santo Stefano Resort, to jest mistrzostwo. Jedzenie jest pyszne, typowo włoskie, świeże, różnorodne, idealnie doprawione. Wybór jest ogromny, każdy znajdzie coś dla siebie – pizza wypiekana w piecu, makarony robione na oczach gości, kącik z grillowanymi mięsami, świeże ryby, wspaniałe desery, dużo by wymieniać! Obsługa nienaganna, wino w idealnej temperaturze. Minus – brak soków do obiadów i kolacji (jedynie wino i woda) oraz konieczność zastosowania diety po powrocie :). Pokoje: Cała zabudowa resortu utrzymana jest w typowo sardyńskim klimacie, parterowe domki pięknie wpisują się w charakter wyspy, nie naruszając harmonii krajobrazu. Pokoje skromne, aczkolwiek wyposażone we wszystko, co potrzeba, czyste, klimatyzowane. Serwis sprzątający bez zarzutu. Jedyny minus to brak wycieraczek, co powodowało po każdym wejściu nanoszenie ziemi do pokoju. Atrakcje w okolicy: Punkt niezbędny pobytu w Santo Stefano Resort to rejs po archipelagu La Maddalena, widoki zapierające dech w piersiach, krystalicznie czysta woda o zachwycającej barwie i przepiękne, niezatłoczone plaże. Coś wspaniałego. Całość podróży przebiegła bez zarzutu, w naprawdę komfortowych warunkach. Nie było żadnych opóźnień, stresujących sytuacji, niedomówień – pomimo tego, że transport na wyspę obejmował kilka etapów, w tym przeprawę statkiem. Rezydenci byli bardzo rzetelnie przygotowani, komunikatywni, sympatyczni i co bardzo ważne – dostępni i chętni do pomocy. Podsumowując – pobyt bardziej niż udany. Począwszy od bezproblemowej organizacji wyjazdu, poprzez wspaniałe otoczenie Parku Narodowego Archipelagu La Maddalena, po pyszne włoskie jedzenie i profesjonalną, a przy tym serdeczną obsługę. Dopełnieniem szczęścia byłoby pełne 7 dni słonecznej pogody, ale jak to zwykle bywa, nie można mieć wszystkiego, dlatego też po drodze i deszcz zaliczyliśmy :). Natomiast w żaden sposób nie wpływa to moją pozytywną opinię. Polecam z pełnym przekonaniem pobyt z Itaką w urokliwym Santo Stefano Resort.
Autorką opinii jest Pani Justyna z Warszawy
Maroko
Malownicza przygoda dla wielbicieli natury, krajobrazów i egzotycznego folkloru! Opinia w wersji dla Panów: Hotele: w marokańskim stylu, bogato zdobione, czyste i zadbane – każdy z basenem. Pokoje: przestrzenne, duże łóżka, czysto i wygodnie, TV. Łazienki: czyste, wyposażone w ręczniki i podstawowe kosmetyki. Jedzenie: zawsze smacznie i do syta. Okazja do próbowania miejscowej kuchni. Obsługa hotelowa: uprzejma, walizki są przynoszone za każdym razem, nie trzeba się samemu męczyć. Dostęp do Internetu: bezpłatne Wi-Fi w pokojach i na terenie hoteli. Pilot: Marta – fantastyczny człowiek, bardzo ciekawie opowiada, nawet bajki! Sympatyczni i zabawni miejscowi przewodnicy. Kierowca i autobus: miły kierowca, komfortowa jazda. Bezpieczeństwo: zapewnione, można czuć się swobodnie. W niektórych hotelach sejf w pokojach. Ceny: tanio, alkohol drożej niż w Polsce. Pogoda: super. Czas wolny: wystarczający, nie za dużo, nie za mało. Trasa: przejazdy szybko mijają. Dostępność sklepów/zakupów: w każdej miejscowości informacja od Pilota, gdzie można coś kupić, gdzie jest kantor, gdzie sklep, blisko hoteli. Rozrywki: podczas wycieczki jest okazja, żeby skorzystać z atrakcji hotelu i okolicy. Opinia w wersji dla Pań: Wielkie przeżycia na Wielkim Południu! Czyli pamiętnik z Maroka. 1. DZIEŃ. RZUĆ WSZYSTKO I CHOĆ SIĘ PLAŻOWAĆ! Lot minął naprawdę szybko, nawet tym, nienawidzącym samolotów. Trzask, prask i po południu byliśmy już w hotelu. Obsługa zajęła się nami już od progu. Na powitanie szklaneczka miętowej, słodkiej jak miłość, marokańskiej herbaty. Szybka organizacja i nasze walizki w mgnieniu oka dostarczono do pokoju! Po kilku chwilach zachwytu nad widokiem na ogród z basenem i ocean rzucamy wszystko i pędzimy na plażę! Jest tak blisko, że człowiek nie zdąży złapać zadyszki! Śniadanie w Polsce, popołudnie w Maroku i to na ciepłym, słonecznym wybrzeżu Agadiru. Czego chcieć więcej? Hmmm – kolacji! Kiedy już minęło pierwsze oszołomienie, dostrzegłam piękno hotelu. Świeże kwiaty, mozaikowe lampy, wzorzyste, kolorowe tkaniny, orientalne meble. Uczta dla oka, ale też i ciała! Bo kolacja to uczta smaków! Doskonałe jedzenie, sałatki, zupy, ryby, mięsa, zarówno w tradycyjnym, jak i europejskim stylu. Polecam spróbować wszystkiego! Ale koniecznie trzeba zostawić miejsce na deser! Smak bakaliowo-migdałowych ciasteczek czułam jeszcze zasypiając! 2. DZIEŃ. KRAJOBRAZY Z BAŚNI TYSIĄCA I JEDNEJ NOCY! Śniadanie zachwyciło mnie ilością smaków, rodzajów bułeczek i rogalików! Cudownie rozpoczęty dzień, nie przeszkadza nawet wczesna pora. Ruszyliśmy w stronę południa. Podróż busem okazała się wyjątkowo wygodna i komfortowa, a dodatkową zaletą, fakt, że cała grupa to 7 osób. Takie ekskluzywne wakacje! Podglądamy, jak miasto budzi się do życia. Spacer po murach obronnych Tarudant, wąskich uliczkach, zapach świeżo wypiekanego chleba dolatuje to zza jednego, to zza drugiego rogu. Alejki miejscowego bazaru odkrywały przed nami przyprawy, egzotyczne owoce i warzywa, meble, kosmetyki, biżuterię i rękodzieła. Chwila wytchnienia przy chłodnym, orzeźwiającym, świeżo wyciśniętym soku pomarańczowym i garści przesłodkich daktyli była idealną południową przerwą. Dalsza droga pełna jest niezwykłych krajobrazów, które wyglądają jak z filmów o innych planetach. Od czasu do czasu, pośrodku pustkowia pojawia się samotny osioł, nie wiadomo skąd… Dzięki widokom i częstym, krótkim przystankom, podróż mija szybko. Tradycyjna herbatka musi być chociaż raz dziennie, więc tym razem była w wydaniu szafranowym! Późne, słoneczne popołudnie w zabytkowym ksarze Ait Bin Haddou jest zachwycającym zwieńczeniem dnia! Po tylu wrażeniach trzeba było schłodzić emocje w hotelowym basenie w Ouarzazate. Błękitna woda, palmy dookoła, wygodny leżak – idealny relaks po dniu zwiedzania. 3. DZIEŃ. W STYLU GWIAZD! Na wakacjach nie można dbać o figurę i dietę! Śniadanie do wyboru, do koloru: warzywa, owoce, sery, surówki, pasty, a do tego wszystkiego wypiekane na miejscu, tradycyjne placki różnego rodzaju. Pyszna kawa, świeże soki, no i przede wszystkim sympatyczna obsługa. Jakie jest idealne miejsce, aby poczuć się jak gwiazda światowego kina? W Studiach Filmowych „Atlas” każdy może odegrać rolę na miarę marokańskiego Oscara! Moja życiową sceną było zejście po starożytnych schodach w iście filmowym stylu! Podczas zwiedzania kazby Taurirt dowiedzieliśmy się wiele ciekawych rzeczy o historii, kulturze i obyczajach Berberów. Popołudniowy przystanek w gaju palmowym okazał się niezwykle zaskakującym i zabawnym przeżyciem, dzięki niezwykłemu poczuciu humoru miejscowego przewodnika. Tego dnia nasz nocleg jest w przepięknym hotelu w bardzo marokańskim stylu, barwne szkiełka w oknach wpuszczają kolorowe światło do pokoju. Można wypoczywać przy basenie, przy fontannie lub też spacerować po kwiecistym, pięknie utrzymanym ogrodzie. A wieczorem tradycyjna kolacja, przy okrągłych stolikach i klimatycznych witrażowych lampach. Smak jagnięcego tadżinu z kuskusem i pomarańczy z cynamonem zostanie już na zawsze w moich wspomnieniach. 4. DZIEŃ. WODA NA PUSTYNI! Przejazd przez marokańskie „zagłębie trylobitowe” Alnif jest świetną okazją do dowiedzenia się czegoś więcej na temat skamieniałości, obejrzenia wspaniałych okazów i zakupu pięknego ametystu lub też trylobita. Czyste piękno wydobyte ze skał! Kres południa to także miejsce, gdzie zaczyna się pustynia! Chociaż piękno hotelu i duży basen zachęcają do pozostania w nim, my decydujemy się wybrać na wycieczkę fakultatywną. Saharyjska pustynia Erg Chebbi rozkochuje mnie w sobie od samego początku! Wsiadamy na wielbłądy i długą karawaną suniemy przez wydmy! Lekko kołysząc się z każdym krokiem wielbłąda, przyglądam się, jak nasz cień przemieszcza się po wydmach. Gdzieś w oddali, na jednej z wyższych wydm sunie inna karawana, patrzę pod słońce, więc widzę tylko czarne obrysy na żółto błękitnym tle piasku i nieba. Zachwycające! Po przybyciu do obozu okazuje się, że na pustyni jest nawet łazienka i woda! Namioty noclegowe, restauracja, toalety – wszystko zbudowane z olbrzymich dywanów! W środku namiotów materace i kolorowo zdobione koce i dywany! Tę noc spędzamy jak nomadzi! Zachód słońca i poranek na pustyni to jedno z najpiękniejszych przeżyć w życiu! Warto skorzystać! 5. DZIEŃ. PEJZAŻE Z OCHRY! Wąwóz Tudra robi wrażenie! Jest to jedno z tych miejsc, gdzie myśli się, że to natura tworzy najpiękniejsze rzeczy na świecie! Spacer między wysokimi ścianami to okazja do zachwycania się pięknem barw i kształtów. Miejsca widokowe zapierają dech w piersiach. Malownicze krajobrazy miast w kolorze ochry otoczonych gajami palmowymi. Tak, jak zawsze, również tego dnia jedzenie było przepyszne i rozmaite. Mnóstwo świeżych i gotowanych warzyw, tadżin w kilku wersjach i zniewalająco słodkie pomarańcze. A do tego duży wybór ciast. Po takiej uczcie jakże przyjemnie było położyć się na ogromnym łóżku, w mięciutkiej i pachnącej pościeli! 6. DZIEŃ. PODZIWIAJ, JEDZ, TAŃCZ! Poranek – podziwiaj! Przejazd krętymi drogami przełęczy Tizi-n-Tichka ukazuje majestatyczne góry Atlasu Wysokiego. Z nosami przyklejonymi do szyb podziwiamy piękno krajobrazu! Jest pięknie i przerażająco ze względu na strome zbocza. Podróż – choć długa to przyjemna, zapewne dzięki naszej wspaniałej Pilotce Marcie, która ciekawie opowiada o Maroku i umila nam czas berberyjską muzyką. Nawet kierowca busa daje się ponieść melodii i podryguje palcami na kierownicy w rytm ludowej muzyki. Popołudnie – jedz! Dżamaa Al-Fna w Marrakeszu to okazja do spróbowania przeróżnych smakołyków! Czego tylko się zapragnie! Ogromny wybór owoców, daktyli, oliwek, tradycyjnych dań, a to wszystko bardzo niewielkim kosztem! Dzięki temu zwiedzanie miasta jest jeszcze przyjemniejsze! Wieczór – tańcz! Wieczór w restauracji Dar Essalam był najbardziej rozrywkową częścią podróży! Zachwycające wnętrze, wzorzyste siedziska i poduchy, przepiękne mozaiki na ścianach, złote dodatki, kryształowe lampy, świeże kwiaty i pływające świece – bardzo elegancko, stylowo i egzotycznie! Marokańska zupa harira, tadżin i soczyste pomarańcze z cynamonem – tysiące smaków na podniebieniu. Do kolacji przygrywali nam tradycyjni muzycy gnawa, lekko odurzając charakterystycznymi dźwiękami bębenków i flecików. A po nich wspaniały występ tancerek ze świecami i pokaz tańca brzucha! Wspaniałe doznania wszystkim zmysłami – dźwięk, zapach, smak, obraz! 7. DZIEŃ. RABAT W MARRAKESZU! Ogród Majorelle pełen jest zieleni i ostrych, zachwycających kolorów. Palmy, kaktusy, bambusy, trawy, krzewy, drzewa i śpiew ptaków. Ma w sobie coś magicznego! W takim anturażu niemal z każdego wychodzi pasja modelingu! Wyjątkowa okazja do zrobienia bajecznych zdjęć! Następnym punktem dnia jest obudzenie w sobie żyłki handlarza! Zakupy w Marrakeszu to nie lada gratka do targowania! Pierwotna cena jest zawsze wyjściowa – a jaki będzie rabat? Zależy od Ciebie! 8. DZIEŃ. KOKO, MAROKO! Kto rano wstaje, ten ma pyszne śniadanie! A po nim czas na plażowanie! Już spakowani i gotowi na powrót korzystamy z ostatnich wolnych chwil. Poranny spacer po deptaku w Agadirze to okazja do zobaczenia Marokańczyków uprawiających sport na plaży w tradycyjnych strojach lub odpoczywającego wielbłąda. W bagażu mam piasek z pustyni, olejek z róży damasceńskiej, daktyle z gaju palmowego, szafran prosto z uprawy, olej arganowy i chustę w kolorze indygo. Wycieczkę polecam wszystkim miłośnikom przygód, którzy kochają naturę, chcą uciec od zgiełku i tłumów. Przed samym wylotem warto jeszcze pójść do miejscowej cukierni Patisserie Tafarnout po fantastycznie pyszne ciasteczka, których wybór jest olbrzymi, najlepiej kupić mieszankę wszystkich smaków i delektować się nimi już po powrocie, oglądając zdjęcia tak jak ja!
Autorką opinii jest Pani Agnieszka z Zawiercia
Zanzibar, perełka oceanu indyjskiego. Chciałabym swoją subiektywną opinią przenieść państwa w świat, gdzie po wylądowaniu w Stone Town wszystko ulega diametralnej zmianie, oczywiście pozytywnej, z przymrużeniem oka. Pole, pole (powoli, powoli) to słowa, których zabiegani Polacy muszą nauczyć się, aby w pełni poczuć klimat Zanzibaru. Staramy się z mężem podróżować w różne miejsca, dlatego moja opinia podyktowana jest wypracowanymi doświadczeniami, w czasie podróżowania. Zazwyczaj jest to połączenie zwiedzania z wypoczynkiem, dlatego chętnie skorzystaliśmy z 3 wycieczek fakultatywnych Itaki. Wybór hotelu pięciogwiazdkowego Neptune Pwani Beach Resort & Spa był przemyślany ze względu na spektakularne pływy oceanu, a także klimatyczny styl, w jakim hotel został zaprojektowany. Bajeczny, zielony, pachnący ogród, a w nim usytuowane piętrowe bungalowy, tuż przy bajecznie białej, pudrowej, szerokiej plaży, codziennie sprzątanej, z mieniącymi się kolorami oceanu każdego dnia. Dwa baseny, nad którymi górowały restauracje, w dzień stanowiły atrakcję niezależnie od wieku, a w nocy podświetlone dodawały majestatycznego uroku. Powitalny drink i ręczniki do odświeżenia, a także uśmiechy i powitania, sprawiają, że czujesz się już na urlopie. Pokój urządzony w stylu afrykańskim, codziennie sprzątany, minibarek uzupełniany, balkon z widokiem bocznym na ocean. Schody prowadzące do pokoju nie stanowiły problemu dla aktywnego człowieka, niezależnie od wieku. Restauracja główna, z widokiem na ocean codziennie serwowała śniadania, lunche i kolacje. Jedynie malkontent będzie marudził. Smaki i zapachy były ucztą dla podniebienia. Smak owoców tropikalnych, jakże wyrazisty dla kubków smakowych, zupy – warto spróbować, pomimo gorącego klimatu broniły się swoim smakiem każdego dnia. Owoce morza, ryby, wołowina, kurczaki bardzo dobrze przyrządzone, a także dodatki z warzyw, frytek itp. dla każdego coś innego. Desery kolorowe jak tęcza stanowiły uzupełnienie całego posiłku. Oczywiście świeże soki np. z mango były iście ukojeniem w tym klimacie. Kelnerzy w hotelu zdecydowanie świadczą usługi na najwyższym poziomie, każda prośba np. o wodę ze świeżo utartym imbirem zostawała natychmiast zrealizowana. Na plaży kelnerzy przynosili zamówienia w wyjątkowo szybkim tempie, od świeżych soków poprzez różne rodzaje kaw, aż do kolorowych drinków i koktajli. Sunset Zanzibar smakował wyśmienicie. Serwowane w szkle. Kelnerzy mogą Was zaskoczyć znajomością języka polskiego. Na plaży znajduje się sekcja z świeżymi kokosami – zawsze można ugasić pragnienie wodą kokosową. Ucztą dla zmysłów wzrokowych jest plaża, gdzie obsługa w mig przyniesie leżak i materac w miejsce wybrane przez nas. Bujne drzewa i palmy rosnące w linii równoległej do oceanu ochronią nas przed słońcem, a widok z leżaka na ocean i cumujące łodzie, a także wtopieni w tło Masajowie są widokiem olśniewającym. Ochrona sprawnie pilnowała obiektu, aby nasz urlop nie był zmącony przez mieszkańców oferujących np. spacer na rafę lub kolorowe tuniki czy bransoletki. W wyznaczonych godzinach nie zbliżają się do osób wypoczywających nad brzegiem oceanu – ukłon w stronę menedżera hotelu. Oczywiście można swobodnie i spokojnie spacerować plażą poza teren hotelu, mieszkańcy rozumieją słowo „nie”, chociaż najbardziej dociera do nich pokazanie zakupionej bransoletki czy powiedzenie „już zakupiłam taką figurkę”, „oglądaliśmy już piękne rozgwiazdy”, „odbyliśmy przejażdżkę skuterem”. Polecam wybrać się poza hotel i podziwiać piękno przyrody. Wielobarwne sklepiki z pamiątkami przykuwają uwagę rozmaitościami. Warto targować się. Jest bezpiecznie. Posiadając drona jest to spektakularne miejsce do robienia wyjątkowych zdjęć. Korzystając z restauracji tematycznych – włoskiej, tajskiej i hinduskiej – degustacja bardzo dobrych potraw w rytmie pole pole satysfakcjonowała, dodając obsługę i architekturę, każdy będzie zachwycony. Wieczorne show atrakcyjnie urozmaicało kolację w głównej restauracji czy popijanie koktajli w barze. Każdy ma inne smaki, dlatego warto spróbować i przekonać się samemu, czy mam rację. Dodatkowo płatna restauracja à la carte Samaki przygotowuje ucztę z wybranym menu, na plaży, w romantycznym stylu, w usypanym sercu, udekorowanym kolorowymi, pachnącymi kwiatami. Nocny widok na spektakularny ocean umożliwia oświetlona plaża. Polecam! Warto zakosztować takich specjałów, uzupełnionych dobrym winem lub szampanem. Hotel poleca również Spa – usytuowane w środku obiektu z porywającym widokiem na palmy, ocean i infrastrukturę hotelu. Masażystki z Bali pokrywają ciało wyjątkowo zmysłowymi olejkami eterycznymi, a masażem sprawiają, że niejednokrotnie chcesz uciec w objęcia Morfeusza. Jeżeli chcesz poczuć na ciele rozkosz, tak – koniecznie trzeba skorzystać z oferty Spa. Nie zawiedziesz się. Ciało jest zrelaksowane, oszałamiająco jedwabne, a umysł uwolniony. Przerywając wyszukane lenistwo, oferta Itaki dostarczyła niezapomnianych wrażeń w wycieczkach fakultatywnych. Stone Town zachwycało cudnymi widokami – lunch w restauracji na „dachu świata”, historią zaklętą w słynnych, zanzibarskich drzwiach, pozostałości po niewolnictwie, po sułtanacie, sprawiają, że chcesz dotknąć tej historii samodzielnie. Spice Tour w dalszej części wycieczki pobudził zmysły smakiem i zapachem przypraw – cynamonu, goździków, imbiru, pieprzu, gałki muszkatołowej, liścia laurowego. Kolejną wycieczką było Jozani Forest z zaczarowanym lasem deszczowym – trzeba to poczuć. Uroku dodają zwinne, trójbarwne małpki gereza, skaczące nad naszymi głowami. Największą atrakcję stanowią jednak żółwie olbrzymie (które były darem dla sułtana Zanzibaru) na wyspie Prision Island, na którą dopłynęliśmy łódką i która była atrakcyjnym widokiem dla naszych oczu. Wyjątkowo zwinne gady, pomimo swojego wieku, można było nakarmić szpinakiem. Safari Blue w niezwykle gorącym klimacie dało ochłodę dla ciała, a także ucztę dla konesera fotografii. Każdą wycieczkę chłonę wszystkimi zmysłami, napawam się fenomenalną fauną i florą. Wybór Zanzibaru, hotelu i wycieczek okazał się efektownym celem naszej udanej, piętnastodniowej podróży na święta Bożego Narodzenia, gdzie wigilia odbyła się, w zaczarowanym ogrodzie na wzgórzach hotelu. Czy chciałabym tam powrócić? Zdecydowanie tak! „Hakuna matata” w języku suahili ilustruje sposób życia i bycia mieszkańców Zanzibaru, które warto przenieść do naszego świata. Myślę, że rozbudziłam ciekawość niejednej osoby. Warto polecieć i przekonać się samemu, co oferuje biuro podróży Itaka. Nie zapominając o SPF 50, kapeluszu i okularach. W tej części świata wyjątkowo mocne słońce, nawet zza chmur potrafiło nadać kolor ciału.
16. EDYCJA (01.02.-30.04.2018r.)
Autorem opinii jest Pan Wojciech z Warszawy
Wyspy Zielonego Przylądka
Wyobraźcie sobie, że po przebudzeniu otwieracie drzwi. Co za nimi widzicie? Piękne, rozłożyste palmy, których liście bujają się w rytmie kabowerdyjskich powiewów wiatru. Stajecie leniwie na werandzie, przeciągacie się z uśmiechem, widząc dookoła stylowe, parterowe domki z ukwieconymi ogródkami. Podoba się? W takim razie witajcie w hotelu Oasis Atlantico Belorizonte. Jest to piękny kompleks położony nad samym oceanem. Co tam jeszcze może Was spotkać? Dwie restauracje pełne oceanicznych ryb, regionalnej catchupy, batatów, soczystych owoców takich jak papaja, ananas, kiwi czy melon. Owszem, są też różne kurczaki, wołowiny, makarony, ale odpuście je sobie, mamy to w Polsce. Niestety, jest też ogrom słodko-kolorowych ciast na deser... Dla mnie osobiście oznaczało to dwa kilogramy więcej po powrocie. Spróbujcie się powstrzymać i ich nie skosztować, jeśli macie silną wolę. Zwiedzamy, aktywnie odpoczywamy, a nie zalegamy na łóżkach! W bungalowie się śpi, nie koczuje. Gdyby ktoś wolał jednak nieco czasu spędzić w pokoju, musi wiedzieć, że jest on mały, skromny i nie najnowszy. Łazienka niewielka. Pokój z pewnością nie zalicza się do klasy luks, ale jest czysty i zadbany. Lepiej wybrać się na plażę, gdzie z drinkiem w dłoni (z plażowego baru) spoczniemy na leżaku (których nigdy nie brakuje) pod słomianym parasolem i zerkniemy na bujne fale oceanu. Nazbyt wieje, za głośno szumi woda? Przejdźcie pod jeden z trzech basenów na terenie kompleksu. Gra muzyczka, tańczą animatorzy, napięcie odpływa w siną dal. I pamiętajcie – zawsze czuwa super obsługa. Fajni, pogodni ludzie służą radą oraz pomocą na terenie kompleksu i podczas posiłków. Cierpliwi, uśmiechnięci, przyjacielsko nastawieni. Stopa grzęźnie w gorącym piasku. Przyjemne ciepło ogarnia piętę, kostkę... Pomimo ciężko stawianych kroków idziemy dalej. Przed nami połać kilkuset metrów złotej, bardzo szerokiej, niemal pustej plaży. Gdyby nie szumiący błękit oceanu można pomyśleć, że jesteśmy na pustyni. A to tylko wycieczka ku wielkiej wydmie, która znajduje się jakieś trzy kilometry na prawo od hotelu (idąc plażą). Kuter dobija do pomostu. Krzyki rybaków, zamieszanie, podniesione głosy handlarek. Po chwili rząd srebrno-błyszczących, wielkich tuńczyków ląduje na deskach. Dołączają do nich inne ryby, węże morskie. Wy stoicie z boku i robicie zdjęcia. Powiew egzotyki, inności powoduje, że czas przestaje mieć znaczenie. Obserwujecie te sceny niczym zaczarowani. Jak tam trafić? Odbijcie na lewo od hotelu (idąc plażą) i za kwadrans będziecie na miejscu. Wieczór, po 20- tej. Mały placyk w centrum Santa Marii wypełnia tłum młodych ludzi. Wszyscy klaszczą, bujają się rytmicznie tworząc półkole. Co tam się ciekawego dzieje? Pójdźcie i sprawdźcie sami. Kierujcie się muzyką, na pewno traficie. Nie pożałujecie. Widzieliście już fatamorganę? Albo wielkiego lwa z majestatycznym pyskiem, skierowanym ku odmętom oceanu? Macie ochotę stanąć oko w oko z... Wielkim błękitnym okiem łypiącym z wnętrza ziemi? Chcecie poczuć się niczym korek od wina, którego nie sposób zatopić? A może napić się grogu w kilku odmianach? Jeśli tak, bierzcie fakultatywny wypad Sal (koniecznie w wersji max). Całość okraszona ciekawym komentarzem pilotki-rezydentki. Także, pomimo długiego i męczącego lotu, śmiało tutaj przybywajcie. Warto przemęczyć się w kadłubie samolotu. Hotel, jego okolica, obsługa, mieszkańcy wyspy Sal zrekompensują wszelkie niewygody podróży. I pamiętajcie – NO STRESS!!!
Autorką opinii jest Pani Ilona z Konina
Tajlandia / Kambodża / Wietnam
„W orientalny deseń” - i na pewno w nasz deseń... Synonimem słowa deseń jest m.in. „upiększenie”, „ozdoba”. I właśnie takimi słowami można określić przygodę, która przytrafiła się nam w styczniu 2018 r. Upiększeniem codzienności, ozdobą szarych, zimowych dni w Polsce była podróż z ITAKĄ do południowo-wschodniej Azji. Zaczęła się miłym akcentem w postaci telefonu od przewodniczki Zuzanny 2 dni przed wylotem, co świadczyło o opiekuńczym charakterze ze strony ITAKI. Sama podróż w komfortowych warunkach linii lotniczych QATAR Airways przebiegła bez żadnych zakłóceń i „niespodzianek” (ogromnym atutem był krótki czas przesiadki w Doha, bez kilkugodzinnego wyczekiwania, jak to czasami ma miejsce). Program wycieczki skierowany jest dla osób, które chcą jak najwięcej zobaczyć, dotknąć, powąchać, spróbować, delektować się, by w końcu uwiecznić na zdjęciach to, co w głowie pozostanie na zawsze... Wytyczonym szlakiem, pod przewodnictwem naszej pilotki Zuzy realizowaliśmy wszystkie założenia programowe, a nawet więcej. Czas wypoczynku nad Morzem Południowochińskim zrekompensował intensywność zwiedzania, pozwolił na chwilę wytchnienia. Przewodnicy, których ITAKA zaprosiła do współpracy w zwiedzanych krajach, podobnie jak nasza Zuza, spisali się na medal. Możliwość „dotknięcia” Azji na żywo, bez szklanego ekranu, jest marzeniem wielu, a nam udało się je spełnić... Po wylądowaniu w Bangkoku udaliśmy się do hotelu Bangkok Palace położonego w dzielnicy Pratunam. Hotel jest usytuowany w b. dogodnym miejscu dla turysty, który ma ochotę na spróbowanie ulicznego, tajskiego jedzenia, a także chętnego na zakupy na nocnym bazarze. My z obu tych dobrodziejstw oczywiście skorzystaliśmy. Bardzo przyjemnie poczuliśmy się w hotelu, gdy na powitanie (po długiej podróży) zostaliśmy poczęstowani, zaraz po wejściu, sokiem z owoców. Pokój, w którym przyszło nam spędzić 2 noce był duży i gustownie urządzony. Ogromne i wygodne łóżko pozwoliło odpocząć po całodniowym zwiedzaniu Bangkoku. Możliwość zrobienia sobie kawy lub herbaty jest także udogodnieniem dla zmęczonego i pełnego wrażeń turysty. A wanna w łazience pozwala na chwilę wytchnienia. Ponadto dla zapominalskich w łazience przygotowano nie tylko kosmetyki do kąpieli, lecz także szczoteczkę i malutką pastę do zębów. Fajnym rozwiązaniem były chusteczki higieniczne umiejscowione w ścianie łazienki, obok lustra. Telefon znajdował się nie tylko w pokoju, był także zamontowany na ścianie w łazience. Sejf i lodówka były do naszej dyspozycji w przedpokoju, w którym również znajdowały się kapcie dla 2 osób, a nawet latarka (czyżby Tajowie działali w myśl polskiego powiedzenia „przezorny zawsze...”?). Duże lustro przy biurku w pokoju było ważnym elementem wystroju, bo mogłam bez pośpiechu zrobić sobie makijaż, podczas gdy mąż mógł spokojnie korzystać z łazienki. W pokoju był klimatyzator, z którego mój mąż skwapliwie korzystał. Pięknie i wytwornie wyglądał hotelowy hall, w którym znajduje się recepcja. Ogromne wrażenie robi przepiękny żyrandol, a także dekoracje ze świeżych kwiatów. Pracownicy recepcji, o czym mogłam się przekonać, byli nie tylko mili (co oczywiście jest częścią ich obowiązków), lecz także bardzo pomocni i tak po ludzku sympatyczni, bez sztucznego uśmiechu. Pomogli mi rozszyfrować nazwy owoców, które jadłam na ulicy, a nie do końca byłam pewna ich nazw. Wysłanie pocztówek do Polski nie stanowiło najmniejszego problemu, gdyż obsługa recepcji poinformowała mnie o cenie za znaczki i skrzynce pocztowej, która była w recepcji (otrzymałam nawet informacje o dokładnej dacie dostarczenia pocztówek na pocztę). Tym sposobem nabrałam pewności, że pocztówki dotrą do Polski (tak się też stało). Hotel dysponował odkrytym basenem i częścią rekreacyjną dla sympatyków zajęć fitness. Niestety, z powodu braku czasu nie skorzystaliśmy. Jeśli ktoś nie miał siły bądź ochoty na wyjście wieczorne do miasta na posiłek, mógł skorzystać z restauracji i kawiarni hotelowej. Śniadania w formie bufetu były tak obfite, że nie byliśmy w stanie spróbować wszystkiego. Świadomie nie zdradzam szczegółów zwiedzania Bangkoku, bo tych cudownych miejsc trzeba „dotknąć” samemu, wszystkie przekazy będą tym, co lizanie cukierka przez szybę. Kolejnym etapem naszej azjatyckiej eskapady była Kambodża. Przygodą samą w sobie było przekroczenie granicy tajsko-kambodżańskiej. Dla kogoś, kto nie pamięta naszych zamierzchłych czasów i przekraczania granic w Europie, ten element podróży może być ciekawym doświadczeniem, a dla tych, co pamiętają – przypomnieniem lat młodości. Podróż, by dotrzeć do Siem Reap, miasta w Kambodży, odbyła się autobusami. Do granicy tajskim, po jej przekroczeniu w wersji kambodżańskiej. W obu działała klimatyzacja, a co najważniejsze były wygodne i czyste. Po wielu godzinach podróży (z miłymi akcentami przystankowymi na toaletę i małą konsumpcję) dotarliśmy do City River Hotel w Siem Reap. Jaka miła niespodzianka! Hotel w samym centrum miasta, przy rzece o tej samej nazwie co miasto. Kilka minut spacerem i byliśmy w części miasta, która wieczorem zamienia się w wielkie targowisko, a muzyką i kolorowymi światłami zaprasza do niezliczonej ilości pubów czy dyskotek. Na każdym kroku były także salony masażu, które były cudowną ucztą dla naszych obolałych nóg po całodniowym dniu zwiedzania. Po cudownym masażu, by znów nie narażać nóg na dodatkową pracę, wracaliśmy do hotelu tuk-tukiem (dosłownie za grosze). „Nasz” hotel był bardzo klimatyczny, przypominał nam czasy kolonialne. Pokój mieliśmy duży, ładnie urządzony, jedynie telewizor pamiętał dawne czasy i zajmował dość dużo miejsca na biurku. Żeby się nie powtarzać, to wszystkie hotele na całej trasie wycieczki były wyposażone w klimatyzatory, lodówkę, sejf, czajnik, kawę, herbatę, cukier, wodę mineralną, a dla łasuchów (za dodatkową opłatą, ale odwrotnie niż w Europie, dużo tańszą niż w sklepach) - chipsy, orzeszki, piwo, napoje gazowane. Również każdy hotel przygotował japonki do dyspozycji gości. W łazienkach, jak już wcześniej wspomniałam, oprócz kosmetyków do mycia, były szczoteczki i maleńkie pasty do zębów, grzebień, patyczki i chusteczki higieniczne. Na dobrą sprawę, gdyby nie dodatkowe kosmetyki do makijażu, mogłabym nie zabierać kosmetyczki. Również suszarka do włosów stanowiła wyposażenie wszystkich łazienek hotelowych. Ponadto, dla chętnych i spragnionych surfowania po Internecie, wszystkie hotele oferowały darmowe Wi-Fi z wydzielonymi, wygodnymi miejscami dla gości. Basen w City River Hotel znajdował się na dachu, w otoczeniu pięknych palm w donicach. Na ostatnim piętrze usytuowano centrum masażu, z którego skorzystaliśmy. Cudowny masaż olejowy był prezentem dla całego ciała po „pracowitych” dniach zwiedzania przepięknych, zabytkowych świątyń Angkoru. W dodatku mieliśmy możliwość zamówienia masażu na konkretną godzinę (w naszym przypadku bardzo późną) i do pokoju hotelowego. Bardzo podobały się nam drewniane elementy wystroju hotelowego w recepcji, części wypoczynkowej obok recepcji i w restauracji. W restauracji kompozycje ze świeżych kwiatów (czerwone goździki i róże) pięknie wyglądały na tle ciemnobrązowych drewnianych mebli. Obsługa restauracji (zresztą jak w każdym hotelu, w którym rezydowaliśmy) była na medal. Podczas śniadań każdy brudny pusty talerz znikał w sekundę ze stołu i można było wędrować po kolejną potrawę i delektować się smakiem, którego do tej pory nie znaliśmy. Osoby, które nie lubią eksperymentować, we wszystkich hotelach mogły spożywać potrawy dobrze nam znane. Różnorodność potraw, owoców (również pieczywa) powodowała, że kalorie liczone w kraju, tutaj nie miały większego znaczenia. Obsługa recepcji w hotelu City River również była przesympatyczna, zresztą jak wszyscy mieszkańcy Kambodży. Gdy poprosiłam o możliwość zrobienia im zdjęcia, jakież było moje zdziwienie, gdy ustawili się przed obiektywem (mimo, że wcześniej każdy z nich wykonywał swoje obowiązki w różnych miejscach recepcji) z dłońmi złożonymi, jak u nas dzieci do modlitwy i szczerym uśmiechem. Zdjęcie wyszło przepięknie, niczym pocztówka wysłana wcześniej do kraju. Wydawało nam się, że wycieczka z tak bogatym programem zwiedzania i przemieszczaniem się do różnych miejsc, będzie miała ten minus, że co noc będziemy w innym hotelu. A okazało się, że nie taki diabeł straszny... W City River Hotel zagościliśmy aż na 3 noce. W trakcie pobytu w Siem Reap nie tylko zwiedziliśmy świątynie Angkoru, mieliśmy także możliwość wyprawy łodzią na jezioro Tonle Sap (jedno z największych w Azji Południowo-Wschodniej). Największym dla nas zaskoczeniem i egzotycznym obrazem tej wyprawy była wioska Kampong Phluk i domy zbudowane na wysokich palach. Widoczna była bieda tych ludzi, rzeczywisty obraz ich życia, a nie miejsce stworzone „pod turystów”. Po pobycie w Siem Reap nadszedł czas na stolicę Kambodży – Phnom Penh. Kilkugodzinny przejazd do stolicy pozwolił na dokładne obserwacje państwa Khmerów. Stolica okazała się pięknym miastem, z uroczym kompleksem budynków Pałacu Królewskiego. Po całodziennym zwiedzaniu zakwaterowaliśmy się w hotelu Frangipani Royal Palace Hotel & Spa (dla lubiących ciekawostki – frangipani, inaczej plumeria, to nazwa pięknej rośliny o wspaniałych kwiatach, które silnie pachną. Kwiaty plumerii znane są jako hawajskie kwiaty zaślubin i Hawajki wkładają je sobie za ucho). Tak więc hotel z pachnącą nazwą był naszym domem na 1 noc. Co prawda pokój, który nam przydzielono nie miał ładnego widoku z okna (rusztowania remontowanego sąsiedniego budynku), również ustawienie mebli niekoniecznie okazało się wygodnym rozwiązaniem dla gości. Łóżko niemalże „dotykało” długiego stolika, na którym stał telewizor, czajnik z minibarem, a pod stolikiem lodówka i pufa. Otwarcie drzwi lodówki było utrudnione, a przejście na drugi bok łóżka prawie niemożliwe. Zostawała nam przeprawa przez samo łóżko. Tym razem pokój nie był tak duży jak poprzednie, łazienka była dość duża, ale z bardzo słabym oświetleniem (również rano, bo bez okna). Jednak wspomniane niewygody rekompensowało położenie hotelu. Hotel położony w centrum, po sąsiedzku z Pałacem Królewskim. Część restauracyjna mieściła się na 8 piętrze, można było korzystać z części zamkniętej, a także zjeść śniadanie na ogromnym, otwartym tarasie z przecudnym widokiem na miasto. Basen był również nieodłącznym elementem „wyposażenia” hotelowego i mieścił się obok restauracji hotelowej. Wybór potraw na śniadanie równie duży, jak w poprzednich hotelach, kucharze na poczekaniu przyrządzali potrawy typu omlety, jajecznice z dodatkami na żądanie gości. Po Kambodży przyszła kolej na Wietnam. Kolejna granica, oczekiwanie na wizy, wymiana pieniędzy na wietnamskie dongi (w każdym z hoteli nie ma problemów z wymianą waluty). Zanim dotarliśmy do Ho Chi Minh (dawny Sajgon) obejrzeliśmy tunele Cu Chi – ręcznie wykopane i wykorzystywane podczas wojny wietnamskiej. Po dotarciu do 10 milionowej metropolii okazało się, że nasz hotel Bloom Saigon Hotel położony jest w samym centrum miasta (district 1). Jak ITAKA to robi, że wszystkie hotele mieliśmy w samych centrach miast? Urokliwy hotel, z którego wszędzie blisko, zakupy zrobione późnym wieczorem na bazarze (przysłowiowe dwa kroki obok), po kilku minutach były już w pokoju hotelowym i nadal można było wybrać się na spacer deptakiem przy rzece Sajgon. Pomimo super położenia hotelu, nasz pokój był mały. Ponieważ byliśmy tu jedną noc, nie widzieliśmy sensu rozpakowywania naszych bagaży, więc otwarte 2 średnie walizki na podłodze zabrały właściwie całą wolną przestrzeń. Na szczęście, tak jak we wszystkich hotelach, łóżko było duże i wygodne. Łazienka malusieńka, no i niestety czystość w łazience pozostawała wiele do życzenia. Ponieważ zlew był naprawdę bardzo brudny, złożyłam reklamację recepcjoniście. Gdy wróciłam z krótkiego wypadu na miasto łazienka była już posprzątana, a ilość przeprosin, które otrzymałam od pracowników recepcji wieczorem, a także jeszcze rano była dla mnie zadośćuczynieniem tej hotelowej wpadki. Śniadanie jedliśmy na 11. Piętrze, z równie pięknym widokiem na miasto, jak w stolicy Kambodży. Część restauracyjna także była podzielona na część zamkniętą i część otwartą, na powietrzu (choć nie tak ogromną jak w Phnom Penh). Wczesny ranek, wschód słońca i śniadanie z widokiem na budzący się Sajgon – wrażenia bezcenne. Śniadanie w tym hotelu z wyborem wielu dań, nieodkrytych smaków, soczystych owoców. Cóż więcej chcieć? Po śniadaniowym „obżarstwie” udaliśmy się na rejs po rzece Mekong, na wyspę Thai Son. Dużą frajdą okazało się przepłynięcie sampanami mniejszą częścią rzeki, malowniczą trasą z powrotem na naszą główną łódź. Po intensywnych dniach zwiedzania przyszedł czas na odpoczynek. Przejazd autokarem do kurortu Phan Thiet zabrał nam kilka godzin, ale plusem było obserwowanie wietnamskiego życia z okiem autokaru. Wieczorem dotarliśmy do hotelu Sandunes Beach Resort & Spa. Hotel, jego położenie i otoczenie było naprawdę miłą niespodzianką. My otrzymaliśmy pokój w głównym budynku hotelowym, część naszej grupy rezydowała w bungalowach. Okazało się, że wszystkie pokoje, także te w bungalowach były bardzo duże i wygodne. Nasz pokój był ładnie urządzony, stolik i dwa foteliki mogły być także wykorzystane na dużym tarasie, z którego rozciągał się niebiański widok na Morze Południowochińskie. Ogromne łóżko w naszym pokoju z pewnością pomieściło by kilka osób, a przemiła w dotyku pościel pozwoliła na głęboki, mocny sen. W dużej łazience znajdowało się ogromne okno na pokój, dzięki któremu łazienka miała dostęp do światła dziennego. Roleta na oknie pozwalała na oddzielenie się od pokoju. Wyposażenie pokoju, jak w poprzednich hotelach, dodatkowo mieliśmy do dyspozycji dwa duże ręczniki plażowe. W broszurce z informacją hotelową znalazłam wiele ciekawostek, których nie spotkałam do tej pory w innych hotelach (nie tylko w Azji). Umieszczono informacje, gdzie znajduje się najbliższy kościół katolicki, pagoda buddyjska, o której godzinie w poszczególnych miesiącach roku wschodzi i zachodzi słońce, by można było cieszyć się widokiem tego zjawiska. Położenie recepcji również zrobiło na nas ogromne wrażenie, częściowo otwarta przestrzeń na tle lasu wyglądała imponująco. Ponieważ trafiliśmy na okres poświąteczny i noworoczny mogliśmy podziwiać ubraną choinkę w wersji wietnamskiej, na środku recepcji (były bombki i łańcuchy, tylko skromniej niż u nas). Najpiękniejszy jednak był ogród wokół hotelu. Pięknie utrzymana zieleń, kwitnące kwiaty, egzotyczne owoce na drzewach naprawdę cieszyły oko. Restauracja przepięknie położona, z zielonym, „żywym” dachem (trawnik), a obok baseny. Wybór śniadaniowych specjałów ogromny. Do plaży kilkanaście kroków i... Cudowny szum morza. Wiatr we włosach i słońce – tego nam było trzeba... W Polsce śnieg, a nas rozpieszczają promienie słoneczne (używanie filtrów obowiązkowe, bo można zamiast opalenizny otrzymać w gratisie poparzenie słoneczne i to w szybkim czasie. Mój mąż osobiście się o tym przekonał, kilka osób z grupy także). Wszystko, co dobre szybko się kończy i prawie 3-dniowy pobyt nad morzem również. Powrót do Sajgonu i nocleg w znanym już nam hotelu. W ostatni dzień jeszcze zwiedzanie (resztkami sił po cudownym odpoczynku) i jedziemy na lotnisko, byśmy bezpiecznie, na skrzydłach katarskich linii lotniczych mogli dofrunąć do Warszawy. Nie rozpisywałam się o miejscach, które zwiedzaliśmy, wszystkie dodatkowe „smaczki” pozostawiam tym, którzy tę podróż mają przed sobą. Słowa uznania należą się również lokalnym przewodnikom, którzy dla nas pracowali w poszczególnych krajach. Wszyscy panowie byli serdeczni, sympatyczni i bardzo pomocni w każdej sytuacji. W autokarze opowiadali dużo ciekawostek o ich kraju, zwyczajach, ludziach, czasem o sobie. Zachęcali (szczególnie wesoły Long – Wietnamczyk) do zadawania pytań. Chętnie odpowiadali. A dobrym duchem całej wyprawy była nasza polska pani przewodnik – Zuzanna. Pracowała nie tylko w godzinach do tego przeznaczonych, lecz także w wolnym czasie, podczas wypoczynku nad morzem. Wyprawa do tak odległego zakątka świata pozwoliła mi i mojemu mężowi zrealizować jedno z marzeń o dalekiej podróży w miejsce, które tak bardzo różni się od „naszego” świata. Piękne wspomnienia pozostaną na zawsze, zdjęcia w albumie będą dowodem… A my już ukradkiem zerkamy na kolejny katalog ITAKI z ofertą do najdalszych zakątków świata... Czyżby nam było mało i apetyt rośnie w miarę jedzenia?
Autorką opinii jest Pani Justyna ze Stargardu
Zanzibar
Wraz z mężem wybraliśmy podróż na Zanzibar do hotelu Bluebay jako naszą podróż poślubną. Z dokonanego wyboru jesteśmy bardzo zadowoleni. Wszystko na miejscu było na najwyższym poziomie. Przy wyborze hotelu kierowaliśmy się wcześniejszymi opiniami oraz tym, że ten hotel został nagrodzony przez Itakę nagrodą Żagiel Itaki. I my również chcielibyśmy się podzielić naszą opinią :). A więc po kolei – zacznijmy od samego hotelu. HOTEL przypadł nam do gustu, gdyż nie był to standardowy hotel. Mieszkanie w domkach w afrykańskim stylu było dla nas czymś niesamowitym. I jeszcze do tego cudowny widok z tarasu na ogród i ocean... W samym pokoju hotelowym bardzo czysto, obsługa dwa razy dziennie sprzątała i ścieliła łóżko. W naszym pokoju było ogromne łóżko małżeńskie z bardzo wygodnym materacem (nigdy tak dobrze mi się nie spało :)). Nad łóżkiem była moskitiera chroniąca przed komarami oraz klimatyzacja. W każdym miejscu dostęp do Wi-Fi, nawet na plaży :). Z hotelu do plaży szło się przez piękny ogród, nad którym unosił się niesamowity zapach Zanzibaru. Najbardziej urzekł nas zapach kwiatów plumerii. W hotelu jest także możliwość skorzystania ze SPA, gdzie wykonywane są niesamowite i odprężające masaże. Dużym plusem było też to, że goście hotelu Bluebay mogli korzystać z infrastruktury hotelu Sultan Sands. WYŻYWIENIE: każdy, nawet najbardziej wybredny znajdzie coś dla siebie. Jedzonko znakomite. A to wszystko dzięki przyprawom, z których Zanzibar właśnie słynie. Do wyboru rybki, ośmiornice, kalmary, makarony, kurczaki w curry, przeróżne zupy itd. I do tego pyszne, soczyste owoce. Nas najbardziej urzekł smak jackfruita, który dostępny jest tylko tam. Nigdy w życiu nie mieliśmy okazji spróbować tak pysznego owocu. Ale żeby wiedzieć o czym mówię, trzeba samemu spróbować :). Posiłki były podawane w dogodnych dla każdego godzinach. Wszystkie wieczory były w innym stylu, od zanzibarskiego, przez meksykański, do włoskiego. I do tego, po zjedzeniu tych wszystkich pyszności, można było pospalać kalorie podczas tańców przy uroczej muzyce granej na żywo. OBSŁUGA HOTELOWA również na najwyższym poziomie. Wszyscy przesympatyczni i uśmiechnięci. Wyznają zasadę: „pole, pole”, czyli w naszym języku „powoli, powoli”. Ale nikomu to nie przeszkadzało. Komunikacja w języku angielskim, bardzo chętni do pomocy. Gdy w pokoju przestała nam działać telewizja, to po zgłoszeniu została naprawiona w przeciągu maks. 15 minut. Jeśli chodzi o POŁOŻENIE i PLAŻĘ, to brak jakichkolwiek zarzutów. Do plaży bardzo blisko, a na samej plaży były leżaki z wygodnymi materacami, na których można było przeleżeć cały dzień i zanurzyć się w swojej ulubionej książce, od czasu do czasu spoglądając na przepiękny ocean, który w ciągu dnia potrafił mieć kilka odsłon. Jak to ocean, ma przypływy i odpływy. Podczas odpływu można było się wybrać na podziwianie rafy koralowej, ale trzeba pamiętać o zabraniu butów do chodzenia po wodzie, gdyż jest tam bardzo dużo jeżowców. Zaś kiedy był przypływ, można było popływać w ciepłym jak zupa oceanie. Dużo można by tu pisać, ale kto by chciał tyle tego czytać :). Po prostu warto samemu tam polecieć i zobaczyć te wszystkie cuda w raju na Ziemi. Zanzibar od zawsze był moim marzeniem i w końcu udało mi się je spełnić. W końcu marzenia są po to, żeby je spełniać :). To co moje oczy ujrzały na miejscu, nie da się ani tego dokładnie opisać, ani nie odzwierciedlają tego zdjęcia. Warte zobaczenia, oprócz wylegiwania się na plaży są na pewno Stone Town, plantacja przypraw wraz z późniejszą ucztą z owoców tropikalnych, Prison Island wraz z zamieszkującym tam żółwiami, czy czerwone małpy znajdujące się w Jozani Forest oraz delfiny podczas wycieczki na Safari Blue. Wrażenia z wycieczek niesamowite. Zanzibar – jest to na pewno miejsce, do którego jeszcze kiedyś wrócę :).
15. EDYCJA (01.11.2017r.-31.1.2018r.)
Autorem zwycięskiej opinii jest Pani Aleksandra ze Szczercowa
Wyspy Kanaryjskie / Teneryfa
Wyspy na piątkę, rejs na szóstkę! Na rejsy organizowane przez Itakę czekałyśmy od dawna. Kiedy Ocean Majesty przypłynął do portu w Gdańsku i podano do wiadomości, że to właśnie nim Klienci Itaki popłyną tej zimy na rejsy po Wyspach Kanaryjskich, wiedziałyśmy, że tydzień urlopu obowiązkowo zostawiamy na grudzień. Niewątpliwym plusem wyprawy było to, że Itaka zapewniała transport z Polski do portu, i że statek był tylko dla Polaków. Pozytywnie zaskoczyło nas, że niemal z całą obsługą można było porozumieć się po polsku i co najważniejsze, rejs okazał się świetną formą na zwiedzanie bez codziennego pakowania walizek i zapewniał aktywny wypoczynek dla osób w każdym wieku. Na lotnisku w Reina Sofia otrzymałyśmy numer kabiny, który należało nakleić na bagaż główny. Transfer do portu w Santa Cruz de Tenerife trwał około 45 minut. W tym czasie rezydent przekazał nam niezbędne informacje dotyczące zaokrętowania. Bagaż główny zostawiłyśmy w autokarze. Będzie czekał na nas pod kabiną, pod warunkiem, że nie ma w nim alkoholu, żelazka, suszarki do włosów. Przedmioty te niestety musimy oddać w depozyt. W terminalu portowym przeszłyśmy kontrolę bagażu podręcznego, potem powitalna lampka szampana, pamiątkowe zdjęcia i już widzimy nasz hotel na wodzie w całej okazałości. Ocean Majesty to wycieczkowiec w ludzkim wymiarze, który ma wszystko, co w podróży potrzebne, plus 250 osób załogi, która dba o dobre samopoczucie pasażerów. Nie jest „pływającym blokowiskiem” jakie widziałyśmy w portach, ale może właśnie dlatego panuje tu kameralny klimat i nie sposób się na nim zgubić. Przed wejściem na statek odebrałyśmy imienne karty pokładowe, niezbędne do swobodnego opuszczania i powrotów na pokład. Tu należy się zdeklarować, jaką formę płatności wybieramy. Na statku obowiązuje system bezgotówkowy, dlatego należy wybrać, czy będziemy płacić kartą kredytową, czy gotówką. Przy wyborze gotówki, pobierany jest depozyt 100 euro na osobę. W recepcji regulujemy również obowiązkowe opłaty portowe: 150 euro na osobę. Wszystkie dodatkowe wydatki na statku, nie wliczone w all inclusive, łącznie z wybranymi wycieczkami fakultatywnymi, zapisywane są na konto kabiny i rozliczane pod koniec rejsu. Steward zaprowadził nas do kabiny, która okazała się bardzo funkcjonalnym i estetycznym pokojem. Każdy centymetr powierzchni został dobrze wykorzystany. Wygodne łóżka, pojemna szafa z sejfem, dużo luster i dodatkowego oświetlenia, co sprawiało, że kabina wydawała się większa. Suszarkę do włosów znalazłyśmy w szufladzie biurka, ręczniki plażowe w szafie, a w łazience podstawowe kosmetyki. Potem DRILL – obowiązkowe szkolenie z procedur bezpieczeństwa na morzu i spotkanie z rezydentami, którzy wyczerpująco opowiedzieli o proponowanych wycieczkach. Zainteresowanych było dużo. Codziennie z portu odjeżdżało 4-5 autokarów żądnych przygód turystów. Na statku nie można było się nudzić. Codziennie wieczorem pod drzwi dyskretnie wsuwano program na następny dzień rejsu pod żaglami. Informacje o godzinie wejścia i wyjścia z portu, wschodzie i zachodzie słońca, pogodzie, propozycjach wycieczek, zajęć dla pozostających na statku. Już od rana na otwartym pokładzie 8. zapraszano na gimnastykę. Jaka to frajda, móc się porozciągać z widokiem na zatokę Santa Cruz de La Palma czy pozdrawiając podróżnych przypływających na promach do portu w San Sebastian La Gomera. Śniadanie najlepiej smakowało w bufecie Lido, na otwartym pokładzie 7. Poranna kawa, omlety z warzywami, liczne odmiany pysznego, również koziego sera, słodkie pomidory, sałatki z owoców. Słońce było już wysoko, przygrzewało i ładowało nasze akumulatory. Przyjaźni Filipińczycy i mieszkańcy Indonezji, którzy są kelnerami, pozdrawiali serdecznie, zawsze gotowi do pomocy. O godz. 9.00 rozpoczynały się wycieczki po wyspach. Osoby, które zostawały na statku mogły korzystać z kąpieli słonecznych na otwartych pokładach z leżakami, uczestniczyć w zajęciach organizowanych przez animatorów czy zwiedzać stolice wysp. Animatorzy organizowali zawody w bilardzie, ping ponga, w lotki, zajęcia pilates, zumba czy gorące latino. Zwolennicy samodzielnego zwiedzania mieli ułatwione zadanie, ponieważ statek zawsze stał u nabrzeża portów. Krótki spacer wzdłuż niebieskiej linii wyprowadzał nas na główne ulice, czy to dużych stolic, czy urokliwych miasteczek portowych. Codziennie od 18:30 w Majestic Bar, przy kolorowym drinku, można było posłuchać przebojów muzyki polskiej i światowej w wykonaniu Joanny Wojnowskiej i Rafała Zielińskiego. O 21:00 rozpoczynały się występy Krzysztofa Piaseckiego, który towarzyszył nam podczas rejsu i zabawiał wieczornymi dowcipami. Później muzyka na żywo zespołu Funky’s Band i żywiołowe show taneczne Odessa Stars. Roztańczeni, młodzi ludzie codziennie przedstawiali nowy program na europejskim poziomie. Wieczór kończył się karaoke lub dyskoteką, która trwała do ostatniego gościa ;-). Zmęczeni codziennym zwiedzaniem lub niegustujący w głośnej muzyce mogli nadrobić zaległości filmowe w Kinie pod Żaglami. Tak więc dużo się działo, nie było mowy o nudzie! W połowie trwania rejsu wszyscy jego uczestnicy zostali zaproszeni na uroczysty koktajl z Kapitanem Ioannisem. Poznaliśmy załogę, która czuwała nad naszym bezpieczeństwem i bezstresowym wypoczynkiem. Potem odbyła się uroczysta kolacja w restauracji głównej. Jeżeli chciałyśmy szybko zjeść, bo spieszyłyśmy się na codzienne show, wybierałyśmy bufet Lido. Jeżeli miałyśmy ochotę na celebrowanie posiłków przy okrągłym stole i rozmowę z nowo poznanymi ludźmi, wybierałyśmy restaurację na pokładzie 3. Dania serwowane w restauracji polecał szef kuchni i tutaj specjalne podziękowania dla niego za wyśmienicie przyrządzane ryby. Smażone, pieczone, gotowane, z warzywami, sosami mojo. Kelnerzy, głównie z Filipin i Ukrainy, wielokrotnie upewniali się, czy wszystko nam smakuje. Byli zaangażowani, uprzejmi i pomocni. Do obiadu i kolacji oraz we wszystkich barach w ramach all, piwo i wino było bez limitu. W restauracji głównej można zaplanować urodziny z tortem czy inne rodzinne rocznice, które po latach będziemy wspominać, przeglądając fotografie, wspominając rejs i przypominając sobie smak słodkich bananów z Teneryfy, które są małe i wyglądem niezbyt apetyczne, ale za to smaczniejsze, niż te które znamy. W gratisie mamy również zapewnione bajkowe wschody i zachody słońca, na które co wytrwalsi czekali codziennie. Zwłaszcza wschody, kiedy nasz statek wpływał do portów, więc przeżycie było podwójne. W recepcji można wykupić pakiet Internetu – 20 Euro za 20 godzin użytkowania. My mamy Internet nielimitowany w sieci i w UE nie miałyśmy problemu z dostępem. Ważne, żeby po wypłynięciu z portu wyłączyć telefon, żeby nie łączył się z obcymi sieciami i nie „zjadał” środków z konta. Kabiny sprzątane są codziennie, serwis sprzątający jest na wysokim poziomie. Specjalne podziękowania dla Ludmiły, która niezwykle szybko i dyskretnie zamieniała nasz mały chaos w przytulne lokum. Nie zapominajmy o Neptunie, który na naszym rejsie pokazał swoją moc i poruszył wody oceanu. Miałyśmy okazję zmierzyć się z morską fobią, ale zdrowy rozsądek nakazał potraktować sztorm, jak przygodę z wyboru :-). Wystarczy lekka kolacja i tabletki Aviomarin zabrane z Polski. W recepcji były również dostępne silne leki przeciw chorobie morskiej. Nie bójmy się o bezpieczeństwo. Załoga to zawodowcy i nie wyjdą w morze, nie mając gwarancji, że rejs jest bezpieczny. O nasz komfortowy wypoczynek dbali również nasi rezydenci. Żeby poznać, jak różne i różnorodne są wyspy, które odwiedzamy, koniecznie należy wybrać się na wycieczki objazdowe. Profesjonalne pilotki, tu ukłon w stronę Pani Marty (Teneryfa) i Magdy (Lanzarote), poprowadzą nas opowieściami od czasów Kolumba do dzisiaj. Pokażą miejsca, które na długo zapadną w pamięć i zawsze będą kojarzyły się z daną wyspą. Nie opuszczajcie Teneryfy, zanim nie wjedziecie na El Teide. Z wysokości 3555 m miałyśmy szczęście zobaczyć sąsiednie wyspy. Nad głowami lazurowe niebo, a pod nogami dziwne, skalne formacje i ocean chmur. Nawet w najgorętsze dni na tej wysokości jest wietrznie i chłodno, więc przyda się ciepła wiatrówka i czapka. Z El Teide mamy najbardziej kosmiczne fotografie. Można poczuć się jak na Marsie lub w scenerii z filmów „Star Wars”, „Starcie Tytanów”, czy 6. części „Szybkich i Wściekłych”, które tam były kręcone. Z Lanzarote obowiązkowo należy przywieźć wyśmienitą malwazję, znane na całym świecie, słodkie i aromatyczne wino z winnicy El Grifo, a z Gran Canarii aksamitny Ron Miel, czyli rum zaprawiany miodem palmowym, który najtaniej kupimy w sklepiku w Jardin Botanico Canario. W Las Palmas de Gran Canaria byłyśmy dwa dni i dlatego, oprócz objazdu, mogłyśmy samodzielnie zwiedzić stolicę. Od portu w prawo dojdziemy do ulubionej plaży Kanaryjczyków – Las Canteras. Ponad 3 km złotego piasku, który szerokim łukiem otacza miasto. Idąc w lewo, na długi spacer dojdziemy do starówki z centrum w dzielnicach Vegueta i Triana, z domem Kolumba i katedrą de Santa Ana. Stolice La Palmy i La Gomery to perełki wyspiarskiej architektury, a czarne, piaszczyste plaże i wszechobecne słońce zapraszają i udowadniają, że pięknie tu o każdej porze roku. Rejs z Itaką okazał się dla nas strzałem w dziesiątkę. Uciekłyśmy z ciemnej, zimnej, depresyjnej Polski i po 5 godz. lotu pochłonęła nas mozaika kolorów, dźwięków i zapachów. Równo ze wschodem słońca witały nas kolejne wyspy, z nadzieją na cudowne widoki, nowe przeżycia i nowe znajomości, a organizatorzy i załoga zapewnili nam bezstresowy wypoczynek. Musicie tego doświadczyć, zobaczyć, poczuć… A my czekamy już na następne rejsy z Itaką :-)!
Autorem zwycięskiej opinii jest Pan Adrian z Łasku
Włochy
Nasza wymarzona podróż poślubna kojarzyła nam się z wysoko zawieszonym słońcem, nieziemskimi panoramami i architekturą, którą wcześniej znaliśmy jedynie ze stron szkolnych podręczników. „Bella Italia” dała nam to wszystko i wiele, wiele więcej… ale po kolei. Nigdy wcześniej nie „wypuściliśmy nosa” poza Polskę. Był to więc nasz „pierwszy raz” i cieszymy się, że powierzyliśmy go we właściwe ręce. Wenecja, Padwa, Werona, Florencja, Piza, Neapol, Pompeje, Sorrento, Capri, Wezuwiusz, Monte Cassino, Rzym, Watykan, Asyż, Groty Frasassi, San Marino i Ravenna. Od samego wymieniania może zakręcić się w głowie. Próba opisania tak bogatej wycieczki, to niezwykle ciężkie zadanie (ale co mi tam, spróbuję ;)). Jestem przekonany, że ogrom tej wycieczki i jej różnorodność wprawiłaby w zachwyt nie tylko takich „żółtodziobów” jak my, ale też osoby, które nie jedno już w życiu widziały. Naszą trzynastodniową „podróż życia” zaczęliśmy w Warszawie. W autokarze mix wszystkich wycieczek – podobnie jak innych miast Polski, które jechały równolegle z nami. W Opolu szybka przesiadka i (jak to mówiła nasza przesympatyczna Pani pilot Beatka) „Strzała!”. Bella wystartowała. AUTOKAR komfortowy. Miejsca naprawdę wygodne, siedzenia można było w razie potrzeby rozsunąć, tak aby łatwiej było zasnąć. Ale spanie nie było nam w głowie – przynajmniej nie prędko. Zdecydowaliśmy się skorzystać z dodatkowej opcji i zarezerwować miejsca z przodu autokaru. Uważam, że to dobry pomysł dla wycieczek objazdowych. Żona uwielbia widoki zza okna, a dzięki temu miała dobry widok przez przednią szybę. W momencie, w którym minęliśmy Głubczyce i byliśmy już w komplecie Pani PILOT - Beatka nakreśliła plany na najbliższe dni i właściwie od razu dała się poznać i polubić (jak się później okazało, Pani Beatka była jednym z największych plusów wycieczki, jej olbrzymia wiedza pozwalała nam lepiej chłonąć klimat Italii, mimo zmęczenia długim sezonem nie opuszczał Jej entuzjazm i profesjonalizm – zawsze mieliśmy przygotowany film związany z regionem do którego zmierzaliśmy, zawsze służyła pomocą i informacją) PRZERWY – (tzw. „sik-pauzy” ;)) – stanowiły nieodłączny element naszej eskapady. Zarówno w drodze, jak i przy dalszym zwiedzaniu. Idealnie dla osób z wrażliwym pęcherzem. Dla nas – czas na dodatkowe zdjęcia i podziwianie architektury. Realizację PROGRAMU WYCIECZKI zaczęliśmy od WENECJI (Venise) – prawdziwa perła na początek podróży poślubnej. Wodna podróż Barracudą do krainy licznych, wilgotnych zaułków, odrapanych ścian, kanałów i wszechobecnych mostów które nadają niezwykły klimat. Profesjonalny zestaw słuchawkowy, aby nie pominąć żadnego szczegółu i spacer od Mostu Westchnień (aaachh ;)), obok Pałacu Dożów przez plac św. Marka i obok bazyliki św. Marka do Ponte Rialto. Fascynacja każdym najmniejszym szczegółem jest kluczem do zrozumienia tego miejsca. To nieprawdopodobne, ale spacerując uliczkami odnosi się wrażenie, że każdy zakamarek był dokładnie zaplanowany, zupełnie jakby dusze romantyków odzwierciedliły się w architekturze miasta. Godziny tam spędzone minęły jak sekundy. Mimo zmęczenia nocną podróżą szkoda było tak szybko opuszczać to niezwykle czarujące miasto. I tak nagle znaleźliśmy się w pierwszym hotelu. HOTELE – na przekroju całej wycieczki nocowaliśmy w pięciu. Hotel Formula, Tonfoni, Degli Ulivi („truskawka” na torcie wśród odwiedzonych hoteli), Splendore i Victory. Odczucia podobne. Najważniejsza informacja – w każdym było czysto, skromnie, ale wygodnie. (w górach, w Degli Ulivi nieziemska panorama na zatokę Neapolitańską i Wezuwiusza). WYŻYWIENIE – przed wyjazdem przeczytaliśmy wiele nieprzychylnych opinii, które nijak miały się z faktami. Najważniejsza informacja – ze względu na napięty harmonogram wycieczki śniadania były bardzo wcześnie, obiadokolacje z kolei około 20.00. Mimo, że posiłki były wystarczające i w większości hoteli można było najeść się do woli, to nie ma siły, żeby w połowie zwiedzania, w połowie dnia nie mieć ochoty czegoś podjeść (trasa po Rzymie to 12 km mierzone krokomierzem!). Śniadania – pieczywo, ser, wędliny, warzywa, croissanty, płatki – w zależności od hotelu, porcjowane lub na zasadzie szwedzkiego (włoskiego ;)) stołu. Obiadokolacje – dwudaniowe (zamiast zup najczęściej były różnego typu makarony), na drugie danie zaś jakieś mięsko. Potem deser. Kolejną stacją na naszej trasie była PADWA (Padova). Kojarzona ze świętym Antonim i jego bazyliką, którą oczywiście zwiedziliśmy. Szczególne wrażenie zrobił na nas grób z magiczną mocą. Podobno to bazylika cudów, dlatego wierni przychodzą oddać cześć i modlitwę świętemu, zostawiając swoje prośby i fotografie. Zostawiliśmy także swoje. Następnie przespacerowaliśmy się zachwycającym placem Prato della na kształt elipsy i dotarliśmy do Piazza Erbe – słynnego targowiska, gdzie każdy miał możliwość zakupu i posmakowania nieznanych i niedostępnych u nas świeżych owoców i warzyw. Następnie WERONA (Verona) i szekspirowski balkon Juli (Casa di Giulietta), który był dla nas jednym z ważniejszych punktów wycieczki. Jednak Werona urzekła nas także swoją architekturą. Jest to małe, romantyczne miasteczko, pełne krętych uliczek. Wszystkie odwiedzone przez nas punkty były blisko siebie. Duże wrażenie wywarł na mnie jeden z największych rzymskich amfiteatrów we Włoszech – Arena w Weronie (Arena di Verona) oraz Plac Delle Erbe, który okazał się świetnym miejscem na zakup pamiątek (kolekcjonujemy magnesy ;)). Kolejny dzień i kolejne wrażenia związane z FLORENCJĄ (Firenze) – i to jakie wrażenia! Santa Maria del Fiore to estetyczna perła, którą ciężko jest objąć w całości w obiektywie aparatu. Potęga i bogactwo katedry zostaną w naszej pamięci na zawsze. Dalej trasa spaceru prowadziła obok wieży Giotta przez Piazza della Signoria z Palazzo Vecchio. „Gęstość” ważnych zabytków jest tu podobno największa, zaraz po Rzymie, a dzieła największych mistrzów epoki renesansu budzą respekt i podziw. Nie mniejszy niż późniejsza wizyta w PIZIE (Pisa). Spacer po placu Cudów ze słynną Krzywą Wieżą to niesamowite wrażenia estetyczne. Pomysł odwiedzenia tych dwóch miejscowości w jeden dzień, to strzał w dziesiątkę (z nadmiaru piękna można niemal zemdleć ;)). NEAPOL (Napoli) okazał się wycieczką autokarową z przystankami w określonych punktach miasta. Krótka historia zamku Nuovo i Pałacu Królewskiego. Widok na zatokę Neapolitańską i Wezuwiusza. Czas na posmakowanie regionalnej pizzy i innych miejscowych przysmaków i „strzała” do POMPEI (Pompeii). Wizyta w ruinach została poprzedzona filmem zapoznawczym, który idealnie wprowadził nas w klimat starożytnych ruin. W takich miejscach człowiek uzmysławia sobie potęgę natury – po wybuchu Wezuwiusza pozostały w większości jedynie ruiny domów mieszkalnych. Między nimi rozsiane perełki, takie jak Termy Stabiana czy Villa dei Misterii z zachowanymi freskami, płaskorzeźbami, mozaikami czy innymi zdobieniami. Rzut oka na Forum, z którego rozciągał się kapitalny widok na ruiny i Wezuwiusza, który kusił i nęcił, ale musiał na nas jeszcze zaczekać, bo kolejny dzień mieliśmy spędzić w raju. Tak w raju, bo ciężko znaleźć lepsze słowo, aby opisać wyspę CAPRI – podobno najpiękniejszą na morzu Śródziemnym. Dotarliśmy na nią wypływając promem z kurortu Sorrento. Po dotarciu udaliśmy się rejs wokół wyspy. Była to wspaniała wodna przygoda uwieńczona przepłynięciem pod Łukiem Miłości. Sama wyspa to nie tylko zapierające dech w piersiach panoramy, to różnorodność. Mówiąc kolokwialnie – kopara opada ;). Można spacerować po małych i malowniczych uliczkach i w nieskończoność podziwiać piękno, ciesząc się świeżym powietrzem, zapachem drzew cytrynowych i malowniczymi ogrodami. To wszystko w połączeniu z włoską architekturą sprawia, że Capri jest absolutnie hipnotyzująca, zjawiskowa, piorunująca… Ach… Pół żartem, pół serio – po zobaczeniu Capri można już spokojnie umierać ;). Oczywiście nie mieliśmy takiego zamiaru, woleliśmy w końcu odwiedzić naszego starego znajomego, który od kilku dni ciągle przewijał się na horyzoncie. WEZUWIUSZ (Vesuvio) – do wejścia na wulkan na pewno przydadzą się wygodniejsze buty, teren jest piaszczysty, a droga dość stroma. Nie każdy okiełznał Wezuwiusza, dla starszych osób to spory wysiłek, jednak naprawdę warto trochę się zmęczyć. Nasze wrażenia – bezcenne. Dookoła rozpościera się niesamowity widok na Neapol i okolice. POGODA – ogólnie warto wspomnieć, że przez cały czas trwania wycieczki mieliśmy niesamowicie dużo szczęścia. Mgła ani razu nie przeszkodziła w podziwianiu przepięknych panoram. Praktycznie każdy dzień wycieczki to bezchmurne niebo i temperatury przekraczające 25 stopni Celsjusza (pod koniec października!). Cóż… Podobno solidnie zasłużyliśmy sobie na tę pogodę i na urlop ;). Wracając do Wezuwiusza. Wiadomo – wulkan – zew natury. Ekscytacja wyprawą od samego rana ;). Frajda Żoneczki po dotarciu na szczyt – bezcenna ;). Sam krater – przytłaczający. Unoszące się dymy budziły jednocześnie i podziw, i respekt. Tego samego dnia odwiedziliśmy także MONTE CASSINO – niesamowity kontrast i podróż w czasie. Na chwilę oderwaliśmy się od czasów starożytności, by przenieść się do ponurych lat II wojny światowej. Chwila na wyciszenie, oddanie szacunku młodym polskim żołnierzom poległym w Bitwie pod Monte Cassino. Odwiedzenie klasztoru benedyktyńskiego i wizyta w Historiale di Cassino – multimedialnym muzeum historii. Niesamowita powtórka historii i bardzo dobra lekcja patriotyzmu. Do starożytności powróciliśmy jednak bardzo szybko i to w mistrzowskim stylu – kolejnym punktem wyprawy był RZYM (Roma). Wiedzieliśmy, że historia drzemie tu niemal w każdym budynku, ale architektura i tak wprawiła nas w osłupienie. Uwielbiam opowieści o gladiatorach („Gladiator” to jeden z moich ulubionych filmów), dlatego zobaczenie Koloseum było dla mnie niezwykle wyczekiwanym przeżyciem. Dalej Forum Romanum, Kapitol, Plac Wenecki, Panteon, Piazza Navona, plac Hiszpański ze słynnymi Schodami Hiszpańskimi i Fontanna di Trevi. Natężenie piękna na stosunkowo niewielkiej przestrzeni było piorunujące. Rzym to osobna historia, którą zdążyliśmy jedynie „polizać przez szybę”, ale jak ta szyba nam smakowała! Kolejny dzień to WATYKAN (Vaticano) – Plac Świętego Piotra już z daleka robił olbrzymie wrażenie. Mieliśmy szczęście i trafiliśmy akurat na Mszę Beatyfikacyjną, po której Papież Franciszek zrobił wokół placu rundę honorową. Dzięki temu mieliśmy okazję (w cudzysłowie) niemal go dotknąć. Żeby wejść podczas mszy na Plac Świętego Piotra oraz dalej, już po mszy do Bazyliki należało odstać swoje w kolejce. Podczas kontroli bezpieczeństwa – wymogi prawie jak na lotnisku, więc ulubiony scyzoryk musiał zostać w walizce ;). Bazylika zrobiła na nas kolosalne wrażenie: ogrom przestrzeni, wnętrza, kopuły, zgromadzone tam zbiory. Człowiek czuje się w niej taki malutki. Jednak najważniejszym miejscem Bazyliki w naszych sercach był grób Jana Pawła II – dla mnie osobiście najważniejszy punkt całej wycieczki. Chwile, które pozostaną w pamięci na zawsze. Punkt kulminacyjny mieliśmy już niby za sobą, ale Italia zdążyła nas nauczyć, że trzeba ją doceniać, bo tuż za rogiem czai się coś piorunującego. I rzeczywiście ASYŻ (Assisi) czaruje. Jednolita, kamienna zabudowa domów nadaje temu miejscu wyjątkowy klimat i stawia na nogi lepiej od porannej kawy. Wąskie i kręte uliczki sprawiają wrażenie, że przenieśliśmy się wprost do średniowiecza, w najlepszej jego odsłonie. Do tego fantastyczne widoki na pobliskie wzgórza i charakterystyczna dla tego miejsca cisza. Estetyka Asyżu to uczta dla oczu (ile myśmy tam nastrzelali fotek ;)). Po zwiedzeniu wnętrza Bazyliki św. Franciszka i św. Klary udaliśmy się do Gengi, szybka przesiadka do busa i „sza bada” w góry (warto zabrać tu cieplejsze ubrania), gdzie czekały na nas Groty Frasassi (Grotte di Frasassi). I znowu za rogiem czaiła się na nas estetyczna bomba. Tym razem wytworzona przez siły natury. Żeby uzmysłowić wielkość jaskiń napomknę, że największa ma średnicę 180 m i 200 m wysokości. Interesujące kształty stalagmitów i stalaktytów robiły ogromne wrażenie. Kolejnego dnia musieliśmy szykować paszporty (taki żarcik ;P) bo czekało na nas SAN MARINO – najstarsza republika świata. Na początek degustacja miejscowych trunków i dalej spacer trasą turystyczną po średniowiecznych, baśniowych murach i naszym subiektywnym zdaniem (obok Capri), najpiękniejsze panoramy na całej trasie wycieczki. Widok rozciągającego się zamku na tle miasteczka i dalej morza Adriatyckiego zapierał dech w piersiach. Był dumny i dostojny – idealnie wpisywał się w charakter tego miejsca. Chwila na zakup pamiątek i powrót do CASENATICO, gdzie mieliśmy pół dnia wolnego na „plażing”. Odległość z hotelu Victory do plaży wynosiła 200 metrów. Oczywiście cała plaża nasza - woda 18°C, cieplejsza niż Bałtyk w sezonie, więc jak tu nie popływać ;). I w końcu dotarliśmy do RAWENNY (Ravenny) – stety i niestety, bo w głowie przewijały się myśli, że to już niemal koniec naszej wyprawy – piękne mozaiki San Vitale i Zona Dentesca wieściły rychły powrót do domu. Kończąc warto wspomnieć o perfekcjonizmie organizacyjnym ITAKA – po drogach poruszaliśmy się o określonych porach, w których było małe natężenie ruchu, a zwiedzanie rozpoczynaliśmy w godzinach porannych, kiedy przy zabytkach było jeszcze mało turystów. Szacun dla kierowcy, bo niektóre uliczki były tak ciasne i kręte, że ciężko byłoby zmieścić się osobówką (do tego Włosi jeżdżą jak chcą ;)). Młodzi ludzie często próbują organizować sobie urlop we własnym zakresie, ale - zupełnie szczerze - nie ma szans zobaczyć tyle miejsc w tak krótkim czasie. I w końcu urlop jest po to, żeby wyłączyć na chwilę umysł i odpocząć ;). Na koniec kilka słów o UCZESTNIKACH WYCIECZKI – pierwsza myśl jeszcze w Opolu – „to wycieczka emerycka” ;), kolejne, że jesteśmy w fajnej, kameralnej grupie, wśród osób które wiele już widziały i chętnie dzieliły się swoimi doświadczeniami. Wielka szkoda, że ledwo zdążyliśmy się trochę poznać, a już trzeba było rozjeżdżać się do domów ;). Pozdrawiamy Panią Gosię i Pana Stanisława, Panią Elę i Pana Antoniego (którzy na czas wycieczki nas „adoptowali” ;)) oraz Pana Rysia z żoną Halinką. Było nam niezmiernie miło zwiedzać Italię w Waszym towarzystwie.
AUTOREM ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI ANNA Z RUDY ŚLĄSKIEJ
Hiszpania / Majorka
Pragnę podzielić się moją opinią o Hotelu Delfinia Resort, którego wybór był strzałem w dziesiątkę. Jeśli marzysz o wypoczynku z dala od zgiełku dużych miast, lubisz słoneczne i morskie kąpiele, planujesz zwiedzić najpiękniejsze miejsca na wyspie Rodos, przywiązujesz dużą wagę do jakości serwowanego jedzenia oraz atmosfery wokół Ciebie, idealnym rozwiązaniem będzie pobyt w tymże hotelu. Wróciliśmy z wakacji z Itaką zadowoleni, wypoczęci, pełni energii i pozytywnych wrażeń. Hotel jest położony blisko centrum Kolymbii, w urokliwej, spokojnej okolicy. Obsługa hotelu na wysokim poziomie, o profesjonalnym podejściu i bardzo dobrej organizacji, fantastyczna atmosfera, wszyscy niezmiernie sympatyczni i zawsze pomocni. W całodobowej recepcji i w barze można się dogadać po polsku, co stanowi ułatwienie dla osób nie znających angielskiego. W Delfinii znajdują się dwa czyste baseny z pięknym widokiem na góry, z wystarczającą ilością leżaków: duży basen dla wszystkich oraz basen dla dzieci. Jest też brodzik ze zjeżdżalnią dla najmłodszych. W dużym basenie można było skorzystać z aerobiku wodnego prowadzonego przez animatora. Atrakcją są dwie różne, zachwycające plaże. Do kamienistej plaży szliśmy ok. 5 minut, do piaszczystej plaży ok. 10 minut. Przy kamienistej plaży, blisko brzegu jest bardzo głęboko, toteż rodzinom z dziećmi i osobom bez dobrych umiejętności pływackich polecamy plażę piaszczystą, z łagodnym zejściem do morza. Miejscowość Kolymbia stanowi idealną bazę wypadową dla turystów ze względu na swoje położenie. Oprócz bardzo ładnych plaż warto zobaczyć niezwykłą aleję eukaliptusową. W centrum miejscowości w barach można było oglądać mecze polskiej reprezentacji oraz pobawić się na dyskotece. Bezpośrednio przy hotelu mieści się bardzo dobrze wyposażony sklep (ceny niższe bądź takie same jak w centrum), a na terenie samego hotelu wypożyczalnia samochodów (ceny były niższe niż w centrum). Dwa razy wypożyczaliśmy stamtąd samochód i nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Bar hotelowy był otwarty do godziny 23, oferował szeroki wybór napojów i drinków w opcji all inclusive. Wieczorem przy barze codziennie odbywały się animacje, najbardziej podobał nam się wieczór tradycyjnych tańców greckich. Na terenie hotelu znajdują się również: zacieniona strefa zabaw dla dzieci, boisko do siatkówki, stół do tenisa stołowego, bilard, minigolf. W hotelowej restauracji zadbano o najmniejszy szczegół, jest klimatyzowana, przestrzenna, nie ma kolejek i jakiegokolwiek problemu ze znalezieniem miejsca. Można zjeść w środku albo na tarasie, na świeżym powietrzu. W jednej z części restauracji jest telewizor, na którym puszczano bajki dla dzieci. Serwowane menu naszym zdaniem zadowoli każde gusta kulinarne. Jedzenie było wyśmienite i urozmaicone. Dużym atutem dla rodzin z dziećmi były specjalne, ślicznie zrobione kanapeczki dla dzieci, naleśniki, miód, dżemy, nutella i musli itd. Był bogaty wybór mięs, ryb i sałatek. Nie brakowało zarówno typowo greckich potraw, jak i frytek, pizzy. Żona jest wegetarianką, więc wielkim atutem były dla niej pyszne dania wegetariańskie (łącznie z zupami), oznaczone symbolem VG. Do każdego posiłku oraz w wyznaczonych godzinach do wyboru: lody (z polewami), ciasta i owoce: melony, pomarańcze, arbuzy, banany oraz napoje gazowane, soki, kawa, herbata, piwo, wino. Do sałatek można było użyć różnego rodzaju oliwy i przypraw. Pokoje w zależności od zakwaterowania różniły się, jedne były całkiem nowocześnie urządzone, inne ze starszym wyposażeniem. Nasz pokój znajdował się na pierwszym piętrze, z balkonem od strony bardzo mało ruchliwej ulicy, dzięki czemu mogliśmy się cieszyć ciszą i spokojem. Pokój był codziennie sprzątany, a ręczniki, pościel wymieniane. Pokoje posiadały prawidłowo działającą klimatyzację, telewizor z telewizją SAT, sejf (za dopłatą), lodówkę. W pierwszym dniu pobytu zawitał do nas serwis z zapytaniem, czy wszystko działa bez zarzutów, toteż usterka została usunięta niezwłocznie. Nie spotkaliśmy nieproszonych gości w postaci robaków, ale warto jest zaopatrzyć się w preparat na komary. Warto podkreślić profesjonalizm rezydenta Itaki. Udzielał rzetelnych informacji i obszernie zaprezentował oferty zorganizowanych wycieczek. Z uwagi na to, że lubimy indywidualne wyprawy, sami wypożyczyliśmy samochód i podczas całego pobytu na tej wyjątkowej wyspie zwiedziliśmy miasta: Rodos, Faliraki, Lindos, zobaczyliśmy także plażę Tsambika oraz Zatokę Anthony'ego Quinna. Szczególnie byliśmy zachwyceni niepowtarzalnym klimatem miasta Lindos oraz unikalną Zatoką Anthony'ego Quinna. Zdecydowanie warto zobaczyć te miejsca. Zapierające dech w piersiach widoki zapamiętamy na długie lata. Tydzień z Itaką był dla nas rewelacyjnie spędzonym czasem i jesteśmy pewni, że jeszcze wrócimy na wyspę Rodos, a hotel Delfinia z przyjemnością będziemy polecać każdemu.
14. EDYCJA (01.08.-31.10.2017r.)
AUTOREM ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PAN WOJCIECH Z TARNOWSKICH GÓR
Grecja / Rodos
Pragnę podzielić się moją opinią o Hotelu Delfinia Resort, którego wybór był strzałem w dziesiątkę. Jeśli marzysz o wypoczynku z dala od zgiełku dużych miast, lubisz słoneczne i morskie kąpiele, planujesz zwiedzić najpiękniejsze miejsca na wyspie Rodos, przywiązujesz dużą wagę do jakości serwowanego jedzenia oraz atmosfery wokół Ciebie, idealnym rozwiązaniem będzie pobyt w tymże hotelu. Wróciliśmy z wakacji z Itaką zadowoleni, wypoczęci, pełni energii i pozytywnych wrażeń. Hotel jest położony blisko centrum Kolymbii, w urokliwej, spokojnej okolicy. Obsługa hotelu na wysokim poziomie, o profesjonalnym podejściu i bardzo dobrej organizacji, fantastyczna atmosfera, wszyscy niezmiernie sympatyczni i zawsze pomocni. W całodobowej recepcji i w barze można się dogadać po polsku, co stanowi ułatwienie dla osób nie znających angielskiego. W Delfinii znajdują się dwa czyste baseny z pięknym widokiem na góry, z wystarczającą ilością leżaków: duży basen dla wszystkich oraz basen dla dzieci. Jest też brodzik ze zjeżdżalnią dla najmłodszych. W dużym basenie można było skorzystać z aerobiku wodnego prowadzonego przez animatora. Atrakcją są dwie różne, zachwycające plaże. Do kamienistej plaży szliśmy ok. 5 minut, do piaszczystej plaży ok. 10 minut. Przy kamienistej plaży, blisko brzegu jest bardzo głęboko, toteż rodzinom z dziećmi i osobom bez dobrych umiejętności pływackich polecamy plażę piaszczystą, z łagodnym zejściem do morza. Miejscowość Kolymbia stanowi idealną bazę wypadową dla turystów ze względu na swoje położenie. Oprócz bardzo ładnych plaż warto zobaczyć niezwykłą aleję eukaliptusową. W centrum miejscowości w barach można było oglądać mecze polskiej reprezentacji oraz pobawić się na dyskotece. Bezpośrednio przy hotelu mieści się bardzo dobrze wyposażony sklep (ceny niższe bądź takie same jak w centrum), a na terenie samego hotelu wypożyczalnia samochodów (ceny były niższe niż w centrum). Dwa razy wypożyczaliśmy stamtąd samochód i nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Bar hotelowy był otwarty do godziny 23, oferował szeroki wybór napojów i drinków w opcji all inclusive. Wieczorem przy barze codziennie odbywały się animacje, najbardziej podobał nam się wieczór tradycyjnych tańców greckich. Na terenie hotelu znajdują się również: zacieniona strefa zabaw dla dzieci, boisko do siatkówki, stół do tenisa stołowego, bilard, minigolf. W hotelowej restauracji zadbano o najmniejszy szczegół, jest klimatyzowana, przestrzenna, nie ma kolejek i jakiegokolwiek problemu ze znalezieniem miejsca. Można zjeść w środku albo na tarasie, na świeżym powietrzu. W jednej z części restauracji jest telewizor, na którym puszczano bajki dla dzieci. Serwowane menu naszym zdaniem zadowoli każde gusta kulinarne. Jedzenie było wyśmienite i urozmaicone. Dużym atutem dla rodzin z dziećmi były specjalne, ślicznie zrobione kanapeczki dla dzieci, naleśniki, miód, dżemy, nutella i musli itd. Był bogaty wybór mięs, ryb i sałatek. Nie brakowało zarówno typowo greckich potraw, jak i frytek, pizzy. Żona jest wegetarianką, więc wielkim atutem były dla niej pyszne dania wegetariańskie (łącznie z zupami), oznaczone symbolem VG. Do każdego posiłku oraz w wyznaczonych godzinach do wyboru: lody (z polewami), ciasta i owoce: melony, pomarańcze, arbuzy, banany oraz napoje gazowane, soki, kawa, herbata, piwo, wino. Do sałatek można było użyć różnego rodzaju oliwy i przypraw. Pokoje w zależności od zakwaterowania różniły się, jedne były całkiem nowocześnie urządzone, inne ze starszym wyposażeniem. Nasz pokój znajdował się na pierwszym piętrze, z balkonem od strony bardzo mało ruchliwej ulicy, dzięki czemu mogliśmy się cieszyć ciszą i spokojem. Pokój był codziennie sprzątany, a ręczniki, pościel wymieniane. Pokoje posiadały prawidłowo działającą klimatyzację, telewizor z telewizją SAT, sejf (za dopłatą), lodówkę. W pierwszym dniu pobytu zawitał do nas serwis z zapytaniem, czy wszystko działa bez zarzutów, toteż usterka została usunięta niezwłocznie. Nie spotkaliśmy nieproszonych gości w postaci robaków, ale warto jest zaopatrzyć się w preparat na komary. Warto podkreślić profesjonalizm rezydenta Itaki. Udzielał rzetelnych informacji i obszernie zaprezentował oferty zorganizowanych wycieczek. Z uwagi na to, że lubimy indywidualne wyprawy, sami wypożyczyliśmy samochód i podczas całego pobytu na tej wyjątkowej wyspie zwiedziliśmy miasta: Rodos, Faliraki, Lindos, zobaczyliśmy także plażę Tsambika oraz Zatokę Anthony'ego Quinna. Szczególnie byliśmy zachwyceni niepowtarzalnym klimatem miasta Lindos oraz unikalną Zatoką Anthony'ego Quinna. Zdecydowanie warto zobaczyć te miejsca. Zapierające dech w piersiach widoki zapamiętamy na długie lata. Tydzień z Itaką był dla nas rewelacyjnie spędzonym czasem i jesteśmy pewni, że jeszcze wrócimy na wyspę Rodos, a hotel Delfinia z przyjemnością będziemy polecać każdemu.
AUTOREM ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI ADRIANA Z PSAR
Portugalia / Algarve
Portugalski Real Bellavista Hotel & Spa to miejsce, w którym wspólnie z mężem spędziliśmy tydzień naszego wyczekiwanego i upragnionego urlopu, położone około godziny drogi od lotniska w Faro. Miejsce to w stu procentach spełniło oczekiwania nasze jako młodego małżeństwa – z jednej strony blisko przepięknego wybrzeża, z drugiej zaś blisko centrum oferującego wiele rozrywek w postaci restauracji, pubów i klubów. Hotel czysty, zadbany, przytulny i przede wszystkim spokojny, co w Albufeirze nie jest standardem (jest to mocno imprezowa miejscowość). Ogromne wrażenie zrobił na nas codziennie sprzątany, wielki pokój z balkonem, ogromnym łóżkiem, sofą, wielką łazienką i ozdobnymi płytkami azulejos, które przypominały nam o poranku, że jesteśmy w ojczyźnie da Gamy. Czystość pokoju jak i całego hotelu absolutnie perfekcyjna, co jest zasługą ciężko pracującej i przesympatycznej obsługi. Sądzimy, że to właśnie ona w największej mierze przyczynia się do tak dobrej jakości naszego pobytu – zarówno Panie, które sprzątały, jak i kelnerzy, kucharze oraz recepcjoniści każdorazowo dokładali wszelkich starań, by goście byli zadowoleni i mogli w spokoju oddać się urlopowemu relaksowi. Przykładem może być ogromne zaangażowanie w pomoc nam w wynajęciu samochodu w lokalnej wypożyczalni, który mimo szczytu sezonu udało się zorganizować dla nas z dnia na dzień. Praktycznie całość obsługi w bardzo dobrym stopniu komunikowała się w języku angielskim. Wyżywanie w hotelu było bardzo pyszne i różnorodne, potrawy praktycznie nie powtarzały się w ciągu całego tygodnia naszego pobytu. Urozmaicenie posiłków było duże, w czasie obiadu czy kolacji można było skosztować owoców morza, najróżniejszych ryb (w tym nawet rekina!), na różne sposoby przyrządzanego drobiu i wołowiny oraz wieprzowiny (grillowane, pieczone), wielu rodzajów ziemniaków, różnorakich sałatek czy nawet hamburgerów i hot-dogów. Na kolana powalały portugalskie desery. W restauracji znajdował się także osobny stół dla dzieci, z potrawami przygotowanymi specjalnie dla nich. Śniadania także były bardzo bogate, codziennie był duży wybór wędlin, serów, słodkości, pieczywa oraz jajek pod kilkoma postaciami. Całość urozmaicał wielki wybór alkoholi (zwłaszcza win) oraz oryginalnych napoi. Jesteśmy przekonani, że każdy smakosz odnalazłby coś dla siebie. Nie mieliśmy okazji korzystać z hotelowych animacji, ponieważ nie jesteśmy zwolennikami tego typu atrakcji hotelowych, jednak wiemy, że odbywały się one zarówno w ciągu dnia (np. gry w basenie dla dzieci) jak i wieczorami (dla dzieci i dorosłych, np. karaoke, pokazy gadów) i korzystało z nich wiele osób. Na miejscu, u rezydenta można było wykupić także jedną z wielu genialnych wycieczek, jak np. dwudniową do Lizbony i Fatimy czy jednodniową do sąsiedniej, hiszpańskiej Sewilli. Także w tej materii było w czym wybierać! Hotelowe baseny były stosunkowo małe, a co za tym idzie – przepełnione rodzinami z dziećmi, jednak nie dotyczy to całego dnia. Poza tym, dla dzieciaków spędzających tam wakacje z pewnością było to plusem, ponieważ nie brakowało im towarzystwa wesołych rówieśników. Prócz pełnowymiarowych basenów, w hotelu znajdowały się także brodziki dla najmłodszych amatorów kąpieli. Liczne leżaki dookoła basenu były bezpłatne i o poranku nie było problemu z odnalezieniem miejsca (gorzej po południu). W barach dookoła basenów serwowane były przekąski, ciepłe i zimne napoje oraz alkohole. Położenie hotelu jak na Albufeirę było wyśmienite – z jednej strony do centrum było dość blisko, kursował tam hotelowy autobus (tak jak i na dwie plaże – miejską, dość zatłoczoną Praia De Inatel, jak i na boską, mniej uczęszczaną, Praia De Santa Eulalia). W mieście można było cieszyć się nocnym, intensywnym życiem klubów i pubów. Z drugiej strony, położenie w pewnej odległości od centrum miało swoje wielkie plusy, ponieważ nocą w hotelu panował spokój i cisza, nie dobiegały żadne dźwięki z ulicy. W odległości 10 minut piechotą od hotelu znajdowało się spore centrum handlowe z supermarketem oraz kafejki, kawiarnie, restauracje. Takie położenie Real Bellavista jest złotym środkiem i na pewno jest korzystane dla rodzin z dziećmi, których tam nie brakowało, ale także dla ludzi, którzy szukają połączenia szalonej rozrywki z błogim lenistwem. Absolutnym hitem i najmocniejszą stroną wakacji i położenia tego hotelu były przecudowne okoliczności natury, w których leży Albufeira. Zdecydowanie numerem jeden są tu niesamowite okoliczne plaże, na których turkus oceanu spotyka się z pomarańczami majestatycznych klifów i miękkim jak mąka, czystym piaskiem. Na większości plaż można było bez problemu znaleźć centra sportów wodnych (rowerki wodne, parasailing, etc.) czy tawerny z przepysznymi rybami. W prawdzie niemal wszędzie spotkać można było sporą ilość turystów, jednak uważamy, że jest to naturalne, gdy wyjeżdża się na wakacje w szczycie sezonu. Reasumując, jesteśmy niezmiernie zadowoleni z wakacji w tym miejscu i zakochani w bajecznej Portugalii. Nasze wakacje zostały zorganizowane w 100% wedle naszych oczekiwań i nie ma w zasadzie żadnej rzeczy, którą moglibyśmy ocenić negatywnie (no, może za wyjątkiem faktu, że czas zbyt szybko upłynął :)). Nasze wakacje zorganizowane zostały w 100% tak, jakbyśmy sobie tego życzyli, począwszy od komfortowego lotu z Katowic i punktualnego transferu do hotelu. Hotel był naprawdę świetny, zwłaszcza biorąc pod uwagę stosunek wysokiej jakości do przystępnej ceny. Zarówno jego położenie, jak i czystość, obsługa i wyżywienie były na wyśmienitym poziomie. Wspólnie z mężem twierdzimy, że były to najwspanialsze wakacje, na jakich mieliśmy okazję być. Każdy podróżujący szuka czegoś innego – dla nas najważniejsze jest spędzenie wolnego czasu w miłych okolicznościach przyrody, a te na południowym wybrzeżu Portugalii są wręcz powalające – plaże znajdujące się na tym wybrzeżu, pełne klifów i pomarańczowych skał, okalane miękkim i czystym, żółtym piaskiem były najpiękniejszymi europejskimi plażami jakie widzieliśmy. Oświetlone popołudniowym słońcem, z kontrastującym turkusem oceanu wprost zniewalały. Mogę obiecać, że te okoliczności są rajem dla zapalonych fotografów, czego miałam okazję doświadczyć na własnym obiektywie. Warto wybrać się na dłuższą wycieczkę i zobaczyć także te mniejsze plaże, bardziej oddalone od hotelu, które absolutnie zapierają dech w piersiach. Mowa tu m.in. o Praia Do Camilo, Praia De Benagil, Praia de Marinha (można je zwiedzić jednego dnia czy to wypożyczając samochód, czy udając się w rejs statkiem). Miejsca tak majestatyczne jak Ponta Di Piedade czy Przylądek Św. Wincentego, gdzie południowo-zachodni kraniec Europy spotyka się z nieokiełznanym Atlantykiem, zapierają dech w piersiach. My pokonaliśmy blisko 200 km wynajętym na miejscu samochodem i były to rewelacyjnie zainwestowane pieniądze, ponieważ odwiedzonych miejsc nie zapomnimy nigdy. Koniecznie trzeba wspomnieć także o tym, że Portugalczycy są narodem niezwykle miłym, pomocnym i gościnnym – na każdym kroku spotykaliśmy uśmiechnięte twarze, co potęgowało wrażenie, że znajdujemy się w raju. Sądzimy, że Portugalia jest bardzo dobrą destynacją dla osób nieznoszących nieustających upałów, ponieważ w czasie, kiedy my spędzaliśmy tam wakacje (koniec lipca) wieczory i noce były wręcz chłodne – temperatura spadała nawet do 14 stopni, co pozwalało orzeźwić się, odpocząć od słońca i spać bez klimatyzacji przy otwartym oknie. W ciągu dnia natomiast nie było czuć zanadto doskwierającego upału – temperatura dochodziła nawet do 37 stopni – jednak nad oceanem zawsze powiewał przyjemny wiatr. Jak zatem można podsumować czas spędzony w tym cudownym zakątku Ziemi? Istnie rajskie plaże, swoboda jak u siebie, jedzenie do syta skropione pysznym portugalskim winem, którego nie spróbować to chyba grzech – wakacje jak ze snu, który niestety tak szybko się skończył! Portugalio, nie mówimy żegnaj, mówimy do zobaczenia!
AUTOREM ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PAN MARCIN Z WROCŁAWIA
Madera
Hotel Castanheiro znajduje się w ścisłym centrum Funchal przy uroczej, mało uczęszczanej uliczce. Wszędzie można dotrzeć pieszo - na promenadę (a więc również nad Atlantyk), do kolejki elektrycznej Teleferico, na słynny targ czy do galerii handlowej, do przystanków autobusowych czy postoju taksówek. Personel jest naprawdę bardzo miły i stara się szybciutko pomóc. Ciężko nam się było połapać w komunikacji miejskiej, ale pani z recepcji nie dość, że wydrukowała nam rozkłady jazdy, to jeszcze narysowała mapkę którędy dojść na przystanek i powiedziała jaki kolor będzie miał autobus. W czasie naszego pobytu obchodziłem swoje urodziny. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w pokoju zastałem tort ze świeczką oraz życzenia od obsługi hotelu! Bardzo miła niespodzianka. Zapomniałem dodać, że na Maderę dostaliśmy się ok. północy – bardzo zmęczeni i głodni. W pokoju jednak czekał na nas posiłek! Hotel jest bardzo czysty i zadbany. Nic nie nosiło śladów użytkowania. Łóżka wygodne, ale jeśli komuś coś by nie odpowiadało można było zgłosić to obsłudze i dopasowali by w miarę możliwości do indywidualnych wymagań. Taką informację znalazłem na stoliku nocnym. Na piątym piętrze (więc na dachu) znajduje się basen (z pięknym widokiem!), leżaki, bar oraz jacuzzi. W pokojach były szlafroki oraz ręczniki basenowe. Basen i jacuzzi czyściutkie. Głębokość wody to 1,10 m, więc każdy mógł się w nim czuć swobodnie. Hotel posiada również basen kryty oraz SPA z którego my nie korzystaliśmy. Hotel jest raczej biznesowy niż turystyczny, więc animacji było niewiele – raz, podczas obiadokolacji mieliśmy okazję oglądać (niektórzy nawet brać udział) tradycyjne maderskie tańce oraz pieśni ludowe. Śniadania były w formie szwedzkiego bufetu. Naprawdę ogromny wybór i napojów (można było pić szampana do śniadania!) i posiłków na słodko i na słono. Obiadokolacje ustalane są na konkretną godzinę. W menu do wyboru dwie przystawki, dwa desery oraz cztery dania główne. Wakacje na długo zapadają w pamięci. Czytałem na forach internetowych, że na Maderę NIE powinny jechać osoby, które nie lubią spacerów, a jedynie „plażing”. Co za bzdury! Podczas naszego tygodniowego wyjazdu był czas (i miejsce) i na opalanie się, i na delikatne spacery, i na kąpiel w oceanie, zwiedzanie i podziwianie pięknych widoków. Podróżowaliśmy liniami lotniczymi Travel Service. Podróż na Maderę była mniej komfortowa ze względu na wysoką temperaturę, która panowała w samolocie. Natomiast powrót był przyjemny. Na Maderze na lotnisku czekały na nas dwie Panie z ITAKI, które przyporządkowywały nas do poszczególnych autobusów. Zameldowanie poszło sprawnie i po chwili byliśmy już w naszym pokoju. Śniadania były od 7:00 do 10:00, więc i coś dla śpiochów, i coś dla rannych ptaszków. Pierwszego dnia było spotkanie z rezydentem, który opowiedział, co na wyspie warto zobaczyć, jakie wycieczki fakultatywne biuro proponuje oraz odpowiadał na pytania. Przez dwa dni w tygodniu miał też w naszym hotelu swój dyżur. Skorzystaliśmy z jednej wycieczki ze względu na dość wysoki ich koszt (61 euro za osobę), ale teraz, kiedy jestem już po, uważam że była warta tych pieniędzy. Po pierwsze polski przewodnik – Pani Zosia. Młoda, energiczna kobieta, która opowiadała tak, że nawet jak już nie chciało się słuchać, bo przecież gorąco, bo zmęczenie, bo już za długo, to i tak się słuchało – taki miała dar opowiadania. Zwiedzaliśmy zachodnią część wyspy. Zawsze był czas wolny. W cenie obiad. Nie byle jaki obiad, ale dobry obiad. Nad samym oceanem. Mało co jest mnie w stanie przestraszyć, ale przejazd autokarem po maderskich drogach zrobił odpowiednie wrażenie. Kierowca jednak jechał bezpiecznie, bez szaleństw. W razie obaw polecam ubrać na głowę bluzę, jak zrobiła jedna z naszych przerażonych współpasażerek. :). Samodzielnie już odkryliśmy w miejscowości Machico plażę, na którą przywieziony jest złoty piasek z Sahary. Z Funchal można tam bez problemu dojechać w 40min i cieszyć się piaskiem i słońcem (to dla tych co uwielbiają „plażing”). W samym Funchal owszem plaża również jest, ale kamienista – polecam buty do pływania. Oglądaliśmy też Ogród Tropikalny w Monte, przejechaliśmy się kolejką Teleferico, widzieliśmy muzeum Ronaldo, tradycyjny zjazd saniami (na wyspie, która nigdy nie widziała śniegu!), widzieliśmy piasek z Sahary nie będąc w Afryce oraz wszystkie atrakcje, które oferowała nam wycieczka fakultatywna. Zdążyliśmy się też opalić i porządnie wypocząć w jacuzzi popijając „pink mojito” i obserwując całą wyspę. Jeśli zastanawia jeszcze temperatura, którą stacje pogodowe podają dla wyspy, proszę wyłączyć telewizję. Na Maderze według termometrów, owszem, jest średnio 25 stopni, ale to nie jest „polskie” 25 stopni. Jest ciepło. Bardzo ciepło. Gorąco. Słońce niby to samo, ale jednak inne niż u nas. Co ciekawe porządnie opala również przez chmury (żona się o tym przekonała dość mocno). Polecam wyjazd, myślę że sam (tzn. z żoną oczywiście) tam ponownie zawitam!
13. EDYCJA (01.05.-31.07.2017r.)
AUTOREM ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI SYLWIA Z KOCONIA
Włochy
Włochy – wiecznie i słonecznie. Wycieczka objazdowa do Włoch okiem nastolatki po maturze. Młodym ludziom zwiedzanie nie zawsze kojarzy się pozytywnie. Wolimy spędzać czas na plaży, słuchając muzyki podczas opalania i pływać w morzu. Wiele osób skrycie marzy o zwiedzaniu najpiękniejszych włoskich miast, znanych z filmów czy z książek. Jednak obawiają się programu wycieczki przesyconego informacjami o sztuce i historii. Jako uczestniczka imprezy Wiecznie i słonecznie pragnę rozwiać te obawy i własnymi słowami opisać przebieg wycieczki. Cała podróż rozpoczyna się w Opolu, dokąd przyjeżdżają autokarami ludzie z całej Polski. Tam też następuje podział uczestników na odpowiednie wycieczki, np. Klasyczne Włochy lub Wiecznie i słonecznie. Już w autokarze mogliśmy poczuć klimat nadciągającej przygody, ponieważ pani pilot włączyła zabawny film o perypetiach turystów. Autokar stał się naszym drugim domem na czas wycieczki, dlatego cieszę się, że mieliśmy wspaniałych kierowców (pozdrawiam pana Krzysia i Piotrka), którzy nie tylko bezpiecznie prowadzili nas do celu, ale również z uśmiechem pomagali nam z walizkami w czasie przeprowadzek z hotelu do hotelu. Włochy powitały nas serdecznie już nad ranem. Zaraz po przebudzeniu mogłam oglądać z okien autokaru najpierw zapierające dech w piersiach, górskie szczyty Alp, a później sielankowe, pełne zieleni i winnic krajobrazy Toskanii. Jako pierwsza powitała nas we Włoszech Florencja. Najbardziej zapadł mi w pamięć kościół Santa Croce, ze względu na to, że znajdują się tam groby Michała Anioła i Galileusza. Równie imponująca była fasada katedry Santa Maria del Fiore. Po obejrzeniu najpiękniejszych miejsc we Florencji mieliśmy czas wolny, jednak ze względu na zmęczenie po podróży wykorzystałyśmy go na zjedzenie deseru i spacer po najstarszym florenckim moście – Ponte Vecchio (Most Złotników). Pierwszy hotel w okolicy Chianciano Terme był skromny, ale bardzo czysty, więc był miejscem, w którym można było naładować baterię przed zwiedzaniem Rzymu. Nazajutrz, po wzmocnionym włoskim śniadaniu udaliśmy się do Rzymu. Wieczne miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wizyta w Watykanie, plac Hiszpański ze znanymi Schodami Hiszpańskimi, most św. Anioła, słynna fontanna di Trevi oraz Koloseum. Te wszystkie zachwycające miejsca sprawiły, że opuszczałam Rzym z bólem serca i nadzieją na to, że wrócę tam już wkrótce (w czym ma pomóc euro wrzucone do fontanny). W Rzymie o szybsze bicie serca przyprawiają jednak nie tylko zabytki, ale także nowoczesne butiki najważniejszych w branży projektantów. Po tym pełnym wrażeń dniu udaliśmy się na nocleg do hotelu we Fiuggi, gdzie czekano na nas z pyszną kolacją. Czwarty dzień wycieczki obejmował wyjazd do Asyżu. Najbardziej niesamowita była dla mnie atmosfera tego miejsca, w którym czas jakby się zatrzymał, a na każdym kroku mogliśmy spotkać ślady obecności jego patrona – św. Franciszka. Szczególnie chciałabym podkreślić tutaj zasługi miejscowej przewodniczki p. Magdy, która opowiadała tak barwnie o sztuce w Bazylice św. Franciszka, że nawet osoby nie interesujące się historią sztuki (np. młodzież) słuchały jej z zaciekawieniem i oglądały freski z podziwem. Po średniowiecznym Asyżu przyszedł czas na ulubioną aktywność nastolatków, czyli wypoczynek. Pięć nocy w jednym hotelu brzmiało obiecująco, zwłaszcza, że pokoje były czyste i schludne. Jeżeli chodzi o posiłki, dla mnie były one wystarczające jeżeli chodzi o ilość (warto oczywiście dokupić sobie coś do jedzenia w ciągu dnia w pobliskim supermarkecie). Najsmaczniejsza według mnie była pasta, którą serwowano z różnymi sosami, jako pierwsze danie każdego dnia. Zaskakujące było dla mnie połączenie bułki i ziemniaków, które było dodatkiem do mięsa, ale jak to się mówi, „co kraj to obyczaj”. Wypoczywaliśmy na plaży w urokliwej, nadmorskiej miejscowości San Mauro Mare. Pani Ala – pilotka naszej wycieczki pokazała nam most nad Rubikonem z popiersiem Juliusza Cezara, tak uwielbianego przez kobiety. Poinformowała o miejscach, gdzie raz w tygodniu odbywa się targ oraz zabrała nas na spacer do położonego nieopodal miasteczka Bellaria, gdzie można było kupić lody w najlepszej cenie oraz piękne kostiumy kąpielowe. Czas na plaży był pełen beztroski. Osoby spragnione wrażeń mogły wypożyczyć rowery wodne lub udać się w rejs – imprezy organizowane przez lokalne biura. Miło wspominam również wyjazd do Rimini, gdzie akurat trafiliśmy na lokalny targ i mogliśmy kupić świeże, pachnące warzywa i owoce. Wycieczka odbywała się w maju, więc największą furorę robiły słodkie truskawki (fragole). Z kolei w San Marino można było zaopatrzyć się w pamiątki dla całej rodziny. Od naturalnej oliwy, przez kolorowe makarony po migdałowe likiery i pyszne wina. Spacerując uliczkami odkryłam bardzo ciekawy sklepik, w którym święta Bożego Narodzenia trwają cały rok, a z głośników brzmią świąteczne piosenki. Można tam kupić oryginalne ozdoby lub prezenty dla najbliższych. Po zwiedzaniu San Marino, osobom o dobrej kondycji fizycznej polecam spacer Przełęczą Czarownic, ponieważ te widoki warte są każdego wysiłku. Wieczorem w hotelu przygotowano dla nas muzykę na żywo, co zaowocowało tańcami i zabawą prawie do północy. Po tej imprezie czekał nas kolejny wolny dzień pełen relaksu w promieniach włoskiego słońca. Nazajutrz była przewidziana wycieczka fakultatywna do Grot Frasassi. Pamiętam, że sama zastanawiałam się czy warto się na nią wybrać kosztem jednego dnia na plaży, ponieważ była ona tylko dla chętnych. Ostatecznie wybrałam się na nią wraz z częścią grupy i to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Nawet nie da się opisać wrażenia, jakie wywierają te groty. Ich piękno i monumentalność wprost przytłacza, oszałamia i uświadamia nam potęgę natury. Wskazówka dla zwiedzających – od tego roku dozwolone jest robienie zdjęć bez lampy błyskowej w wyznaczonych miejscach, dlatego szczerze polecam zabranie ze sobą aparatu, ponieważ zdjęcia z grot to wyjątkowa pamiątka. Ostatni dzień obejmował wyjazd do Wenecji, która słusznie kojarzy się z urokliwymi uliczkami, kanałami i gondolami, a Plac św. Marka rzeczywiście jest imponujący. Wenecja ma swój specyficzny klimat i atmosferę, wobec których nie da się przejść obojętnie. Po zakupieniu słynnej weneckiej maski karnawałowej udałam się na parking, gdzie już czekał na nas autokar i kierowcy, gotowi zabrać nas w powrotną podróż do Polski. Podsumowując wycieczkę nie sposób nie wspomnieć o wspaniałej pani Ali, która zarażała nas miłością do Włoch. Każdego dnia pełna energii, przekazywała swoją wiedzę z pasją. Wiedziała jak dobrać filmy w autokarze, by wywołać wspomnienia lub zachęcić nas do zwiedzania. Wskazywała miejsca, w których można zjeść smaczny posiłek za rozsądną cenę. Opiekowała się grupą jak prawdziwa włoska mamma swoimi dziećmi. Ta wycieczka zawsze będzie dla mnie niezapomnianym pierwszym spotkaniem z Italią oraz zachętą do dalszego odkrywania tego fascynującego kraju. Oceniając cenę wycieczki, myślę, że jest to atrakcyjna okazja dla wszystkich, którzy chcą zobaczyć piękne Włochy, a przy tym spać w komfortowych warunkach, jakie zapewniają wybrane prze Itakę hotele klasy turystycznej. Jednak dla mnie oprócz cudownych widoków, zabytków i posiłków w hotelu, liczą się ludzie – ich nastawienie i podejście do życia. Dlatego pragnę szczególnie docenić i wyróżnić pracę pani pilot oraz kierowców, którzy dbali o świetną atmosferę w grupie. Podsumowując, polecam wycieczkę Wiecznie i słonecznie każdemu, nawet nastolatkom, którzy myślą, że zwiedzanie nie jest dla nich. Fascynujące historie i legendy opowiadane przez lokalnych przewodników potrafią rozbudzić wyobraźnię. Program wycieczki jest tak dobrze skonstruowany, że po zwiedzaniu przychodzi czas na odpoczynek i relaks na plaży. Co więcej może okazać się, iż piękno włoskich miast, takich jak Rzym czy Florencja sprawi, że odkryjecie w sobie nową pasję.
AUTOREM ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI MAŁGORZATA ZE SZCZERCOWA
Kuba / Cayo Santa Maria
I...taka Kuba jest piękna! Lot Warszawa- Santa Clara, 12 godzin, komfortowym Airbusem minął spokojnie, dzięki staraniom załogi Travel Service. Na lotnisku Abel Santa Maria owiała nas fala ciepłego powietrza i w momencie zapomniałyśmy o długim locie i zimnym, polskim marcu. Transfer do hotelu, który trwał 1,5 godz., rezydentka wypełniła praktycznymi informacjami o Kubie i hotelu. Cofnęłyśmy zegarki o 5 godz., na Kubie była właśnie zmiana czasu na letni. Mijaliśmy miasteczka i wioski z domkami, jak u nas w ogródkach działkowych i już wgapialiśmy się we wszechobecne plakaty, murale i zdjęcia z podobizną Che Guevary. Ostatni odcinek to droga wzdłuż grobli o długości 48km. Do niedawna wstęp na Cayo Santa Maria mieli tylko turyści, zagraniczni goście i pracownicy hoteli. Niesamowite odcienie oceanu po obu stronach drogi, lazurowe niebo i „Chan Chan” Buena Vista Social Club z radia w autokarze wystarczyły, żeby poczuć wakacje. Hotel Memories, to olbrzymi ogród podzielony na trzy części, w sumie 22 bungalowy, każdy po 60 pokoi, trzy baseny, dwie restauracje, 5 tematycznych à la carte, amfiteatr, korty tenisowe, kluby dla dzieci. Otrzymałyśmy pokój na parterze, z cieknącą spłuczką i nie otwierającymi się drzwiami na taras. Nie było żadnego problemu z wymianą pokoju na słoneczny, na pierwszym piętrze z działającym expresem do kawy i pełną lodówką. Nasz bungalow był najbardziej oddalony od restauracji, lobby, baru, ale najbliżej plaży i dwa kroki od Pueblo La Estrella, miasteczka turystycznego, stworzonego jakby dla potrzeb filmu. W dzień ze straganikami z rumem, kawą, cygarami, obrazami, starymi pocztówkami, płytami z karaibską muzyką, pamiątkami rewolucji i koszulkami z Che. Wieczorem zamieniającego się w klimatyczne miejsce pełne knajpek, tawern, dyskotek. W La Estrella w poniedziałki organizowany był wieczór w rytmach muzyki kubańskiej z udziałem gwiazd ze słynnego Buena Vista i Afro Cuban All Stars, a w czwartki widowisko na miarę Tropicana Show z gorącą salsą i szaloną rumbą. Z wieży, górującej nad Pueblo, można było podziwiać różne, nieopisane słowem odcienie oceanu, dosłownie tak, jak zapewniał Kubańczyk sprzedający pod wieżą marakasy, rzeźbione figurki, pudełka na cygara i egzotyczne maski. Patrząc na te nieziemskie widoki, łatwo uwierzyć, że tak właśnie powinien wyglądać raj. Do Pueblo starymi buickami, cadillacami, hudsonami, chevroletami, dodgeami czy fordami, pracującymi na etatach taksówek, przyjeżdżali turyści z okolicznych hoteli. Z parkingu obok miasteczka odjeżdżał Panoramic Bus, który zbierał turystów z hoteli w drodze do oddalonego o 6 km Delfinarium. Hotel Memories leży na początku 13 km plaży, pięknej, szerokiej, o piasku czystym i drobnym, jak mąka. Woda oceanu przybiera wszystkie odcienie turkusu, a piasek oblewany przez fale jest zbity i twardy, jak stół, więc spacer czy jogging to niekończąca się przyjemność. Na plażę prowadzą drewniane pomosty, zbudowane dla ochrony wydm i roślinności. Przy plaży, basenach, czy lobby bar serwowane są kolorowe drinki na bazie rumu, ginu, czy lokalnej whisky. Obowiązkowo Cuba Libre, Daiquiri, Mojito, Pina colada... Przy plaży również bar z przekąskami, kubańskie sandwicze i tortilla z wieprzowiny. Ze sportów wodnych w centrum Nautilius, powodzeniem cieszyły się wycieczki katamaranem. Na kajaki i rowery wodne był niestety za duży wiatr i fale. Pokoje duże ,funkcjonalne, łóżka wygodne, sejf z działającym zamkiem, żelazko z deską, ekspres do kawy. Ręczniki ze względu na dużą wilgotność nie wysychają w łazience, ale błyskawicznie są suche, wywieszone na balkonie. Lodówka codziennie uzupełniana w piwo, colę, wodę, pod warunkiem zostawienia napiwku dla pokojówki. W zamian pięknie upięte firanki, cuda wyczarowane z ręczników i miłe podziękowania. Napiwki dla kelnerów, barmanów, bagażowych, kierowców, pokojówek, wpisane są w ten wyjazd i musimy o tym pamiętać, o ile chcemy być zapamiętani i dobrze obsłużeni. Dotyczy to zwłaszcza kelnerów w restauracji, którzy potem zadbają o nas odpowiednio. Nic dziwnego, skoro średnia płaca na Kubie to 25 CUC/Euro, praca w turystyce jest najbardziej opłacalna, a każdy zatrudniony oddaje stałą część z napiwków z każdego dnia. Stołówka z dużym wyborem dań. Każdy w menu znajdzie coś dla siebie. Warzywa pachnące polskim latem, ryby smażone „na żywo”, których nazw nie sposób spamiętać, owoce smakujące inaczej niż w kraju. W czasie pobytu przysługują trzy kolacje à la carte. W restauracji śródziemnomorskiej polecamy na przystawkę sałatkę grecką, która wyglądem i smakiem nie ma nic wspólnego z naszym wyobrażeniem o sałatce greckiej. W restauracji włoskiej na deser tiramisu, którego smak pamiętamy do dzisiaj, a w meksykańskiej polecamy nachos z kurczakiem, papryką jalapeno i salsą. Codziennie o godz. 21 w amfiteatrze odbywały się występy młodych, roztańczonych i rozśpiewanych animatorów. Szczególnie wieczór poświęcony twórczości Michaela Jacksona czy Tropicana Show zapadają w pamięć. W lobby można połączyć się z Internetem – 1,5CUC za 1 godzinę. Nie jest to proste zadanie, ale przy odrobinie cierpliwości można sprawdzić pocztę, nowości na fb, nawet przesłać zdjęcia przez messengera. Obowiązkowo, należy się wylogować, żeby nie stracić pozostałych minut. Były dni, kiedy nie było możliwości zalogowania, dokupienia następnej karty, nawet nie było nadziei na taką możliwość przez kolejne dni pobytu. Pamiętajmy, że Internet na Kubie działa od 2015, więc mamy szczęście. Wymiany Euro na Peso, najlepiej dogadać z rezydentką. Przelicznik u niej był 1:1. W kantorze za 100 Euro dostałyśmy 97 Peso. Wśród turystów przewagę stanowią Kanadyjczycy, Amerykanie, Francuzi, w dużej mniejszości Polacy, Rosjanie, Czesi. Z wycieczek obowiązkowo Hawana, żeby oprócz błogiego lenistwa na karaibskiej plaży odbyć podróż wehikułem czasu, jak zapewniała rezydentka, a później udowodniła przewodniczka wycieczki. Obie dziewczyny to odpowiednie osoby na właściwych stanowiskach. Kompetentne, życzliwe, profesjonalne, godne polecenia. Hawana to klimatyczne miasto żyjące przeszłością i z nadzieją patrzące w przyszłość. Obowiązkiem każdego turysty jest spacer po odnowionej części Havana Vieja, część centralna z Capitolio i Teatrem Wielkim, bulwar Malecon, Plac Rewolucji oraz słynny bar Floridita, gdzie Hemingway spędzał czas przy Daiquiri. Warto wydać 10CUC/os. żeby odbyć godzinną przejażdżkę kabrioletem po ulicach Hawany. Nasz kierowca okazał się fanem motoryzacji, który z pasją opowiadał o swoim Chevrolecie z 59 roku. Brawurowo wyprzedzał inne stare krążowniki szos, które tutaj przeżywają drugą młodość. Dzięki odrestaurowanym budynkom na pięknej starówce panuje klimat z dawnych lat. Uliczni grajkowie dają tu koncerty na każdym rogu, a imprezy trwają do białego rana, ale to trzeba zobaczyć...
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI AGATA Z WARSZAWY
Hiszpania
Wycieczka barwna, ciekawa, z różnorodnym programem, bez długich przejazdów, bez większych trudności, godna polecenia. Szczególnie należy ją polecić miłośnikom pięknej architektury i przygód kulinarnych. Wycieczka "W rytmie flamenco" to takie andaluzyjskie ABC. Szczegóły? Proszę bardzo... W lutym człowiek jest najbardziej spragniony trzech rzeczy: słońca, zieleni i pożywki dla ducha, nieco już uśpionego po letnich wakacjach, które dawno minęły. Tak narodził się w mojej głowie pomysł wyjazdu do Andaluzji, słynącej z łagodnych zim, wspaniałych zabytków i ognistego flamenco. Razem z przyjaciółką zdecydowałyśmy się na wycieczkę objazdową „W rytmie flamenco” z biurem ITAKA. W Hiszpanii nigdy wcześniej nie byłyśmy. Wróciłyśmy zachwycone i teraz tryskamy radością i energią. Que viva Espana, la tierra del sol! Pierwszy dzień po porannym przylocie wykorzystałyśmy na samodzielne odkrywanie atrakcji wybrzeża Costa del Sol. Hotel „Las Palmeras” w Fuengiroli położony jest bardzo blisko stacji kolejowej, kupiłyśmy więc bilety powrotne do Benalmadeny (3,6 EUR) i po niecałej godzinie znalazłyśmy się w jednej z największych motylarni Europy, gdzie wśród tropikalnej roślinności swobodnie fruwały kolorowe motyle ze wszystkich stron świata. Najtrudniej było sfotografować słynnego błękitnego morfeusza, gdyż jest bardzo płochliwy, lecz zaparłyśmy się i w końcu odniosłyśmy sukces. Miałyśmy też okazję przyjrzeć się gąsienicom i poczwarkom różnych gatunków, a nawet zobaczyć jak z poczwarki wylęga się motyl. Po pysznej kawie i promocyjnym ciastku udałyśmy się pieszo do Castillo Colomares, czyli zameczku-pomnika Kolumba, wybudowanego w XX wieku przez amerykańskiego lekarza, który uważał, że tak wielki i zasłużony dla świata człowiek jak Krzysztof Kolumb ma w Hiszpanii zbyt mało pomników. W zameczku nikt nie mieszka, a jedynym pomieszczeniem, jakie można zobaczyć, jest maleńka kaplica, w której – jak miał nadzieję twórca pomnika – kiedyś spoczną prochy Wielkiego Odkrywcy. Zameczek jest wielce ozdobny, po prostu bajkowy, a każdy detal jest nawiązaniem do historii życia i odkryć Kolumba. Wstęp kosztuje tylko 2 EUR. Według mnie – must see! Potem przeszłyśmy spacerkiem przez zabytkową część Benalmadeny, lśniące w słońcu bielą pueblo blanco, a po powrocie do hotelu zasiadłyśmy do ogromnej kolacji. W „Las Palmeras” mają niezły bufet! Zupa, warzywa, owoce, ryby, mięso, desery – nie da się spróbować wszystkiego. Wprawdzie się starałyśmy, ale cóż, musiałyśmy się poddać. Następnego dnia już z grupą, liczącą 16 osób, odwiedziłyśmy Malagę. Ze wzgórza zamkowego można podziwiać port i miasto ozdobione mnóstwem puszystych palm. Podczas spaceru przez wzgórze pilotka opowiadała nam nie tylko o historii miasta, ale także o posadzonych w mieście roślinach. Znała wszystkie ich nazwy, a do tego rozmaite ciekawostki. Dla mnie – bomba. Kulminacyjnym punktem programu była renesansowa katedra, lecz tutaj przeżyłyśmy rozczarowanie: nie wchodzimy do środka! Pilotka wyjaśniła, że w dalszej części programu będziemy oglądać katedry o podobnym układzie wnętrza, za to znacznie bogaciej ozdobione, ale oczywiście jeżeli ktoś ma ochotę, może kupić bilet za 5 EUR i wejść, jest na to czas. Zrobiłyśmy to i nie żałujemy, katedra nam się podobała, pierwszy raz w życiu widziałyśmy podwójną ambonę i chór z organami po środku nawy. Myślę jednak, że jeżeli ktoś nie jest pasjonatem architektury sakralnej, może sobie to wejście darować, ponieważ później faktycznie ogląda się wnętrza jeszcze wspanialsze. Tego samego dnia zahaczyliśmy jeszcze o zjawiskową Rondę, miasto usadowione po dwóch stronach wąwozu rzeki Guadalevin. O wysokim na 100 metrów moście przerzuconym przez wąwóz i panoramie okolicy nie będę pisać, to trzeba po prostu zobaczyć. Przy okazji przyznam się, iż tak długo podziwiałyśmy XVIII-wieczny most, że w końcu zgubiłyśmy grupę i nie mogłyśmy jej odnaleźć w plątaninie wąskich uliczek, którymi podążały strumienie turystów. Musiałyśmy wykonać telefon do pilotki (ważne: każdy powinien mieć przy sobie jej numer!) i wszystko skończyło się dobrze. Przyszedł po nas hiszpański przewodnik, towarzyszący obowiązkowo każdej grupie. Przynajmniej na coś się przydał! W Rondzie zwiedzaliśmy też arenę korridy. Nawet bez uczestniczenia w samym spektaklu można było poczuć, jak marny jest los byków wybranych do walki z torreros. Potem długo rozmawiałyśmy o korridzie, szukając jakichkolwiek argumentów za, lecz nie znalazłyśmy ani jednego. W czasie wolnym poszłyśmy do baru tapas, czyli przekąskowego. Zamówiłyśmy zestaw za 10 EUR „6 ciepłych przekąsek + 2 małe piwa”. Podano nam wielki talerz pełen mięsnych potraw i frytek (które Hiszpanie jedzą do wszystkiego). Był tam między innymi panierowany kurczak, wołowina na słodko i smażone kalmary. Najadłyśmy się aż za bardzo. Jeżeli hiszpańskie przekąski są tak obfite, to jak musi wyglądać danie obiadowe? Hotel pod Gibraltarem, w którym spędzaliśmy tę noc, nie zapisał się w naszej pamięci złotymi literami. I to wcale nie z powodu wydzielonych racji żywieniowych (nie było bufetu, a serwowane danie główne nie wszystkim smakowało i nie wszystkich zaspokoiło). Wieczorem w hotelu wysiadło światło, tak więc prysznic brałyśmy przy latarce i nie mogłyśmy poczytać przed snem. Miałyśmy w dodatku takiego pecha, że w naszym pokoju światła nie było również rano, a że dzień w tych stronach świata wstaje dopiero po ósmej, musiałyśmy się pakować po ciemku, licząc na głos każdą skarpetkę i każdy „piterek”, żeby niczego nie zostawić. Śniadanie było małe, również serwowane, tylko jedna bułka na osobę. Nam to wystarczyło, lecz panowie mogli być nieco głodni. Gibraltaru byłyśmy bardzo ciekawe. Okazało się, że to taka „mała Anglia”. Czerwone budki telefoniczne, fish-and-chips, Marks-and-Spencer, w kafejkach herbata z mlekiem, w byłych meczetach kościoły protestanckie, a do tego angielska pogoda. Busikiem wjechaliśmy na zbocze góry zwanej The Rock i zaliczyliśmy kilka punktów widokowych, odwiedziliśmy pomnik generała Sikorskiego odsłonięty w 70-tą rocznicę katastrofy jego samolotu nad Gibraltarem, weszliśmy do niesamowicie oświetlonej wszystkimi kolorami tęczy jaskini krasowej i przywitaliśmy się z bezogonowymi makakami, które jednak nie były tego dnia zbyt aktywne z powodu pogody, więc większej sesji zdjęciowej nie było. W drodze do Kadyksu spróbowałyśmy w przydrożnym zajeździe kilku hiszpańskich potraw, m.in. gulaszu z jelenia, który z czystym sumieniem mogę polecić, to była naprawdę dobrze przyrządzona dziczyzna. Ale chyba najciekawsza była zupa o nazwie salmorejo. To zupa podawana na zimno, będąca kwaskowym miksem świeżych pomidorów i chleba. Chociaż zimna, w Hiszpanii jest jadana o każdej porze roku. Mnie bardzo smakowała. Kosztowała 4,5 EUR. W Kadyksie, mówiąc szczerze, jedyną pożywką dla naszego ducha był mały ogród botaniczny na nabrzeżu atlantyckim i uginające się pod ciężarem owoców drzewka pomarańczowe na ulicach. Spacer po starówce właściwie nie wniósł w nasze życie nic poza bólem nóg. Renesansową katedrę oglądało się tylko z zewnątrz, ale nie płakałyśmy. Byłyśmy tak zmęczone, że w czasie wolnym nie weszłyśmy do środka. Snułyśmy się tylko wąskimi uliczkami, wypatrując detali. Bardzo podobały się nam wmurowane w ściany budynków ozdoby z malowanych płytek ceramicznych, zwłaszcza te o treści religijnej. Pod Pomnikiem Wolności na jednym z placów widziałyśmy śpiącego mężczyznę z dobytkiem w postaci kilku plastikowych worków. Zastanawiałyśmy się, czy śpi tak po prostu, czy też jest to happening mający zwrócić uwagę ludzi na to, jak w dzisiejszych czasach może wyglądać życie wolnego człowieka w wolnym kraju. Następny hotel, w którym spędzaliśmy dwie noce, położony był pod Sewillą na odludziu. Jedyną rozrywką na wieczór było wyjście do pobliskiego supermarketu, lecz zmęczone zwiedzaniem, nie potrzebowałyśmy wiele więcej. W supermarkecie trafiłyśmy na promocję: hiszpańska szynka z kością, przypominająca kształtem i wielkością rakietę tenisową (tylko dużo cięższa) kosztowała jedynie 20 EUR. Spróbowałyśmy – pycha! Gdyby nie jej ciężar (7 kg), pewnie byśmy kupiły do domu. Skończyło się jednak tylko na przepysznych, słodkich jak miód mandarynkach. Przed hotelem uszczknęłyśmy też z drzewa jedną pomarańczę. Zawsze słyszałam, że sadzone dla ozdoby pomarańcze są gorzkie jak piołun. Ta jednak nie była w najmniejszym stopniu gorzka – wręcz przeciwnie. Sewilli nie będę opisywać w detalach. Miasto jest przepiękne i szczyci się wieloma wspaniałymi zabytkami. Sama nie wiem, co wywarło na nas większe wrażenie: Plac Hiszpański z misterną, kolorową ceramiką, czy pałac Alkazar będący oszałamiającym przykładem stylu mudejar, a może XV-wieczna katedra będąca jednym z najwspanialszych gotyckich kościołów na świecie. Na pewno warto wspiąć się na wieżę katedry, Giraldę, by obejrzeć miasto z góry. Warto przysiąść w kafejce i spróbować np. hiszpańskiej tortilli, przypominającej gruby omlet z masy ziemniaczano-jajecznej. Uwaga tylko na zdolności lingwistyczne kelnerów: niby pracują w miejscu nawiedzanym przez turystów przez okrągły rok, niby mówią po angielsku - lecz nie rozumieją co to znaczy „coffee after meal”. Nam podali kawę przed jedzeniem. Zaprotestowałyśmy i musieli przynieść drugą po jedzeniu, jednak później na jakichś tajemniczych zasadach doliczyli nam do rachunku… sztućce! Dziwnym trafem sztućce były nieomal dokładnie w cenie kawy. Żeby nie psuć sobie humoru, nie kłóciłyśmy się, wzięłyśmy incydent na wesoło. Po kawie przeszłyśmy się po centrum Sewilli i obejrzałyśmy kilka tancerek flamenco występujących na ulicy przy akompaniamencie głośników. Ich ruchy były doskonałe, aczkolwiek mogłyby mieć na sobie stroje „bardziej flamenco”. Dzień nasza grupa zakończyła w neobarokowej bazylice Macarena, znanej z figury Matki Boskiej Płaczącej nieznanego autorstwa, noszącej pięć szmaragdowych broszek przypiętych do sukni. Pilotka powiedziała, że na twarzy Matki Boskiej znajduje się pięć brylantowych łez. Wszyscy wypatrywaliśmy tych brylantów, lecz w internecie stoi, że są to zwykłe szkiełka, natomiast – według mojego przewodnika z serii Rough Guides – brylanty tworzą środki w pięciu szmaragdowych broszkach. Być może różne źródła podają różne informacje… Tak czy siak, figura jest piękna. Jej twarz jest urodziwa i ma wiele wyrazu. Jej suknia – koronkowo-złota, po prostu wspaniała. W hiszpańskich kościołach jest w ogóle wiele figur ubranych w prawdziwe, bogato zdobione szaty i obwieszonych prawdziwą biżuterią. Do mnie przemawia to znacznie bardziej niż płaskie obrazy. Po trudach całodziennego, pieszego zwiedzania Sewilli z przyjemnością zjadłyśmy w hotelu kolację, wybierając dania z oferty bufetowej może nie aż tak bogatej jak w „Las Palmeras”, lecz wystarczającej, a co najważniejsze – bardzo smacznej. Pilotka okazała się tu nie tylko przewodnikiem wycieczki, ale także opiekunem grupy, pomogła nam bowiem w wymianie zepsutej lampki nocnej, idąc na naszą prośbę do recepcji. Kolejny dzień upłynął nam na zwiedzaniu Kordoby (słynącej przede wszystkim z Mezquity, czyli katedry będącej efektem przebudowy jednego z najwspanialszych meczetów świata) oraz renesansowej Ubedy, wpisanej na listę UNESCO. Mezquita nikogo nie rozczaruje, to mogę zagwarantować. Jej architektoniczny rozmach wprost rzuca na kolana. Połączenie mauretańskich łuków z chrześcijańskimi ołtarzami jest niezwykłym świadectwem burzliwej historii tego rejonu świata i nabiera dodatkowego wymiaru w dzisiejszych czasach, gdy islamski terroryzm niszczy innowierców za ich religijną i kulturową inność, ale kto wie, może także mści się za wszystkie meczety przerobione na kościoły? Aby się zrelaksować psychicznie po tych rozważaniach, w czasie wolnym poszłyśmy z przyjaciółką na zakupy. W sklepiku obok katedry nabyłyśmy kilka wzorzystych chust z lekkiego, chłodzącego materiału, idealnych na lato, po 5 EUR za sztukę. Wspomniana Ubeda to prawdziwe cudeńko, prowincjonalne miasteczko pełne urokliwych budowli z kamienia, z których słońce wydobywa delikatność rysów. Nie ma w nim ani jednego barokowego budynku, cała starówka w prawie 100% pochodzi z okresu renesansu. Spacer przez zalany słońcem plac Vazquez de Molina z piękną Kaplicą Zbawiciela (powstałą, rzecz jasna, z przebudowanego meczetu) zapamiętamy na zawsze i wcale nie tylko dlatego, że pewien pan uporczywie wchodził nam w każdy kadr. Z tarasu widokowego rozpościera się panorama okolicy – wzgórza i góry pokryte aż po horyzont równymi rzędami drzewek oliwnych. Tak rozległych plantacji oliwnych nie widziałyśmy nigdy w życiu. Ubeda jest jednym z najważniejszych producentów oliwy w Hiszpanii. A niedaleko niej znajduje się inne wyjątkowe miasteczko, również wpisane na listę UNESCO – Baeza. Tam także udaliśmy się na spacer, by podziwiać kolejne perełki renesansu, jak np. dawny uniwersytet. W jednym z zaułków odkryliśmy jeszcze kościół romański. A na koniec czekała nas degustacja oliwy. W sklepie z mydłem i powidłem (dosłownie!) na talerzyki wylano sześć różnych gatunków wyrabianej w Baezie oliwy. W oliwie maczało się kawałeczki chleba i można było zrobić sobie tyle „powtórek” z każdego gatunku, na ile się miało ochotę. Dowiedziałyśmy się, zarówno organoleptycznie, jak i teoretycznie od naszej pilotki, że Hiszpanie lubią oliwy pozostawiające wyraźnie gorzki i piekący smak w ustach. Nam akurat to nie przypadło do gustu, więc poszukiwałyśmy takich gatunków, które mają jak najmniej goryczki. W końcu obkupiłyśmy się nie tylko w oliwę (pół litra 5-6 EUR), ale jeszcze w hiszpańskie chlebki figowe, które są dobrym prezentem dla polskich łakomczuchów, bo znakomicie znoszą długi transport. Następne dwie noce nasza grupa spędziła w sympatycznym hotelu w Grenadzie. Mnie i przyjaciółce trafił się irytująco ciasny pokój, ale cóż, widocznie poprzednie hotele nas rozpuściły. Inni jakoś nie narzekali, mówili wręcz, że mają duże pokoje. Posiłki w hotelowej restauracji były obfite i jakościowo bez zarzutu, zawsze w formie bufetu. Tam właśnie spróbowałyśmy słynnej hiszpańskiej kanapki: kawałek opieczonej bułki polewa się oliwą i kładzie na to łyżkę zmiksowanych pomidorów, soli i pieprzu. Jest to proste i dla nas, Polaków, nieco dziwne, lecz w gruncie rzeczy smaczne i zdrowe jedzenie. Na Grenadę czekali wszyscy, wiadomo – z powodu słynnej na cały świat Alhambry. Jestem bardzo wdzięczna ITACE za to, że mieliśmy tam naprawdę dużo czasu (aż 3 godziny) i mogliśmy chłonąć urodę kolejnych pałaców oraz ogrodów, które nawet o tej porze roku robiły wrażenie, chociaż kwitło stosunkowo niewiele roślin. Największy zachwyt wzbudził we mnie Pałac Nasrydów, robota iście koronkowa, zdradzająca wielki „strach przed pustką” architektów. Roiło się w nim od ciekawych motywów zdobniczych jak np. fałszywe łuki, nie pełniące żadnej roli podporowej, misterne „plastry miodu”, czy sztuczne stalaktyty. Sławny dziedziniec z Fontanną Lwów był częściowo w remoncie, lecz na szczęście można było znaleźć miejsce na ładną fotkę bez rusztowań. Z Alhambry przywiozłam piękne zdjęcia i piękne wspomnienia. Widoki z jej tarasów na miasto były, mówiąc swobodnym językiem, obłędne. Potem zwiedzaliśmy jeszcze monumentalną katedrę i kaplicę grobową hiszpańskich królów, w której pod żadnym pozorem nie wolno było robić zdjęć (a szkoda, bo byłoby co fotografować). Dzień był męczący, lecz wieczorem trzeba się było zebrać w sobie i pojechać na flamenco show. Urządzono go w sali wykutej w skale, uczciwie mówiąc kiszkowatej, ciasnej i okrutnie dusznej, lecz dającej za to poczucie bliskiego kontaktu z artystami. Podczas gdy widzowie sączyli sangrię i wino wliczone w cenę biletu, tancerki dosłownie polerowały spódnicami ich buty. A gdy stepowały z ogniem w oczach i w nogach, widzowie chowali stopy pod krzesła, żeby przypadkiem nie oberwać obcasem. Możliwe, że można zobaczyć flamenco w lepszym wykonaniu (i na pewno w bardziej komfortowych warunkach), lecz absolutnie nie żałuję wydanych pieniędzy. Na koniec dała jeszcze popis na oko pięcioletnia dziewczynka i słowo daję, wszystkie wywijasy i kroki wyszły jej świetnie. Rośnie nowe pokolenie strażników tradycji! Ostatni dzień wycieczki był nieco smutny. Sprawiła to przede wszystkim pochmurna i deszczowa pogoda, ale także myśli o tym, że już koniec andaluzyjskiej bajki, że trzeba wracać do polskiej zimy, szarej codzienności, obowiązków. W miasteczku Lanjaron podczas degustacji miejscowych wyrobów poznaliśmy nowe smaki, szczególnie smak hiszpańskiej szynki (niebo w gębie), kiełbasy salchichio z pieprzem (pycha), dojrzewających serów (rewelacja) i różnych win. Ja wybrałam wino naranja, to znaczy słodkie, aromatyzowane pomarańczami, jak na mój gust zbyt słodkie i zbyt mało aromatyzowane. Piłam też malagę ze skórzanego bukłaka (znowu zbyt słodką jak na trunek) lecz duma, iż udało mi się nie oblać ubrania wyrównała ten mały dyskomfort. Razem z przyjaciółką obkupiłyśmy się w lokalne wędliny, sery i suszone figi z białym nalotem. W drodze do kurortu Nerja planowałyśmy hiszpańskie przyjęcia, jakie urządzimy po powrocie dla swoich rodzin. W Nerji wiało chyba na dziesięć w skali Beauforta. Flagi głośno łopotały, a palmy trzęsły potarganymi łbami, lecz widok z tzw. Balkonu Europy na brzeg morza i miasteczko na tle malowniczych gór nikogo nie zawiódł i fantastycznie utrwalił się na zdjęciach. Plaże Nerji, chociaż same w sobie skromne i raczej ciemne, z racji swego położenia muszą należeć do najpiękniejszych na świecie. Natomiast jaskinia krasowa Cueva de Nerja otrzymała ode mnie tytuł największego rozczarowania wycieczki. Ostrzyłam sobie zęby na obejrzenie odkrytych w niej rysunków naskalnych, widocznych na wszystkich reklamach, lecz nic z tego. Na pocieszenie miałam największy na świecie, 32-metrowy stalagnat objęty patronatem UNESCO. Owszem, wielki. I owszem - piękny. Erozjo – chapeau bas! Do hotelu „Las Palmeras” w Fuengiroli grupa dotarła około 15:30. Pilotka pożegnała się z nami i dalsze myszkowanie po Costa del Sol musiało się już odbywać na własną rękę. Zdecydowałyśmy się na Muzeum Picassa w Maladze, bądź co bądź miejscu urodzenia artysty. Żeby zdążyć do muzeum (w niedziele od 17:00 wstęp bezpłatny) musiałyśmy się z przyjaciółką sprężyć. Dojazd pociągiem do Malagi zajmuje godzinę, potem jeszcze trzeba dojść do starówki (15 min szybkiego marszu od stacji) i znaleźć muzeum (10 min). Pod muzeum na sprężonego turystę z wycieczki „W rytmie flamenco” czeka niemiła niespodzianka: kolejka na trzy kilometry. Byłyśmy tam parę minut po 17:00, tymczasem okazało się, że o 17:30 wrota do muzeum są zamykane. Nie miałyśmy najmniejszych szans! Zgrzytałyśmy zębami bardzo głośno, bo bilet powrotny z Fuengiroli do Malagi kosztował nas po 7,2 EUR na głowę. Szkoda, że pilotka zapomniała nas uprzedzić, że dostanie się do muzeum graniczy z cudem… Ale cud się nam właśnie przydarzył: spotkałyśmy znajomych, którzy już swoje odstali i przygarnęli nas do kolejki. Weszłyśmy z nimi w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem bramy. W galerii z 38-ma arcydziełami sławnego mistrza kubizmu doznałyśmy szoku i frustracji. To dla takich bohomazów jechałyśmy zmęczone kawał drogi, płaciłyśmy za bilety kolejowe, denerwowałyśmy się? Same namalowałybyśmy ładniejsze obrazki, ba! - pies namalowałby lepsze, trzymając pędzel w zębach. Picasso musiał mieć dobry PR. I nawet nie w tym rzecz, że jego wizje ciała ludzkiego, czy ludzkiej twarzy były chore, obsesyjne, deliryczne, z deformacją na deformacji. Rzecz w tym, że jego obrazy są paskudne, po prostu bazgroły klasy śmietnikowej. Nie oszukujmy się: Picasso zwyczajnie marnował płótno i farby… I tak wycieczka dobiegła końca. Poznałyśmy zaledwie cząstkę Andaluzji, lecz zobaczyłyśmy naprawdę dużo. Program wycieczki był ciekawy i różnorodny, jak najbardziej godny pochwały. Wszędzie (oprócz katedry w Grenadzie) można było robić zdjęcia. Hotele, w których mieszkaliśmy można ocenić jako zupełnie przyzwoite, a wyżywienie jako bardzo dobre. Pilotka zaprezentowała się jako osoba w pełni profesjonalna, z ogromną wiedzą i dużym doświadczeniem. Autokar był porządny i dosyć wygodny, a na trasie nie było bardzo długich, nużących przejazdów. Całodniowe zwiedzanie Sewilli i Grenady na własnych nogach mogło być (i było) męczące dla mniej wytrwałych piechurów. Poza tym nikt nie doświadczył większych trudności, jeśli nie liczyć 120 schodów w górę i w dół w jaskiniach Nerji. Kilka osób zrezygnowało z ich zwiedzania z powodu problemów z kolanami. A my? Najedzone, zmęczone wrażeniami, z kartami SD pełnymi cyfrowych wspomnień, z walizkami ciężkimi od hiszpańskich przysmaków, wsiadłyśmy z przyjaciółką do samolotu. Do Hiszpanii wrócimy na pewno. Do Andaluzji pewnie kiedyś też, żeby poznać ją jeszcze lepiej. Alhambry i Mezquity nigdy nie zapomnimy. A jeszcze lepiej zapamiętamy hiszpańskie kościoły, które powinien odwiedzić każdy katolik, bo są – czuję to – najpiękniejsze na świecie.
12. EDYCJA (01.02.-30.04.2017r.)
AUTOREM ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PAN KONRAD ZE SZCZECINA
Tajlandia / Krabi
Hotel Krabi Tipa Resort otoczony jest dżunglą w której codziennie dają koncert przeróżne egzotyczne ptaki i inne zwierzęta. To miejsce gdzie powietrze pięknie pachnie wilgocią zieleni i wodą z pobliskiej plaży Ao Nang. Będziemy budzić się do rytmu ćwierkania i zasypiać z tajskimi cykadami i żabami. Bardzo zielono, bardzo przestrzennie i bardzo egzotycznie. Na terenie obiektu znajdują się piętrowe domki (każdy podzielony na sześć pokoi, 3 na dole i 3 na górze), każdy z widokiem na zieleń dżungli. Pokoje są bardzo przestronne, klimatyzowane, z prysznicem typu walk-in i sejfami. Według tajskiej kultury buty zostawiamy na zewnątrz! :) Posiłki serwowane w hotelu smakują podobnie jak w pobliskich restauracjach z domieszką dań europejskich. Zjemy tu zatem zarówno Pad Thaia i lokalne owoce (np. guawę), jak i jajecznicę. Przemiła obsługa zawiezie nas elektrycznym wózkiem pod sam pokój z bagażami. W hotelu dostępny jest room service i wynajem ręczników plażowych i basen z którego nie było nam dane skorzystać będąc w otoczeniu tak pięknych plaż i ciepłej wody. :) Brak animacji w hotelu, ale kto by to oglądał w tak pięknym miejscu! Krabi to wspaniałe miejsce na egzotyczne wakacje. Miejsce gdzie nie dotarła jeszcze rzesza turystów, gdzie spotkamy więcej Azjatów niż Europejczyków czy Amerykanów. Z plaży Ao Nang codziennie odpływają łódki na pobliskie plaże Railay i Phra Nang - przepłynięcie trwa zaledwie 15 minut ze spektakularnymi widokami skał po drodze, a na miejscu czekają na nas jedne z najpiękniejszych plaż świata - szczególnie warta uwagi jest Phra Nang z turkusowo - biało - przezroczystą wodą i Jaskinią Księżniczki na samej plaży. W okolicy wejdziemy również na szczyt Świątyni Tygrysa (jeśli tylko odważysz się wejść po 1260 wysokich schodach!), wykąpiemy się w naturalnym spa - kaskadowych wodospadach w których woda sięga 60 stopni Celsjusza - po wyjściu z takiej 'wanny' 40 stopniowy upał Tajlandii zdaje się nagle przyjemnym chłodem! Od piątku do niedzieli czynny jest też nocny market w Krabi, gdzie kupimy lokalne rękodzieła i potrawy (również świerszcze i pędraki dla pasjonatów). Stąd również zaledwie 2 godziny płynie prom na wyspy Phi Phi i Phuket ale po wizycie na Phra Nang ciężko jest poświęcić dzień na cokolwiek innego niż kolejny dzień w tym miejscu. W okolicy (również na plażach) spotkamy wszędobylskie małpy - zabiorą nam zarówno banana jak i czekoladowego batona, wypiją tak sok z mango jak i colę - z jednej strony należy uważać, a z drugiej czy można mieć lepszą sesję zdjęciową za cenę smakołyka? W Huai To Waterfall pojeździmy na słoniach a później je umyjemy w niegłębokim stawie. Pracują tu sami pasjonaci, a słonie są niezwykle przyjazne i kochające ludzi. Na upały szczególnie polecam świeżo otwierane kokosy, a na mniejszy głód pyszną zupę kokosową z galangą i trawą cytrynową. Miejsce w którym chciałoby się zostać na zawsze, ale na szczęście to miejsce na zawsze zostaje w człowieku! :)
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI BEATA Z GLIWIC
Zjednoczone Emiraty Arabskie
Wycieczka 'Wieżowce i karawany', czyli objazdówka po Zjednoczonych Emiratach Arabskich to strzał w dziesiątkę! Nasze wymarzone wakacje stały się rzeczywistością. Na dworze śnieg i mróz (w końcu to dopiero styczeń :), a my wracamy opaleni, wypoczęci, zadowoleni i pełni wrażeń… ale wszystko po kolei! Pierwszy dzień – walizki spakowane, wyjazd na lotnisko w Katowicach, szybka odprawa i 5,5 godzinny lot samolotem linii Travel Service, lądowanie na lotnisku w Ras Al Khaimah. Czeka na nas autokar i sympatyczny kierowca ze Sri Lanki - Riwal wiezie nas (około godziny) do pierwszego hotelu z sieci hoteli Rotana. Pilotka – p. Agnieszka ciekawie opowiada nam o Emiratach, panujących tu zwyczajach i przedstawia plan wycieczki. Hotel Centro Rotana trzygwiazdkowy z nazwy, ale realnie o znacznie wyższym standardzie, bardzo elegancki, zadbany, z przeszkloną, bezszelestną windą. Szybkie zakwaterowanie, otrzymanie klucza, wjazd windą na II piętro i naszym oczom ukazuje się elegancki pokój z wszystkimi wygodami, z żelazkiem, deską do prasowania, serwisem kawowym, czajnikiem i wodą mineralną (1 butelka na osobę). W łazience kosmetyki, suszarka do włosów i komplet ręczników. Kolacja w formie bufetu, elegancka restauracja (przy wejściu podajemy nr pokoju), krótki spacer po okolicy i pierwszy nocleg. Drugi dzień – śniadanie w formie bufetu, walizki do autokaru i o godz. 9:00 wyjazd z hotelu. Rozpoczynamy zwiedzanie Sharjah, najbardziej rygorystycznego z Emiratów pod względem obyczajowości – publicznie nie wolno się obejmować, trzymać za ręce, czy chodzić zbyt lekko ubranym (muszą być zakryte ramiona i kolana!), gdyż grozi za to kara więzienia lub chłosty! Przechodzimy obok meczetu Króla Faisala i fortu Sharjah, zwiedzamy ciekawie przygotowane Muzeum Dziedzictwa, targowisko Souk Al Arsa i elegancki niebieski Souk z dywanami, biżuterią i rękodziełem. Wszędzie mamy czas na zdjęcia, toalety (wszystkie są bezpłatne), zakupy i ewentualny obiad. Po południu przyjeżdżamy do stolicy Emiratów – Abu Dhabi. Śpimy w zadbanym hotelu Centro Capital z sieci Rotana (dwie noce). W tym hotelu również szybkie zakwaterowanie, miła obsługa, w każdym pokoju serwis kawowy, żelazko, kosmetyki (zresztą, tak jest też w każdym następnym hotelu), Wchodząc do restauracji podajemy nr pokoju i korzystamy z bufetu w formie szwedzkiego stołu. Wifi dostępne w pokoju. Wieczorem spacer po okolicy, podziwianie oświetlonych wieżowców, no i możliwość skorzystania z basenu, usytuowanego na 20 piętrze hotelu, na wolnym powietrzu. Widok wart zapamiętania! Trzeci dzień – zwiedzanie stolicy Emiratów – Abu Dhabi. Najpierw ubieramy się we wszystko co mamy, żeby wejść do meczetu Szejka Zajeda – pierwszego prezydenta kraju, sprawującego tę funkcję przez 33 lata, ojca obecnie panującego szejka Khalifa. W meczecie kobiety muszą mieć długie rękawy, zakrywające nadgarstki, długie spodnie lub spódnice (nieprześwitujące) i całkiem zakryte włosy, mężczyźni mogą mieć krótkie rękawy i odkryte głowy, ale muszą mieć długie spodnie!). Tak ubrani (niektórzy jak przebierańcy ?) wchodzimy do cudownego meczetu z białego marmuru, który robi na nas niesamowite wrażenie. Przed wejściem przechodzimy przez kontrolę ubioru (niektórzy zostają zawróceni, by inaczej się ubrali – ale naprawdę warto!). Mamy czas wolny, zwiedzamy – każdy w swoim tempie, robimy przepiękne zdjęcia i rozkoszujemy się widokiem wspaniałej budowli, pełnej 24-karatowego złota, marmuru, kamieni szlachetnych, kryształowego szkła i ceramiki. Nieskazitelna biel budowli – ósmego z największych meczetów świata robi niesamowite wrażenie. Meczet góruje na wyspie Abu-Dhabi i jest widzialny z każdego punktu w mieście. Promienie słońca odbijają się w biało-złotych kopułach olśniewającego dzieła sztuki. Następnie przejeżdżamy przez dzielnicę Corniche – podziwiamy piękne wieżowce ze szkła i stali, hotele i apartamentowce. Robimy przerwy na zdjęcia, na plaży z widokiem na drapacze chmur, spokojnie, bez pośpiechu każdy zdąży utrwalić to, co go zachwyca, a naprawdę jest na co popatrzeć! Potem galeria handlowa i wieża z okrągłą restauracją na 20 piętrze – wjazd windą ze środka galerii. Warto, bo widoki fantastyczne! Potem jedziemy na wyspę Saadiyat (o tej porze roku muzeum repliki Louvre zamknięte), a następnie wyspa Yas, gdzie oglądamy z mostu tor Formuły 1 i słyszymy ryk silników samochodów. Następnie dojeżdżamy do Parku Ferrari, mamy godzinę czasu wolnego na obejrzenie samochodów, zrobienie zdjęć i zakupów gadżetów w sklepie Ferrari (szczególnie zachwyceni są panowie, ale i panie nagminnie fotografują się przy eleganckim ferrari, stojącym na środku galerii :) Około godziny 18 wracamy do hotelu, jemy kolację w formie szwedzkiego stołu, idziemy na wieczorny spacer, a potem nocleg. Czwarty dzień – śniadanie o godz. 800, pakujemy walizki do autokaru i jedziemy w góry Hajjar, do miejscowości Al Ain, jednego z najstarszych miast w Emiratach, znanego ze źródeł wody pitnej, którą potem pijemy z butelek kupowanych w sklepach. Możliwość wizyty na targu wielbłądów za dodatkową opłatą 10 dolarów od osoby. Następnie przyjeżdżamy do fortu obronnego Jahili, gdzie zostajemy poczęstowani słodką kawą z kardamonem i daktylami. Następnie jedziemy do dawnej posiadłości szejka Zajeda, zwiedzamy komnaty, w których mieszkał, salony, w których przyjmował dostojników państwowych i podglądamy prywatne życie w sypialniach z oryginalnymi łóżkami szejka. Czas wolny na zdjęcia, obejrzenie portretów rodziny Zajeda i przyjazd do Muzeum Narodowego Al. Ain z ciekawymi eksponatami. Krótka wizyta w oazie, czas na zdjęcia i pokaz wchodzenia miejscowego człowieka na palmy przy pomocy odpowiedniego pasa. Niektórzy uczestnicy wycieczki też próbują wejść, ale trochę gorzej im to wychodzi… ?. Następnie wizyta w ogrodach archeologicznych Hilli z zabytkami z 3 tysiąclecia p. n.e i przyjazd do bardzo eleganckiego hotelu pięciogwiazdkowego z sieci Rotana. Hotel ekskluzywny, elegancko urządzony. Zostajemy poczęstowani na powitanie sokami owocowymi i sprawnie zakwaterowani w komfortowych, nowocześnie urządzonych pokojach. Lobby hotelowe bardzo gustowne, przyjemna restauracja z dobrym jedzeniem w formie bufetu, ciastkami i owocami. Przeszklone windy bezszelestnie obsługiwane (żeby wjechać na swoje piętro, trzeba w windzie przyłożyć do czytnika kartę magnetyczną, czyli klucz do pokoju). W hotelu jest SPA, basen i restauracja na powietrzu przy basenie, z pięknie oświetlonymi lampami i kwitnącymi w donicach kwiatami. Bezpośrednio z hotelu jest przejście do kolejnej galerii handlowej, gdyby ktoś miał jeszcze niedosyt zakupów. A jest co oglądać i kupować: perfumy, olejki zapachowe, świeże pachnące przyprawy, migdały w czekoladzie. Wieczorem powrót do hotelu, pakowanie walizek i nocleg. Piąty dzień – po śniadaniu wyjazd z bagażami z hotelu, (bo tu spaliśmy tylko jedną noc, a szkoda :) i jedziemy zwiedzać Dubaj. No i tu dopiero zaczyna się bajka! Dubaj po prostu powala na kolana. Wszystko co można określić wykrzyknikiem „och” i „ach” jest właśnie w Dubaju! Najpierw zabytkowa forteca Al.-Fahidi i zwiedzanie z przewodnikiem Muzeum Dubaju, które daje do myślenia jak szybko rozwinęło się to miasto. W ciągu 50 lat z pustyni i wielbłądów Emiratczycy przesiedli się na luksusowe limuzyny i zamieszkali w cudownych, przestronnych apartamentowcach. Już z okien autokaru fotografujemy lśniące drapacze chmur w kolorze nieba, w których odbija się słońce, kolorowe kobierce kwiatów na przydrożnych rabatach… Niezapomniany widok, wszędzie słychać tylko szum migawek aparatów fotograficznych, robiących zdjęcia z rekordową prędkością, żeby tylko czegoś istotnego nie przegapić. Wsiadamy do wodnych taksówek zwanych „abrami” i płyniemy na drugi brzeg. A tam targ z przyprawami i słodyczami, ciuchami i fajkami wodnymi we wszystkich kolorach, Gold Souq, czyli „Złota Uliczka”, a dokładniej mówiąc aleja z samymi jubilerskimi sklepami, w których króluje złota biżuteria, cudowne kolie jak u królowej, oszałamiające wzory naszyjników, bransoletek, pierścionków, kolczyków. Można ubrać się tylko w to złoto i zakryć nim całe ciało… Jak ktoś planuje zakup złotej biżuterii, to tylko tam, bo takich cudeniek jeszcze nigdzie nie widziałam… Złoto wręcz wylewa się z witryn sklepowych i kusi przechodniów, by chociaż na nie popatrzeć, a w sklepikach eleganckie panie w czarnych abajach i piętnastocentymetrowych szpilkach z torebkami za 20 tysięcy i mężczyźni w bielutkich, wyprasowanych kondurach i fantazyjnie wywiązanych kofijach na głowie z wypchanymi portfelami w dłoniach… Po udanych zakupach jedziemy na sztuczną wyspę Jumeirach, czyli Palmę - sztuczne wyspy z zapierającymi dech w piersiach apartamentowcami najbogatszych ludzi świata i „pozwijanymi” wieżowcami. Jedziemy autokarem tylko po pniu palmy, bo liście – to pozamykane szlabanami enklawy bogaczy z bieluteńkimi jachtami przycumowanymi w przystani. Dojeżdżamy do wizytówki Dubaju - ***** hotelu Atlantis, usytuowanego na szczycie korony palmy, najbardziej ekskluzywnego hotelu, z okien którego rozciąga się widok na morze Arabskie… Robimy przystanek na zdjęcia, kolejne „ochy” i „achy” i jedziemy na piękną, piaszczystą plażę przy hotelu Burj Al Arab, czyli słynnego, siedmiogwiazdkowego hotelu w formie Żagla, jednego z najwyższych wieżowców na świecie. Po dniu pełnym wrażeń zjeżdżamy do hotelu Al Khoory na nocleg, w którym śpimy 3 noce, czyli do końca pobytu w Emiratach. Hotel trzygwiazdkowy, raczej najmniej wykwintny ze wszystkich, w których byliśmy, ale niczego w nim nie brakuje. Tak, jak w pozostałych jest serwis kawowy w pokoju, czajnik, woda mineralna, dostęp do wi-fi (kod dostępu razem z kluczem do pokoju). Bierzemy szybki prysznic, jemy kolację i jedziemy na wycieczkę fakultatywną – Dubaj nocą. W oczach mienią się pięknie oświetlone budynki, wieżowce, sklepy, luksusowe limuzyny. Przechodzimy przez Dubaj Mall – największe centrum handlowe świata, z ogromnym akwarium z 33 tysiącami zwierząt morskich, na pokaz tańczących fontann. To po prostu cudo, które koniecznie trzeba zobaczyć. Fontanny tańczą do różnych gatunków muzyki i mają aż 285 metrów długości. Strzelają w górę na wysokość 150 metrów i podobno są widziane nawet z kosmosu… Nie wątpię w to, bo są naprawdę fantastyczne i do tej pory mam je przed oczyma! Pokazy rozpoczynają się co pół godziny i można je podziwiać codziennie od godz.18 do 23.30. Po rozkoszy dla duszy i umysłu, około godz. 23.00 wracamy do hotelu i udajemy się na zasłużony odpoczynek, myśląc już o kolejnych atrakcjach, które czekają nas następnego dnia. Szósty dzień – po śniadaniu, o godz. 900 jedziemy do Miracle Garden, największego ogrodu kwiatowego na świecie, skupiającego 45 milionów roślin! To po prostu cudo, którego nie da się opisać! Cud natury i dzieło człowieka w samym sercu pustyni! Już przy wejściu czujemy zapach kwiatów, a po przekroczeniu bramy – jesteśmy w raju, bo jak inaczej nazwać ogród na powierzchni 72 tysięcy metrów kwadratowych, pełnych kwiatowych rzeźb w kształcie pawia, motyla, strusia, kapelusza, ogromnych kwiatowych serc, kaskad, parasoli, a nawet samolotu Emirates. Jeśli ktoś lubi kwiaty, to będzie tym miejscem zachwycony do granic możliwości, a jeśli ktoś do tej pory nie zwracał na kwiaty uwagi, to teraz na pewno się w nich zakocha! Obok tego miejsca nie można przejść obojętnie! Godzina czasu to stanowczo za mało, żeby nasycić wzrok bogactwem kolorów, niesamowitych kompozycji i cudownych aranżacji. Ludzie chodzący po ogrodzie – cudownie uśmiechnięci, zadowoleni, zrelaksowani… to magiczne miejsce, w którym koniecznie trzeba być, działające jak balsam na duszę. Warto dodać, że ogród jest czynny tylko zimą i wiosną, bo lato jest dla tych roślin stanowczo za gorące. Po wizycie w tym cudownym miejscu udaliśmy się do galerii handlowej Mall of Emirates, drugiej co do wielkości w Dubaju, w której mieści się sztuczny stok narciarski – Ski Dubaj. Czas na zakupy, zwiedzanie galerii, szok w oczach i lekki strach, żeby się nie zgubić w tym handlowym centrum, wielkości miasta! Po nasyceniu żołądków smakołykami z restauracyjek i kawiarni decydujemy się spędzić wolne popołudnie na plaży przy hotelu Burj al Arab. To był prawdziwy zastrzyk słonecznej energii i cudowny relaks po handlowych atrakcjach w galeriach. Do hotelu wróciliśmy taksówką (50 dirhamów), potem kolacja i wieczorny spacer po Dubaju. Siódmy dzień – po śniadaniu, o godz. 900 jedziemy po raz drugi do Dubaj Mall, położonego przy najwyższym budynku świata. Wybraliśmy kolejną wycieczkę fakultatywną, czyli wjazd na Burj Khalifa – wieżowiec o wysokości 828 metrów, wybudowany w 2009 roku. Pilotka kupuje bilety i wjeżdżamy windą na 124 piętro drapacza chmur w czasie zaledwie 46 sekund! Tam czeka na nas niesamowity widok na Dubaj z tarasu widokowego. Stajemy, siadamy przy każdym oknie, robimy zdjęcia, rozpoznajemy znane nam już budynki, sztuczną Palmę, Wyspę Świat i nasz zachwyt nad Dubajem nie ma końca… Ci, którzy nie pojechali na wycieczkę, mieli czas wolny na zakupy, ale i my zdążyliśmy jeszcze dokupić co nie co. Wracamy do hotelu, przebieramy się i jedziemy na kolejną ekscytującą wyprawę – safari jeepami po pustyni. Czujemy się jak na karuzeli, wjeżdżamy na strome złoto-czerwone wydmy, zjeżdżamy prosto w dół, gwałtownie zakręcamy. W jeepie piski i krzyki, a im bardziej reagujemy i piszczymy, tym bardziej nasz kierowca pokazuje co potrafi… Robimy przerwy na zdjęcia, biegamy i czołgamy się co czerwonym piasku i cieszymy się jak dzieci. Po drodze podziwiamy piękny zachód słońca, chowającego się za złotymi wydmami. Dojeżdżamy do beduińskiego obozu, zajmujemy miejsca przy stołach, siadamy na przygotowanych poduszkach i dywanach, oglądamy taniec Derwisza i smakujemy beduińskie potrawy – grillowane warzywa, ryże, makarony, kebab, owoce i napoje. Mamy możliwość zrobienia sobie zdjęć w arabskich strojach oraz udekorowania dłoni wzorami z henny. Późnym wieczorem wracamy do hotelu na ostatni już nocleg. Ósmy dzień – jak zwykle, po śniadaniu, o godz. 900 wyjeżdżamy na kolejną wycieczkę fakultatywną do Mariny. Płyniemy statkiem obok błyszczących w słońcu wieżowców i okazałych drapaczy chmur – niezapomniany widok i pożegnanie z cudownym Dubajem. Rejs trwa godzinę, a wydaje nam się, że tylko chwilkę. Zapamiętujemy ten klimat, rozkoszujemy się cudownym widokiem, którego długo nie zapomnimy. Wspaniała wycieczka na zakończenie przygody z Emiratami. Prawdziwa wisienka na torcie! Tort pyszny, ale wisienka po prostu rozpływa się w ustach… ? Wycieczka objazdowa po Emiratach to doskonały wypoczynek i zwiedzanie w jednym. Bogactwo, przepych, rozmach i wszystko co „naj”, to wizytówka tego niesamowitego kraju, w którym wszystko jest możliwe… Wszystko co najwyższe, największe, najnowocześniejsze jest możliwe tylko tutaj. Bez ograniczeń, bez zahamowań, ze środka pustyni do centrum świata. Jeśli coś jeszcze nie powstało, jeśli czegoś jeszcze nie wybudowano, jeśli czegoś jeszcze nawet nie wymyślono, to na pewno niedługo ziści się to właśnie w Dubaju! Tego jesteśmy pewni, bo po tym co zobaczyliśmy, w nic już nie możemy zwątpić… Organizacja wyjazdu bardzo dobra, wycieczka prowadzona w dobrym tempie, bez przeładowania programu i bez pośpiechu, a jednocześnie pokazująca wszystkie walory Emiratów i miejsca, które warto zobaczyć. Jesteśmy zachwyceni i polecamy ten wyjazd wszystkim, którzy są ciekawi świata.
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI MONIKA Z KUTNA
Włochy
Witam. Pragnę podzielić się z Państwem opinią na temat wycieczki objazdowej po Półwyspie Apenińskim. Postaram się to zrobić jak najbardziej rzetelnie i możliwie jak tylko się da – sprawiedliwie. Wyjeżdżamy z rodziną dość często, więc myślę, że już jako takie zdanie na temat oceny podróżowania mogliśmy sobie przez lata wyrobić. Tym bardziej, że moja opinia jest wypadkową całej naszej podróżniczej rodzinki, czyli mojej, mojego męża, pięcioletniej córci oraz dwóch babć. Mając taki „arsenał” nie jest łatwo wstrzelić się w gusta wszystkich członków. A tu proszę. Itace się udało. I to jak! Ale po kolei. Zacznę może od tego, że była to nasza pierwsza wycieczka objazdowa. Dotąd zawsze wybieraliśmy wczasy, by na miejscu wypożyczać samochód i przemierzać dany kraj. Nie powiem, lekkie obawy przed wyjazdem były. Przeczytaliśmy (niestety) kilka nieprzychylnych opinii , które – jak życie pokazało – były całkowicie oderwane od rzeczywistości i najprawdopodobniej pisane przez życiowych malkontentów, jadących na wakacje nie po to aby przeżyć przygodę życia i zobaczyć inny ciekawy świat, ale po to, by szukać dziury w całym, wyszukiwać błędów i potknięć organizatora oraz czerpać nieopisaną radość gdy już uda im się wynaleźć jakikolwiek defekt… Drugi powód do niepokoju, to stereotypowe przeświadczenie, że wycieczka objazdowa wygląda mniej więcej tak jak zapowiedział nasz znajomy. Powiedział on tak: (cyt)”… popędzą was jak bydło z Montany do Teksasu i tyle Włochy zobaczycie…” Dość tego!!! My jednak spróbujemy!!! Jedziemy!!! Start. Łódź. My z Łodzi. Inni z Warszawy, Lublina, Poznania czy Gdańska. Wszyscy zjeżdżają do Opola. Tam sprawna przesiadka na jeszcze pachnący świeżością VDL. Przed nami 14 godzin jazdy. Po drodze 3 postoje. Z naszej piątki 80% dojazdową noc przesypia „na luzie”. Pozostałe 20% to chłop na 1.90 wysoki. Stękał, wiercił się, szczęśliwy i wyspany nie był… ale zanim zdążył całkiem ścierpnąć już witało nas słońce w SAN MARINO. Najstarsza republika Europy ugościła nas przepysznymi lokalnymi likierami i jeszcze lepszymi widokami z murów zamku La Rocca o Guaita, znajdującego się na szczycie Monte Titano. Po długiej podróży takie mikropaństwo jest idealne na rozprostowanie kości. CESENATICO – latem nadmorski kurort, w listopadzie ludzi jakby mniej. I dobrze, bo cała plaża nasza! Pierwszy nocleg. Pierwszy hotel. Victory. Co tu dużo pisać. Najważniejsze kryterium spełnił w 100 %. Było skromnie, ale bardzo czysto i schludnie. I przytulnie też. ASSISI (Asyż) – Myśleliśmy, że mamy ogromnego pecha. Mgła. Nic prawie nie widać…. Ale to nieprawda, że mamy pecha. Mamy wielkie szczęście, bo nam Asyż dzięki tej mgle przedstawił się jako niesamowicie klimatyczne miejsce. Dla tych, którzy uwielbiają urok średniowiecznych, śródziemnomorskich miasteczek, pełen atrakcji Asyż wydaje się być miejscem wymarzonym do odwiedzin. VATICANO (Watykan) – Państwo-miasto niesamowite. Prawdopodobnie nie ma osoby, na której Watykan nie wywarłby ogromnego wrażenia. A już Bazylika Św. Piotra, to absolutny majstersztyk sztuk wszelakich. Jej wnętrza i zgromadzone w nich zbiory fascynują, zadziwiają, przytłaczają swoim ogromem, ilością i sławą. Czy może po takiej dawce estetycznych emocji jeszcze cokolwiek nas tego dnia zadziwić? Oczywiście… To ROMA (Rzym) – Jeśli do tej pory ktokolwiek z nas czuł jeszcze jakikolwiek niedosyt, to spacer po stolicy Włoch nasycił wszystkie zmysły. Cudowne dźwięki wszędobylskich rzymskich fontann, cisza Panteonu, niesamowity gwar okolic Ołtarza Ojczyzny na Piazza Venezia, smak przepysznych lodów przy Di Trevi, a na koniec gigantyczna dawka historii na trasie od Forum Trajana aż po jeden z Siedmiu Nowych Cudów Świata – Koloseum. RZYM to perła. Nagromadzenie piękna w tym mieście na metrze kwadratowym wręcz przytłacza… Przytłoczyła nas jeszcze bardziej niż dzień wcześniej Rzym kolejna wizyta w Watykanie. Nie wiem jakim cudem nasza pilotka Pani Ala to zrobiła, ale załatwiła wejściówki na Audiencję Generalną u papieża i to w takim miejscu, że po katechezie papież Franciszek podszedł w to miejsce, gdzie akurat mieliśmy miejscówki. Pogadanka, „przybita piątka” i soczysty buziak dla naszej córy od Głowy Kościoła – to są chwile, które zostaną już w pamięci i wspomnieniach do końca życia całej naszej rodziny… MONTECASSINO (Monte Cassino) – odwiedzamy jeszcze tego samego dnia. Wjazd stromą drogą dostarcza wielu wrażeń i emocji. Równie duże emocje wywołuje wizyta na cmentarzu Polaków poległych w Bitwie pod Monte Cassino. Chwila zadumy nad losem młodych polskich żołnierzy, a następnie odwiedziny w opactwie benedyktyńskim, którego piękno nie pozwala pozostać obojętnym. Dopełnieniem kolejnego, pełnego wrażeń dnia jest wizyta w muzeum Bitwy o Monte Cassino. Bardzo ciekawym. Bardzo pobudzającym wyobraźnię. W międzyczasie trzy noce spędziliśmy w niewielkim hoteliku Albergo Splendore w miejscowości FIUGGI. O hotelu czytaliśmy raczej pochlebne recenzje. I my również z czystym sumieniem chcielibyśmy mu wystawić opinię dobrą. W sumie to nawet bardzo dobrą, bo podobnie jak w pierwszym hotelu było bardzo czysto, przytulnie, rodzinnie wręcz. Miasteczko zaś FIUGGI obejrzeliśmy na własną rękę jednego z wolnych wieczorów. Jest bardzo urokliwe. Szczególnie stare miasto na szczycie wzniesienia subtelnie podświetlone zachęca do spacerów wąskimi uliczkami… FIRENZE (Florencja) – to kolejna „estetyczna bomba” na trasie tej wycieczki. Katedra Santa Maria del Fiore wrażenie wywiera po prostu piorunujące. Na trasie spaceru po mieście Medyceuszy są też takie miejsca jak Piazza della Signoria z Pałacem Vecchio i Loggia dei Lanzi. Tu miłośnicy kultury i sztuki mają sporo czasu na kontemplowanie dzieł największych mistrzów doby renesansu. Jeśli do kogokolwiek przemawiają takie nazwiska jak Dante Alighieri, Michał Anioł, Galileusz – to Florencję bezdyskusyjnie musi odwiedzić. A na koniec tej wspaniałej podróży Itaka zabrała nas w miejsce absolutnie niesamowite! Do Wenecji (VENEZIA). Przyznam, że spodziewaliśmy się najgorszego. Brudu, brzydko pachnących kanałów i skrajnie dużej ilości turystów. Tymczasem Wenecja nas zszokowała. Już początek zapowiadał wielką wodną przygodę. Rejs statkiem Barracuda po Canale della Giudecca, to było dopiero preludium do wielkiej dawki cudowności, które mieliśmy okazję zobaczyć. O tym, że Plac Św.Marka, to jeden z najsłynniejszych placów świata wiedzą pewnie wszyscy. Wszyscy też wiedzą jak wygląda Pałac Dożów, Most Rialto oraz jak wyglądają weneckie, karnawałowe maski i weneckie gondole. I mimo tego, że każdy to wie i każdy gdzieś już to widział, to nic, absolutnie NIC nie zastąpi możliwości zobaczenia tego na własne oczy! Wenecja jest oszałamiająco piękna. Nie sposób nawet wymienić wszystkich miejsc, które odwiedziliśmy. W Wenecji co drugi dom wygląda jak pałac. Kościołów, mostów, kanałów zliczyć się nie da. Człowiek patrzy na to miasto i nie dowierza w to co widzi. Wenecja hipnotyzuje. Wenecja czaruje. Wenecja zadziwia… Na koniec pobytu w tym mieście świetny rejs taksówkami po Canale Grande. Coś wspaniałego! Na „Klasyczne Włochy” decydowaliśmy się z pewną nutką niepokoju. Jakże niepotrzebnie się martwiliśmy! Autobus? Spoko. Nie jechaliśmy przecież na Kamczatkę tylko do Włoch. Owszem może i mogłoby być więcej miejsca między siedzeniami, ale nie ma. W samolocie też nie ma. Nie przesadzajmy więc, bo dało się wytrzymać. Do tego czas często umilały filmy. Świetnie dobrane do aktualnego miejsca, do którego zmierzaliśmy, bądź z którego właśnie wracaliśmy… Kierowcy? Pan Bronek i pan Aleksander – Spokój, pewność (Monte Cassino), pełen profesjonalizm. Posiadali wszystkie cechy jakich należy wymagać od zawodowców. Pilot/ka? Pani Alicja. Liga Mistrzów. Kobieta o niewyczerpanej energii, niesłabnącej pasji, zadziwiającej cierpliwości oraz matczynej wręcz troskliwości. Top of the top. Wzór. Opiekun, opoka i świetny człowiek. Przyszli piloci mają się na kim wzorować. Hotele? Nie oszukujmy się. Wycieczka objazdowa to nie wczasy w pięciogwiazdkowym hotelu Burj Al Arab w Dubaju. Kto tego nie rozumie, temu współczujemy podróżowania. Najważniejsze – wszędzie było bardzo czysto! Od holu wejściowego po łazienkę i prześcieradło na łóżku. Wyżywienie? Hm… Tu mam mały kłopot z miarodajną oceną. Wkalkulowaliśmy już przed wyjazdem, że podczas zwiedzania i tak będziemy się dodatkowo posilać, więc specjalnie rozczarowani się nie czuliśmy. Jedzenie było dobre i przede wszystkim świeże. Ale żeby ocena była kompletna, to napiszę, że ciut, ciut więcej można by było dać na śniadanie (tak stwierdził mąż). Przewodnicy lokalni? Przepraszam, ale imion Pań nie pamiętam. Wszystkie Panie opowiadały nader ciekawie. Widać było, że zależy im, aby wycieczkowiczom zostało coś w pamięci po wizycie w mieście. Na najwyższą notę zasłużyła naszym zdaniem Pani oprowadzająca po Rzymie… Program wycieczki? Napiszę tak. Nas program nie tylko zadowolił. Nas program zachwycił! Jeszcze nigdy nie zobaczyliśmy tak dużo w tak stosunkowo krótkim czasie. Dodam także, że ani nasza 5-latka nie narzekała na bolące nóżki, ani dochodzące siedemdziesiątki babcie. A świadczy to tylko o tym, że program został skrojony perfekcyjnie. Sama organizacja wycieczki jest również godna pochwalenia. Synchronizacja wszystkich przejazdów, wejścia do kościołów, muzeów, przejścia, itp. – bez jakichkolwiek zastrzeżeń (a pewne niewielkie opóźnienia jakie się zdarzały niech zostaną tajemnicą grupy). Grupy – dodam - bardzo dobrze zorganizowanej. Na koniec chciałabym w imieniu rodziny podziękować Itace za tę świetną imprezę. Każdy z nas wrócił do domu z bagażem pełnym duchowych doznań i estetycznych wrażeń. Dziś wiemy, że niemożliwe byłoby zobaczenie tego co mieliśmy możliwość zobaczyć na własną rękę w tym czasie i za takie pieniądze. Potwierdzeniem tego, co tu właśnie opisałam niech będą zdjęcia autorstwa mojego małżonka dokumentujące chronologicznie ten jedyny w swoim rodzaju pobyt… Już dziś się zastanawiamy jakie będzie kolejne miejsce, na które zabierze nas Itaka. Bo, że nas zabierze jesteśmy w stu procentach pewni. Dziękujemy! Monika z rodziną.
11. EDYCJA (01.11.2016r.-31.01.2017r.)
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI EMILIA Z KATOWIC
Grecja Kreta
Hotel jest godny polecenia, klimatyczny, przytulny i posiadający przemiłych i kompetentnych pracowników. Marzenia naprawdę się spełniają… Na tegorocznych wakacjach decyzja o wyborze miejsca na ziemi, które koniecznie należy odhaczyć na liście „muszę to zobaczyć” była jasna i oczywista… Wiedząc, że długo wyczekiwany urlop spędzę w tym roku z chłopakiem, postanowiłam że miejsce to musi być równie piękne i gorące jak nasza miłość. Uczucie to mnie osobiście naprawdę uskrzydla, podnosi z upadków i jest lekarstwem na gorsze dni. Dlatego też padła decyzja o NIEJ, cudownej , niezwykłej i gorącej KRECIE. Ten kawałek lądu poznałam nie nigdzie indziej jak na lekcji języka polskiego jeszcze w szkole podstawowej. Urzekła mnie jej historia, która wiąże się z mitologią i właśnie tym moim ulubionym mitem o Dedalu i Ikarze. Postanowiłam, że muszę stanąć na ziemi, która kryje tyle legend i tajemnic. W podjęciu decyzji o spędzeniu wakacji w tym miejscu pomógł fakt, wiecznie panującego lata w tym kraju, a także to że szczęśliwym trafem urlop wypadł w okolicach moich 25 urodzin. Pomogłam zatem szczęściu i spełnieniu marzeń, których to tak gorąco i szczerze życzą w tym dniu najbliżsi. Jeszcze tylko research zdjęć plaży o krystalicznie czystej i przejrzystej wodzie i już byłam gotowa pakować walizki. Od dłuższego czasu śledziliśmy oferty, starannie przeglądając hotele i wycieczki fakultatywne oraz opinie turystów. Było to tym trudniejsze, że musieliśmy się zmieścić w przeznaczonym na ten cel budżecie i ścisłych ramach czasowych, które wykreowały obowiązki pracującej studentki. Mieliśmy z chłopakiem naprawdę ogromne szczęście. Zaledwie kilka dni przed rozpoczęciem urlopu udało się nam wyhaczyć niesamowitą ofertę. Komunikat o ostatnim wolnym pokoju pulsował niemiłosiernie na ekranie, co tylko przyspieszyło rytm mojego serca i dodało adrenaliny. Wiedziałam, że jest to oferta dla nas, przytulny hotel, cudowne krajobrazy i pięknie zapowiadająca się pogoda. Sam proces rezerwacji przebiegł naprawdę szybko i łatwo, co zawdzięczamy przede wszystkim przemiłej i kompetentnej Pani konsultantce, która wręczyła nam klucz do raju. Zostało odliczanie… Czy możecie wyobrazić sobie uśmiech dziecka dostającego od rodziców pucharek pełen lodów w najsmaczniejszych smakach? Taki właśnie uśmiech zagościł na mojej twarzy gdy postawiłam pierwszy krok na greckiej ziemi, a delikatny, cieplutki, nocny wiaterek musnął mnie po policzkach. Hotel Manos Maria w miejscowości Hersonissos okazał się strzałem w dziesiątkę. Umieszczony był na jednej z klimatycznych uliczek znajdujących się zaledwie pięć minut pieszo od plaży. Mieliśmy przytulny zadbany pokoik z balkonem, który był wspaniałym rozwiązaniem na wieczorny odpoczynek, gdzie ogrzane greckim słońcem ciało koił dochodzący delikatnie szum fal. Restauracja skradła nasze serca już w momencie pierwszego śniadania. Przesmaczne posiłki serwowane w uroczej restauracji w formie bufetu mieliśmy okazje spożywać w części jadalnej, mieszczącej się w patio, gdzie tuż obok znajdował się basen, część relaksacyjna oraz bar. Przemiła obsługa a także gra na instrumencie wykonywana przez jednego członka z załogi sprawiły, iż wino wydawało się być prawdziwym napojem bogów... Relaksacyjna część obiektu razem z basenem była doskonałym rozwiązaniem dla osób przybywających z dziećmi oraz małżeństw, którzy cenią sobie ciszę i spokój. My osobiście korzystaliśmy z tego miejsca po obiedzie, kiedy to na plaży panowały godziny szczytu, a wrześniowe słonko grzało obok hotelu mocniej. Barmani rozpieszczali nas regionalnymi trunkami a także gasili nasze pragnienie przepyszną mrożoną kawą. Całość dopełniała grająca w tle klimatyczna muzyka. Dla tych, którzy kochają życie nocne, to miasteczko jest idealnym rozwiązaniem. Wzdłuż uliczki Agias Paraskevis znajduje się bowiem multum klubów i klubików gdzie można pobawić się w rytm greckich hitów. Sama plaża choć kamienista, nadrabia niezwykle przejrzystą wodą w odcieniach szafiru i błękitu. Znajdujące się tu skały dodają tylko uroku i tworzą niebotycznie piękną scenerię do zdjęć. Można tu spotkać nurków, a więc miłośnicy sportów wodnych także znajdą tu cos dla siebie. Należy jednak bezwzględnie pamiętać o właściwym obuwiu na wodę, bo skały choć piękne, potrafią okazać się również zdradliwie bolesne. Nie dziwi już fakt, że Ikar stracił swe skrzydła, bowiem kreteńskie słońce potrafi być naprawdę gorące. Na szczęście Kreteńczycy pomyśleli o wszystkim. Na każdej uliczce nieopodal plaży i hotelu znajduje się mnóstwo straganów gdzie można zaopatrzyć się nie tylko w pamiątki ale i również nakrycie na głowę, stroje, olejki i wszystko czego dusza turysty zapragnie. Oczywiście wyspa jest zbyt piękna by tylko leżeć plackiem na plaży i leniuchować. Dla żądnych przygód i spragnionych zwiedzania biuro przewidziało liczne atrakcje w formie wycieczek fakultatywnych. Rezydent przedstawił wszystkie możliwe wycieczki barwnie zdradzając najpiękniejsze punkty do zwiedzenia , zachęcając przy tym gorąco do udziału. W ofercie znalazły się takie cudeńka jak Santorini, Spinalonga, Agios Nicolaos, Knossos a także Gramvoussa i Balos, która wywołała błysk w moich oczach, a także jeszcze kilka innych równie godnych zwiedzenia miejsc. Nie zdradzę jednak pikantnych szczegółów tychże wycieczek, pozostawię to słodka tajemnicą. Jednak to nie jedyna opcja zwiedzania i zobaczenia czegoś więcej. Byłoby grzechem nie skorzystać z ofert wypożyczalni samochodów, kładów a nawet rowerów, których było tu co nie miara . My osobiście wybraliśmy rowery nie tylko ze względu na fundusze ale przede wszystkim dlatego, iż chcieliśmy dotrzeć tam gdzie cztery koła miałyby problem. Rowerami pokonaliśmy kilkadziesiąt kilometrów, podróżując drogami wzdłuż plaży kierując się najpierw na północ a potem na południe. W pierwszej kolejności udaliśmy się na cypelek, na którym umieszczony był malutki kościółek. Skaliste podłoże tworzyło widoki nie do opisania, co również potwierdziła Para młoda która właśnie realizowała tam sesje zdjęciową. Natomiast w południowej części dotarliśmy do miasteczka Agios Nicolaos gdzie mieliśmy okazję zobaczyć prawdziwe greckie ogródki z drzewami owocowymi. Dzięki uprzejmości jednej z tamtejszych gospodyń udało nam się nawet skosztować pomarańczy, zielonego grejpfruta i granatu prosto z drzewa. Natomiast w pobliżu samego hotelu, oczywiście obowiązkowo trzeba przejść się do portu, gdzie można zobaczyć latarnie, przepiękne jachty oraz przyjrzeć się greckim rybakom. Przez cały pobyt, najpiękniejsze miejsca i momenty sukcesywnie uwiecznialiśmy na zdjęciach co jest najlepszą pamiątką, noo może poza OUZO.. Pozostawiam kilka fotografii stanowiących zaledwie namiastkę tamtejszego raju, by w ten sposób podzielić się z wami naszymi wspomnieniami :)
AUTORAMI ZWYCIĘSKIEJ OPINII SĄ PAŃSTWO ELŻBIETA I PATRYK Z WROCŁAWIA
Wyspy Kanaryjskie Fuerteventura
Chcieliśmy, aby nasze wakacje były przepełnione pozytywnymi emocjami i były pełne niepowtarzalnych wrażeń. Takie też były dwa tygodnie, które spędziliśmy na najstarszej i drugiej co do wielkości wyspie archipelagu Wysp Kanaryjskich jaką jest Fuerteventura. Wyspę tą dzieli zaledwie 115 km od północno-zachodnich wybrzeży Afryki. Temu też sąsiedztwu zawdzięcza swój skarb – rozległe piaszczyste plaże. Przez tysiąclecia złote piaski były tu nanoszone z wiatrem znad lądu jako drobiny kurzu. Nic więc dziwnego, że Fuerteventura nazywana jest „plażą Wysp Kanaryjskich”, ponieważ znajduje się tutaj ich ponad 150. Wiele z nich to nie tylko istny raj dla wielbicieli kąpieli słonecznych, ale także niebo dla żeglarzy i surferów (najsilniejsze na całym archipelagu wiatry oraz 2-metrowe fale). To właśnie silnemu wiatrowi wyspa ta zawdzięcza swoją nazwę (hiszp. fuerte - silny, viento - wiatr). Jeżeli chodzi o sam hotel, który wybraliśmy SBH Jandia Resort to po mimo tego, że budynek nie należy do najnowszych (zbudowany w 1995 roku, odnowiony w 2005 roku), to utrzymany jest w czystości. Resort składa się z 3 budynków: Tamango, Ventura i Maxorata (część z apartamentami), które są ze sobą połączone recepcją i ogrodem, na terenie hotelu jest kilka wind. Pokoje dwuosobowe są o wyższym standardzie niż apartamenty. My mieszkaliśmy w apartamencie (w chwili rezerwacji nie było już dostępnych pokoi standardowych) z bocznym widokiem na ocean. Apartament składał się między innymi z sypialni, w której stało duże łóżko, szafki nocne, szafa, toaletka i krzesło, na suficie był umieszczony wentylator (klimatyzacja), który spełniał swoją rolę w miarę dobrze i pracował bardzo cicho. Kolejnym pomieszczeniem był pokój, w którym stały 2 kanapy, stół z krzesłami, szafką na której stał telewizor (odbierał polski kanał TV Polonia :)) a także znajdował się aneks kuchenny z takim wyposażeniem jak: lodówka, 2 palniki, czajnik, garnki, patelnie, naczynia, sztućce, szkło, korkociąg. Aneks w naszym przypadku był oczywiście zbędny, ale lodówka czy możliwość zrobienia herbatki do poduszki są mile widziane. Z tego pomieszczenia można było się dostać na obszerny balkon, na którym znajdował się plastikowy stół i 2 krzesła, a na ścianie była umieszczona rozkładana suszarka do ubrań. W łazience znajdowała się wanna z prysznicem, umywalka z wielkim lustrem, toaleta, bidet, suszarka do włosów, szampon do włosów, żel pod prysznic i ręczniki. Dodatkowo w przedpokoju znajdowała się wbudowana szafa, gdzie można było umieścić walizki, obuwie lub powiesić odzież na wieszakach. Pokoje były codziennie sprzątane, łóżka słane, ręczniki wymieniane, myta podłoga itp. Obsługa hotelu począwszy od recepcji aż po personel sprzątający jest bardzo uprzejma i pomocna, naprawdę zasługuje na 5*. Przy recepcji znajduje się bardzo przestronny hol gdzie można usiąść na wygodnych kanapach. Restauracja główna mogła pomieścić około 500 osób, mimo pełnego oblężenia hotelu nie było problemu, żeby znaleźć wolny stolik. Posiłki były w formie bufetu, kucharze na bieżąco dokładali jedzenie, więc nie było sytuacji, że jak ktoś przyszedł później to miał mały wybór dań. Co do samych posiłków, to śniadanie było między godziną 8:00-10:30. Wybór był naprawdę duży, kucharze przygotowywali przy gościach m.in. świeże jajka sadzone, jajecznicę, naleśniki, omlet, kiełbaski. Oprócz tego były sałatki, owoce, pieczywo, ser, wędliny, dżemy, miód, nutella, płatki (różnego rodzaju), jogurty, mleko, ciastka, babeczki i wiele innych. Można było się napić kawy albo świeżo wyciskanych soków, które były wyśmienite. Kelnerzy bardzo zwinnie sprzątali stoliki i zabierali niepotrzebne naczynia ze stolików. Obiad był między godziną 12:00 a 14:30, natomiast kolacja między godziną 18:00 a 21:30. Kuchnia była smaczna i różnorodna, każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Kolacje pozwalały na popróbowanie hiszpańskich specjałów (serów, świeżych ryb i owoców morza). Szczególnie mogę polecić ryby i wszystko co robią przy kliencie (show cooking). Dla każdego coś dobrego, no i ciasta na finish – przysłowiowe „niebo w gębie”. Restauracja w zupełności spełniła moje oczekiwania (3 kg więcej po urlopie), naprawdę. Wybór dań szeroki, przesympatyczna obsługa – uśmiechnięta, sprawna i pomocna. W barach serwowano lokalne alkohole i drinki, które były naprawdę na dobrym poziomie. Jeden bar znajdował się przy basenie, był to bar z napojami, drinkami, kawą, lodami i ciastem czynny od 10:30 do 18:00. Natomiast od 18:00 drinków można się było napić w lobby bar (forma all inclusive do północy, później przez godzinę płatny do 1:00). Dużo miejsca żeby usiąść zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz. Do orzeźwiających kąpieli zapraszały baseny hotelowe (ze słodką wodą): jeden (180 cm) i brodzik dla dzieci w części przy barze i restauracji i dwa nieco płytsze zlokalizowane w innej części hotelu. Zarówno w pierwszej jak i drugiej części przy basenie znajdowały się leżaki. Leżaków było dużo i nie było problemu aby znaleźć wolny leżak dla siebie. Osobiście przeszkadzało mi to, że przy basenie, na leżaku nie można było napić się kawy w filiżance, a jedynie w plastikowym kubku (szkło i porcelana jedynie w obrębie baru) oraz minusem (dla osób niepalących) jest brak wydzielonego miejsca przy basenach dla palaczy. Praktycznie codziennie były prowadzone animacje i konkursy zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych (choć tych dla dorosłych było zdecydowanie więcej). Można było sprawdzić swoich sił w strzelaniu z wiatrówki, grze w tenisa stołowego, tenisa ziemnego i siatkówce. Codziennie w hotelu o godzinie 21:30 zaplanowana była atrakcja wieczoru. Między innymi były pokazy na żywo (np. flamenco), konkurencja typu „kobiety kontra mężczyźni”, gra „bingo”, muzyka na żywo itp. Można było się świetnie bawić a do tego wygrać m.in. butelkę szampana albo bilet do zoo „Oasis Park”. Na terenie hotelu znajdowały się dwa stoły bilardowe (opłata 2 euro za 1 grę), 2 krzesła do masażu (opłata 2 euro za 5 minut). Zwolennicy aktywnego wypoczynku nie powinni narzekać, gdyż na terenie hotelu znajdował się kort tenisowy, boisko do siatkówki plażowej, można było pograć w koszykówkę, piłkę nożną lub tenisa stołowego a także skorzystać z bezpłatnej siłowni. Internet wi-fi na terenie hotelu jest płatny: 7 euro za 1 dzień albo 25 euro za tydzień. Dodatkowo na recepcji można wypożyczyć ręczniki plażowe (depozyt 10 euro i każda wymiana 1 euro). Na recepcji można kupić drobne pamiątki, magnesy, kartki pocztowe, które można od razu wysłać. Sam hotel jest pięknie położony (na skarpie, ale blisko centrum) z widokiem na ocean i przepiękną plażę. Dojście na plażę z hotelu zajmuje spacerkiem niecałe 10 minut. Natomiast do centrum Morro Jable dostać się można spacerkiem (deptakiem lub plażą) w około 20 minut. Znajduje się tam wiele małych sklepików z pamiątkami oraz centrum handlowe Ventura (znane marki: Douglas, Esprit, Mango i wiele innych). Podążając w stronę centrum miasta mijamy po drodze wiele wypożyczalni samochodów, ceny zaczynają się od ok. 35 euro za dzień. Jeżeli chodzi o atrakcyjne miejsca jakie warto zobaczyć, to jedną z ofert proponowanych przez biuro Itaka jest wycieczka fakultatywna na wyspę Lanzarote. Wyspa ta położona jest nie daleko północnej części Fuerteventury, autokar zabiera turystów spod hotelu o ustalonej godzinie do miasta Corajelo, następnie płyniemy promem około 25 minut na sąsiednią wyspę. Po dotarciu na Lanzarote czeka na nas kolejny autokar i przewodnik. Wycieczka ma charakter objazdowy, jednym z pierwszych miejsc odwiedzanych na wycieczce jest Park Narodowy Timanfaya. Wycieczka po parku składa się z trzech części. Pierwsza część to trzy krótkie pokazy geotermalne, gdzie pracownik udowadnia tezę, że turyści znajdują się na terenach wulkanicznych. Druga część to krótka przerwa gdzie można zrobić kilka zdjęć. Trzecia i ostatnia część jest najciekawsza, autokar zabiera turystów tzw. szlakiem wulkanów, gdzie można podziwiać niezwykły krajobraz po erupcyjny przypominający Marsa. Jednym z ciekawszych miejsc na wyspie jest również krater El Golfo, ponieważ zalega w nim zielona woda, kolor zawdzięcza bardzo dużej ilości alg. Pani przewodnik ciekawie i z pasją opowiadała o miejscach, które zwiedzaliśmy oraz chętnie odpowiadała na każde pytania. Historia wyspy jest bardzo ciekawa, ze względu na erupcje wulkanów, ostatni wybuch miał miejsce w I poł. XIX wieku. Wycieczka jest bardzo ciekawa i dobrze zorganizowana, dlatego też śmiało mogę ją polecić. Jednym z ciekawszych miejsc na Fuerteventurze jest plaża Playa de Barca, co roku na przełomie lipca i sierpnia odbywają się tam mistrzostwa świata w windsurfingu i kiteboardingu. Sama plaża jest położona około 20 km od miejscowości Morro Jable. Dojechać tam można na kilka sposobów. Polecam dojazd autobusem nr 5, kurs w jedną stronę 2,6 euro za osobę. Kierowcy należy powiedzieć, że chcemy dojechać do hotelu Melia Gorriones. Sama plaża jest przepiękna i ma swój niepowtarzalny urok, a dodatkowo widok ogromnej ilości surferów zmagających się z wodą jest niepowtarzalny. Laguna ma głębokość maksymalnie 60 cm, a woda w niej jest bardzo ciepła. Wydzielone są specjalne strefy dla plażowiczów oraz surferów. Po lewej stronie znajdują się szkoły surfingu oraz wypożyczalnie. Będąc na wyspie grzechem jest nie odwiedzić jednej z największych atrakcji wyspy jaką jest zoo „Oasis Park”. Codziennie pod hotel podjeżdża autokar, dzięki któremu można bezpłatnie dostać się do ogrodu zoologicznego. Na miejscu można wykupić wiele atrakcji np. interakcję z lemurami, kąpiel z lwami morskimi, czy przejażdżkę na wielbłądzie. Niezapomnianych wrażeń na pewno dostarczy nam integracja z lemurami. Jest to bardzo pozytywne i zabawne doświadczenie. Po wejściu do ogrodu zwierzęta radośnie skaczą i ganiają się pod drzewach. Pracownik rozda każdemu szaszłyk owocowy, a lemury natychmiast wskakują ludziom na ręce i wyjadają owoce robiąc przy tym przezabawne miny. W tym czasie można zrobić zdjęcia i podziwiać te piękne zwierzęta, które żyją na wolności tylko na Madagaskarze. Same zoo jest ogromne, składa się z ogrodu botanicznego, gdzie można zobaczyć przeróżne kaktusy pochodzące z całego świata. O konkretnych godzinach zaplanowane są pokazy lwów morskich, dzikich ptaków drapieżnych czy papug. Bardzo dużym plusem jest karmienie zwierząt np. żyraf lub wielbłądów, torebka z jedzeniem kosztuje 1,5 €. Innym miejscem godnym zobaczenia na Fuerteventurze jest Ajuy, gdzie rozciąga się wspaniały brzeg klifowy, z mnóstwem jaskiń. Do jednej z nich można nawet wejść idąc po szlaku, na końcu którego dociera się do punktu widokowego oraz wejścia do jaskini. Kolejnym ciekawym miejscem jest bordowo-biała latarnia położona niedaleko miejscowości El Cotillo. Na miejscu można podziwiać skalisty brzeg oraz kamienie ułożone przez turystów na różne sposoby. Jest tam również szlak z kilkoma opisanymi na tablicach miejscami, które mają swoją historię. Warto również wspomnieć o wydmach Dunas de Corajelo, gdzie znajdują się piękne białe piaski. Całe miejsce przypomina pustynię, na końcu której znajduje się błękitny ocean. Przez dwa tygodnie jakie spędziliśmy na wyspie mieliśmy możliwość zobaczyć wiele atrakcyjnych miejsc, można by o nich pisać i pisać. Oprócz miejsc wyżej wymienionych polecam gorąco skorzystać z wycieczki objazdowej po Fuerteventurze, dzięki której będziemy mogli odwiedzić farmę na której uprawia się aloes i tworzy z niego kosmetyki. Jeśli ktoś myśli, że będzie się nudzić na wyspie i będzie brakowało mu atrakcji to zapewne jest w błędzie. Oprócz takich atrakcji jak: przejażdżka quadami, rejs katamaranem w pogoni za delfinami, nurkowanie czy skutery wodne, jest jeszcze wiele innych, które sprawią, że zwykłe wakacje mogą zamienić się w niezapomnianą przygodę. Podsumowując nasze wakacje, zaliczamy je do udanych i niezapomnianych. Wróciliśmy opaleni, wypoczęci i pełni wrażeń. Warunki jakie nam stworzyła obsługa hotelowa były naprawdę na dobrym poziomie. Polecamy to miejsce zarówno dla par, rodzin z dziećmi jak i osób starszych. Do galerii dodaliśmy wybrane zdjęcia z wakacji, może choć trochę przybliżą Wam to czego możecie się spodziewać na Fuerteventurze :)
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI IZABELA Z MIEJSCOWOŚCI CHLEWISKA
Czechy / Austria / Słowacja / Węgry
Moja kolejna przygoda z Itaką wiąże mi się ze zwrotem „pierwszy raz”… Bo oto pierwszy raz w życiu wyjechałam w podróż za granicę jesienią, pierwszy raz zobaczyłam tak wiele w tak krótkim czasie i pierwszy raz byłam zupełnie sama – bez przyjaciół, rodziny, ludzi, których znam. W ramach prezentu od rodziny miałam spędzić te kilka dni z dala od obowiązków, pracy, najbliższych i codziennego zgiełku. W planie był aktywny odpoczynek połączony z tym, co kocham najbardziej – ze zwiedzaniem i podziwianiem świata. Szybko, bo już z pierwszym dniem wycieczki wszystkie obawy i wątpliwości związane z samotnym wyjazdem przeminęły z wiatrem, ale nie z takim silnym deszczowym tylko z cudownie delikatną jesienną bryzą, bo okazało się, że nawet pogoda dopisała! Pomimo pewnego ryzyka pogodowego polecam październik, bo ani za gorąco, ani za zimno, zaś liczebność grupy ma wówczas charakter kameralny (nasza liczyła 26 osób, a z tego co słyszałam wcześniejsze letnie grupy liczyły nawet ok. 50 osób). Towarzysze podróży zaś okazali się sympatycznymi, młodymi duchem ludźmi z zainteresowaniem światem wyrysowanym na twarzach. Kolejny raz nadto przyszło mi się przekonać o niedościgłym perfekcjonizmie organizacyjnym Itaki. Wszystkie elementy wycieczki – przejazdy, hotele, wyżywienie, realizacja programu – były zapięte na ostatni guzik. Szczególny ukłon należy się naszej pilotce rewelacyjnej Pani Uli, dzięki której w czasie wolnym udało mi się zobaczyć w Pradze wystawy Salwadora Dali i Alfonsa Muchy oraz zwiedzić Muzeum Kubizmu. Pani Ula umilała nam czas przejazdów interesującymi historiami, legendami i masą ciekawych informacji o mijanych miejscowościach, atrakcjach turystycznych itd. I to już od chwili wyjazdu w Polsce. Pani Ula zaskoczyła wiedzą obejmującą całą Europę Środkową. W Polsce przedstawiła nam np. ciekawostki dotyczące Gór Stołowych, a nawet mniej znanych miast mijanych na trasie jak Głogówek, Kudowa Zdrój, Kłodzko czy Głubczyce. Z kolei nasz przesympatyczny, bardzo dobry i doświadczony kierowca Pan Zenon to fontanna nieustająco tryskająca dowcipami i żartami – Panie Zenku kolejny raz, myślę, że nawet w imieniu całej grupy – dziękuję za pysznego makowca!!! Przejazd odbyliśmy komfortowym, wygodnym i ciepłym autokarem z możliwością oglądania ciekawych filmów (przyszłym uczestnikom polecam zamówienie komedii „Za jakie grzechy, dobry Boże” – ubaw po pachy gwarantowany!!). W autokarze można zakupić napoje (np. wodę, piwo). Program zwiedzania pomimo, iż baaaardzo bogaty (zrobiłam ok. 900 zdjęć!!) rozłożony był w czasie tak, iż trudno było o szczególne zmęczenie. Oczywiście wygodne obuwie na płaskiej podeszwie niezbędne. Każdego dnia mieliśmy godzinkę do dwóch czasu wolnego, w trakcie którego mogliśmy zjeść obiad, zakupić pamiątki lub zorganizować krótkie indywidualne zwiedzanie. Nasi przewodnicy z kolejnych miast okazali się profesjonalistami dysponującymi niezwykle szeroką wiedzą na temat zwiedzanych obiektów, co ważne, naprawdę potrafili zainteresować, a nie zanudzić. Dla mnie okazało się niezwykle przydatne to, iż zwiedzanie odbywało się z użyciem dalekosiężnej mini słuchawki nausznej, przez którą słuchaliśmy naszych przewodników. Dzięki temu mogliśmy chodzić wokoło (na odległość nawet ok. 50-100 m), oglądać i fotografować cały czas słuchając. Zniwelowało to niemal do zera zazwyczaj dość nużące stacjonarne słuchanie i dreptanie w jednym miejscu. Jak dla mnie – rewelacyjny wynalazek!! Z ważnych kwestii walutowych – w Budapeszcie wszędzie można płacić zarówno w forintach jak i w euro, w Pradze raczej tylko koronami. Przed podróżą warto zajrzeć na strony wydarzeń kulturalnych organizowanych w każdej ze stolic (są też w jęz. angielskim) by dodatkowo w czasie wolnym zobaczyć coś więcej np. w Bratysławie trafiliśmy na noc świateł. Jeśli chodzi o większe zakupy to w Bratysławie nie ma na nie czasu, zaś Wiedeń jest najdroższy, dlatego warto przeznaczyć większe pieniążki na Węgry i Pragę. Tam jest najwięcej czasu wolnego, zaś np. w Budapeszcie odwiedzamy olbrzymią halę targową Vasarcsarnok, gdzie można zakupić pamiątki, rękodzieło, produkty regionalne (szczególnie polecam pyszną herbatkę w kolorowych metalowych pudełkach, pasty paprykowe – rewelacja do sosów i gulaszu oraz tutejsze salami), a także spróbować przysmaków kuchni regionalnej - dania gorące są tu podawane tradycyjnie w ….garnkach! Oczywiście koniecznie trzeba spróbować gulaszu z kluseczkami, zaś na słodko podawane są przepyszne langos’y. Hotele na trasie przejazdu (wszystkie 3-gwiazdkowe) były bez zarzutu. 2 noce spędziliśmy w praktycznie nowym, świeżutkim hoteliku Rozalka pod Bratysławą (ze stadniną koni i mini zoo), jedną noc w hotelu Zuglo w Budapeszcie (w podziemiach był wellness, a w pokojach mini-lodówki, ten hotel miał jednak łazienkę troszkę gorszego standardu niż pozostałe dwa), zaś ostatnie 2 noce w hotelu Slavia przy olimpijskim ośrodku sportowym w Pradze, położonym nota bene przy 24h Tesco. Pokoje, pościel, ręczniki – czyściutkie. Wszędzie zapewniano gorącą wodę i TV (bez programów polskich). Można też było zazwyczaj w okolicach recepcji wieczorem zakupić napoje czy mocniejszy trunek, bądź zagrać np. w bilard. W Pradze był osobny pokoik z komputerem z dostępem do Internetu – goście hotelowi nieodpłatnie otrzymywali karteczkę z kodem dostępu. Śniadania (w godzinach ok. 7.00-8.00) i kolacje (w godzinach ok. 20.00-21.00) były sycące i smaczne. Zazwyczaj podawano dania kontynentalne, ale i nierzadko również te miejscowe, charakterystyczne dla danego regionu np. zupę bramborową na Słowacji. Śniadania były zorganizowane w ramach tzw. szwedzkiego stołu, zaś kolacje były zazwyczaj dwudaniowe (zupa i drugie danie z napojami). I tu uwaga – na terenie Słowacji i Czech darmo doszukiwać się surówki czy warzyw na talerzu drugiego dania – jeśli są to raczej jako minimalistyczna dekoracja. Uroczysta kolacja w karczmie w Pradze („Restauracja u Medvidku”) oferowała dodatkowo deser z degustacją piwa i wina. Jak wspomniałam udało nam się bez problemu zrealizować cały program wycieczki, jednakże dodatkowo Pani Uli czasem udawało się pokazać nam coś więcej np. cudnie kolorowy dom Hundertwassera w Wiedniu czy rewelacyjny zabytek dwudziestolecia międzywojennego Pałacyk Lucerna przy Pl. Wacława w Pradze z rzeźbą intrygującego wiszącego do góry nogami konia z rycerzem siedzącym mu na ….brzuchu (!!). Myślę, że nie zdradzę aktualnie już powszechnie znanej tajemnicy o organizacji przez Panią Ulę dla uczestników wycieczki rewelacyjnego wieczornego rejsu po Dunaju w Budapeszcie. Płynęliśmy barką z pięknie urządzonymi wnętrzami, zaś obsługa zaserwowała wszystkim szampana. Widok rewelacyjnie oświetlonych budynków po obu stronach rzeki zapierał dech w piersiach i pozostawił niezapomniane wrażenia!! Oprócz rejsu mnie na trasie wycieczki najbardziej zachwyciły: teren wokół zamku w Bratysławie, wnętrza pałacu Schonbrunn oraz pomnik Straussa w Wiedniu, Baszty Rybackie w Budapeszcie i węgierskie jedzenie (jestem miłośnikiem wszystkiego, co paprykowe), zaś w Pradze – w zasadzie wszystko!! Najpiękniejsze katedry, rynki, najciekawsze atrakcje turystyczne – właśnie zdecydowanie te praskie. W majestatycznym Wiedniu koniecznie natomiast trzeba usiąść choć na chwilkę w jednej z tych klimatycznych kafejek z początków XX w. a nawet XIX w. W kafejce Aida z 1913 r. ulokowanej naprzeciwko Opery Narodowej piłam najlepsze w życiu cappuccino!! Swoją drogą właściciel prowadzi jedyną siostrzaną kawiarnię za granicą - w Krakowie przy Rynku Głównym 27!! Wszystkie 4 stolice swym bogactwem zabytków i atrakcji urzekają, potrafią oszołomić, oczarować, zaskoczyć, a nawet rzucić na kolana. Stolicą, która jednak oferuje turystom najwięcej jest mym zdaniem Praga z jej największą w Europie starówką. Od najstarszej jej części po najnowocześniejszą część miasta Praga rewelacyjnie ukazuje przejście z epoki do epoki, historyczno-społeczny rozwój i zwykły upływ czasu. Praga też intryguje i łamie konwenanse, a to metalowymi niemowlętami raczkującymi na wieży telewizyjnej, a to miejscami takimi jak Sex Machines Museum czy pomnik dwóch ruchomych mężczyzn siusiających na flagę….Czech, a to wreszcie kubistyczno-secesyjną architekturą, która przyciąga ludzi z całego świata (jedyne kubistyczne budynki na świecie mieszczą się właśnie w Pradze!!). Pyszne knedliczki, przygrywający turystom grajkowie, wszechobecny bajkowy krecik, a nawet uliczny masaż tajski… można wymieniać bez końca. Z pewnością w Pradze można spędzić nawet tydzień i nie nudzić się ani chwili. Jeśli ktoś zatem chciałby dowiedzieć się: co oznacza po czesku zdanie „kto ne ma listka w zadu”, kim a raczej czym dla Węgrów był turul, jak smakuje najsłynniejszy wiedeński tort Sachera pieczony nieustannie od XIX w. i w której europejskiej stolicy odbył się pierwszy „Sylwester” na świecie – powinien koniecznie udać się na tę wycieczkę!!! Zachęcam wszystkich, bo naprawdę warto, zwłaszcza przy tak niskiej cenie!! Ja wiem jedno, to nie jest ostatnia taka moja wyprawa!! I na zakończenie – serdeczne pozdrowienia dla Pani Joli z Warszawy - mojej towarzyszki podróży.
10. EDYCJA (01.08.-31.10.2016r.)
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI DAGMARA Z ANDRYCHOWA
Wyspy Kanaryjskie Fuerteventura
Wspaniały hotel, pięknie położony, bardzo miła obsługa, bardzo pomocne Panie w recepcji. Hotel położony w spokojnej okolicy, niedaleko dzikiej plaży. Jedzenie bardzo dobre, super animacje szczególnie: aerobic w basenie:). Na pewno skorzystalibyśmy z niego ponownie. Wakacje spędziliśmy bardzo przyjemnie na przepięknej Fuerteventurze. Niesamowity krajobraz wyspy, kojarzący się z filmami Star Wars, czy jednym ze stanów w USA , idealne drogi i wysoka kultura mieszkańców oraz kierowców:) to tylko kilka jej zalet. Korzystając z lokalnych atrakcji, wypożyczając samochód można w kilka dni zobaczyć naprawdę dużo. Przepiękne plaże, wydmy w Corralejo czy niesamowite kaniony niedaleko Betancuri to tylko niektóre 'must have', które musicie tam zobaczyć. Polecamy wszystkim wybrać nieco alternatywny sposób zwiedzenia południowej części wyspy m. in. plaży Cofete wybierając m.in. 1,5 h trekking poprzez niewielkie pasmo górskie, gdzie wytyczonym szlakiem dojdziecie wprost pod wille Wintera. W zamian za niewielki wysiłek, zobaczycie przepiękną dziką plażę, nieobleganą przez turystów. Wycieczka na Lanzarote również zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Bardzo dobrze przygotowana przez biuro, możecie zobaczyć wszystkie najpiękniejsze miejsca na wyspie, spróbować lokalnego wina i innych hiszpańskich rarytasów oraz zjeść obiad w lokalnej restauracji. Pani przewodnik w zabawny sposób opowiadała historie wyspy, także sama wycieczka minęła nam bardzo przyjemnie:). Hotel R2 RioCalma stanowił dla nas doskonałą bazę wypadową, aby zobaczyć wszystkie atrakcje regionu oraz odpocząć po całym dniu pełnym wrażeń. Wspaniałe kolacje na tarasie, wieczory przy grze fortepianu oraz szampan na śniadanie to tylko niektóre zalety hotelu, które zadowolą najbardziej wybrednych gości:) Bardzo miła obsługa recepcji, która pomoże w każdej nietypowej sprawie. Samo położenie było dla nas bardzo komfortowe, z daleka od turystycznej części Costa Calmy, niedaleko dzikiej plaży, gdzie turysta na turyście i leżak na leżaku, tu spokój cisza i tylko piękna przyroda. Hotel otoczony wspaniałym ogrodem, gdzie rajskie ptaki kwitną tuż nad basenem. Dla chętnych, którzy chcieliby spróbować lokalnych smaków polecamy restaurację San Bordon , przepyszny tapas i sangria:) Polecamy wypożyczalnie Cicar, bezproblemowe i tanie wypożyczenie samochodu na wyspie. Z miłą chęcią wybralibyśmy się razem z biurem podróży Itaka tam raz jeszcze:)
AUTORAMI ZWYCIĘSKIEJ OPINII SĄ PAŃSTWO AGNIESZKA I GRZEGORZ Z ŁODZI
Bułgaria / Słoneczny Brzeg
Hotel znakomicie położony – znajduję się na krawędzi atrakcji Słonecznego Brzegu – wychodząc z hotelu w prawo – po kilku krokach napotkamy bary, restauracje z muzyką na żywo, wypożyczalnie sprzętu sportowego, przystanek kolejki, która zawiezie nas do centrum miejscowości. Wychodząc zaś z hotelu w lewo – mamy możliwość przyjemnego spaceru w ciszy, ale nie po totalnym odludziu. Zatem recepta jest prosta – szukamy rozrywki - idziemy w prawo, spokoju i ciszy - w lewo. Kilka kroków od hotelu znajduje się przystanek autobusowy, z którego codziennie odjeżdżają autobusy do Nessebaru (trzeba zwiedzić bezwzględnie), a także do Burgas czy Varny. Sam hotel robi bardzo dobre wrażenie, odnowiony, czysty wręcz do przesady. Personel recepcji bardzo pomocny jeśli chodzi o sprawy możliwe do załatwienia. Procedura jest taka, że jeśli czegoś nie uda się załatwić „od ręki”, pracownik recepcji z poważną mina zapisuje na specjalnej liście i trzeba się nieco później dowiadywać czy sprawa jest rozpatrzona pozytywnie. Z przestronnego lobby do pokoju hotelowego dostaniemy się windami – dwie są zwykłe i dwie tzw. panoramiczne z przeszklonymi ścianami, przez które można podziwiać okolicę. Jeśli chodzi o windy, to tu ciekawostka – jeżdżą one w taki sposób że zbierają wszystkich pasażerów według kolejności wezwania windy – zatem może się okazać, że jeśli chcemy pojechać z piętra drugiego na parter, to pojedziemy najpierw na piętro piąte, a następnie szóste i dopiero zjedziemy w dół. Bywa to irytujące, ale zarazem sprzyja nawiązywaniu znajomości – można uciąć sobie pogawędkę z współpasażerami. Jeśli chodzi o pokoje hotelowe – mniej więcej połowa z nich ma widok na basen, pozostałe na ulicę. Z tych pierwszych mamy szansę na bardzo ładny widok (z wyższych kondygnacji można podziwiać przepiękną panoramę, morze i stary Nessebar), ale zarazem jest głośniej z uwagi na animacje hotelowe. Pokoje od strony ulicy widok mają nieatrakcyjny, ale zarazem powinno być ciszej, z wyjątkiem pokoi które znajdują się w skrzydle nad kuchnią hotelową. Generalnie zatem kwestia preferencji co wolimy, ale z pewnością pokoje na wyższych piętrach dają szanse na większy spokój i lepszy widok. Hotel dysponuje sporym i bardzo ładnym basenem – jest dużo miejsca do pływania, zabaw w wodzie. Warto wspomnieć, że obsługa hotelowa stara się „zwalczać” zwyczaj rezerwowania miejsc ręcznikami na leżakach o 6-7 rano. Co jakiś czas ratownik chodzi dookoła basenu i wszystkie ręczniki wyrzuca dość bezładnie na stos w jednym miejscu. Następnie goście którzy przychodzą o 10-tej na basen zdezorientowani przerzucają pryzmę kilkudziesięciu ręczników wyszukując te, które należą do nich. Może się to wydawać irytujące, mnie raczej bawiła ta sytuacją będąca swego rodzaju odmianą od wakacyjnej rutyny. Niektórzy z gości próbują przeciwdziałać tej praktyce w ten sposób, że zajmują leżaki ręcznikami, ale sadzają również jednego „dyżurnego” który pilnuje i leżaków i ręczników. Z tego co zauważyłem ten sposób okazywał się skuteczny. Miłośnikom kąpieli i plażowania można polecić krótki spacer na pobliską plażę – szeroką i piaszczystą. Tu mamy wybór – skorzystać z leżaków i parasoli płatnych, bądź udać się na tzw. „free zone” gdzie można plażować korzystając z własnego sprzętu – wskazówka – za kilkanaście leva można kupić w miasteczku parasol plażowy, taka inwestycja „zwraca się” już właściwie po pierwszym plażowaniu. Miły wiaterek od morza i ciepła woda (24-25 stopnie) sprawiają, że z wody można właściwie nie wychodzić. Dno opada łagodnie i przy brzegu jest dość płytko, przyjemność z kąpieli zwiększają niewielkie fale. Niewielka odległość od plaży sprawia że można na przemian spędzać czas na basenie lub nad morzem, według upodobania. Kilku słów wymaga także hotelowa gastronomia. Śniadania, obiady i kolacje serwowane są w hotelowej restauracji z miejscami wewnątrz oraz na tarasie. Wybór potraw jest szeroki i prawie na pewno każdy znajdzie cos dla siebie. Ryby, mięso, potrawy z grilla, owoce, desery. Po południu otwierana jest także tzw. „bułgarska knajpa” gdzie w stylizowanym wnętrzu można zamówić przekąski – kebab, kebabcze, frytki, grillowane kiełbaski, gofry itp. Miejsce to szczególnie oblegane przez dzieci, ale nie tylko. Zdarza się że tworzą się tam kolejki, ale nie jest to uciążliwe. Jedzenie to bez wątpienia duży atut tego hotelu. Obsługa hotelowa – składa się w większości z dość młodych ludzi, miłych i chętnych do pomocy, nie spotkałem się ani razu z nieuprzejmością. Nawet gdy spotykaliśmy ich przypadkowo poza hotelem, zawsze pozdrawialiśmy się serdecznie. Pokoje sprzątane są codziennie, panie pokojowe potrafią robić cuda z ręczników – układają zające, statki, pingwiny, co sprawiało ogromną radość naszemu synowi, który z zaciekawieniem wracał do pokoju myśląc jaka ręcznikowa postać na niego czeka. Ekipa animacyjna stara się zaktywizować wylegujących się nad basenem gości, proponując rozrywki sportowe jak rzutki, boccia, siatkówka plażowa czy też tzw. cocktail game – śmieszne konkursy, w których nagrodą jest przepyszny cocktail. Warto podkreślić, że nikt nie jest przymuszany do udziału w grach, ale na ogół jest bardzo wielu chętnych. Jest to okazja do poruszania się oraz poznania innych gości. Podsumowując: Hotel Tiara Beach to bardzo dobry wybór na wakacyjny relaks. Wakacje w hotelu Tiara Beach w Bułgarii to bez wątpienia interesująca propozycja. Łagodny i przyjemny klimat (w lipcu 27-28 stopni) sprawia, że czujemy się komfortowo, a zarazem nie dokucza upał znany z krajów położonych bardziej na południe. W tych warunkach można wypoczywać na terenie hotelu, plaży oraz podczas wycieczek oferowanych przez biuro, czy organizowanych samodzielnie. Dobrze zorganizowana komunikacja sprawia, że szybko i sprawnie możemy przemieścić się i zwiedzić okolice - Nessebar, Sveti Vlas, Elenite czy Rawdę, jak też nieco dalej oddalone Burgas czy Varnę. Warto też skorzystać z szybkiego promu „Seacat One”, którym w kilkadziesiąt minut popłyniemy do Sozopolu, niezwykle urokliwego nadmorskiego miasteczka. Warto także próbować specjałów miejscowej kuchni, zwłaszcza ryb - smażone safridy, caca, czy byczki podawane w małych knajpkach z widokiem na morze smakują wręcz wybornie! Dużo przyjemności sprawia odkrywanie okolicy na rowerze, który można wypożyczyć na miejscu. Zainteresowanym polecam spróbować wędkowania w Morzu Czarnym, to naprawdę duża atrakcja. Co tu dużo mówić - w Bułgarii nie sposób się nudzić!
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI EWELINA Z OLSZTYNA
Hiszpania / Fuerteventura
Nasze tegoroczne wakacje postanowiliśmy z mężem spędzić na Fuerteventurze, najstarszej wyspie archipelagu kanaryjskiego. Jej nazwę tłumaczy się jako „mocna przygoda” bądź „wyspa wiecznego wiatru”, choć zapewne łączy w sobie zarówno jedno, jak i drugie. Chcieliśmy, aby ten urlop był wyjątkowy, niezapomniany, niczym ze snu - i taki właśnie był. Wyspa ta już na zawsze pozostanie w naszych sercach i pamięci. Hotel, który wybraliśmy okazał się prawdziwą perełką i strzałem w dziesiątkę. Nic dziwnego, że został wyróżniony certyfikatem Trivago i otrzymał tzw. „Żagiel Itaki”. Zachwyt budziły nie tylko kolonialna i elegancka architektura, ale też doskonale zaprojektowane baseny, fontanny, wodospady, bogactwo egzotycznej roślinności i romantyczne oświetlenie - wszystko współgrało, tworząc niesamowity klimat do wymarzonego wypoczynku. Przechodząc do szczegółów, które mogą pomóc w wyborze przyszłym wczasowiczom muszę przyznać, iż hotel ten jest stworzony przede wszystkim dla par, chcących spędzić tu romantyczny czas, dla osób młodych, ale także dojrzałych i starszych. Rodzice z dziećmi w wieku szkolnym powinni zastanowić się nad ofertami, które zapewnią ich pociechom więcej szalonych zabaw i typowo dziecięcych atrakcji. Jeśli jednak bardzo będziecie chcieli to i tu znajdziecie basen dla dzieci, a także mini golfa czy korty do tenisa. Hotel R2 Rio Calma położony jest na południu wyspy, ok. 70 km od stolicy Puerto del Rosario, na wzniesieniu, z którego rozpościera się przepiękny widok na Ocean Atlantycki. Z bocznego skrzydła można zobaczyć pobliskie miasteczko - Costa Calma, oddalone o nieco ponad pół kilometra. Są tam sklepiki, restauracje, czasem organizowane są też targi, o których więcej powie Wam na miejscu doskonale zorientowany we wszystkim rezydent Itaki. Do piaszczystej plaży jest niedaleko - można iść około 10 minut w kierunku miasteczka Costa Calma lub w przeciwną stronę - to mniej zaludniona plaża, ale chyba bardziej lubiana przez surferów. Przy samym hotelu nie ma plaży, jest stromy klif. Dla nas był dodatkową atrakcją, gdyż można tam było przypadkowo znaleźć kraba, podbiegały też mieszkające tam Susły Barbary - jednego z nich udostępniłam na zdjęciu w galerii. Ciekawostką jest to, że plaże przyhotelowe nie są zamknięte i swobodnie można się między nimi przemieszczać czy z nich korzystać. Koszt leżaków na plaży przy oceanie to 12 euro na dzień za komplet. Leżaki w hotelu przy basenach są bezpłatne, a przy sztucznym jeziorku, zwanym też laguną kosztują 3 euro za dzień. Z ich dostępnością nie ma problemów, rezerwacje są zabronione. Żeby dostać ręczniki kąpielowe trzeba złożyć w recepcji depozyt w wysokości 10 euro, który otrzymuje się z powrotem przy wyjeździe. Co do samego hotelu - jest to obiekt nowy, o wysokim standardzie, zadbany. Składa się z budynku głównego i dwóch mniejszych. Na poszczególne piętra można wjechać pięknie wyglądającą windą. Recepcja jest czynna całą dobę i co ciekawe pracuje tam na zmianę kilka Polek, więc jest to świetna wiadomość dla osób starszych, bojących się zagranicznych wyjazdów, ze względu na barierę językową. Obsługa jest kulturalna, miła i cierpliwie odpowiada na wszelkie pytania podróżnych. W dniu przylotu nieco opóźnił się odbiór kluczy do pokojów i z tego powodu od razu zaproponowano nam darmowy bilecik na obiad, co było miłym zaskoczeniem. Każdy gość dostał też bonus - 2 darmowe wejścia do hotelowego SPA, o którym nie było mowy w umowie. W hotelu znajduje się także mały sklepik z pamiątkami, centrum konferencyjne, wieczorami zamieniane na mini dyskotekę. Podczas naszego pobytu tutaj w czasie Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej sala ta zamieniła się na jeden mecz w strefę kibica - był to akurat mecz Polska-Niemcy i ze względu na to, że hotel ten kochają niemieccy turyści - salę pięknie udekorowano balonikami w kolorach flag Polski i Niemiec, a na stolikach zapalono świeczki. Za dodatkową opłatą można korzystać z internetu, choć w holu jest on bezpłatny. Codziennie na pół godziny można się też bezpłatnie połączyć z internetem przez wi-fi. W hotelu jest również możliwość wypożyczenia rowerów czy samochodu z firm w Costa Calmie. Ceny wahają się od 35 euro za wypożyczenie, na dzień. My wypożyczyliśmy Seata Ibizę za 52 euro. W biurze firmy trzeba jednak zostawić też depozyt w wysokości 150 euro. Samochody są ubezpieczone, a firmy liczą się z tym, że auto może nie wrócić w stanie absolutnie idealnym. Główną restauracją w hotelu jest restauracja Rosa James, serwująca posiłki w formie bufetu. Kuchnia jest pyszna i wyjątkowa, każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie. Jest duży wybór mięs, sałatek, warzyw, owoców, sosów, słodkości. Są także serwowane owoce morza i typowo kanaryjski przysmak - ziemniaczki w mundurkach, zwane „papas arrugadas”- pychota :). Dla głodomorów jest jeszcze dodatkowo restauracja Pajara przy basenie, z bezpośrednim widokiem na ocean. Ludzie chodzili tam głównie na kawę i ciastko. Oprócz tego był też bar z drobnymi przekąskami przy basenie. Napoje do kolacji były płatne, na śniadaniu z kolei można było do woli częstować się kawą, herbatą, wodą czy świeżo wyciskanymi sokami owocowymi. Co do pokoju - był elegancki i schludny, dobrze urządzony, z dużym wygodnym łóżkiem. Codziennie opróżniano kosze na śmieci, układano pościel, a ręczniki wymieniano co drugi dzień. W pokoju była klimatyzacja, ale nigdy jej nie włączaliśmy, bo nie czuliśmy takiej potrzeby. Temperatury na Fuerteventurze w czerwcu to około 27 stopni. Ponoć jest tam najzdrowszy klimat na świecie, dlatego też jest dobry i dla starszych osób. Minibar w pokoju jest płatny, ale w dniu przyjazdu było w lodówce kilka napojów, za które nie trzeba było płacić, co było kolejną już pozytywną niespodzianką. Dla tych którzy lubią spędzać czas w hotelu i po prostu wypoczywać mam dobre wieści - nie będziecie się nudzić! Sam widok z basenu na ocean i kołyszące się na wietrze palmy zapiera dech w piersiach, nie można przestać się nim zachwycać... Poza kąpielą w basenach czy słonym jeziorku hotel posiada również bogatą ofertę zabiegów w SPA, siłownię, korty tenisowe, boisko do siatkówki i inne. Radziłabym jednak pomyśleć nad skorzystaniem z wycieczek fakultatywnych, zaoferowanych przez biuro Itaka. My z mężem postanowiliśmy wybrać się do tzw. „Oasis Parku”, czyli największego na Wyspach Kanaryjskich ZOO, w którym jeździliśmy ponad 40 minut na dromaderach, karmiliśmy zebry, żyrafy i wielbłądy, podziwialiśmy występy lwów morskich, dzikich ptaków i papug. To były niezapomniane chwile! Na samej Fuerteventurze warto odwiedzić miejscowość Morro Jable z najpiękniejszą w Europie plażą Jandią, ciągnącą się kilometrami, pierwszą stolicę - Betancurię, czy wydmy na północy w Corralejo. Pięknym punktem widokowym na panoramę wyspy jest Mirador de Morro Velosa, zaraz za Betancurią. Koniecznie trzeba też zarezerwować jeden pełny dzień na zwiedzenie pobliskiej fantastycznej wyspy Lanzarote. Przewodniczka, przemiła pani Magda opowiada o tej wulkanicznej krainie jak o najpiękniejszym i najwspanialszym miejscu na ziemi, a jej entuzjazm udziela się turystom. Wyspa jest rzeczywiście wyjątkowa, nic dziwnego że nakręcono tam około 50 filmów. Także zdjęcia wychodzą świetnie na tle tego marsowego krajobrazu, dlatego wiele domów mody wybiera Lanzarote jako tło do swoich fotografii. Nie będę zdradzała już szczegółów wycieczki, żeby nie zabierać przyszłym zwiedzającym tego co tak dla mnie ważne - elementu zaskoczenia... Nie omieszkam jednak dać Wam pewnej rady - jeśli chcecie przywieźć rodzinie jakieś prezenty - nie będzie lepszego wyboru niż wino z XVIII-wiecznych winnic Lanzarote, którym zachwycał się sam William Szekspir. Wymienione przeze mnie wycieczki fakultatywne nie są oczywiście wszystkim co ma Wam do zaoferowania Fuerteventura. Można też spróbować windsurfingu, zanurkować w oceanie, by pokarmić egzotyczne rybki, pojechać jeepem na dalekie południe, gdzie nakręcono „Exodusa”, przepłynąć się katamaranem. To przecież wyspa „mocnej przygody”, jak pisałam na początku. W galerii zamieściłam regulaminowe 30 zdjęć z podróży, aby ukazać pewien zarys tego, czego możecie się spodziewać po Fuerteventurze i hotelu R2 Rio Calma. Nic jednak nie odda tej beztroskiej wakacyjnej atmosfery, radości, iskrzącego się w blasku księżyca oceanu, szumu spienionych fal rozbijających się o skały i wciąż świstającego lekko wiatru...
9. EDYCJA (01.05.-31.07.2016r.)
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI IZABELA Z MIEJSCOWOŚCI CHLEWISKA
Hiszpania / Majorka
Moja Majorka, teraz już moja, gdyż zawładnęła mną całkowicie!!! Napisano o niej już wiele – boskie plaże, cudna lazurowa tafla morza, świetne hotele, rewelacyjne miejsce do uprawiania sportów wodnych zwłaszcza nurkowania przez wgląd na bliskość raf koralowych i licznych morskich stworzonek, rewelacyjne klify i urokliwa stolica wyspy o wiecznym słońcu – i to jak najbardziej absolutna prawda, ale nigdy nikt nie napisał, że to wszystko razem wzięte sprawia, iż ta niewielka wyspa to mały kawałek raju na ziemi. Mój 11-dniowy pobyt spędziłam z mężem i córeczką w Cala Ratjada w Hotelu & Spa S’Entrador Playa. Przez cały pobyt byliśmy zachwyceni ogromem atrakcji zarówno miasteczka jak i samego hotelu, który spełnia wszelkie oczekiwania. Jest malowniczo położony nieopodal plaży oraz bezpośrednio przy parku naturalnym, który rozciąga się również na tyłach plaży, a jego drzewa zapewniają zbawienny cień. Plaża jest wystarczająco duża, by każdy znalazł tam bez problemu i o każdej porze miejsce. Dodatkowo jest otoczona urokliwymi skałkami, wśród których można np. spotkać małe kraby lub morskie ślimaki. Dla spragnionych – na plaży są dwa bary, ponadto można tam wypożyczyć leżaki i parasole (10 eur za dzień). Nieopodal plaży jest przystanek, z którego odjeżdża urocza drewniana kolejka prowadzona przez stylizowaną lokomotywę kołową. Zatrzymuje się ona przy kolejnych położonych na południe wyspy plażach i tu szczególnie polecam plażę ostatniego przystanku – Font de Sa Cala. Muszę przyznać, że dyrekcja hotelu i cała obsługa staje wręcz na głowie by umilić gościom hotelu czas: począwszy od przywitania szampanem, czekoladkami i sokami dla dzieci, przez organizację naprawdę przyjemnych i ciekawych animacji, po świadczenie pomocy w każdej potrzebie. Pokój absolutnie bez zarzutu – nowocześnie wyposażony (praktycznie nowe meble, mini lodówka z napojami, suszarka), z wygodnymi łóżkami i dużym balkonem, czyściutki, codziennie sprzątany. Mnie na kolana rzuciły mini kosmetyki w łazience marki Ives Rocher – miłe zaskoczenie! Kuchnia hotelu natomiast zapewnia prawdziwą ucztę dla podniebienia – takiego wyboru dań, sałatek, deserów, warzyw i owoców nie widziałam jeszcze w żadnym hotelu! Korzystaliśmy z pełnego wyżywienia w ramach all inclusive soft i bardzo polecam tę opcję, tym bardziej, iż jedzenie w hotelu jest lepsze niż to oferowane przez okoliczne bary. Trzeba bardzo uważać, by nie wrócić z kilkoma dodatkowymi kilogramami, bo to co oferuje hotel jest nie do przejedzenia! Wieczory umilają koncerty, taniec flamenco bądź dyskoteka przy basenie. Za dnia można natomiast skorzystać z organizowanych przez animatorów turniejów piłki ręcznej czy tenisa, różnych gier i zabaw lub aerobiku. Organizowane były także liczne pokazy np. gotowania typowo hiszpańskiej potrawy paelli, a nawet składania ręczników w formy o kształcie zwierząt. Córeczka była natomiast zachwycona zabawami w mini klubie oraz kąpielami w Kids-Spa, które m.in. oprócz cieplutkiej wody oferuje delikatny hydromasaż oraz wodospadowy prysznic i kolorowe zabawki. My natomiast mogliśmy ze spokojną głową zostawić dziecko w mini-klubie i korzystać z siłowni lub uroków SPA dla osób powyżej 16 roku życia. Naprawdę rewelacyjne miejsce dla wszystkich, którzy potrzebują relaksu oraz zadbania o jędrność ciała! Bogate wyposażenie SPA oferowało liczne łaźnie, sauny, prysznice, jacuzzi, bicze wodne oraz cudowne gorące łóżka. Paniom dodatkowo polecam peeling z użyciem grubej soli morskiej i olejku kokosowego połączony z masażem głowy – prawdziwa rozkosz dla ciała i zmysłów!! W miasteczku oprócz spacerów wzdłuż promenady portowej szczególnie polecam odwiedziny w willi i ogrodach Jardins Casa March z ponad 40 rzeźbami (niezbędną rezerwację umożliwiają przesympatyczne Panie z hotelowej recepcji), rejs katamaranem Sea Adventure (bilety do nabycia w recepcji hotelu lub w porcie), który dopływa do uroczego miasteczka Porto Cristo (tu polecam rewelacyjne Jaskinie Smoka – Cuevas del Drach i odwiedziny w sklepie producenta biżuterii z pereł Maiorica) oraz trekking do latarni położonej na cudownych klifach Far de Capdepera (warto wcześniej zaopatrzyć się w wydruki z internetowych map satelitarnych, ale trafić łatwo gdyż cała ścieżka jest oznaczona niebieską farbą). Tuż obok hotelu jest przystanek autobusowy miejscowej komunikacji (rozkład jazdy autobusów również jest dostępny w recepcji), stąd w 15 min można dojechać do średniowiecznego zamku i fortecy Castillo de Capdepera położonego na wzgórzu, skąd rozpościerają się piękne widoki na okolice. Z dużego wyboru wycieczek organizowanych przez operatora korzystaliśmy z wypadu do rewelacyjnego Aquarium w Palmie, w którym jest nawet dżungla z wodospadem i statek piracki, połączonego ze zwiedzaniem stolicy. Byliśmy również w historycznej Alcudii z lokalnym targiem (tu uwaga na torebki i portfele) i na półwyspie Fermentor. Polecam, polecam, jeszcze raz polecam!!! Wycieczki bardzo dobrze zorganizowane, bezproblemowo i z wystarczającym czasem wolnym. Stolicy wyspy - Palmy po prostu nie można odpuścić – to jedno z najpiękniejszych miast, które odwiedziłam - z tą nieopisaną kafejkowo-zabytkową atmosferą. Warto zobaczyć oczywiście główne zabytki miasta Katedrę la Seu i Pałac l’Almudaina, jednak polecam również Bazylikę św. Franciszka oraz Plac Weyler z nietypową XIX w. kawiarnią Forn des Teatre. Aby więcej zobaczyć po centrum i starówce można poruszać się taksówką za ok. 2 eur za przejazd od jednego do drugiego zabytku. Podobnie będąc na Majorce nie można po prostu nie zobaczyć klifów Formentoru – widoki zapierają dech w piersiach i pozostawiają niezapomniane wrażenia! Niestety nie zdążyliśmy pojechać do Valldemossy i Doliny Soller, ale przynajmniej mamy pretekst by kiedyś jeszcze wrócić na Majorkę. Żal było wyjeżdżać i żegnać się z tym kawałkiem raju… cóż, czas planować kolejny wyjazd – oczywiście tylko z Itaką, której naprawdę dziękuję za spełnienie obietnic, perfekcyjną organizację i wspaniałe wspomnienia!!! PS. POZDROWIENIA DLA PANI REZYDENT, KTÓRA REAGOWAŁA I ODPOWIADAŁA NA PYTANIA SMS'OWE Z PRĘDKOŚCIĄ ŚWIATŁA!! :)
AUTORKĄ ZWYCIĘSKIEJ OPINII JEST PANI GABRIELA Z RUDY ŚLĄSKIEJ
Włochy
„Włoskie Delicje” to prawdziwa uczta dla zmysłów. Oprócz wspaniałych widoków, malowniczych miast i miasteczek, to także okazja do rozkoszowania się smakami północnych Włoch - a tych nie mało, jak chociażby bolońska mortadela (wspaniały przysmak z pełnowartościowego mięsa, zupełnie nie można kojarzyć go z tym, co u nas bywa tak nazywane) czy tortellini – sztandarowe przysmaki ale też lasagne i makaron z sosem bolońskim (broń Boże tylko nie ze spaghetti!!! – tego Bolończycy nawet nie chcą słyszeć), sery z regionu Emilia-Romania (sławny parmezan) jak i Trentino (trentingrana), Pesto z Genui, która jest jego „królestwem”, Limoncello z Limone – cudowny likier cytrynowy – nie za słodki, łagodny w smaku (jego „stolicą” jest Limone, ale oczywiście można go zakupić również w innych miejscach) oraz inne cytrynowe wyroby, bogactwo win (np. Bardolino, Dolcetto), miękka wersja Amarettini z Portofino, dostępne w wieku smakach, a także wiele innych świetnych włoskich produktów jak chociażby kremy z orzechów laskowych z Piemontu, bez glutenu (jak zdecydowana większość żywności we Włoszech), doskonałe czekolady (Pernigotti, Perugina), których smak zdecydowanie przew